Dom nalezal do niej. Byl dziwaczny, obcy, ale nalezal do niej; poznala go, tak jak poznal ja ten potworny pies.

– Niczego nie rozumiesz, Janie... To jest nowy model. Model w modelu. Zamiast wyjsc w rzeczywistym swiecie, wpadlismy w... te groteske.

Semirol sie usmiechnal, po raz pierwszy tego dnia.

– Naprawde? A jesli ta tak zwana rzeczywistosc wpadla z tak zwanym modelem w rezonans, tworzac te poczwarna hybryde? Czy to nie czyms takim straszyl cie ten profesor... jak mu tam bylo... Peter Nikolan? „Rak na prawdopodobnej strukturze rzeczywistosci'. To cytat z twojego opowiadania.

Irena wybuchnela placzem. Jej opowiadanie, jej prawie ukonczone opowiadanie, zostalo na zawsze utracone. Jej genialne utwory... ktorych nigdy nie napisala... i teraz nigdy juz nie napisze.

– Dlaczego to zrobilam, Janie?

– Wlasnie. Dlaczego to zrobilas?

– ...zabrac mi dziecko...

– Naprawde? Coz za smutna historia! A przy okazji, jak zamierzasz teraz rodzic? Na sianie, pod okiem brudnej poloznej?

Irena poczula nagle ostra tesknote za domem. A nawet nie za domem i towarzystwem Senseja i zolwia, lecz za farma, znajomym pokoikiem i widokiem na gory. Chciala naciagnac koc do samego podbrodka i slodko drzemac, w przekonaniu, ze nikt nie bedzie jej niepokoil do samego przedpoludnia.

Nie przestawala plakac.

* * *

Po przeszukaniu domu znalezli strawe zarowno dla ducha, jak i ciala. W piwnicy znajdowalo sie peto intensywnie pachnacej kielbasy, a na polkach w gabinecie zapisane drobnym pismem kartki zoltego, dziwnego w dotyku papieru. Semirol przyniosl wody ze studni; Irena, lamiac paznokcie, wyczyscila ciezki kociol i rozpalila w piecu.

W milczeniu zjedli kielbase i zapili ja wrzatkiem. Papiery czekaly na swa kolej; napisane kaligraficznie, lecz wedlug nieznanych regul gramatyki, budzily w Irenie wrecz zabobonny lek.

– To pewnie twoje opowiadania... – Semirol przegladal papiery, przyswiecajac sobie pochodnia.

– Sama sie domyslilam.

– Ich wartosc historyczna jest niewatpliwa, jednak artystyczna... Hm. Masa napuszonych, powtarzajacych sie przymiotnikow. Masa czasownikow. „Historia o tym, jak golebica przyniosla martwemu mlodziencowi purpurowa roze', „Historia o rycerzu, ktory czynil zlo, aby pozostac bezinteresownym', „Historia o skapcu, ktory rozdawal, by zyskac'...

– To ostatnie brzmi przynajmniej paradoksalnie – wymamrotala Irena.

Semirol odlozyl rekopis. Przeciagnal sie i oznajmil, jakby kontynuujac temat.

– Jesli w ciagu miesiaca nie zostanie dostarczony na farme wegiel i olej opalowy, nastapi kryzys energetyczny. Zywnosciowy nadejdzie wczesniej, po tygodniu, kiedy skonczy sie chleb. Co prawda jest jeszcze maka, z ktorej mozna piec placki.

Irena sie skrzywila – mdlilo ja po kielbasie. Wzruszyla ramionami.

– Czas plynie tu dziesiec razy szybciej... Jest bardzo prawdopodobne, ze tam, w naszym swiecie, minela tylko godzina i Nick jeszcze niczego nie podejrzewa...

Oczy Semirola zmienily sie w szparki.

– A wlasnie. Nick...

– W niczym nie zawinil – rzekla Irena pospiesznie. Nazbyt pospiesznie. A po chwili dodala z nerwowym smieszkiem.

– A poza tym nie wierze, by udalo nam sie wrocic. Do modelu, z ktorego...

Semirol wstal. Irena zamilkla.

– Mylisz sie. Na pewno wrocimy, Ireno... Twoje gierki z modelatorem sa jedynie zabawa, podczas gdy moje zycie jest moim zyciem. Wrocimy, poczekamy, az przyjdzie na swiat moje dziecko, a potem mozesz isc, dokad chcesz, pisac opowiadania, tworzyc wlasny los.

– Janie – zapytala lagodnie Irena. – A jak zamierzasz wrocic?

Wampir usmiechnal sie protekcjonalnie.

– Pojdziemy do miasta. I znajdziemy odpowiednik sklepu „Swiateczne niespodzianki' albo... albo pana modelatora. I jesli Andrzej Kromar istnieje w tym swiecie – wyciagne go chocby spod ziemi.

* * *

W kufrach znalezli ubrania. Irena dlugo je ogladala, z odraza ujmujac w dwa palce brzegi wspanialych, wielowarstwowych sukien. Na widok gorsetu dostala ataku nerwowego smiechu.

– I jak wygladam, Janie?

Semirol krytycznie zlustrowal jej stroj. Parsknal ironicznie.

– Prawdziwa maskarada, Ireno. Wygladasz jak ksiezniczka przebrana za srednio zamozna matrone, albo zebraczka, ktora zwedzila czyjas suknie.

– „Gdy dama wystepuje w krynolinach, a mezczyzni w kolczugach i z mieczami, oczekuje na bajke... Na inny, ze tak powiem, swiat... konstrukcje tego swiata'. Nie dziw sie, Janie. Tak twierdzil pewien moj czytelnik – profesor orientalistyki.

Semirol sie skrzywil.

– A wlasnie, jesli mowa o mezczyznach, mieczach i kolczugach... Czy znajda sie tu jakies normalne spodnie, czy bede musial przebrac sie za stara wrozke?

– Podarty, zbutwialy calun – rzekla Irena, chichoczac. – Podarty calun i skrzydla nietoperza – oto, co czeka na ciebie w tym swiecie, panie wampirze.

Semirol uniosl brew i Irena stwierdzila, ze jej zart nie jest najwyzszej proby.

Usmiali sie dopiero w garazu. A wlasciwie w przybudowce, ktorej prototypem byl garaz.

Byla tam klacz. Z wystajacymi zebrami i kawalkiem sznura na szyi; zwierze najwyrazniej od dluzszego czasu dbalo o siebie samo, gdyz na widok Ireny wierzgnelo w poplochu. Na widok Semirola zas dziko zarzalo i z oszalalym wzrokiem wbilo sie w kat.

Adwokat wyszczerzyl zeby i podszedl do przerazonego zwierzecia. Polozyl mu dlon na szyi, klacz zaczela dygotac. Irenie zrobilo sie jej zal.

– Janie...

– Cicho.

Klacz westchnela ciezko, po czym sie uspokoila. Irenie z jakiegos powodu przypomnial sie Nick.

* * *

Za plotem naprzeciw przez caly ranek pelnila warte ciekawska sasiadka.

– Dzien dobry, pani Chmiel! Witamy z powrotem!

Irena usmiechnela sie z przymusem. Zastanowila sie i wykonala cos w rodzaju reweransu, zamiatajac suknia kurz na drodze.

– Ujdzie – rzekl Semirol za jej plecami. – Bardzo wytwornie.

Sasiadka, ktora juz sie przymierzala do pogaduszek, na widok Semirola postanowila sie wycofac. Najwyrazniej z punktu widzenia sasiadki wampir wygladal naprawde przerazajaco. A Irenie wydawalo sie, ze obok niej idzie statysta z taniego filmu, ktoremu z oszczednosci wydano zjedzony przez mole plaszcz, narzucony teraz na codzienny garnitur.

Bylo po letniemu cieplo i niezwykle pieknie. Droga wyginala sie w podkowe i znikala w miescie, na malowniczych pagorkach pasly sie krowy, malowniczo zielenil sie zagajnik i malowniczo plynela blekitna rzeczka.

Kicz, pomyslala Irena z odraza. Kiczowata pocztowka. To dziwne, przeciez Andrzej mial dobry gust.

– Jak sie czujesz? – zapytal Semirol.

– W porzadku – Irena wzruszyla ramionami.

Siedziala na wychudlym grzbiecie klaczy. Siodlo zrobili z poduszki; Semirol prowadzil wymeczone i ulegle zwierze za uzde.

Przed nimi wznosily sie gory. Nie te biale i migotliwe, ktore zdobily okolice farmy Semirola, lecz zwyczajne, zielone, swojskie gory. Nad rzeka scielila sie mgielka. Kafejka z czerwona dachowka...

Irena westchnela. Klacz zastrzygla uszami.

– Ireno – glos Semirola sie zmienil. Zdaje sie, ze niewzruszony wampir byl wstrzasniety. – Spojrz, Ireno... Czy to wszystko jest... prawdziwe?

Po podworzu spacerowal czarno-bialy, dlugonogi ptak. Gestym szpalerem rosly kosmate jodly, na polach zielenily sie wschody, oslepiajaco swiecilo slonce. Irena zmruzyla oczy.

– Czy to jest prawdziwe, Ireno? To nie obrazek ani hologram?

Westchnela.

– A teraz wyobraz sobie cos innego. Stoisz posrodku jakiegos swiata, kompletnie zdezorientowany, zastanawiajac sie, czy to hologram, czy moze halucynacje... I nagle zostajesz pojmany, osadzony w wiezieniu i oskarzony o serie zabojstw... Potem zas pojawia sie dobry adwokat...

Semirol milczal.

– Andrzej Kromar – rzekla z gorycza Irena. – „Niewiarygodnie udany eksperyment... gdy pracuje sie na granicy prawa... nie chodzi o prawa ludzkie, lecz prawa natury... sukces moze zmienic sie w tragedie. Jak w tym przypadku'.

– Jak na razie nie wydarzyla sie zadna tragedia – zauwazyl wampir.

– Czyzby? Jestes niezwykle odwaznym czlowiekiem, Janie... A Peter, wciagajac mnie w to wszystko... hm... sadzil, ze Andrzej po prostu oszalal. Znajdujemy sie w swiecie, ktory jest dzielem oblakanego Stworcy. Czy to nie jest tragiczne?

– Jak na razie nie. Jesli ci wierzyc, urodzilem sie i zyje w takim wlasnie swiecie. I musze przyznac, ze calkiem niezle mi sie w nim powodzi.

Irena westchnela.

– Myle, ze i tutaj sobie poradzisz... Ty poradzisz sobie wszedzie, Janie.

Przed nimi wyrosla studnia. Poidlo dla zwierzat; na skraju drogi stal niski, szeroki woz. Mezczyzna, rownie niski i krepy, poprawial uprzaz, kobieta w wysokiej czapce nabierala wody, a na wozie przepychala sie lokciami gromadka umorusanych dzieci.

Irena sie spiela. Semirol przeciwnie, ruszyl zwawszym krokiem.

Przywitali sie z nimi. Mezczyzna, kobieta i wszystkie dzieci patrzyli na Irene z ciekawoscia, na Semirola z lekiem.

– Witajcie, dobrzy ludzie... Znaczy sie, tez bysmy sie wody napili... Bo ja i moja pani, znaczy sie, w daleka podroz sie wybieramy... I wody troche by sie przydalo...

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату