– Posluchaj... Dobrze, rozumiem. Jeszcze mi sie z toba udalo... Jestes normalny... Chociaz trudno to sobie wyobrazic. Ciebie – i normalnego czlowieka. Dobra... Bylam zona pewnego bogatego staruszka. Zarobil mase pieniedzy na jakichs tam lekarstwach. Mial juz ponad siedemdziesiat lat! Niczego wiecej nie robil, tylko sapal. I ja bylam jego zona. Bylo mi bardzo wygodnie, mial trzy domy w jednej tylko stolicy...

– I umarl – powiedzial Wlad.

Angela blysnela oczami:

– Zamilcz! Daj mi skonczyc... Co za maniery – wylazic ze swoimi durnymi... przypuszczeniami... tak, umarl. Na jakas starcza chorobe. Ale ja nie o tym.

– Na co zmarl?

– Nie pamietam! Chyba zawal. Zawsze biegal rano i pewnego razu – cap... Ale ja nie o tym! Nigdzie nie wyjezdzalam. Bylam w domu...

– Ile lat byliscie razem?

– Piec – wybakala Angela. – Nie, zaraz... Trzy i pol. Cos kolo tego.

– Kto ci uwierzy, jesli tak sie mylisz?

– Co to, przesluchanie? W sadzie jestesmy, czy co?

– Przyjdzie nam zyc razem dwadziescia osiem lat – przypomnial Wlad. – Wedlug najbardziej optymistycznych prognoz... A wedlug najbardziej pesymistycznych – piecdziesiat. Tak wiec, mow dalej.

Angela nadela sie.

– Jezeli cie aresztuja – powiedzial Wlad – bedzie nam bardzo, bardzo trudno. Przypomnij sobie swojego Harolda?

– On nie jest moj – odciela sie Angela. – I mowie prawde. Dziedzicze spadek po Oskarze, a jego krewni...

– Oskar to twoj maz? Ten stary aptekarz?

– Nie mowilam, ze jest aptekarzem. Mowilam tylko, ze zrobil pieniadze na lekarstwach.

– No dobrze, ale musze go jakos nazywac...

– Nazywaj go Oskar.

– Dobrze – Wlad skinal. – Znaczy sie, mial krewnych? I tym krewnym nie spodobalo sie...

– Mial i ma – przez zeby oznajmila. – A Oskar spisal testament, w ktorym zdrowy kawalek nalezy sie mi. Oni dostaja firme. Ja pieniadze. Wydaje mi sie, ze to w porzadku.

– Ale oni tak nie mysla? Posluchaj, a jaka jest data w testamencie? Czy nie podpisal go czasami...

– Tak – Angela smutno przyznala. – Spisal go jeszcze raz... wczesniej byl inny... poprawil go na moja korzysc na trzy dni przed tym, jak dostal zawalu na porannych biegach. Niefortunnie to sie jakos wszystko ulozylo...

– Tak, to prawda, niefortunnie – zgodzil sie Wlad.

– Krewni od razu wzieli sprawy w swoje rece – westchnela Angela – biedny Oskar trzy razy byl chowany, potem za namowa corki ekshumowany i badany pod katem zatrucia i tym podobnych rzeczy. Trzy razy! Za pierwszym razem darlam sie jak oblakana. Za drugim czulam sie strasznie. A za trzecim, rozpaczac juz nie mialam sily, powstrzymywalam tylko taki jakis nerwowy smiech... Na czwarty pogrzeb juz nie poszlam. Oskar nie byl wcale mily dla innych, ale na takie traktowanie po smierci nawet on, wedlug mnie, nie zasluzyl...

– A co wykazala ekspertyza?

– Nic – Angela machnela reka. – Wzywali mnie do sadu prawie kazdego dnia. Czulam sie, jakbym byla podlaczona do wykrywacza klamstw. Wszystkie nasze tajemnice z Oskarem wydobyli na swiatlo dzienne... Te trzy dni, ktore uplynely miedzy nowym testamentem a jego smiercia, roztrzasali minuta po minucie. Zadne bydle nie watpilo, ze w jakis sposob go zameczylam. Udowadniali, ze go nie kochalam. No i co. Przeciez nie zabilabym go z tego powodu. Udowadniali, ze sie nad nim znecalam. To nieprawda, tylko wtedy, kiedy zaczynal mnie denerwowac, zabieralam rzeczy i zachowywalam sie, jakbym go opuszczala. Znikalam na trzy – cztery dni. A on, juz na drugi dzien, zaczynal na sciany wlazic, tak sie przywiazal. I wyobrazasz sobie, Wlad, smiac sie chce – on myslal, ze to jest milosc. Co to w ogole jest, ta milosc, ktora jest jak UFO.

Wszyscy wiedza, ze jest, ale malo kto ja widzial. Moj biedny Oskar byl staruszkiem, ktory myslal, ze widzi latajacy talerz! A przeciez oni wszyscy, poczawszy od tej suki Ksenii, jego corki... Ona sama nie mogla go scierpiec... Ale dowodow na to, ze jestem winna, nie mieli! Naprawde nie mieli, zadnych... Jacy byli wsciekli, Wlad! Gotowi golymi rekami mnie rozszarpac...

Angela spuscila oczy.

– A dlaczego on tak nagle zmienil testament? – delikatnie zapytal Wlad.

– Dlatego, ze go o to poprosilam – zwyczajnie odparla Angela.

– Poprosilam?

– Natarczywie poprosilam. Powiedzialam, ze albo testament, albo odchodze.

– I o tej rozmowie tez bylo wiadomo?

– Oczywiscie – Angela znowu westchnela. – Sluzaca o wszystkim opowiedziala... A ja tlumacze przed sadem: czy malo jest zon, ktore groza mezom, ze odejda? Czy zony przysieglych tak nie robia? Tak chcialam zdobyc te pieniadze. Zgodnie z prawem, naleza do mnie. Ale Oskara nie zabilam! Sam umarl...

– No, pieknie – przyznal Wlad i Angela wyczula odraze w jego glosie.

– Tak – powiedziala wyzywajaco. – Jestem skapa zdzira. Dla pieniedzy zdolna do wszystkiego. Nie wiedziales? Nocowales kiedys pod mostem?! Zarles z kubla na smieci? Kiedy ucieklam od Harolda, nie mialam nic... zupelnie nic. Blizny po Haroldowym rzemieniu...

– Kazdy nikczemnik, zlapany za reke, zaczyna opowiadac o swoim trudnym dziecinstwie – powiedzial Wlad. – Do tego stopnia, ze lzy same cisna sie do oczu.

– Idz do diabla – rzucila Angela i wzburzona wysiadla z samochodu. Jakis czas jeszcze Wlad slyszal, jak coraz bardziej oddala sie chrzest galezi i tlumione przeklenstwa.

Potem zrobilo sie cicho.

* * *

Wrocila nad ranem. Wlad lezal na rozlozonym siedzeniu, owiniety w koc. Przebywal na granicy jawy i snu. Kiedy wrocila Angela, sen gdzies sie ulotnil i zrobilo sie zimno.

Milczac, wsiadla do samochodu. Poprosila bardzo ochryplym glosem:

– Moglbys wlaczyc klimatyzacje...

Przekrecil kluczyk i zapalil silnik, dmuchawy zaczely prace.

– Mam herbate w termosie – powiedzial dopiero za drugim razem (okazalo sie, ze jego glos takze ochrypl). – Na tylnym siedzeniu, poszukaj...

– Wybacz – zaczela Angela. – Ale dwadziescia lat tak sie z toba meczyc... Wydaje mi sie, ze predzej zdechne.

– Nie przesadzaj – powiedzial Wlad. – Mam plany na przyszlosc! Tylko o samym Gran-Gremie bedzie co najmniej z dziesiec ksiazek... Tak wiec, uwazaj, prosze, na swoje zdrowie.

Upila troche z plastikowej filizanki:

– Myslalam, ze... Nie wiem, moze jestem glupia. Ale gdyby tak inna osoba z podobnymi zdolnosciami... zwlaszcza, gdyby byla – mloda, piekna dziewczyna... Czy czasami ona jakos by nie potrafila na to wszystko zaradzic! A tak...

Zrezygnowana, machnela reka.

Wlad patrzyl, jak pije. Jak splywa po jej podbrodku ciepla kropla herbaty.

– Czy ta sprawa przeciwko tobie jest juz zakonczona? – spytal na koniec.

– Tak – Angela przyznala, nie wiedziec czemu, bezradnie.

– Kto cie sciga?

– Myslalam, ze w koncu odpuszcza – westchnela Angela, wycierajac podbrodek. – Ale im szkoda pieniedzy. Oni mysla, ze jak mnie zlapia, uda im sie sadownie odzyskac pieniadze.

– Chcesz powiedziec, ze sa zdolni do tego, zeby wynajac platnego morderce?!

– Diabli wiedza. Trudna sprawa, ale nie chcialam ci juz wiecej glowy zawracac. W pokoju u mnie ktos byl. Przetrzasnal wszystko, chyba zlodziej. Wzial troche pieniedzy, pewnie dlatego, zebym pomyslala, ze zostalam okradziona. Ale nie o to mu chodzilo! Ukradl notatnik. Tam nic ciekawego nie wyczyta, a poza tym, nie wierze w to, zeby taki dokument... Ale po jaka cholere zlodziejowi stary notatnik?

– I tylko z tego powodu zdecydowalas sie uciec? – spytal Wlad. – Czy bylo cos jeszcze?

– Jak myslisz – nie odpowiadajac, kontynuowala Angela – jezeli przydarzy mi sie jakis nieszczesliwy wypadek... czy bedzie taki rozglos, jak po smierci biedaka Oskara? Czy ktos ucieszy sie z tego powodu, powiedz?

Wlad zalozyl rece za glowe.

Jasny plaszcz Angeli upackany byl ziemia i glina, rekaw naderwany, do kolnierza przyczepiony suchy rzep. Siedziala obok niego – bezradna, zmeczona, wsciekla i zla, podobna troche do wydostajacej sie ze sloika z miodem osy.

– A powiedz mi, prosze – przymilnie zapytal Wlad – gdzie bylas i co robilas od czasu, jak ucieklas od Harolda, do momentu, kiedy wyszlas za maz za Oskara?

– Opowiem ci – powiedziala obojetnie. – Ale nie teraz. Potem.

* * *

Wyciagamy galezie, stwarzajac wiezy.

Wyciagamy korzenie, ksztaltujac zwiazki.

Jestesmy – korona. Czasami obce liscie

Pazdziernikowy wiatr wyrywa z naszych palcow,

Czasami obca zlamana galaz

Przynosi bol. Jestesmy lasem.

To jest nasze zycie...

Byl las. Gesty. A potezne drzewo, rosnace w gestym lesie, zawsze zrasta sie korzeniami – i galeziami – z rosnacymi obok sasiadami...

A w samym srodku lasu byla polana, ogromna i okragla, jak szkolny zegar.

Posrodku polany wsio, jedyne w tym miejscu – zelazne – drzewo.

Zardzewiale. Pod ziemia mialo stalowe korzenie, a skrzypiace galezie wyciagaly sie, pragnac czegos dotknac... Zdawalo sie, ze to drzewo jest bardzo delikatne. Ze moze szuka przyjazni. I uczucia. Takie przyjacielskie drzewo.

A wokolo pustka... Pewnie dlatego, ze wszystko co roslo tutaj do tej pory, znajdowalo sie juz w zelaznych objeciach. I gnilo w nich.

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×