Farma zaczela zostawac w tyle, gory poruszyly sie i poplynely im na spotkanie; brama byla otwarta. Irena siedziala skulona, cala soba odgrywajac skrajne cierpienie.
Czy to sie dzieje naprawde?!
Ile czasu minelo od momentu, gdy przywiozl ja tutaj, skazana na smierc, zalamana, w czarnym drelichu?
Snieg nie przestawal sypac. To zle. To bardzo zle. W taka pogode nawet taki as kierownicy jak Semirol moze uznac, ze lepsze juz poronienie niz smierc na dnie urwiska. I zawroci samochod.
Jest zakret. Granica ich wspolnych spacerow z Nickiem. Dochodzac do tego miejsca, zawsze zawracali z powrotem.
Mineli luk drogi. Irena westchnela spazmatycznie. Semirol zerknal na nia ze wspolczuciem.
Kolejny zakret. Wsciekle pracuja wycieraczki na przedniej szybie. Terenowka jedzie z trudem.
Potem samochodem zarzucilo.
Irena instynktownie wczepila sie w siedzenie, samochod slizgal sie, tracac przyczepnosc, wykrecajac sie jak koryto, na ktorym wiejskie dzieci zjezdzaja z gorki.
Semirol zaklal przez zeby. Irena nie doslyszala.
Coz to by byla za szkoda. Spasc z urwiska i rozbic sie o skaly, gdy cel jest tak blisko.
Szkoda Semirola, ktory przeciez nie ryzykuje dla siebie.
A najbardziej szkoda jego, nienarodzonego, unoszacego sie w swym czerwonym kosmosie i odczuwajacego jej strach.
Zacisnela zeby, probujac sie uspokoic. Po co niepotrzebnie straszyc dziecko?
Samochod odzyskal przyczepnosc. Semirol, zamiast zahamowac, dodal gazu.
– Janie...
– Nic nie mow, Ireno. Odprez sie. Wszystko bedzie...
Samochod znow wpadl w poslizg. Otarl sie o pasiasty, drogowy slupek. Semirol ponownie odzyskal panowanie nad kierownica. Mineli kolejny zakret.
Przymknela oczy. Bala sie patrzec.
Rzeczywiscie musi sie odprezyc. Zebrac mysli i zdecydowac, co dalej. Samochod ma centralny zamek, wiec nie uda jej sie niepostrzezenie wyskoczyc na droge. To zreszta idiotyczny pomysl; po co mialaby to robic? Chyba ze w miescie, na swiatlach... Tam latwo uciec do bramy czy podziemnego przejscia, wskoczyc do autobusu... Przydalby sie tlum. Jak najwiecej ludzi; choc w taka pogode, na dodatek wieczorem, nie bedzie chyba wielu spacerowiczow.
Pozostaje szpital. Co prawda przysiegala Semirolowi, ze nawet sie nie zajaknie, kim jest... Semirol o wszystko zadba... w przeciwnym razie... sama wiesz, Ireno...
Samochodem znowu zarzucilo. Sunal, bezradnie krecac kolami i probujac przez sniezna kasze zlapac grunt. Irena mocniej zacisnela oczy.
Zaraz terenowka przewroci sie na bok i razem z Semirolem poleca w dol – a tam, na dnie urwiska, beda dlugo umierac w meczarniach, uwiezieni w metalowej puszce.
– Spokojnie, Ireno. Nie boj sie.
Swietnie jezdzi. Jak Andrzej. Moze nawet lepiej niz on; Irena przypomniala sobie, jak maz uczyl ja prowadzic samochod. „Sa rzeczy, ktore zapamietasz jak papuga. Sa rzeczy, ktore opanujesz jak malpa... Jest tez jednak intuicja, bez ktorej ani to pierwsze, ani drugie nie ma sensu'.
Zdaje sie, ze wlasnie na tym rozwidleniu straznicy oddali ja w rece Semirola. Na smierc, jak sadzila.
Mineli rozwidlenie.
– Zaraz dojedziemy do szosy... Boli?
Irena prawie juz o tym zapomniala. Zapomniala, ze musi symulowac, a Semirol, jak sie okazuje, pamietal ojej bolu nawet na najtrudniejszej, najbardziej niebezpiecznej drodze.
– Boli – odparla i nie do konca rozminela sie z prawda.
– Juz zaraz... na szosie przyspieszymy...
Szpital. Semirol przekaze ja sanitariuszom – z rak do rak. Poloza ja na szpitalnym lozku i powioza korytarzem... Na blok operacyjny? Nie; najpierw musza przeciez postawic jakas diagnoze...
Dokads ja powioza... I wtedy...
Szczescie. Jakze potrzebuje dzis szczescia. Andrzeju, pomoz...
– A oto i szosa.
Irena zobaczyla swiatla. Wlasnie swiatla, gdyz w sniezne dni szybko sie sciemnia.
W oddali przejechal autobus. Prawdziwy kursowy autobus z pasazerami.
Samochod wpadl w poslizg. Irena krzyknela.
– Do diabla... Nie boj sie, Ireno. To tylko dziura w lodzie... Zaraz bedziemy...
Zawyl silnik. Spod kol bryznal brudny snieg.
Samochod nie ruszyl z miejsca. Irena wstrzymala oddech. Dzieki Bogu ma spowolniona reakcje, dopiero teraz jest naprawde przerazona. Dopiero teraz...
Semirol znowu zaklal. Przekrecil kierownice.
Gazu, gazu, gazu! Samochod szarpie sie, bezskutecznie mieli kolami brudny snieg. Niezla musi byc ta lodowa dziura, skoro unieruchomila terenowke Semirola jak jakis marny samochod osobowy.
– Przebijemy sie... Do diabla. Zaraz bedziemy, Ireno... Przez otwarte drzwi zawialo chlodem.
Szosa byla na wyciagniecie reki.
Szpital to nie wiezienie. Znajdzie drzwi. Znajdzie okno. Ostatecznie znajdzie jakis wlaz... Znajdzie wyjscie.
Zeby tylko zdazyc przed zamknieciem sklepu. O ktorej moga zamykac takie „Swiateczne niespodzianki'?
Do licha, a jaki dzis dzien?! Powszedni? Swiateczny? Zupelnie stracila rachube czasu.
Szybko zapadal zmrok. Snieg nie przestawal padac.
Odpiela pasy. Uniosla sie w fotelu i przejrzala w lusterku.
Semirol majstrowal cos przy tylnych kolach. Boze, jaka wielka dziura... Samochod praktycznie lezy na podwoziu...
Semirol powinien miec jakies zimowe akcesoria – kolce, lancuchy...
Samochod drgnal. Potem jeszcze raz, niezla krzepe ma ten wampir. Chyba nie zamierza wydobyc samochodu golymi rekami?!
Semirol zatrzasnal bagaznik. Zajrzal przez otwarte drzwi.
– I jak, Ireno?
– Lepiej...
– Mozesz nacisnac pedal gazu? Ostroznie?
Nie ma pieniedzy; z tym bedzie klopot. Lecz jesli sie postarac... Mozna zlapac taksowke, a potem oszukac kierowce. Wyskoczyc bez placenia. Watpliwe, by ja gonil...
Najwazniejsze, by wydostac sie ze szpitala. I zeby Semirol nie dowiedzial sie o tym od razu.
Ostroznie przesiadla sie na fotel kierowcy.
Alez dawno nie siedziala za kierownica... A za kierownica takiego samochodu nigdy.
– Teraz, Ireno... Powoli...
Nacisniecie sprzegla nie bylo latwe. Semirol mial dlugie nogi.
Co powiedziec lekarzom? Co wymyslic? Jakie podac symptomy?
Reka odruchowo, niezaleznie od jej woli, wrzucila pierwszy bieg.
Samochod plynnie, lekko, jak po asfalcie, ruszyl do przodu... Najwyrazniej Semirol rzeczywiscie mial zimowe akcesoria.
Twarda nawierzchnia pod kolami.
Jeszcze troche.
Drugi bieg.
Jeszcze.
Gazu, gazu, gazu.
Sniezne bloto chlapnelo na wszystkie strony; jesli nawet Semirol cos krzyknal, Irena tego nie uslyszala.
Przy szosie stal znak „stop', nogi i rece zareagowaly odruchowo. I bardzo dobrze, bo gdzies tam, za sciana sniegu, czekala kontrola drogowa.
Zaraz ja dogoni!
Miala wrazenie, ze widzi w tylnym lusterku szybko zblizajaca sie postac... Wykrzywiona twarz.
Gazu!!
Samochod pedzil po szosie. Prowadzila go przez sniezna zadymke, przy zerowej widocznosci. Co chwile ryzykujac, ze zjedzie na wsteczny pas, uderzy w slupek albo kogos przejedzie.
To nie ma znaczenia. Model i tak wkrotce sie zatrzasnie.
Naprzod. Naprzod.
– Prosze pani, niestety zamykamy dzis godzine wczesniej... Prosze przyjsc jutro.
Zbyt duzo czasu stracila, bladzac po ulicach. Raz chcial ja zatrzymac policjant z drogowki, udalo jej sie jednak uciec. Chciala juz porzucic samochod – gdy przez wiatr i snieg jakims cudem dostrzegla znajoma witryne.
– Przykro mi, prosze pani, ale...
Musiala wygladac dosc osobliwie. Nie chodzilo o odziez – ubrana byla zupelnie przyzwoicie – lecz wyraz twarzy, wzrok...
Zapewne w tego rodzaju „Swiatecznych niespodziankach' czesto pojawiaja sie rozni dewianci.
Ochroniarz byl od niej wyzszy o glowe. Nie tak latwo go bedzie ominac.
– Ja tylko na chwilke – usmiechnela sie przymilnie.
– Prosze przyjsc jutro.
– Ale przeciez spoznilam sie tylko kilka sekund... Chce kupic cos drogiego.
– Kasa jest juz zamknieta.