Peter Nikolan byl zdenerwowany i staral sie ukryc emocje. Irenie bylo go troszke zal.

– Wiec tak. Jest dwunasta trzydziesci cztery; znajdujemy sie bezposrednio przy wejsciu do kanalu... O dwunastej czterdziesci piec pani Chmiel wejdzie w przestrzen modelu. Niestety, nie mozemy bezposrednio monitorowac jej poczynan... Jednakze pani Chmiel przeszla odpowiednie szkolenie i jest w stanie wypelnic misje calkowicie samodzielnie.

Peter mowil i mowil, a obserwatorzy w milczeniu przytakiwali.

– Czy zostalo przewidziane jakies wyjscie awaryjne? – niedbale zapytal najbardziej wypachniony z nich, reprezentujacy, zdaje sie, jakis tajny wydzial prezydenckiej administracji. – Jesli na przyklad nasz „kontakt' nie wroci w ustalonym czasie?

Peter zatarl dlonie.

– Panowie... Naszym obowiazkiem jest branie pod uwage wszelkich ewentualnosci. A wiec przewidzielismy wszystko... co moglismy. Niestety, specyfika pracy z modelem... Najwazniejszy jest czas! Pani Chmiel...

Irena spojrzala na okragly cyferblat umieszczony nad stalowymi drzwiami o ponurym wygladzie. Dwunasta czterdziesci piec.

Peter byl coraz bardziej zdenerwowany. Ponury, mlody czlowiek w uniformie technika – lecz o twarzy doswiadczonego ochroniarza – zrecznie otwarl wszystkie zamki, w ktore zaopatrzone byly drzwi.

Eksperci wymieniali spojrzenia. Za drzwiami zaczynal sie waski, brudny korytarz, a z jego wnetrza wyraznie cuchnelo kocim moczem.

– Powodzenia, pani Chmiel... pani nowa ksiazka osiagnie fenomenalna popularnosc!

Irena przestapila przez wysoki prog. Miala wrazenie, ze pietro wyzej zaraz zacznie zlorzeczyc jazgotliwa sasiadka, a spod nog z miauknieciem wyskoczy...

Absolutna ciemnosc. I cisza.

Rozdzial 2

Po szerokim zakrecie szosy pelzly naprzeciw siebie dwa samochody – zolty i bialy. Z tej odleglosci oba wygladaly jak niegrozne zabawki; i oto wyminely sie i rozjechaly w przeciwne strony, nie zwracajac na siebie uwagi.

Irena wciagnela glowe w ramiona. Wiatr byl wilgotny i zimny.

Opodal, pod wzgorzem, obojetnie paslo sie dwadziescia krow o obwislych brzuchach. Irena przeniosla spojrzenie; zagajnik byl niemal calkowicie zolty, posrodku ulicy ganialy za pilka rozwrzeszczane dzieciaki, a z komina domu Ireny unosil sie watly dymek.

Drgnela. Potrzasnela glowa.

Modelator powinien znajdowac sie w bezposredniej bliskosci – taka jest konstrukcyjna specyfika tunelu... Prosze natychmiast rozpoczac poszukiwania. Niech pani wykorzysta cala swoja wiedze o modelatorze najprawdopodobniej model w duzym stopniu jest nasycony cechami jego osobowosci...

Z prawej i lewej strony sterczaly z ziemi dwa grube prety z przywiazanymi do nich czerwonymi skrawkami materialu. W podobny sposob prowizorycznie odgradza sie dziure na poboczu lub otwarty luk kanalizacyjny.

Irena ruszyla przed siebie. Pod nogami zaskrzypialy kamyki.

Obejrzala sie.

Teraz prety przypominaly jej bramke wlasnej roboty na podworkowym boisku. Bylo jednak watpliwe, aby dzieci sasiadow gramolily sie na pagorek, by rozegrac tu mecz. Tym bardziej ze pilka toczyla sie tu tylko w jednym kierunku – w dol.

Przestapila z nogi na noge, kolejny raz wpatrujac sie w znajomy do bolu pejzaz.

No coz. Czesc pracy zostala wykonana, teraz trzeba sie zastanowic.

Dym nad kominem jej domu powoli tajal.

Stara topola rosla nie po prawej, lecz po lewej stronie bramy. Gdy Irena to zauwazyla, przez chwile stala bez ruchu, nie mogac ruszyc sie z miejsca.

Przebywanie w tkance modelu jest calkowicie bezpieczne dla zdrowia...

Wiatr pachnial jesienia. Furtka skrzypiala swojsko i znajomo; Irena powoli przeciagnela dlonia po deskach, upewniajac sie, ze nie sa hologramem ani iluzja. Tkanka modelu?

Nie, potem sie nad tym zastanowi. Gdy siadzie przy komputerze i napisze: „Rozdzial pierwszy'.

– Sensej?

Poruszenie w budzie. Wynurzyla sie jedna lapa, potem druga.

Przespal jej powrot?!

Radosny pisk. Pies skoczyl na jej powitanie – zaspany, dziwnie maly, z obwisla sierscia, niezgrabny.

– Sensej, to ty?!

Pisk. Porzadne psy po osiagnieciu pelnoletnosci zwykle nie pozwalaja sobie na wydawanie podobnych dzwiekow.

A moze az tak sie stesknil?

– Czy w domu sa jacys obcy?

Zadnej reakcji. Przymilne slepia.

Drzwi wejsciowe byly otwarte. Co wiecej, biale drzazgi na podlodze i wylamany zamek swiadczyly o tym, ze wejscie nie odbylo sie w pokojowy sposob.

Oczywiscie. Andrzej nie ma klucza, a jesli chce wejsc, nic go przed tym nie powstrzyma.

– Nie wierze wlasnym oczom! – stanela posrodku przedpokoju, krzyzujac rece na piersiach. – Zaklinales sie, ze juz nigdy w zyciu tu nie przyjdziesz!

Milczenie. I nietypowy zapach – jakby obecnosci kogos obcego albo jakby dom pachnial inaczej.

Irena rozejrzala sie z niepokojem. Nie, wszystko wygladalo jak zwykle. Wszystko, do najdrobniejszych szczegolow.

Ale tej plamy pod drzwiami nie bylo. Co tu rozlal? Atrament? Olej silnikowy?

– Andrzeju – powiedziala ostrym glosem. – Wychodz.

Milczenie.

Otwarla drzwi duzego pokoju; w kominku dymil sie popiol. Fotele przed okraglym stolem byly brazowe, a nie niebieskie; Irena zacisnela zeby.

– Andrzeju!

Zdziwila ja zawartosc kominka. Jakies zweglone lachmany.

W kuchni znow zauwazyla slady czyjejs obecnosci. Dlugotrwalej, balaganiarskiej i absolutnie rozpanoszonej. Sensej biegal za nia jak cien i w jego wiernych oczach nie bylo ani sladu poczucia winy.

– Jak to tak, Sensej?! Byl tu obcy czlowiek... dlaczego na to pozwoliles?

Odpowiedzia bylo radosne merdanie ogonem.

– Gdzie teraz jest? Gdzie?

Pies podbiegl do drzwi wejsciowych. Irena ruszyla za nim; dzieci sasiadow wciaz przed brama ganialy za pilka.

– Walek!

Drgnela mimowolnie. Chlopak z rozwichrzona czupryna, ktory do niej podbiegl, byl starszy, niz oczekiwala.

– Gdzie jest pan Andrzej... gdzie jest wujek, ktory tu byl?

Chlopak spojrzal na nia z zaskoczeniem.

– Pol godziny temu. W domu. Byl wujek. Nie widzieliscie, dokad poszedl?

Walek nie wiedziec czemu sie zawstydzil. Pogrzebal w kurzu czubkiem znoszonej tenisowki.

– Ale przeciez... ciociu, Ireno... Przeciez to byla pani...

* * *

Slub wzieli szybko i bez zadnych uroczystosci. Mowiac tradycyjne „tak', Irena strasznie sie peszyla z powodu pantofli z przekrzywionymi flekami: wszystko wydarzylo sie tak nagle, ze nie zdazyla odwiedzic szewca.

Nastepnego dnia przyprowadzila mlodego meza do grupy znajomych z roku. Z tego powodu z korytarza w akademiku zostaly usuniete meble, a troje zdjetych z zawiasow i ulozonych na taboretach drzwi tworzylo improwizowany stol. Dziewczyny pichcily cala dobe. Irena ubrala cos w rodzaju sukni slubnej; a co do Andrzeja, to byl tego dnia szczegolnie szarmancki. Irena czula sie troche jak sztukmistrz, ktory przed znajomymi wyjmuje krolika z kapelusza.

Jeszcze w taksowce wymogla na nim przyrzeczenie, ze nie wspomni o orkiestrze detej pod oknami Iwonika – by nie poddawac biednego chlopca traumie... Andrzej byl zgodny, wesoly i zartowal tak, ze nawet taksowkarz – co widziala Irena – goraczkowo staral sie zapamietac jego dowcipy, by potem rozsmieszyc nimi przyjaciol.

Przyjechali. Siedli za stolem. Irena widziala, jakim wzrokiem patrzyli na Andrzeja jej znajomi z roku – przeczuwajac pojawienie sie obiecanego krolika z kapelusza.

Wypili za nowozencow – i od tej chwili Andrzej zamilkl.

Siedzial obok mlodej zony, u szczytu stolu i mrocznial w oczach. Wpatrywal sie w obrus przed soba, wymigiwal sie od toastow i cos mamrotal, zerkajac ze zloscia na kieliszek szampana. Za stolem powoli zalegala pelna zaklopotania cisza; Irenie wydawalo sie, ze jest smazona na wolnym ogniu. Biala bluzka bezlitosnie podkreslala czerwona szyje, purpurowe policzki i plonace uszy; przyjaciolki rzucaly wymuszone zarty, zawistnicy demonstracyjnie spogladali w sufit, a chlopcy marszczyli sie i coraz czesciej wychodzili na papierosa.

W koncu Andrzej skrzywil sie, jakby przezul cytryne. Wstal z kieliszkiem w rece. Za stolem zapadlo napiete milczenie. Andrzej objal obecnych posepnym spojrzeniem – i zapytal, nerwowo postukujac kostkami palcow w brzeg stolu:

– A tak przy okazji, co sadzicie o karze smierci?

Od tej pory to zdanie stalo sie na ich roku haslem. Gdy nie bylo co powiedziec, pytali, spogladajac na siebie wieloznacznie: „A co sadzicie o karze smierci?'.

Irena wyszla z imprezy wczesniej. Andrzej dogonil ja na ulicy, dlugo szedl obok w milczeniu i nagle rozpoczal dziwny monolog. Poczatkowo miala wrazenie, ze cytuje z pamieci jakichs zapomnianych poetow – potem jednak z przesadnym lekiem zdala sobie sprawe, ze jej maz po prostu prosi o wybaczenie i jego zrytmizowane wyznanie winy nie jest zwyklym rymowanym tekstem, lecz przerazajacym w swej doskonalosci wierszem.

Mowil przez caly wieczor. Gdy wrocili do domu i polozyli sie do lozka. A rankiem – gdyz poranek, o dziwo, mimo wszystko nastapil – zadne z nich nie moglo sobie przypomniec ani linijki. Jakby nic sie nie wydarzylo. Irena plakala ze zlosci, a Andrzej pocieszajac ja, wzruszal ramionami z poczuciem winy.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×