w lesie.

– Kilka lat temu – powiedzial Wlad – wrocilem do rodzinnego miasta... w jednym celu – pojsc do archiwum powiatowego szpitala. To drogo kosztowalo, ale – jestem mistrzem dawania lapowek...

Usmiechnal sie. Angela patrzyla, nic nie rozumiejac.

– Wszystko byloby naturalne, jezeli kazdy taki przypadek wynikalby sam z siebie – powoli powiedzial Wlad. – Kazdy czlowiek, nawet najzdrowszy, nawet w wieku siedemnastu lat, moze nagle zachorowac. Zlapac wirusa. Zatruc sie. Czy nagle pojawi sie przewlekla choroba, ktorej wczesniej nikt nie wykryl. Nic dziwnego. Kazdy przypadek z osobna – nie dziwi... Ale – wszyscy naraz! Cala klasa! Po zabawie na koniec szkoly! Widac bylo, ze lekarze probowali znalezc jakies wspolne cechy, prawie ze na sile zestawiajac ze soba diagnozy... A moj przyjaciel, Dymek Szydlo, zmarl na oddziale intensywnej terapii. Zaczelo sie od obrzeku pluc, ale smierc nastapila z powodu ustania pracy nerek. Pozostali wyzdrowieli... Wypisali ich – pierwszego w sierpniu, ostatniego w styczniu.

– To nie twoja wina – cicho powiedziala Angela – nie wiedziales. A jezeli nawet bys wiedzial? Jak moglbys zyc z nimi, jednoczesnie ze wszystkimi – przez cale zycie? A twoj przyjaciel – tez by cie znienawidzil...

– Jak czesto powtarzasz to slowo – wybakal Wlad.

– Co?

– Nic. Oficjalna wersja byla taka – ze wszyscy otruli sie chemicznym srodkiem niewiadomego pochodzenia. Ale w miescie zupelnie powaznie mowilo sie o klatwie. Kto na kogo rzucil klatwe – wersji bylo wiele... Ale to, ze zniknalem i wiecej nie pojawialem sie w miescie, zmusilo niektorych do rozmyslan. Zaczeli wypytywac moja matke... Nie, nie chce o tym teraz mowic.

– Mimo wszystko niczego nie rozumiem – cicho powiedziala Angela. – Dlaczego tego, kto jest przywiazany, nie mozna wyleczyc? Dlaczego wszyscy z twojej klasy, ktorzy widywali cie codziennie – przezyli... wybacz, oprocz jednej osoby... dlaczego wydaje mi sie, ze umre bez ciebie?

– Dobrze ci sie wydaje – powiedzial Wlad wzdychajac. – Jesli bys byla bardziej spostrzegawcza, zauwazylabys, ze zdolnosc przywiazywania pojawia sie okolo dwunastego-trzynastego roku zycia i rosnie z wiekiem. Kiedy mialem siedemnascie lat, bylem jeszcze szczeniakiem. Gdybym teraz mial pojsc do szkoly... Obawiam sie, ze nie tylko cala klasa, ale wszyscy, ktorzy mieli nieszczescie widywac sie ze mna regularnie, szybciutko wyprawiliby sie na tamten swiat.

– Nic takiego nie dzialo sie ze mna, kiedy mialam siedemnascie lat – powiedziala Angela. – Kiedy zgarnal mnie Baron, mialam pietnascie...

– Moze u ciebie jest inaczej – powiedzial Wlad, nie chcac juz dalej ciagnac tej rozmowy.

Sloneczna plama przeniosla sie z jego twarzy na piers. Przeciagle zatrzeszczal pien wysokiego drzewa. Przebiegl po wlosach chlodny wietrzyk.

– A dlaczego tacy jestesmy? – spytala Angela. – Dlaczego – my – tacy jestesmy?

– Nie znamy swoich rodzicow – powiedzial Wlad. – Moze pochodzimy z innej planety?

Chcial tylko zazartowac, ale zabrzmialo to bardzo powaznie. Angela rozszerzyla oczy:

– Tak myslisz?

– Zartowalem – powiedzial Wlad.

* * *

...owiniety wiezami, jak korzeniami. Ludzie rodza sie juz przywiazanymi, spetanymi. Calkowicie wolni rozwijaja sie tylko w miejscach odosobnionych, a i tam nie wszyscy...

Jestesmy spetani rzemieniami, sznurami do bielizny, jedwabnymi szarfami i lnianymi przescieradlami. Wiezy przypominaja pajeczyne, siatke z tworzywa sztucznego, w ktorej wczesniej byly sprzedawane kartofle. Uprzaz. Ozdobe. Sidla.

Wszystkie wiezy kiedys zamieraja. A ludzie, bedacy spetani martwymi juz wloknami, caly czas odnosza jeszcze wrazenie, ze sa w niewoli...

Ze mna jest wszystko na odwrot. Ja umre, a stworzone przeze mnie wiezy – pozostana.

Kochana, jestem taki szczesliwy, ze chociaz ty – jestes wolna.

* * *

Nie przyszla na spotkanie.

Najpierw czekal na nia, siedzac w samochodzie. Potem wyszedl na zewnatrz. Autobusy podjezdzaly co dziesiec minut. Kiedy nie zobaczyl Angeli w trzecim z kolei, poczul sie nieswojo.

Minelo czterdziesci minut. Potem piecdziesiat. I caly ten czas Wlad sterczal bez sensu na przystanku. Wlaczyl nawet radio, zeby sprawdzic, ktora godzina. Byl na czas. Zwykly rytm zostal naruszony, na ledwo utrzymujacym sie porzadku swiata pojawila sie rysa.

Wlad zadzwonil do niej na komorke. Uprzejmy, damski glos poinformowal go, ze abonent jest czasowo niedostepny.

Wsiadl do samochodu, ale nie pojechal do domu, tylko do hotelu „Turysta”. Bardzo mily portier wyjasnil mu, ze pani, wynajmujaca pokoj numer piecdziesiat dwa, wyszla wczesnie rano i do tej pory nie wrocila.

Chciala go troche podreczyc? Czy to jej kolejna demonstracja? Czy moze, zwyczajnie, potknela sie na ulicy, uderzyla w glowe i trafila do szpitala? I nawet nie moze zadzwonic?

A moze wydarzylo sie cos jeszcze?

Wlad nigdy tak naprawde nie zastanawial sie nad tym, jak ona zyje, czym sie zajmuje i skad bierze pieniadze. Te nieprzyjemne pytania zawsze zostawial na pozniej. Zadne przebywanie w blogiej nieswiadomosci nie moze trwac wiecznie. W ostatnim czasie Wlad, zaczarowany gra „raz-dwa-trzy”, niewyobrazalnie malo myslal o przyszlosci.

Podreptawszy w holu hotelu, zdecydowal sie wrocic z powrotem, do domu. Z kazda minuta narastala w jego wnetrzu irracjonalna tesknota. Na kazdym zakrecie majaczyla postac w czerwonym plaszczu, ni z tego, ni z owego gwaltownie hamowal, do takiego stopnia, ze samochod lekko zarzucalo na sliskiej drodze i dwa razy nerwowo zatrabil jadacy za nim kierowca.

Ledwo przestapiwszy prog, uslyszal dlugi dzwiek telefonu. Prawie zlamal klucz, otwierajac drzwi. Chwycil sluchawke:

– Halo?!

– Wlad. Musze natychmiast wyjechac.

– Gdzie jestes? – spytal ze zle ukrywana pozadliwoscia.

– Co, nie rozumiesz?! Musze wyjechac? Jezeli chcesz mnie jeszcze zobaczyc, to sie zbieraj.

– Dobra... Zaraz, poczekaj. Gdzie? Dokad? Mam sprawy do zalatwienia z wydawnictwem...

– Musze wyjechac – powtorzyla Angela, tracac cierpliwosc. – Musze. Natychmiast. Za godzine moglbys mnie odebrac spod hotelu. Albo nie... Lepiej w zwyklym miejscu, na przystanku. Albo, zaczekaj, nie... Najlepiej jedz od swojego domu w kierunku miasta i gdzies niedaleko schroniska – wiesz, gdzie jest schronisko? – bede czekala.

– Nie rozminiemy sie? – powoli spytal Wlad.

– Patrz uwaznie – oschle powiedziala Angela. – Bede stala na poboczu... Trudno mnie nie zauwazyc.

* * *

Po godzinie i pietnastu minutach jechali juz razem, majac z prawej strony i za soba zachod slonca. We wszystkich lusterkach Wlad widzial czerwono-zlote niebo. Godzina zmroku od samego dziecinstwa wywolywala w nim uczucie straty i samotnosci. W takiej chwili najlepiej byloby usiasc sobie przy kominku z ksiazka, paczka ciastek i goraca herbata w porcelanowej filizance.

Niewyraznie gadalo radio. Pstryk – i w srodku zrobilo sie cicho, jak w czasie ich pierwszego spotkania. Kiedy Wlad zahamowal na poboczu, pragnac zaproponowac pomoc kobiecie w rudym futrze.

– Nie moglbys wlaczyc muzyki? – spytala Angela.

– Lepiej nic nie mow – poprosil Wlad.

I dalej jechali w ciszy.

Pod miastem zatrzymal ich posterunek drogowy. Wlad poczul, jak jego towarzyszka sie spiela. Policjant poswiecil latarka w dokumenty Wlada, z zainteresowaniem popatrzyl na kobiete w czerwonym plaszczu i pozwolil jechac dalej. Angela kilka razy obejrzala sie przez ramie na pasiaste szlabany, przegradzajace droge.

– Co zrobilas? – spytal Wlad przez zeby.

– Nic – troche na wyrost zdziwila sie Angela. – Myslisz, ze mam konflikt z prawem?! Ale masz o mnie mniemanie...

– Zamilcz.

I jechali dalej i coraz dalej, pedzac po szosie i zwalniajac za kazdym razem, kiedy przejezdzali przez wsie. Angela drzala co chwile, widzac w lusterku odbicie dalekich swiatel.

Okolo polnocy wjechali do lasu. Wlad zahamowal. Angela zdziwiona spojrzala na niego. Kilka samochodow wyminelo ich i pognalo przed siebie. Swiatla reflektorow rzucaly biale, pasiaste slupki. Wlad jeszcze mocniej zahamowal i skrecil na gruntowa droge.

– Dokad jedziemy? – spytala Angela.

Wlad nie odpowiedzial. Skrecil w prawo, potem w lewo. Zatrzymal samochod, wylaczyl silnik i swiatla. Nie bylo widac lasu ani szyb – wokol zalegla ciemnosc i zapadla cisza, prawie niczym nie niepokojone.

– No i co? – spytala szyderczo Angela. – O ile dobrze pamietam, nie dostrzegales nigdy w milosci teatralnych efektow, po co to wszystko?

Wlad wlaczyl swiatlo w srodku. Ciemnosc troche sie rozrzedzila, ale nie ustapila. Kazda szyba zamienila sie w czarne lustro. Odwracajac sie w strone Angeli, Wlad widzial jej twarz, odbijajaca sie szyje i swoje odbite oblicze – wszystko razem.

– Mow – powiedzial Wlad. – Zanim ruszymy dalej, chce wiedziec, dlaczego tak nagle zapragnelas zwiac. I nie probuj klamac – wyczuje to.

– Tylko bez takich slow – skrzywila sie Angela. – „Zapragnelas”, „zwiac”, „klamac”. A jak myslisz, czy normalny czlowiek dlugo potrafi wytrzymac w takim zawszonym hotelu jak „Turysta”? Te nasze spotkania zgodnie z planem... zwariowac mozna. Po prostu zachcialo mi sie przewietrzyc.

Wlad oparl sie lokciami o kierownice:

– Angela... Jak dlugo zamierzasz zyc?

– To grozba? – odezwala sie. – Noz na gardle?

– To nie grozba. Wyobraz sobie, ze bedziesz zyla osiemdziesiat lat... Tak wiec, masz przed soba jeszcze piecdziesiat. I wszystkie te lata – cale piecdziesiat! – ja bede obok ciebie. Rozumiesz?

Zrobilo sie cicho.

– Tak dlugo nie pociagne – powiedziala nagle Angela ochryplym glosem. – A potem... ty, wybacz, bedziesz starszy o jakies dziesiec lat. A przeciez mezczyzni zyja krocej. Jesli nawet dociagniesz do siedemdziesiatki... Wychodzi nie piecdziesiat, ale zaledwie dwadziescia siedem, dwadziescia osiem lat... Tak wiec, nie boj sie.

Wlad nie spuszczal z niej wzroku. Angela odwrocila sie pierwsza:

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×