Zreszta po miesiacu pojawil sie u niej bez zaproszenia – spiety i zly. Wsunal jej w dlon bukiet kolczastych roz, odwrocil sie i odszedl, rzucajac przez ramie, niczym klatwe: „Zapamietam cie'.

Juz lepiej, zeby zapomnial. Gdyz jesli wszystko to, co sie jej przydarzylo, nie jest splotem przypadkow, a od dawna zaplanowana zemsta?

To ci pytanie – czyzby czlowiek, z ktorym przezyla dlugich siedem lat, byl zdolny do czegos takiego?

Odpowiedz brzmiala: tak. Jesli tym czlowiekiem jest Andrzej Kromar.

On jest zdolny do wszystkiego.

Irena ze znuzeniem zamknela oczy.

* * *

Do schroniska jechala niechetnie – ale Andrzejowi nagle zachcialo sie „prawdziwych gor'. Irena nie znosila gor – i moze dlatego niemal codziennie sie klocili, wylacznie z powodu drobiazgow.

Tego ranka scieli sie szczegolnie ostro. A juz po godzinie okazalo sie, ze malenki autobus, ktory wiozl grupe turystow do ruin starych fortyfikacji, jest zupelnie nieprzygotowany do trudnej gorskiej szosy.

Za przelecza wysiadly hamulce. A turysci, z ktorych polowa nie miala nawet dziesieciu lat, nie od razu zrozumieli, co sie dzieje – droga pedzila im na spotkanie coraz szybciej, kamienie, pnie wyschnietych drzew, wyboje, kepy traw i we wstecznym lusterku biale z przerazenia oczy kierowcy.

Irena kompletnie nie zdazyla zorientowac sie w sytuacji – i wlasnie spowolniona reakcja pozwolila jej zachowac zimna krew i uchronila przed nieunikniona panika.

Mineli po kolei dwie slepe, boczne drogi – najwyrazniej kierowca po prostu nie zdazyl ich zauwazyc. Krzyk. Dziki wrzask z dwudziestu gardel. – Siedziec na miejscach!!

Kierowca nagle znalazl sie na podlodze w przejsciu – Irena zapamietala jego twarz. Gumowa, jak u zabawkowej ryby.

Autobus pedzil, grzechoczac wszystkimi swymi zelaznymi, niestworzonymi dla wyscigow wnetrznosciami; matki wczepily sie w dzieci, pragnac ochronic je zywym pancerzem, zamknac w sobie. Lot donikad, lot przechodzacy w upadek.

A potem wszystko sie skonczylo. Autobus zwolnil, zabrzeczal i zatrzymal sie.

Irena wczepila sie w porecz. Miejsce obok niej bylo puste; puste juz od dawna.

Andrzej odwrocil sie z fotela kierowcy.

Oparcie fotela bylo rozerwane, ze szpary niechlujnie zwisal klab waty. Andrzej w milczeniu wpychal go z powrotem, w dermowe obicie – gdy jednoczesnie jego lewa reka wciaz nie puszczala kierownicy.

Potem byl placz, histeryczny smiech i ogolne bratanie sie. Niemal wszystkie siedzenia w autobusie okazaly sie mokre. Turysci calowali sie i tanczyli posrod nieopisanego piekna gor, w ciszy, obok stojacego na slepej drodze autobusu; dwudziestu ludzi wiodlo korowody wokol swego wybawcy, dwoje zas siedzialo obok – kierowca o wciaz sinej twarzy i Irena, do ktorej dopiero teraz dotarlo.

Po tym wydarzeniu Andrzej i Irena byli jak w skowronkach – przez caly wspanialy tydzien.

* * *

Drugiego dnia postawiono jej oficjalne oskarzenie.

– Jestem niewinna – powtarzala niczym zaklecie.

Nikt jej nie sluchal.

Pol godziny pozniej spotkala sie ze sledczym.

Sledczy byl posepny.

– Pomyslala pani o adwokacie?

– Nie.

Milczenie. Sledczy przekladal dokumenty – wyraznie bezmyslnie. Na cos od niej czekal.

– A wiec... pani Chmiel. Kiedy po raz ostatni widziala pani Andrzeja Kromara? Pani bylego meza, ktory wedlug pani moze potwierdzic pani alibi?

Pani, pani, pani... Sledczy przydawal temu slowu niejasne, dwuznaczne znaczenie.

– Jakis czas temu – rzekla Irena. – Dokladnie nie pamietam.

Sledczy wpil sie spojrzeniem w jej twarz.

– Musze pania zmartwic. Pan Andrzej Kromar nie zyje juz od niemal miesiaca – zginal w wypadku samochodowym.

Milczala.

Za plecami sledczego, w waskim oknie, widnial blekitny skrawek jesiennego nieba.

– Przypuszczam, pani Chmiel, ze zwracajac sie do pana Kromara jako do swiadka pani alibi, wiedziala pani o jego smierci? Chce pani przeszkodzic w sledztwie takim prostym chwytem? Czy warto?

– To niemozliwe – rzekla powoli.

Sledczy sie skrzywil.

– Pani Chmiel...

– To niemozliwe! Jeszcze przedwczoraj byl... slyszalam...

Ugryzla sie w jezyk. Wedlug tutejszego czasu dzialo sie to przed miesiacem... Miesiacem?!

Rowny puls Andrzeja w glosnikach.

– Wypadek samochodowy?!

Nie, trzeba sie zastanowic.

Pochylila sie nad stolem. Zgarbila, ukrywajac przed sledczym twarz.

– Przykro mi, pani Chmiel, jesli pani rzeczywiscie nie wiedziala... Byc moze dopuscilem sie nietaktu... Lecz moze jest jeszcze ktos inny, kto moglby potwierdzic pani alibi?

Milczala.

Na kancelaryjny stol wbrew jej woli kapaly ciezkie, bezsilne lzy.

* * *

Wieczorem wyprowadzono ja z celi, jednak nie na przesluchanie. W malenkim pokoiku czekal na nia tyczkowaty profesor orientalistyki.

– Irena, w koncu! Zle pani wyglada... Nie, prosze sie nie zalamywac. To straszliwe nieporozumienie zostanie wyjasnione w ciagu kilku dni... Tak, tak. Prosze to potraktowac jak zbieranie materialow do nowego opowiadania.

Usmiechnela sie krzywo.

– Cala katedra... co tam, caly instytut... jest pewien pani niewinnosci. Rozwiazujemy problem adwokata...

Nagle przerwal swe optymistyczne trajkotanie. Kaszlnal, obejrzal sie na milczacego sledczego, pochylil do przodu.

– Widzi pani, Ireno... Jako ze sprawa jest jednak powazna... Moze sprobujemy zaangazowac Wampira? To kosztowne... lecz jesli wezmie sie za to on.... sprawe mozna uznac za wygrana. Doskonale rozumiem, zmiana nastawienia, byc moze nawet przesady... jednak obecnie nie ma lepszego adwokata. Byloby to... rozumie pani?

– Dziekuje – rzekla Irena, wzdychajac ciezko. – Prosze zaangazowac, kogo pan uwaza.

Profesor byl najwyrazniej zdziwiony, ukryl jednak zaskoczenie za radosnym usmiechem.

– No i wspaniale... Prosze sie nie martwic o psa. Wziela go Pacyfikatorka. Razem z zolwiem.

Irena milczala przez chwile. Podrapala sie po czubku nosa.

– Wiec nie jestem juz w stanie pomoc temu psu.

– Alez nie! – profesor sie usmiechnal. – W obliczu niesprawiedliwosci katedra zjednoczyla sie jak nigdy. A Pacyfikatorka... okazalo sie, ze kocha zwierzeta. Juz umyla Senseja szamponem przeciw pchlom.

Profesor sie zasepil. Najwyrazniej przypomnial sobie, ze podczas dziesieciomiesiecznego przypuszczalnego wojazu Ireny pies zyl praktycznie na lasce sasiadow.

Wstyd...

Irena opuscila glowe.

– Prosze jej przekazac wyrazy wdziecznosci. Chetnie by popatrzyla na Pacyfikatorke skrobiaca szczotka tego prawdziwego Senseja. Bardzo chcialaby to zobaczyc.

Czy modelator moze zginac wewnatrz modelu, niczym robak w jablku? Najwyrazniej tak. Lecz czy w takim przypadku model moze kontynuowac swe istnienie, jakby nic sie nie stalo?

Irena lezala na pryczy przykryta do podbrodka szarym kocem. Przed snem przyszlo jej do glowy przeczytanie tych kilku marnych linijek w swym notesie i z zalem krecac glowa, przekonala sie, ze nowego opowiadania nie bedzie.

Wedlug jej obliczen od momentu wejscia do modelu minelo szescdziesiat godzin. Co oznacza, ze eksperci sa juz zmeczeni i jedza kolacje. Co oznacza, ze Peter obmysla warianty awaryjne.

Niech pan to zwija, panie Nikolan, myslala, przewracajac sie na pryczy. Niech pan zwija w diably ten kretynski model. Gdyz jesli Andrzej faktycznie... jesli go nie ma, to moja misja takze nie ma sensu. A jesli...

Zagryzla wargi. Jaki byl sens oklamywania jej? Zaden. Po co Andrzej mialby udawac nieboszczyka?

A dlaczego?...

Czyzby mozna bylo przewidziec, co strzeli Andrzejowi do glowy?

Pewnego razu – na plazowym pikniku – zanurkowal pod woda w zarosla trzcin i stamtad obserwowal, jak cala kompania z Irena na czele szuka go, powoli trzezwiejac i wpadajac w histerie, jak wolaja i miotaja sie, przeszukujac kijami dno.

Irena pamietala, jak bialy piasek przed jej oczami robil sie czarny. Coz to takiego – czarny piasek?

Najwidoczniej chcial zazartowac. Chcial schowac sie najwyzej na minute – lecz tam, w trzcinach, nawiedzil go kolejny genialny pomysl i po prostu zapomnial o uplywie czasu, o przyjaciolach, o

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×