numery.
– Jeszcze nie rozumiesz – powiedzial Wlad. – Nikt nie przeszkodzi ci przyjsc do mnie, kiedy zle sie poczujesz. Prosze, moj dom stoi dla ciebie otworem, na pewno milo mi bedzie cie goscic. Ale mieszkac w moim domu nie bedziesz. Do przyjazdu taksowki pozostalo dwadziescia piec minut, nie chcialbym zabierac ci wiecej drogocennego czasu.
Angela patrzyla na niego spode lba. Wydaje sie, ze jeszcze nie wierzyla.
Taksowka przyjechala co do minuty. Wlad zszedl do kierowcy, wyjasnil, o co chodzi i poprosil, zeby poczekal jeszcze jakies pietnascie minut. Wrocil do Angeli. Siedziala posrodku pokoju dla gosci, z rozrzuconymi wilgotnymi wlosami na ramionach, wyzywajaco domowa, ciepla, rozleniwiona.
– Masz pietnascie minut – powiedzial Wlad. – Pomoc ci sie spakowac?
– Nigdzie nie wyjezdzam – powiedziala Angela prawie wesolo.
– To moj dom. – Wlad otworzyl szafe i wyjal z najnizszej polki Angeli torbe. – Zaprosilem cie do siebie, ale teraz prosze, zebys mnie zostawila samego. No, dalej, pospiesz sie, w przeciwnym wypadku bedziesz musiala zaplacic taksowkarzowi z wlasnej kieszeni.
– To przypomina scene zazdrosci – powiedziala Angela. – Z powodu tego... jak mu tam, Nikity? No dobra, zartowalam.
– Zabieraj sie stad – powtorzyl Wlad.
– Nigdzie nie jade.
–
Angela usmiechnela sie szyderczo:
– Zapomniales dodac, ze wtedy, kiedy ja bede pelzac po tarasie, ty bedziesz pelzal po podlodze – z drugiej strony drzwi. Probowales kiedys wbijac gwozdzie glowa? Uczucie jest bardzo podobne...
Na zewnatrz zatrabil samochod.
– Jeszcze chwila i wyrzuce cie za drzwi razem z pusta walizka – powiedzial Wlad. Angela, spogladajac mu w oczy, nagle szybko zaczela sie pakowac.
Wziela torebke na ramie i zatrzymala sie w drzwiach, patrzac Wladowi w oczy.
– Jeszcze mnie bedziesz prosil, zebym wrocila!
I zbiegla do samochodu.
* * *
Wlad zabral sie do pracy i nie odchodzil od komputera przez dwa dni. Trzeciego dnia zrobilo mu sie zimno, chociaz w pokoju bylo bardzo goraco. Polknal wczesniej przygotowane lekarstwo, wypil herbate z cytryna i polozyl sie do lozka.
Musza istniec jakies mechanizmy zatrzymujace
Wlad otworzyl oczy i uslyszal, ze dzwieczy dzwonek do drzwi. Spojrzal na zegarek. Bylo w pol do czwartej, ale za oknami bylo ciemno, co oznaczalo, ze jest w pol do czwartej w nocy...
Wiedzial, ze musi wstac i wygladac jak najbardziej zdrowo i niedbale. Od tego, w
Kazdy dzwonek byl jak uklucie. Po tym ukluciu mial ochote rzucic sie do drzwi i czym predzej je otworzyc, zeby skonczyl sie wreszcie ten koszmar, natychmiast...
Wlad wszedl do lazienki. Nie patrzac na siebie w lustro, umyl sie w zimnej wodzie. Rece mu drzaly. Wytarl twarz recznikiem. Na krawedzi wanny lezala mydelniczka, ktorej Angela zapomniala zabrac. Obrazek przed oczami dziwnie drgal i po chwili okazalo sie, ze mydelniczka pelznie, przebierajac krotkimi, czerwonymi nozkami.
Podszedl do drzwi. Dzwonek nie przestawal dzwieczec ani na sekunde – wyl i wyl.
Wlad wstrzymal oddech i otworzyl drzwi. Mokra, trzesaca sie brylka wpadla mu do rak. Noc zrobila sie jasna, jak dzien, od glowy do stop przebiegla fala absolutnego szczescia, mlodzienczego, zwierzecego, fizjologicznego. Gdzies dzwieczaly dzwoneczki... gdzies spiewaly ptaki. Promien slonca dotykal policzka. Bylo cieplo, lekko, chwila dluzyla sie bez konca, deszczowa chmura pod pomaranczowa latarnia zastygla, jak brudne slady na szybie, czas sie zatrzymal...
I ruszyl. Znowu zaczely tykac zegarki, a deszczowe krople runely w dol. Byla noc, lekki deszczyk, wczesna wiosna. I kobieta w mokrym futrze, wyzwalajaca sie z objec Wlada.
Od razu sie odwrocila i zbiegla do bramy. Tam zatrzymala sie i spojrzala na stojacego w drzwiach mezczyzne:
– Nastepnym razem
* * *
Zyjac razem, byli swiadomi swojej zaleznosci od siebie, ale nigdy jej nie czuli. Teraz kazdy dzien zamienil sie w nowe, bledne kolo milczacych potyczek. Jesli wczesniej laczaca ich wiez zwisala, tworzac zludzenie wolnosci, to teraz
Wlad zaczal zaniedbywac prace. Siadal za kierownice, dokads jechal, wracal. Sprzatal na dworze, kopal trawnik, nie wiedziec czemu majac nadzieje, ze bol w dloniach i miesniach przezwyciezy wewnetrzne swedzenie, pragnienie niezwlocznego zobaczenia Angeli. Pierwszych kilka potyczek doszczetnie przegrala – sama zjawila sie u niego i nawet wczesniej, niz mozna sie bylo spodziewac. Za to potem nagle zniknela i Wlad, szukajac jej dzien i noc, malo dusznie poddal sie. Wsiadl do samochodu i pojechal szukac hotelu „Turysta”.
– Zawolaj sprzataczke! – krzyknal dziwnie wysoki glos zza drzwi z tabliczka „piecdziesiat dwa”. Wlad nie od razu poznal ten glos i wydalo mu sie, ze pomylil pokoje. – Drzwi...
Wrocil do dyzurujacej na pietrze staruszki, niziutkiej i okraglej, podobnej do guzika. Ta, dlugo przebierala kluczami, trwozliwie sluchajac glosow lokatorki, z naciskiem powtarzajacej: „Drzwi! Drzwi!” Wydawalo sie, ze kobieta w zamknietym pokoju przebywala w milosnej ekstazie. Mozliwe, wedlug sprzataczki, juz raz zachowywala sie nieprzyzwoicie. Sprzataczka nawet lekko sie sprzeciwila, kiedy Wlad lagodnie oderwal sie od jej ramion i rzucil sie do lazienki.
Chwila zupelnego szczescia. Zbyt krotka chwila. Z kazdym kolejnym spotkaniem – coraz krocej i krocej...
Angela siedziala na krawedzi wanny, podobna do ofiary ogromnego pajaka. Cala byla opleciona grubym sznurkiem do bielizny, przypominala cudaczna maszkare, cos pomiedzy zywa kobieta, a zelazna suszarnia na reczniki. Wlad zastanowil sie, co bedzie, jesli sprzataczka zobaczy ten dziki obraz. Odwrocil sie, zaslaniajac Angele soba:
– Dziekuje. Juz wszystko w porzadku.
– Dziekuje, moze pani juz isc – echem odezwala sie z lazienki Angela.
Staruszka zawahala sie, ale jednak wyszla, zmieszana i zbita z tropu. Wlad odwrocil sie w strone Angeli. Zobaczyl, ze na stworzenie dziela sztuki, przywiazanego do kaloryfera, ktos poswiecil niejedna godzine.
– Przynies z pokoju nozyczki – powiedziala cicho Angela.
Znalazl nozyczki do manikiuru na niskim stoliku dla czasopism. Kantem oka zauwazyl, ze w malym pokoiku wszystko przewrocone jest dnem do gory. Zabral sie do rozcinania sznurka, ale male nozyczki nie byly do tego przeznaczone. Powierzchnia sznurka strzepila sie, stawala sie podobna do brzydkich kwiatow. Nozyczki tepily sie, grzezly. Mocno zwiazanych wezlow bylo chyba z dwiescie sztuk. Wlad przestal w koncu szarpac sznurek i Angela opadla na szara, kafelkowa podloge.
Wlad wzial ja pod ramie i zaciagnal do pokoju. Bezwiednie przypomnialo mu sie, ze przeciez tak samo ona kiedys go ciagnela, nieprzytomnego, po wypiciu filizanki herbaty „z niespodzianka”...
– Rece mi zdretwialy – powiedziala Angela. – Wszystko mi zdretwialo. Plecy mnie bola. Nogi mi zmarzly. Mam...
– Sama jestes sobie winna – powiedzial Wlad. – Trzeba bylo po prostu wsiasc i przyjechac. I nie udawac bohatera.
Usmiechnela sie:
– Nastepnym razem postaram sie lepiej wszystko przygotowac. Zdobede kajdanki i przykuje sie do kaloryfera. I wtedy ty przypelzniesz do mnie pokornie, tak, jak dzisiaj. Zawsze bedziesz przypelzal.
– Pokora jest dobra – powiedzial Wlad. – Wiesz, ze zalosny wyglad zwyciezcy szybko skraca gorycz porazki... jesli to jest porazka, oczywiscie.
Angela nagle, glosno i wesolo, rozesmiala sie. Opadla na kanape i rozlozyla rece:
– Sluchaj, wiesz, do kogo jestesmy podobni? Do czlowieka probujacego walczyc z wlasnym pecherzem moczowym. Uwaza za ponizajace wykonywac codzienna czynnosc... i dlatego wstrzymuje sie do ostatecznosci, a potem leci do ubikacji z wytrzeszczonymi oczami. Tak wiec widzisz, do kogo jestesmy podobni, drogi moj panie literacie... Dlaczego wczoraj nie przyszedles? Byles juz taki „dobrusienki” – dlaczego nie przyjechales, to przeciez nie tak daleko. Czekales, az ja przypelzne do ciebie na brzuchu? Podoba ci sie, kiedy pelzam przed toba? Robi ci sie wtedy przyjemnie, lekko na sercu? Mam racje?
– Nie masz racji – powiedzial Wlad.
– No to powiedz mi, dlaczego sam nie przyjechales, pierwszy? Wczoraj bylam w domu caly dzien... Poczestowalabym cie winem. Posiedzielibysmy, porozmawiali, zwyczajnie, jak ludzie...
– A gdzie sie podziewa ten twoj przyjaciel? – Wlad pokazal rekami, przypominajace szafe ramiona.
– Jestes zazdrosny? – usmiechnela sie Angela.
– On przeciez tez potrzebuje spotkan – spokojnym glosem wyjasnil Wlad. – Jezeli
– Nie obawiaj sie – odwrocila sie. – Zartowalam. Prawde mowiac, nie zamierzalam go do siebie
W zadumie ogladala slady po sznurku na swoich nadgarstkach. Spuchnieta czerwien paskow wpadala prawie w olowiany kolor.
– Pobawic sie – w zadumie powtorzyl Wlad. – No, to ide.
– Zaczekaj – powiedziala, kiedy juz stal w drzwiach. – Wiesz co... moze jednak cos ustalimy. Spotykajmy sie, na przyklad, co trzy dni, na skrzyzowaniu drogi glownej z ulica Willowa... Dokladnie o dwunastej. Zeby jakos zyc po ludzku. To co, umowa stoi?
* * *