Zyc po ludzku.

Wlad sprawil sobie kieszonkowy kalendarzyk (pod grozba smierci nie odwazylby sie pokazac go Angeli). Kazdy trzeci dzien byl wziety w kolko dlugopisem. Cale zycie rozpadlo sie teraz na krotkie okresy, zniknely poniedzialki i soboty, rozmyly kolejne dni miesiaca, pozostalo tylko odliczanie „raz-dwa-trzy”, melancholijny walc, w ktorym oboje – Wlad i Angela – powoli nauczyli sie znajdowac jakies mroczne zadowolenie.

Kiedy bylo „raz” i „dwa”, Wlad pracowal. Gran-Grem posuwal sie naprzod ze straszna predkoscia i juz majaczyl gdzies na koncu final. Rano, w dzien, ktory oznaczal „trzy”, Wlad zaczynal sie niepokoic. Budzil sie wczesniej niz zwykle, slyszal, jak nawoluja sie sikorki w przedswitowym, szarym mroku i wiedzial juz, ze to dzisiaj jest ten dzien – dzien, obwiedziony koleczkiem z granatowego atramentu.

Zmuszal sie, zeby zasnac – na prozno. Wstawal, zabieral sie do zwyklych czynnosci – ale ani na sekunde nie zapominal, ze dzisiaj jest ten dzien. Szczegolny dzien. Wlasnie dzisiaj.

Zawsze starczalo mu sil na to, zeby wyjechac z domu punktualnie, a nie na pietnascie-dwadziescia minut przed czasem. Podjezdzal do skrzyzowania drogi z ulica Willowa i zatrzymywal sie niedaleko przystanku autobusowego – lupkowego nawisu nad jedyna sciana, trzema warstwami oklejona ulotkami reklamowymi. O dwunastej dwie podjezdzal do przystanku granatowy, pasiasty autobus. Z autobusu, o tej godzinie, wysiadala tylko jedna osoba, kobieta, ktora z powodu wiosny zmienila teraz swoje rude futro na dlugi, czerwony plaszcz.

Wlad wysiadal z samochodu i szedl do niej, starajac sie nie przyspieszac kroku. Angela stala, patrzyla mu w oczy i nie ruszala sie z miejsca. Dopiero, kiedy miedzy nimi pozostawalo okolo pieciu-szesciu krokow, rzucala sie naprzod, jak ciezki pociag i zwalniajac kroku, wyciagala reke w skorzanej rekawiczce.

Wlad zdejmowal jej rekawiczke. Sciagal powoli, wywracajac na lewa strone, bojac sie spowodowac zniecierpliwienie. I zdjawszy, dotykal nagiej dloni Angeli – goracej i mokrej.

Niebo krecilo mu sie nad glowa, jakby granatowa plyta winylowa. Krew uderzala do glowy brawurowym marszem. Potem staral sie opanowac. Jesli mu sie udawalo, mogl zobaczyc odbicie szczescia na dnie mroczniejacych oczu Angeli. Ona takze starala sie opanowac i przygladali sie wtedy sobie badawczo: jak wiele zobaczyl ten, stojacy naprzeciwko? Co zdazyl zrozumiec? Czy zlapal drugiego na chwili bezdusznego szczescia?

Potem szybko zegnali sie i rozchodzili w swoje strony. Wlad wsiadal do samochodu i natychmiast odjezdzal. We wstecznym lusterku odbijala sie postac w czerwonym plaszczu, niezbyt szybko idaca wzdluz szosy w strone miasta i podobna z daleka do brodatego kardynala.

Pewnego razu zaproponowal:

– Moze cie podwiezc?

Byl sloneczny dzien. Snieg zupelnie juz stopnial, wszedzie pojawila sie trawa, na naslonecznionych miejscach pokazaly sie pierwsze, watle jeszcze dmuchawce.

– Wolalabym sie przejsc – powiedziala Angela. – Nie mam ochoty siedziec w dusznym samochodzie.

Wlad zastanowil sie, czy sie nie obrazic. Zreszta, Angeli nie chodzilo chyba konkretnie o jego samochod. Autobusy, ktorymi podrozowala w ostatnim czasie, byly na pewno bardziej duszne.

Wlad popatrzyl na niebo – i nieoczekiwanie dla siebie, zaproponowal:

– Dotrzymac ci towarzystwa?

Spojrzala na niego zdziwiona. Wzruszyla ramionami:

– No dobra, chodz...

I oparla sie o jego reke.

Waska asfaltowa drozka prowadzila do lasu. Szli, milczac. W zacienionych miejscach lezal jeszcze snieg. Tam, gdzie konczyla sie drozka, czekala na spacerujacych dziwnego ksztaltu kaluza, czarna i bezdenna z wygladu, odbijajaca niebo, pierscien sosnowych wierzcholkow i przelatujaca nad nimi sroke.

Wlad zapatrzyl sie. Sroka odleciala.

– Ty mna, oczywiscie, gardzisz – w zadumie powiedziala Angela.

Wlad ukradkiem spojrzal na nia. Podniosl oczy. Na sosnowym pniu naprzeciwko pojawila sie mala wiewiorka.

– Ale nie znienawidziles mnie – powiedziala Angela tym razem zdziwiona. – Nie jestem do tego przyzwyczajona... Jak oni mnie wszyscy nienawidzili! Zrobiliby ognisko i spalili. Jesliby potrafili. Gdyby sie zdecydowali.

Wiewiorka byla coraz blizej nieba, biegnac po spirali wokol sosny. Wlad widzial jej glowe, plecy, ogon, potem tracil ja z oczu do czasu, az z drugiej strony znowu pojawiala sie uszata glowa.

– Wszyscy? – spytal Wlad.

– Bylo ich... kilku – powiedziala Angela. – Zreszta, pewnie sam sie dawno domysliles.

Wlad milczal.

– Wsypalam ci do herbaty podwojna dawke srodka usypiajacego – ostro powiedziala Angela. – Przywiazalam cie, jak zwierze, trzymalam, jak psa na smyczy. Jeszcze mnie nie znienawidziles?

– Nie – powiedzial Wlad, zamyslajac sie. – Nie wiem, dlaczego.

– Nigdy cie nie kochalam. Nawet mi sie nie podobales. Po prostu, zauwazylam, ile osob sie wokol ciebie kreci. Gdybys uslyszal, co oni wygadywali za twoimi plecami! Ze twoj Gran-Grem to watpliwej jakosci bajka, nie majaca nic wspolnego z wielka literatura dziecieca. Ze utrafiles w niezmienne gusta glupiej publiki. Ze im mniej skomplikowanie piszesz, tym wiekszy osiagasz sukces. Ze czekaja na ciebie zlote gory i po prostu udalo ci sie. Tak o tobie mowili – szczesciarz. Zaczal kopac, nie patrzac gdzie i natrafil na zlota zyle... I postanowilam przywiazac cie do siebie. Miales duzo pieniedzy, byles slawny, a za rok bedziesz na pewno gwiazda... A najwazniejsze – lubie szczesciarzy. To, jak sie ktos prowadzi – jest jak swiatlo. Pada na tego, kto jest obok... Dlatego sie z toba przespalam. Dlatego chodzilam za toba. Dlatego dosypalam ci srodka usypiajacego. Smieszne, prawda?

– Czekasz, az zbledne? – z usmiechem spytal Wlad. – Czy poczerwienieje? Czy – co jeszcze?

– Dawno sie domysliles – przyznala Angela. – Ale po prostu jestem ciekawa. Wiesz o wszystkim – i pomimo tego, nie znienawidziles mnie.

– Tez jestem ciekaw – powiedzial Wlad. – Jeslibys sie nie narazila na... jeslibym byl zwyklym czlowiekiem – jak dalej potoczylyby sie wydarzenia?

– Zakochalbys sie we mnie – powiedziala stanowczo Angela. To znaczy, wydawaloby ci sie, ze mnie kochasz. Przeciez kochac znaczy potrzebowac.

– Tak? – zdziwil sie Wlad.

– Tak – potwierdzila, nieoczekiwanie miekko, Angela. – Wszyscy oni. Ktorzy nie znali o mnie prawdy, jak Harold... wszyscy mysleli, ze mnie kochaja. Niektorzy nawet znajdowali w tym jakies szczegolne upodobanie.

– Zakochalbym sie w tobie – powtorzyl Wlad z watpliwoscia. – I co dalej?..

– Wyszlabym za ciebie za maz – powiedziala Angela.

– Ile razy wychodzilas za maz?

– Niewazne. Zatwierdzanie zwiazkow to nie obowiazek... Ale w twoim przypadku wybralabym status prawnej zony. U krolow, wszystkim kieruja ich ukochane, a u pisarzy – zony.

– Znalas wielu krolow? Wielu pisarzy?

– Niewazne – powtorzyla Angela. – Zyloby sie nam... calkiem niezle. Potrafilabym byc dobra zona. Wszyscy by ci zazdroscili.

– A potem bym ci sie znudzil i rzucilabys mnie – powiedzial Wlad. – I umarlbym.

Angela wypuscila jego reke. Odeszla na krok, zeszla z drozki, zapadajac sie obcasami w wilgotnej ziemi – od razu zrobila sie nizsza:

– Nieprawda. Nigdy nie przywiazywalam czlowieka po to, zeby go potem rzucic!

– Ale rzucalas – dodal Wlad.

– Nie tobie mnie obwiniac! Jestes przeciez taki sam. A ja wcale ich nie rzucalam. Raczej uciekalam, kiedy nie mozna bylo juz wytrzymac.

– Wracajmy juz – zaproponowal Wlad. – Jesli chcesz, moge cie podwiezc.

– Ale z ciebie obludnik – powiedziala Angela. – Jak ty mozesz teraz proponowac mi... podwiezienie? Jezeli myslisz, ze przywiazywalam ludzi specjalnie po to, zeby ich potem rzucic?!

– Nie po to zeby rzucic – ze znuzeniem zaoponowal Wlad. – Popatrz, kupuje na przyklad, szczoteczke do zebow – nie po to, zeby ja wyrzucic, ale zeby czyscic nia zeby. Ale nie moge uzywac tej szczoteczki wiecznie, prawda?

Jakis czas Angela patrzyla na niego, poruszajac w milczeniu ustami.

– Tak, to prawda – przyznala na koniec. – Bardzo dobrze to ujales... od razu widac, ze jestes pisarzem.

Odwrocila sie i zaczela isc z powrotem, nie zauwazajac drozki, wbijajac obcasy w ziemie i z trudem je wyciagajac, pozostawiajac za soba marsjanski slad w rodzaju glebokich, zapadlych dziur.

Wlad szedl jej sladem – w pewnej odleglosci.

Szosa byla juz calkiem sucha, nad asfaltem unosil sie pyl. Angela zatrzymala sie na poboczu, uniosla glowe i zaczela studiowac rozklad jazdy autobusow. Wlad stanal za jej plecami:

– No to, do zobaczenia?

Angela odwrocila sie. Popatrzyla na niego – i jakby przez niego, za jego plecy, na niebo.

– Dziekuje – powiedziala samymi wargami.

Wlad chcial zapytac, za co, ale w koncu nie spytal. Odwrocil sie i poszedl do samochodu.

* * *

Kilka razy widzieli sie krotko, przelotnie. Wszystko bylo jak dawniej – Angela wyciagala reke, Wlad bral ja w swoja, sciagal jej skorzana rekawiczke, czul dotyk nagiej skory. Przezywajac silny przyplyw szczescia, oboje pospiesznie zegnali sie, zmieszani i rozchodzili, kazdy w swoja strone. Minelo poltora tygodnia. Zrobilo sie tak cieplo, ze Angela przestala zakladac rekawiczki.

Wlad wzial ja za reke, troche zdziwiony naruszeniem obyczaju. Podniosl wzrok. Angela wygladala na wychudzona. Pod oczami miala asfaltowego koloru cienie.

– Nic ci nie jest? – spytal troche zmieszany.

Lekko skinela.

– Przejdziemy sie?

Wydaje sie, ze czekala na to pytanie. Skinela znowu – i nawet sie usmiechnela.

Tak jak poprzednim razem, oparla sie o jego reke. Tak jak poprzednim razem, weszli do lasu, ale teraz kaluza nie wygladala juz tak okazale, mogli ja obejsc po wysychajacym igliwiu i dostac sie pod drewniane poddasze, wokol ktorego rozstawione byly krzesla-pienki.

Angela wyjela z torby woreczek foliowy, rozlozyla na pienku i usiadla, podciagajac konce czerwonego plaszcza. Wlad stanal przy niej.

W koronach drzew slychac bylo spiewy niewidocznych stad sikorek. Promien slonca padl Wladowi na twarz.

– Wyjasnij mi – zaczela Angela po chwili milczenia. – Ty, na pewno... No... Mozna jakos medycznie wytlumaczyc, co dzieje sie z czlowiekiem, kiedy sie przywiaze? Co to za choroba? Ty przeciez musisz to wiedziec?

Wlad przestapil z nogi na noge i usiadl naprzeciwko. Bez watpienia, smiesznie wygladali teraz z boku. Jak uczniowie, ktorzy uciekli z lekcji i nie znalezli innego ustronnego miejsca, jak tylko

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×