miedziane kolatki, sklepiki z ostrogami, uzbrojeni jezdzcy – Irena z trudem zachowywala pozory spokoju.

Rozklad miasta zmienil sie nie do poznania. Dwu – albo trzykrotnie wezsze uliczki doprowadzaly wedrowcow do placow – Irena za kazdym razem napinala sie wewnetrznie, oczekujac, ze zobaczy szubienice z nieswiezym wisielcem. Z jakiegos powodu obraz miasta wydawal sie niepelny bez zapachu nawozu, straznikow z halabardami i czynnych szafotow.

Zapach byl – choc ledwie wyczuwalny – za to nie spotkali ani jednego straznika. Na placach miescily sie glownie sklepy i karczmy – szubienic na szczescie nie bylo.

Zerkano na nich – z ciekawoscia, czasem z niepokojem, lecz nic ponadto. Irena obawiala sie, ze bedzie gorzej. Ze za para osobliwych przybyszow zbierze sie tlum gapiow.

Zapadal zmierzch. Irena wciaz jeszcze miala nadzieje na cud. Liczyla, ze lada moment, za najblizszym rogiem, znajda sklep z jakas specyficzna, znajoma fasada, budynek znak, kryjacy w sobie przejscie.

– Pan modelator ma bardzo mgliste pojecie o sredniowiecznych miastach. To kicz, Ireno.

– A kto twierdzi, ze wymodelowal sredniowiecze?

– A coz innego? – Juz o to pytales...

Tyczkowaci latarnicy zapalali latarnie. Piekny widok: barwne klosze, grube swiece, wieczorne miasto zalane kolorowym swiatlem.

W pewnym momencie Irena odniosla wrazenie, ze stoi posrodku szerokiej, ruchliwej szosy; z prawej i lewej strony plyna dwa potoki – oddalajacych sie czerwonych lamp i zblizajacych sie bialych.... Reflektory, lampy, wyniosle oczy swiatel na przejsciach.

– Jestes zmeczona, Ireno?

– Nieszczegolnie.

– Ledwie trzymasz sie na nogach... Spacery sa w twoim przypadku wskazane, ale nie do tego stopnia.

Irena nie zapamietala, jak nazywala sie gospoda. Bylo jej juz wszystko jedno.

– Pokoj? Kolacja? Goraca woda dla szanownych panstwa? Skrzypiace schody.

Irena zorientowala sie, ze lezy na lozku – kotara z pozlacanymi fredzlami byla czesciowo przetarta i przeswiecal przez nia plomien swiecy.

– Zapal swiatlo, Janie.

– Zaraz, tylko znajde kontakt – w glosie Semirola zabrzmiala ironia.

On takze byl zmeczony.

* * *

Po sniadaniu – jarzyny byly smaczne, a mieso nie nadawalo sie do jedzenia – Semirol wyszedl do miasta. Sam. Irena przemogla sie i zostala w pokoju.

Bala sie zostawac sama. Z drugiej strony, po wczorajszym dniu koszmarnie bolaly ja plecy. Poza tym pojawila sie w koncu mozliwosc naciagniecia koca do samego podbrodka i przemyslenia calej tej sytuacji.

Jesli chodzi o nowe doznania, w pelni wystarczaly jej rodzajowe scenki za oknem. Stukot drewnianych obcasow, plusk wylewanych pomyj, rzenie koni, pokrzykiwania domokrazcow – Semirol mial racje; wszystko to bardzo przypominalo kicz i, co dziwne, sprawialo wrazenie czegos od dawna znajomego – z jakiegos filmu albo ksiazki.

W sklepie naprzeciwko odbywalo sie halasliwe „przyjecie towaru'. Czterech postawnych chlopow z wysilkiem uwalnialo z pasow ogromna beczke (i kto wymyslil, zeby przewozic cokolwiek w tak niewygodny sposob). Beczka najwyrazniej byla pelna; rzemienie przerzucone przez ramiona tragarzy az trzeszczaly; ulica wypelniona byla sapaniem, przeklenstwami i tlumem gapiow.

Irena wychylila sie z okna, opierajac lokcie o parapet. Scenka miala wyjatkowy koloryt.

Po chwili pekl jeden z podtrzymujacych beczke rzemieni. Tragarz cudem zdazyl odskoczyc; najwyrazniej byl przygotowany na taki obrot spraw i zareagowal blyskawicznie. Beczka – jak zdawalo sie Irenie – przez jakis czas wisiala przekrzywiona w powietrzu. Potem ciezko zwalila sie na bok, jednak nie roztrzaskala sie – bednarz musial sie postarac! – lecz potoczyla w dol ulicy, podskakujac i kolyszac sie, jak biodra bezwstydnej tancerki.

Gapie rozpierzchli sie na wszystkie strony. Nawet Irena odchylila sie instynktownie. Nie widziala niczego procz nabierajacej predkosci beczki, ciezkiej i nieuchronnej jak walec drogowy, pedzacej po ulicy na spotkanie plotu lub sciany.

Potem uslyszala krzyk. Pelen takiego przerazenia i rozpaczy, ze oblal ja zimny pot, zanim jeszcze dostrzegla krzyczaca kobiete; na drodze beczki znalazlo sie cos doskonale widoczne gapiom; tlum wydal stlumione westchnienie.

Staruszka w pstrej chuscie przysiadla pod murem, by odsapnac, i teraz nie byla w stanie wstac, gdyz z przerazenia odjelo jej wladze w nogach.

Irena zdawala sobie sprawe, ze nalezy zacisnac powieki. A jeszcze lepiej odskoczyc od okna. Niestety, zdazy to zrobic o sekunde za pozno, przez co wszystko to zobaczy i zapamieta – chrzest miazdzonych kosci, zakrwawiona chusta...

Beczka podskoczyla na kamieniu.

Jakis niewyrazny ruch. Ciemnoczerwony plaszcz na czyichs ramionach, klab kurzu, okrzyk... Irena dostrzegla jedynie plaszcz i rece. Biale rece, ktore poderwaly staruszke jak lalke.

Przez moment wydawalo sie, ze beczka zmiazdzy ich oboje. Glupia staruche i czlowieka, ktory probowal ja uratowac – jeszcze wiekszego durnia.

A Irena nie zdazyla zacisnac oczu.

Beczka gruchnela w sciane domu.

Zajazd drgnal. Od uderzenia beczka w koncu sie roztrzaskala i na ulicy rozlala sie kaluza gestego wina. Nikt jednak nie zwrocil na te katastrofe najmniejszej uwagi. Kobieta, ktora krzyczala, przepychala sie przez tlum. Przycisnela do piersi cala i zdrowa staruszke, wtulajac twarz w kolorowa chuste.

Wysoki, jasnowlosy mezczyzna na moment sie odwrocil. Irena zdazyla dostrzec skoncentrowana, arystokratycznie blada i niespodziewanie mloda twarz.

Po chwili w tlumie nie bylo juz zadnych arystokratow. Sklepikarz biadolil nad zniszczona beczka, oszalaly pies chciwie chleptal darmowe wino, przylaczyl sie do niego jeden z gapiow. Pstra chusta plynela przez tlum – staruszka szla wsparta na szlochajacej corce i chyba nawet mamrotala jej jakies slowa otuchy.

Irenie przypomnial sie malec, ktorego sama uratowala przed wpadnieciem do studni.

Co prawda ocalic czlowieka przed rozpedzona beczka jest znacznie trudniej, niz w pore wyciagnac reke. Jasnowlosy arystokrata, ktory znalazl sie we wlasciwym miejscu w odpowiednim czasie, mogl zostac po prostu zmiazdzony.

Irena westchnela. Polozyla sie na lozku i nakryla kocem. Wystarczy. Juz dosc na dzisiaj rodzajowych scenek. I bez tego przychodza jej do glowy wszelakie bzdury.

* * *

Semirol wrocil po poludniu; milczacy i strapiony. Swa elegancka koszule, ktora juz dwa dni wczesniej byla nie pierwszej swiezosci, zmienil na inna – romantyczna, z bialego, grubego materialu. Oprocz tego Semirola wyraznie irytowaly krotkie, aksamitne spodnie i pantofle ze sprzaczkami zalozone na bose stopy.

– Do tych spodni przysluguja tez skarpety... – oznajmila Irena.

Semirol sie skrzywil.

– Mam nadzieje, ze nie scisnelas sie zbyt mocno gorsetem? Nalozylas go w ogole?

Irena poglaskala sie po brzuchu. – Jak mozna...

Jej talia wyraznie sie poszerzyla. Ostatnimi czasy nie budzilo to zadnych watpliwosci.

Semirol nie odpowiedzial.

* * *

Obiad jedli na dole, w karczmie. Flakow Irena nie ruszyla, za to do czysta ogryzla kurze udko. Semirol zamowil wino i sam wypil prawie caly dzban.

– Co, upijamy sie, Janie?

– Musimy porozmawiac, Ireno.

W milczeniu wrocili do pokoju; Irena dostrzegla ciekawskie spojrzenia karczmarza i gosci. Semirol zamknal zasuwe, otworzyl okno, wpuszczajac do pokoju gwar z ulicy, i usiadl na kozetce z dwoma wymyslnymi podlokietnikami.

– Mialas racje, Ireno. Z tym tak zwanym modelem jest cos ewidentnie nie tak.

Polozyla sie na lozku. Rozciagnela obolale plecy. Niezly poczatek...

– Schodzilem cale miasto... i moje pierwsze wrazenie jest... hm. Po pierwsze, wyglada na to, ze nie ma tu strozow prawa ani wymiaru sprawiedliwosci.

Irena westchnela z ulga. Bijace prosto w twarz promienie latarek, oslepiajace, zbijajace z tropu... Tu policja, prosze podniesc rece i nie stawiac oporu...

Wiezienne udreki nie minely bez sladu. Od samego poczatku nie opuszczalo jej podswiadome poczucie niebezpieczenstwa: wpadna tu z halabardami, oskarza o jakies absurdalne przewinienia i oddadza w rece kata.

– To wspaniale, Janie. Nie ma sadow, nie ma wiec tez niesprawiedliwych wyrokow... Chyba ze zamierzasz zrobic tu kariere jako adwokat.

Semirol rzucil jej dziwne spojrzenie. Odwrocil wzrok.

– Mam nadzieje – rzekla z niepokojem – ze nie ma tu tez niczego... w rodzaju inkwizycji? I nie zostaniemy oskarzeni o herezje, czary czy... cos w tym rodzaju?

– Dlaczego wszystkiego sie boisz? – zapytal Semirol ze znuzeniem w glosie. – O nic nas nie oskarza... Wydaje sie, ze panuja tu dosc liberalne obyczaje. Ludzie nie sa agresywni. Miastem rzadzi hercog, tak zwany „Wysoki Dach'. Wiele mowi sie o jakichs Interpretatorach.

– Interpretatorach snow? Wizji? Czy to jacys przepowiadacze przyszlosci? Religia? Sekta?

Semirol wzruszyl ramionami.

– Interpretatorach Objawienia... Najwyrazniej jest to rzeczywiscie jakas religia. Tylko dlaczego przejawia sie w tak dziwnej formie... Hm. Tylko ty mozesz wiedziec, po co Andrzej Kromar stworzyl tego rodzaju... model.

– Nie mam pojecia – przyznala otwarcie.

– Masz. Mozesz sie domyslic. Tylko sie dobrze zastanow. Na przyklad ta... rzeczywistosc, w ktorej sie spotkalismy. Czym rozni sie od twojej rodzimej... od wyjsciowej rzeczywistosci?

Semirol robil czeste pauzy, dobierajac neutralne okreslenia. Irena przypomniala sobie, jak w podobnej sytuacji jakal sie Peter.

– Twoj model charakteryzuje sie oblakanym prawodawstwem – odparla bez zastanowienia. – To od razu rzuca sie w oczy i jest jasne jak slonce... Chorobliwie rozrosniety wymiar sprawiedliwosci i aparat sledczy. Nadzwyczaj okrutne wyroki... I przy tym dzika przestepczosc. Irracjonalna, maniakalna...

Semirol przygladal sie jej z niedowierzaniem. Jakby Irena wyciagnela na jego oczach krolika z gorsetu.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату