Semirol wyraznie dobrze sie bawil. O dziwo jego paplanina przyniosla skutek. Niepokoj w spojrzeniach ustapil miejsca zyczliwosci. Krepy mezczyzna, drapiac sie w brode, podal Semirolowi drewniany ceber.

– To niehigieniczne – rzekla Irena samymi ustami.

– To niehigieniczne, dobrzy ludzie – oznajmil Semirol. – Znaczy sie niehigienicznie, a bez wodenki jeszcze gorzej; strasznie suszy bez wody, ludziska.

Irena kurczowo splotla palce.

Semirol cieniutka struga wlal w siebie wode – nie dotykajac cebra ustami. Z blazenskim uklonem oddal naczynie mezczyznie; ten patrzyl ze zdziwieniem, lecz bez wrogosci.

Tymczasem dzieci – te, ktore potrafily juz chodzic – jedno za drugim zeszly z wozu i jednakowym ruchem pakujac palce do nosow, podeszly blizej – popatrzec na przedstawienie.

Semirol pomogl Irenie zsiasc z konia, juz dawno chciala rozprostowac nogi, wolalaby jednak zrobic to w mniej tlocznym miejscu.

– Chcesz pic, Ireno? Nie przejmuj sie, oni zaraz odjada.

Umyla rece. Rodzinka nie zamierzala nigdzie sie ruszac; rodzice byli rownie ciekawscy jak dzieci.

Napila sie, zaczerpujac wody w dlonie. Woda byla... nie, nie znala takich slow. Nigdy w zyciu takiej nie pila. Oczekiwala, ze zdretwieja jej zeby, woda nie byla jednak zbyt zimna; byla miekka i, nie wiedziec czemu, pachniala igliwiem.

Cembrowina budzila w niej strach. Byla niczym pysk spiacego potwora. Jakby wszystkie studnie, ktore widziala w zyciu, byly nieprawdziwe, martwe, jak mumia kopalnego zwierzecia... Ta zas byla zywa. Zywa skamielina.

„Zeby byly w nim lesne duchy, przerozne gnomy, krwawe wojny, surowe prawa... milosc... a nie domowe, prosze wybaczyc, awantury ze smutnym zakonczeniem'.

Usmiechnela sie blado, jak zwykle w odpowiednim momencie przypominajac sobie slowa profesora orientalistyki.

Tymczasem na cembrowine wdrapal sie szescioletni szkrab. Irena obejrzala sie odruchowo – co ta matka wyprawia, przeciez dzieciak lada chwila wpadnie do studni.

Matka patrzyla na Semirola. Wampir adwokat zachowywal sie bardzo odpowiednio. Plotl jakies bzdury o bujnym urodzaju, o dobrych znakach, a jednoczesnie wypytywal, czy dobrym przejezdnym nie zdarzylo sie przypadkiem slyszec o pewnym panu imieniem...

Chlopiec juz wpadal do srodka. Najwyrazniej z przerazenia odebralo mu mowe, w kazdym razie gramolil sie w milczeniu. Jego palce zeslizgiwaly sie z mokrego brzegu cembrowiny.

Czlowiek obdarzony normalna reakcja dziesiec razy zdazylby w tym czasie podskoczyc i zlapac malca. Irena musiala najpierw rozdziawic usta, potem mrugnac, potem...

– Aaa!

Wszyscy jednoczesnie rzucili sie w strone studni. Moment przed tym, jak palce chlopca ostatecznie sie zesliznely, a reka ojca chwycila syna za kolnierz – Irenie udalo sie zlapac za chudziutki nadgarstek i poczuc, ze chlopiec nie jest wcale taki znow ciezki.

– Dobry uczynek pani zrobila – rzekla kobieta z dziwna intonacja.

Obok ojciec okladal uratowanego synka lejcami. Irena podskakiwala, za kazdym razem ogladajac sie na krzyk malca.

– Ja? – spytala nerwowo. – Ja tylko zdazylam zlapac... Kobieta zmarszczyla brwi, o dziwo, w jej wzroku kryla sie jawna wrogosc.

– Dobry uczynek pani na siebie wziela.

Potem nie wypowiedzieli juz ani slowa. Dzieci, lacznie z uratowanym i spranym lejcami malcem, wdrapaly sie na woz; mezczyzna smagnal batem ogiera o szerokiej piersi i cala procesja – kon, woz i mezczyzna z kobieta idacy po obu jego stronach – ruszyla w kierunku, z ktorego przybyli Irena z Semirolem.

– Zrecznie go zlapalas... – wymamrotal wampir. – Przy twoim refleksie to po prostu zadziwiajace.

Irena opedzila sie od niego.

Potem, gdy juz wjezdzali w gory, nie wytrzymala i zapytala z westchnieniem.

– Dlaczego to robisz, Janie?

– Co takiego?

– Prowokujesz ich... Wkrotce po okolicy rozejda sie plotki; beda gadac, ze jestem czarownica, a ty na przyklad wampirem... Pojawi sie jakas straz i wrzuca nas do lochu z lancuchami, do podziemia pelnego narzedzi tortur.

– Jestes prawdziwa optymistka.

– W swiatach podobnych do tego nie istnieje zdrowy rozsadek ani prawo. Przynajmniej tak je sie zwykle opisuje...

– Ireno, przeciez nie mamy mozliwosci ogloszenia przez telewizje, ze „pilnie poszukiwany jest Andrzej Kromar, modelator'. Zostaw to mnie. Potrafie rozmawiac z ludzmi.

– To fakt – przyznala Irena z przygnebieniem.

Po poludniu zrobili popas. Zjedli resztke domowych zapasow. Napili sie studziennej wody, ktora stracila dla Ireny caly swoj urok. Wolalaby sok brzoskwiniowy.

A potem, gdy udala sie w krzaki za potrzeba, wdepnela w krecia nore. Ziemia poddala sie i zapadla, jakby nie przerylo jej niegrozne zwierzatko, lecz robotnicy budujacy metro. W glinie ciemnialy stalowe oczka kolczugi; przerazona Irena byla pewna, ze naruszyla czyjs grob.

Semirol przybiegl na jej krzyk.

W kreciej norze rzeczywiscie lezala zawinieta w plotno kolczuga. W zawiniatku znajdowaly sie tez srebrne i miedziane monety – nie bylo ich zbyt wiele, ale sam widok robil wrazenie.

– Jak znalazl – rzekl Semirol. – Nowicjusz ma szczescie.

– Raczej glupi ma szczescie – dodala Irena.

* * *

Droga do miasta, ktora zwykle Irena pokonywala w niecala godzine, tym razem zajela im prawie caly dzien.

Byla pewna, ze na miejscu kafejki z czerwonym dachem znajda cos w rodzaju karczmy. Mylila sie jednak. Nie bylo tam nic. Najwyrazniej nie oplacalo sie budowac karczmy na pustkowiu; nie mieliby tu zbyt wielu klientow.

Miejscami droga byla prawie niewidoczna – kon szedl jak po nakrytym stole, dokladnie wybierajac miejsce, na ktorym postawic kopyto. Irena przypomniala sobie ich ryzykowna jazde z Semirolem; najpewniej terenowka wampira wciaz stoi na ulicy przed sklepem „Swiateczne niespodzianki'.

Semirol byl pograzony w myslach. Marszczyl co chwila brwi, rozgladal sie z ciekawoscia, a niekiedy nawet usmiechal do samego siebie; byl niczym salamandra przeniesiona z pieca do kominka. Niewielka tak naprawde roznica.

– Ireno...

– Tak?

– Powiedz mi... to miejsce, z ktorego przybylas, ktorego nie uwazasz za model... znajduje sie zapewne na wysokim szczeblu rozwoju cywilizacyjnego? Kolonie kosmiczne, ekspansja wszechswiata, statki kosmiczne...

– Nie – nie wiedziec czemu poczula sie niezrecznie.

– Dlaczego?

– No, jesli modele tworzone sa w porzadku zstepujacym... Wejdziemy, powiedzmy, do jakiegos miejscowego sklepu, typu „Knoty i swiece', i znajdziemy sie na wzgorzu. Droga bedzie isc jakies odziane w skory plemie, a w dole, po lewej, bedzie znajdowac sie twoja jaskinia z wyrytymi w kamieniu... albo narysowanymi na scianach pierwszymi utworami Ireny Chmiel.

– Nie – odparla ze zloscia. – Andrzej Kromar stawial przed soba inny cel. Nie chodzilo mu o wysmianie moich pretensji literackich ani zilustrowanie podrecznika do historii.

– Jasne. Wciaz nie wierzysz, ze on jest oblakany?

– Zawsze byl szalony – odparla z rozdraznieniem.

– Dlaczego wiec postanowilas...

– A co to ciebie obchodzi?

– Nic... Nie denerwuj sie.

Przez jakas godzine jechali w milczeniu; potem Irene rozbolaly plecy i musieli zatrzymac sie na kolejny odpoczynek. Irena byla potwornie glodna, uznala jednak, ze przyznanie sie do tego byloby ponizej jej godnosci.

– A jakiz to cel mu przyswiecal? Jak sadzisz, Ireno? Byla zmeczona. Smiertelnie zmeczona. Nie trzeba bylo sie klasc; teraz nie bedzie w stanie podniesc sie z ziemi i Semirol bedzie swiadkiem jej slabosci.

– Socjo... logia eksperymentalna.

– Co takiego?

Irena zmarszczyla brwi, probujac sobie przypomniec.

„W kazdym okresie swego istnienia ludzkosc posiadala cos w rodzaju tajemniczego, zakazanego zakatka. Badan uwazanych za nieprzyzwoite, nieetyczne, niehumanitarne... A mimo to niezwykle perspektywiczne'.

– Masz swietna pamiec – rzekl po chwili Semirol.

Irenie przypomniala sie stara anegdota i usmiechnela sie krzywo.

* * *

Tam gdzie Irena spodziewala sie zobaczyc przedmiescia, wciaz ciagnely sie pola i pustkowia.

Samo miasto okazalo sie trzy razy mniejsze niz jego pierwowzor; Semirol dostrzegl w oddali mury, brame i wieze. Zwolnil kroku.

– Jakie to piekne – rzekla Irena obojetnym tonem. – A co mylisz o lezeniu w trumnie?

– Czyzby bylo az tak zle? – zapytal adwokat po chwili.

– Nie – zachichotala Irena. – Po prostu w podobnych dekoracjach... wampiry raczej nie paletaja sie po ulicach. Powinny bac sie slonca, za dnia spac w trumnach, a noca...

– Zalezy jakie wampiry – Semirol nie obrazil sie ani nie zdziwil.

Mineli zwodzony most i weszli do miasta.

* * *

Po ulicach szli w milczeniu. Irena szla szybko, by nadazyc za adwokatem. Co jakis czas nie mogli sie powstrzymac przed poszturchiwaniem lokciami i wskazywaniem wzrokiem wciaz nowych szczegolow. Stylowa scenka przy fontannie, wyrzezbionej w ksztalcie krowiej glowy... Gospodynie w oknach, rozmawiajace ze soba przez waska ulice... Jakies kozy, psy, rynsztoki pelne pomyj,

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату