– A moze sie myle? Moze te wszystkie zabojczynie... Semirol zamrugal oczami.
– A gdzie widzialas te... nadzwyczaj okrutne wyroki, Ireno?
Zakrztusila sie.
– W przypadku tylu wyrokow smierci? Moze uwazasz takze, ze oddawanie skazancow w rece wampira jest bardzo... humanitarne?
Semirol nie odpowiedzial. Z ulicy dobiegal ogluszajacy loskot drewnianych kol.
– Widzisz, Ireno... Istnieja prace wybitnych kryminologow... Szkoda, ze nie mamy do nich dostepu. Uzyskalabys odpowiedzi... komentarze na temat irracjonalnych przestepstw, surowych wyrokow, sposobow ich wykonania... Przeciez wyroki za wyjatkowo okrutne przestepstwa powinny byc zroznicowane. Aby kazda kanalia, prosze mi wybaczyc, Ireno, aby przestepca skazany na kare smierci mial mimo wszystko cos do stracenia... i aby kara byla rzeczywiscie nieodwracalna.
Irena westchnela.
– A zeby zbrodniarz sie nie wymknal, mozna dla towarzystwa skazac tez kilka niewinnych osob?
– Rozumiem twoja ironie... Lecz jest to juz inny aspekt tego... zagadnienia.
Spuscila wzrok.
– Niezbyt mnie to juz interesuje, Janie. Z jakiegos powodu Andrzej Kromar wymodelowal swiat z wampirami w roli glownej. Jednak to tutaj...
Zamilkla ze zmieszaniem. Semirol patrzyl w okno.
– Jesli cie urazilam...
– Nie, to nic. Prosze, kontynuuj.
Milczala przybita. Semirol westchnal.
– Zastanawia mnie jedno, Ireno... Jesli moja... rzeczywistosc istnieje, jak twierdzisz, niecaly rok... To dlaczego doskonale pamietam dziecinstwo, fakty sprzed blisko czterdziestu lat? Dlaczego wszyscy ludzie posiadaja normalna przeszlosc, a kraje historie?
– Wciaz mi nie wierzysz?
– Nie w tym rzecz. Chce sie po prostu dowiedziec...
Irena zagryzla warge, starannie wazac slowa.
– Byc moze twoje wspomnienia narosly... jak swiezy naskorek pokrywajacy rane. Byc moze twoja wiedza na temat przeszlosci jest jedynie olbrzymim, wielowarstwowym zludzeniem.
– Brzmi to jak kiepski wyklad z pseudofilozofii.
– To nie moja wina. Przeciez nie wykladalam filozofii. To jedynie domysly, przypuszczenia...
Juz drzemala, kiedy Semirol zaczal zbierac sie do wyjscia.
– Dokad idziesz, Janie? Juz pozno...
– Prosze sie nie martwic. Zaraz wroce.
Zamknely sie za nim drzwi, a Irena dopiero po kilku minutach zorientowala sie, dokad i po co wyszedl.
Oczywiscie nie bylo juz mowy o zadnym snie.
Przez szpary w okiennicach przeswitywal ksiezyc w pelni. Jakis nieszczesnik bedzie mial dzisiaj pecha.
Plotka o wampirze rozejdzie sie w mgnieniu oka.
Jesli oczywiscie ofiara pozostanie przy zyciu. Albo Semirolowi nie uda sie ukryc trupa z charakterystyczna rana na szyi.
Chcialaby sie obudzic. W domu, a nawet na farmie, gdzie za oknami widac sylwetki gor.
Lezala przykryta kocem do samego podbrodka. Lozko skrzypialo przy kazdym ruchu. W pokoju unosil sie zapach wosku.
Rankiem Semirol sie nie pojawil.
Czekala do obiadu, po czym, przemagajac lek, zeszla na dol, by porozmawiac z pokojowka.
Nie, nie bylo zadnych nowych plotek. Zadnych mrozacych krew w zylach nowosci... Moze tylko... slyszala pani? W miescie pojawil sie „bezinteresowny', a po nich wszystkiego sie mozna spodziewac... Niech pani na siebie uwaza... Bo przeciez sie jeszcze pani nie wyprowadza? Prawda?
Na szczescie Semirol zostawil wiekszosc pieniedzy. Irena mogla wiec jeszcze przez jakis czas oplacac pokoj.
Sluzaca znizyla glos.
– A pan wyjechal? Na dobre? Moze czego pani potrzeba?
Irena z wysilkiem pokrecila glowa.
Semirol nie pojawil sie wieczorem ani nastepnego ranka. W koncu Irena zebrala sie na odwage i wyszla do miasta.
Wszedzie osiadal kurz. Z nadejsciem wieczoru ochrypli juz obwolywacze i obnosni sprzedawcy; matowo blyszczaly w sloncu kurki na dachach. Irena bala sie zabladzic – wiec raz za razem zawracala w strone gospody, noszacej dumna nazwe „Trzy kozy'.
Semirol potrafil nawiazac rozmowe z kazdym. Irena nie miala nawet odwagi, by spytac o droge. Na skrzyzowaniu, wprost na ulicy, znajdowalo sie male targowisko; handlarki, obok ktorych Irena przechodzila juz piaty raz, przygladaly sie jej z nieukrywana ciekawoscia.
Irene opanowalo przygnebienie. Zamierzala juz wrocic do gospody, polozyc sie i o niczym nie myslec, gdy na plac wpadl jezdziec na wysokim, zadbanym koniu.
Irena zdazyla dostrzec wysokie buty z ostrogami, ciemnoczerwony plaszcz i mloda, niezwykle skupiona twarz. Jakby jezdziec wciaz mnozyl w pamieci szesciocyfrowe liczby.
Przez chwile kon tanczyl w miejscu, po czym, zachecony krotka komenda i spieciem ostrog, ruszyl wprost na przekupki.
Kobiety w poplochu rzucily sie do ucieczki. Irenie od ich pisku az zadzwieczalo w uszach.
Podkute kopyta przeszly po glinianych naczyniach, zamieniajac je w sterte skorup, po rozlozonych na ziemi warzywach i snietych rybach. W kilka sekund jezdziec obrocil targowisko w perzyne, zawrocil konia i pognal w jedna z bocznych uliczek, odprowadzany krzykami i gradem przeklenstw.
Nie przestajac zlorzeczyc, kobiety juz uprzataly stragany i liczyly straty. A Irena wciaz jeszcze stala oparta o jakis plot i trzymala sie za serce. Wsrod wyszukanych przeklenstw, ktore niczym kurz opadaly na plac, jak refren powtarzalo sie slowo „bezinteresowny'. Laczone z najbardziej wulgarnymi epitetami zyskiwalo nowy sens i samo stawalo sie przeklenstwem: „Uuuch, ty bezinteresowny lajdaku!'
Irena wyprostowala sie . Plot, o ktory byla oparta, okazal sie caly umazany weglem. Irena uwalala sobie rekaw i skraj sukni, ktory tak przeszkadzal jej w chodzeniu. Trzeba bedzie wyprac...
„Bezinteresowny lajdak' byl tym samym bohaterem, ktory dwa dni wczesniej, ryzykujac wlasne zycie, uratowal staruszke. Na oczach Ireny. Na oczach tlumu.
Cala noc miala koszmary; kilka razy snilo jej sie, ze wrocil Semirol. Rzucala mu sie na szyje, cieszac sie jak dziecko – i za kazdym razem sie budzila. Po czym znow zasypiala, znow cicho otwieraly sie drzwi i wchodzil wampir.
Rankiem spakowala reszte pieniedzy do sakiewki i udala sie do miasta; nie bez racji uznawszy, ze musi cos zrobic. Poczatkowo probowala zapamietac droge powrotna, szybko jednak tego zaniechala.
Apotem zobaczyla dziwnie znajomy budynek i przyspieszyla kroku. Czy to mozliwe?!
Harpie przed wejsciem... Instytut.
Mlodzi ludzie w ciemnych mundurkach, przypominajacy mnichow... a raczej zakow. Irena zatrzymala sie, nadeptujac na skraj sukni.
Zaraz pojawi sie Pacyfikatorka... chociaz nie. Malo prawdopodobne, by w podobnej instytucji wykladaly kobiety; wsrod studentow w kazdym razie nie widac bylo zadnych dziewczat... Natomiast spotkanie z profesorem orientalistyki bylo wysoce prawdopodobne.
Nabrala w pluca jak najwiecej powietrza i przeszla miedzy kamiennymi harpiami. Chciala choc przez chwile wierzyc, ze zaraz ogarnie ja mrok, a potem powitaja posiwialy Peter Nikolan z filizanka kawy w rece.
– A pani dokad?...
Studenci przygladali jej sie ze zdumieniem. Irena poprosila o wybaczenie i oddalila sie.
„Dzien dobry, pani Chmiel... Pani Chmiel, czytalismy pani najnowsze opowiadanie... Pani Chmiel...'
Byla wykladowczyni. Byla pisanka. Byla zona. A kim jest teraz?
Przekleta falbanka u sukni naderwala sie i Irena co chwile sie o nia potykala. I oblednie chcialo jej sie napic kawy.
A jesli Semirol znalazl wyjscie? I teraz, po powrocie na farme, rozprawia sie z Nickiem?
Zwolnila, przepuszczajac zdobiona herbami karete.
Nie, to malo prawdopodobne. Semirolowi zbytnio
Z wlasnej woli na pewno by tego nie zrobil. Zatem albo zostal zabity, albo przylapany na goracym uczynku i schwytany jako wampir, krwiopijca.
Z trudem przeciskajac sie przez rzedy straganow, minela duzy bazar. Przypomnial jej sie wczorajszy incydent, skorupy pod kopytami i skupiona twarz mlodego jezdzca. Jasne nitki brwi, wygietych jak znak tyldy na klawiaturze komputera. Usta proste i waskie jak myslnik. Blada i plaska jak papier twarz.
Szlochajaca corka, obejmujaca staruszke w barwnej chuscie.
A jak skrupulatnie deptal te dzbany – jakby przybyl na skrzyzowanie zza siedmiu gor tylko po to, by naszkodzic biednym przekupkom.
Najwyrazniej dotarla do centrum. Ulice zrobily sie szersze, zza stromych dachow wylonily sie ostre iglice swiatyni, ratusza albo palacu.
Z pamieci wyplynelo stare wspomnienie. Zapalczane miasto i plac, na ktorym siedzi po turecku sam wladca i modelator.
Plac byl zalany sloncem. Irena zmruzyla oczy.
Tak, niezle wyrosl ten modelik. Ratusz – czy tez swiatynia albo palac – siegal iglicami nieba i gdyby modelator usiadl na tym placu, masa ludzi zginelaby pod jego zadkiem, a glowa niewatpliwie zacmilaby slonce.