W tym snie byl Andrzej, znajdowal sie jednak poza polem jej widzenia. Potykajac sie, sapiac, coraz bardziej sie gubiac, szukala go i wolala – lecz on, szydzac, wymykal sie jej i zostawial za soba jedynie zle wspomnienia, zapach, poruszenie powietrza.
A jednoczesnie byl. Bezustannie. Obok, na wyciagniecie reki.
Gabinet sledczego przypominal tysiace podobnych gabinetow.
– Moze pani zazadac obecnosci adwokata, pani Chmiel.... Ma pani adwokata?
– Po co? – spytala po chwili.
– Poniewaz prawnie on pani przysluguje... – sledczy, chlopieco piegowaty, nie spuszczal z niej nieprzyjemnego, swidrujacego spojrzenia. – Nie wiem, kto by sie podjal pani bronic, pani Chmiel, chociaz pewna ilosc pieniedzy...
Zamilkl wyczekujaco. Irena wzruszyla ramionami:
– A dlaczego... o co jestem., wlasciwie podejrzana?
Wlasnie mijaly dwadziescia dwie godziny, odkad weszla w
– Prosze mi powiedziec, pani Chmiel... Gdzie pani spedzila ostatnie dziesiec miesiecy? Mniej wiecej od dziesiatego grudnia?
Milczala. Siedzi tutaj i coraz bardziej wplatuje sie w te brednie, podczas gdy na wzgorzu czeka na nia powrot do domu.
– Przypomniala sobie pani?
– Na delegacji – odparla glucho. – A o co chodzi?
– Gdzie? Widzi pani, to bardzo wazne... Kto wyslal pania w delegacje? Przeciez nie instytut.
– Byla to delegacja tworcza – rzekla juz pewniejszym tonem. – Jestem pisarka...
Sledczy zrobil kwasny grymas.
– Wiem o tym. Zdaje sie, ze nawet cos czytalem... tak, ciekawe, robi wrazenie... Gdzie jednak pani byla? Kto tam pania widzial? Nie zatrzymala pani przypadkiem biletow kolejowych? Hotelowego prospektu?
– A o co chodzi? – uparcie powtorzyla Irena.
Sledczy westchnal.
– Chodzi o to, ze nasz wydzial prowadzi sprawe seryjnego zabojcy. Rzecz w tym, ze w okolicy przez ostatnie dwa miesiace zostala zamordowana trojka dzieci – najwyrazniej przez tego samego czlowieka... Najwyrazniej nie robil tego dla korzysci. I najprawdopodobniej zabojca jest kobieta.
– Ale co ja mam z tym wspolnego? – zapytala po chwili Irena.
Sledczy zmierzyl ja posepnym wzrokiem. I polozyl przed nia na stole protokol, jak sie okazalo, rewizji jej domu.
Jej wymodelowanego przez Andrzeja domu.
W piwnicy – topor ze sladami krwi.
W kominku – resztki spalonej odziezy.
W smietniku – rowniez zakrwawione ubranie.
W samochodzie – kurtka nalezaca do zamordowanego trzy dni wczesniej chlopca... oraz jego prawy but.
Samochod to zupelnie inna sprawa. Oprocz przylepionej do opon gliny, oprocz plam krwi w bagazniku bylo jeszcze charakterystyczne wgniecenie, przy czym fragmenty emalii, ktore odprysnely podczas zderzenia, pozostaly na miejscu przestepstwa.
Irena milczala.
– Pani Chmiel, czy rozumie pani cala powage... bezspornosc dowodow?
– Mam alibi – rzekla Irena, wstrzasnieta faktem, ze tak szybko znalazla odpowiednie slowo. – Nie bylo mnie tu przez dziesiec miesiecy.
– Gdzie pani byla? Kto moze potwierdzic pani alibi?
Irena milczala.
– Widzieli pania sasiedzi. Trzy dni temu widzial pania chlopak z sasiedztwa. Po co temu zaprzeczac.
Patrzyl na nia, krzywiac sie bolesnie. Irena spojrzala na siebie jego oczami i opanowalo ja przerazenie: przeciez on wierzy w te wszystkie brednie... siedzi przed nim istota z piekla rodem, kobieta, ktora z zimna krwia zamordowala troje dzieci.
Wstrzasnal nia mimowolny dreszcz. Wzrok sledczego stal sie jeszcze bardziej przenikliwy.
– Rozmawiala pani wczoraj z chlopakiem sasiadow? Dziesiecioletnim Walentynem Jelnikiem?
– Tak – odparla odruchowo.
– Czy zapraszala go pani do domu? Na herbate?
Irena milczala. Teraz w ogole przestala cokolwiek rozumiec; pod swidrujacym wzrokiem sledczego jej tradycyjnie niespieszne mysli w ogole znieruchomialy. Oslupialy.
– Bedzie lepiej, jesli przyzna sie pani od razu, pani Chmiel. Bedzie to korzystne dla sprawy, dla mnie i dla pani.
– Jestem niewinna – rzekla szeptem.
– Moze pani wyjasnic, gdzie byla trzy dni temu? Miesiac temu? Pol roku?
Irena milczala.
Jeszcze wczoraj... Nie, jeszcze trzy godziny – trzy
Co za czort ja podkusil? Dlaczego wplatala sie w...
Mysli jeszcze przez chwile skrzypialy i zatrzymaly sie jak zardzewiala karuzela.
– Milczenie nic tu nie pomoze, pani Chmiel. Wrecz przeciwnie... Powtarzam pytanie: gdzie pani byla podczas ostatnich dziesieciu miesiecy i kto moze potwierdzic, ze rzeczywiscie pani tam byla?
– Jestem niewinna – rzekla Irena i glos jej drgnal. Sledczy pochylil sie do przodu – najwyrazniej podczas swej pracy bardzo czesto slyszal to zdanie i teraz szukal w oczach podejrzanej oznak bezwstydnego klamstwa.
– A jak pani wyjasni te wszystkie znaleziska w pani domu i samochodzie?
– Jestem niewinna... To ktos inny.
– Ktos inny mieszkal w pani mieszkaniu i korzystal z samochodu?
– Tak...
– Zdaje pani sobie sprawe, ze nie brzmi to zbyt przekonujaco?
Zdawala sobie z tego sprawe.
Przygladala sie swym dloniom, lecz przed oczami miala dwie tyczki na wzgorzu – dwa prety niczym pilkarska bramka wlasnej roboty.
Ciekawe, czy jesli przejdzie przez nia krowa, to znajdzie sie w laboratorium, z panem Nikolanem i ekspertami? Nie... Tunel reaguje tylko na nia, na Irene, wlasnie tak urzadzil ten swiat pan modelator – umyslnie badz nie.
– Jestem niewinna – rzekla, nie podnoszac wzroku. – Moje alibi... moze potwierdzic pan Andrzej Kromar.
Skorzystala z prawa do telefonu. Jednego.
I wykrecila numer Andrzeja.
Dlugie sygnaly. Piec, dziesiec, pietnascie.
– Jeszcze raz; nie dodzwonilam sie! – rzekla z rozpacza do sledczego.
Ten zrobil posepna mine.
– Prosze probowac... ma pani minute.
Patrzyla na telefon i przebierala w pamieci wszystkie znane jej numery; czas uciekal.
Wykrecila numer tyczkowatego profesora orientalistyki; zajete, krotkie sygnaly.
Co za tragiczny balagan.
Wykrecila numer Pacyfikatorki – i z jakiegos powodu od razu sie uspokoila. To, co dzieje sie wewnatrz modelu, jest jedynie gra, w prawdziwym zyciu nigdy nie zdecydowalaby sie na tak desperackie posuniecie.
– Mowi Irena Chmiel – oznajmila w odpowiedzi na obojetne „halo'. – Dzwonie z policji... podejrzewaja, ze jestem morderczynia. Nie moglaby pani wyjasnic tym ludziom, ze ja...
Zaciela sie. I milczala przez dziesiec sekund – dopoki Pacyfikatorka bez slowa nie odlozyla sluchawki.
W celi byla na szczescie sama. I miala wystarczajaco duzo czasu na rozmyslania; lezala na twardej pryczy, naciagajac pod brode szary, szorstki koc.
Andrzej wymodelowal to wszystko... w celu, ktory jest znany tylko jemu samemu. Byc moze takze Peterowi, jednak Irena jakos w to nie wierzyla. Andrzej zmodelowal... a wiec to oznaczal napis na widokowce: „To ja zmykam... Czesc'. Widokowce, ktora znalazla w swojej skrzynce pocztowej.
Tez mi widokowka. Przypomnienie.
No dobrze. Andrzej zostawil to przejscie, wiedzac najprawdopodobniej, ze w krytycznym momencie Peterowi nie pozostanie nic innego poza wepchnieciem tam niczego nie podejrzewajacej Ireny... Podczas gdy wyjscie z jej osobistego tunelu prowadzi prosto w pulapke. Dom naszpikowany dowodami zbrodni, swiat przesycony wymiarem sprawiedliwosci. Co to jest; mala zemsta?!
Irena usiadla na pryczy.
Ich rozstanie z Andrzejem odbylo sie przyzwoicie i skromnie. Bez skandali i scen; wszystko to, co mowi sie w takich sytuacjach, zostalo juz dawno powiedziane. Ona sama, pierwsza, zazadala rozwodu. Powoli uwalniala sie od zrogowacialych okruchow dawnej milosci – niemal bezbolesnie, jak podczas rutynowego zabiegu higienicznego.
Co do Andrzeja, to byl on zaprzatniety nowym pomyslem i chyba nie od razu zauwazyl, ze obok niego nie ma juz zony.