– Igla odpada – powiedzial porucznik ze znawstwem. Wladowi wydawalo sie, ze nieumiejetnie zacytowal fraze z jakiegos filmu. – Znajdziemy go. Nigdzie nie ucieknie.

– Bardzo sprytnie wszystko obmyslil – powiedziala Angela. – Najpierw jechal z tylu... a kiedy znalezlismy sie na tym odcinku, gdzie zaczyna sie urwisko – po prostu nas dogonil i uderzyl w bok. Wpadlibysmy do rzeki... Gdyby nie to drzewo...

Porucznik poruszyl ustami. W zdziwieniu uniosl brwi:

– Chca panstwo powiedziec, ze on to zrobil... umyslnie?

* * *

Lekarz obejrzal ich i oswiadczyl, ze mieli szczescie. Zadnych powaznych ran – nic, oprocz siniakow, zadrasniec i niewielkich skaleczen, przy czym najwiecej ucierpial Wlad – ogromny krwiak na piersi, bol przy kazdym wdechu i wydechu. Uderzyl sie o kierownice...

Samochod wyciagneli dzwigiem i holowali przy pomocy ciagnika.

– Zmiazdzony – smutno powiedzial dyzurny porucznik. – Nic sie juz nie da zrobic. Ale prosze sie nie martwic – moglo byc przeciez o wiele... gorzej... To cud, ze wyszliscie z tego calo i nie polamaliscie sie. Samochod trzeba oddac na zlom. Nie ma co rozpaczac.

Rozmowa, ktora nastapila po tym, jak Angela nadmienila o zamachu, krecila sie wokol nieprawdy i niedomowien.

– Pani mysli, ze on... umyslnie?

– Oczywiscie. To przeciez jasne, ze jechal z tylu po to, zeby na tym odcinku, nad urwiskiem, zepchnac nas w przepasc.

– To znaczy, ze ktos chcial panstwa pozbawic zycia? Czy maja panstwo podstawy, zeby tak myslec? Czy pani – albo panu Palaczowi – ktos grozil? Czy maja panstwo jakichs wrogow?

Tutaj Angela zmieszala sie. Poprawila sie, poszukala wzrokiem pomocy u Wlada, ale ten patrzyl w inna strone.

– Tak! – powiedziala odwaznie. – Mnie osobiscie grozono. Mam wrogow.

– W takim razie musi sie pani zwrocic do policji kryminalnej – smutniejac, przyznal porucznik. – Jestesmy od bezpieczenstwa na drogach, a nie od szantazy, czy morderstw. Pijanych kierowcow widzimy codziennie, ale platnych mordercow w ciezarowkach – nigdy nie spotkalismy...

– Mimo wszystko do was nalezy – powiedziala troche wyniosle Angela – by odszukac samochod. Ktos go ukradl, sami sie przekonacie. I wcale nie pijany kierowca. Ktos go ukradl i porzucil, zobaczycie...

Jakby nie patrzec, miala racje. Jeszcze tego samego dnia okazalo sie, ze w jednym z podmiejskich gospodarstw, dzien wczesniej, ktos ukradl ciezarowke. A po tygodniu (Wlad z Angela dochodzili do siebie, mieszkajac w duzym, dwupokojowym apartamencie kolejnego hotelu), znajomy porucznik zadzwonil do nich z wiadomoscia, ze ciezarowka znalazla sie. Kilka kilometrow od miejsca wypadku, porzucona w lesie. W prawym boku znajdowalo sie wgniecenie ze sladami bezowej emalii (a przeciez Wladowi tak podobaly sie samochody jasnobezowego koloru!). Nic wiecej nie znaleziono – ani odcisku palca, nawet wloska. Ten, kto prowadzil ciezarowke, nie zostawil po sobie zadnego sladu.

* * *

– Pozwoli pan?

W malej, ulicznej kawiarence pod pstrokatym dachem bylo, moze nie tlumnie – ale ludzi wciaz przybywalo, odwiedzajacy przychodzili pojedynczo, rzadko razem i kazdy siadal przy osobnym stoliku, wiec w momencie, kiedy nieznajomy uprzejmie zapytal Wlada, czy moze sie przysiasc, w pustej do polowy kawiarni, nie bylo juz zadnego wolnego stolika.

– Oczywiscie, prosze – powiedzial Wlad.

Podeszla kelnerka. Mezczyzna zamowil lody i Wlad troche sie zdziwil. Nie wiadomo czemu wydawalo mu sie, ze sasiad na pewno zamowi jakis trunek. Sam nie wiedzial, skad wzielo sie u niego takie przekonanie. Mezczyzna mial okolo czterdziestu lat, kolor jego twarzy i cienie pod oczami zdradzaly sklonnosc do niezdrowego trybu zycia, jednak na alkoholika nie wygladal. Zreszta, na milosnika lodow – takze nie...

– Dzien dobry panu, panie Palacz – cicho powiedzial nieznajomy. – To ze mna pan rozmawial przez telefon...

– Domyslilem sie – powiedzial Wlad. I podniosl filizanke do ust.

– Nazywam sie Zachar Bogorad – powaznie powiedzial mezczyzna. – Oto moje papiery.

I podsunal Wladowi pod nos luzno zebrane „karteczki”. Wlad pozalowal, ze nie nosi okularow. Teraz nastapilaby naturalna przerwa – dlugo wyjmowalby okulary z kieszeni, zakladal na nos, ogladal zdjecie swojego rozmowcy i w tym czasie przezwyciezal wewnetrzne zmieszanie.

Resztki wewnetrznego zmieszania. Dlatego, ze glowna jego czesc juz dawno przezwyciezyl, telefonujac do kilku prywatnych agencji detektywistycznych i jakims dziwnym sposobem wybierajac sposrod nich te, ktorej przedstawicielem byl obecny rozmowca – agencje „Feniks”.

Rozmowca znowu pochwycil jego wzrok. Pochwycil i przytrzymal, jakby kocia lapa:

– Tak wiec, jakiego rodzaju pomocy pan oczekuje?

– Potrzebne mi sa jak najdokladniejsze informacje o pewnej osobie – powiedzial Wlad. – A pewne rzeczy, o ktorych wiem, trzeba jeszcze raz sprawdzic.

– Mezczyzna? Kobieta?

– Kobieta.

– Domniemana zdrada? Zwiazki pozamalzenskie?

– Biografia – powiedzial Wlad. – Historia zycia z ostatnich dziesieciu, pietnastu lat.

– To bedzie pana troche kosztowalo – niewzruszenie oznajmil detektyw.

– Ale to mozliwe?

– Oczywiscie.

– Dobrze, zgoda, pieniadze nie graja roli – Wlad pozwolil sobie lekko usmiechnac sie. – Jestem odpowiedzialny teraz za pewne sprawy... Dlatego tez informacje, ktore chcialbym otrzymac, sa dla mnie bardzo cenne.

* * *

Reakcja po przezytym wstrzasie okazala sie u nich bardzo rozna. Wlad od razu po przygodzie z ciezarowka wpadl w rozdraznienie i rozmowa w drogowce odbyla sie jakby w kurzu i dymie. Angela, na odwrot, pierwsze godziny po wypadku byla chetna do rozmowy i nawet wesola, ale po kilku dniach, kiedy dotarlo do niej w koncu, jak blisko byla smierc, wpadla w panike i prawie kazdej nocy budzila sie z koszmaru (Wlad do tego czasu doszedl do siebie i spogladal na minione, jesli nie z ironia, to, w kazdym badz razie, spokojnie i trzezwo).

Spali w osobnych lozkach. Angela sprobowala pare razy znalezc ukojenie w ramionach Wlada, ale on natychmiast dal jej do zrozumienia, ze nie nalezy tego robic. Po ostatecznej odmowie histeria Angeli potoczyla sie jak po torach i w koncu towarzyszka Wlada zupelnie stracila apetyt i ochote na sen.

Pierwsze kilka dni spedzili w kiepskim hotelu przy obwodnicy, w duzym, ale wyjatkowo nieprzyjemnym pokoju. Angela obsesyjnie podsuwala pod drzwi fotele, stoly, lozka, straszyla sprzataczki przerazliwym krzykiem „Kto tam?”, spala przy zapalonym swietle i robila wszystko co mozliwe, zeby ostatecznie zszarpac nerwy sobie i Wladowi. Po informacji o znalezionej w lesie ciezarowce przeniesli sie blizej centrum – do duzego, nowoczesnego, prawie jak zautomatyzowany mrowkowiec, hotelu.

– Tutaj nas nikt nie znajdzie – zapewnial Wlad.

Angela wzruszala tylko ramionami. Dla tego, kto potrafi wysledzic maly samochod, dla tego, kto moze w odpowiednim czasie ukrasc duza ciezarowke, dla tego, kto moze dogonic maly samochod duza ciezarowka na najbardziej odpowiednim dla wypadku odcinku drogi, nie bedzie klopotliwe znalezc igle w stogu siana, tym bardziej lokatorow duzego, nowoczesnego hotelu, zwlaszcza, jesli lokatorzy pokazali prawdziwe paszporty i podali swoje imiona, zwlaszcza, jesli lokatorzy czuja sie bezpieczni i pewni, ze „nikt ich tutaj nie znajdzie...”

Takie – albo bardzo podobne – wyobrazenia, kryly sie za krotkim wzruszeniem ramion Angeli.

– Nie chcesz chyba, zebysmy podrabiali paszporty? – zdziwil sie Wlad. – Kupowali falszywe dokumenty?

Angela znowu wzruszyla ramionami, ale tym razem Wlad nie potrafil – albo nie chcial – wyobrazic sobie, jakie rojenia kryja sie za tym, pozbawionym tresci, gestem.

– Przypominasz sobie historie z roztargnionym staruszkiem, wlamujacym sie do obcego pokoju? Osobiscie do tej pory wstydze sie z tego powodu... A co, jesli za kierownica tej durnej ciezarowki, siedzial jakis miejscowy pacan, lubujacy sie w chuliganskich czynach? A co, jesli stracil panowanie nad samochodem, byl pijany albo po prostu zarzucilo go na mokrej drodze? A co, jesli ukryl sie teraz w jakiejs norze, caly drzy i boi sie, ze go znajda?

Angela pogardliwie odwracala sie i Wlad mial ochote w ogole przestac mowic.

Zdumiewajaco malo zal mu bylo samochodu. Mozna nawet powiedziec, ze wcale go nie zalowal. Zwyczajnie, rozbil sie – i niech go diabli. To wydawalo sie szczegolnie dziwne, znajac szacunek Wlada nawet dla zwyklych rzeczy. Trudno mu bylo rozstac sie ze starym swetrem – a co dopiero z samochodem! Mial do niego dystans, jakby byl butelka po keczupie, piekna, zebrowana butelka, ktora bez zalu wyrzuca sie do najblizszego kosza na smieci.

Tak, samochod przepadl. Prawdopodobnie, w najblizszym czasie, trzeba bedzie kupic nowy – wracac do domu bez auta nie ma sensu, a pieniadze, chwala Bogu, wplywaja na konto regularnie. A druga sprawa, juz sobie wyobraza, jak niewygodnie mu bedzie za nowa kierownica, w nowym fotelu, dotykac nogami niewyrobionych, sztywnych pedalow...

Niekiedy myslal o nowym samochodzie ze spokojem, niekiedy nagle oblewal sie zimnym potem. Wtedy wydawalo mu sie, ze nigdy wiecej nie usiadzie za kierownica – nie bedzie umial przelamac strachu. Na drodze wszystko zmienia sie co chwile. Wszystko jest w ruchu, niesie ze soba niebezpieczenstwo. Zelazo, kamien, ogien. Wstrzas, zgrzyt, bol, smierc...

Nocami snila mu sie brudno-pomaranczowa ciezarowka. Wlad zloscil sie na siebie, ale nic nie mogl zrobic. Na szczescie takie noce zdarzaly sie nieczesto – nazywal je „wysepkami psychozy” i bardzo bal sie, zeby o jego slabosci nie dowiedziala sie Angela.

Tymczasem pojawila sie juz w pelni i ostatecznie wiosna. Zakwitly morele. Odlecialy z miasta wielkie, czarne wrony i niezliczone ilosci bialych golebi, dla ktorych, decyzja rady miejskiej, wydawano bezplatnie srodki zapobiegajace nadmiernemu rozmnazaniu.

– Przeciez ty nie chcesz byc niesmiertelny, Wlad? Wyobraz sobie: stalbys sie klasykiem, swiatowej slawy pisarzem, a to znaczy – przez stulecia znosic krakanie ohydnych ptakow, zabrudzajacych ci glowe...

Angela stala przy oknie, wychodzacym na waski bulwar. Posrodku bulwaru, dokladnie naprzeciwko hotelu, stal na postumencie poeta z brazu. Na glowie poety siedzial golab.

– Tym, ktorzy pisza o trollach, nie stawiaja pomnikow – powiedzial Wlad.

Angela przemyslnie usmiechnela sie. Chciala otworzyc okno – ale w ostatniej chwili rozmyslila sie. Wrecz przeciwnie – cofnela sie w glab pokoju:

– Wiesz co... Zaciagnij zaslony.

– A co sie stalo? – spytal Wlad. Angela milczala. – Co, boisz sie snajperow? – ze smiechem dorzucil. Angela spotkala sie z nim wzrokiem. Powoli wrocila do okna, stanela posrodku, rozkladajac rece na boki i chwytajac za firanki:

– Wydaje mi sie, ze ty juz czujesz sie, jakbys byl z brazu. Mam nadzieje, ze braz wytrzyma.

Wlad chwile zwlekal. Potem podszedl i zatrzymal sie za jej plecami. Stala, jak pod ostrzalem. Szeroko otwartymi oczami patrzyla przed siebie. Rzeczywiscie wierzyla, ze w kazdym momencie

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×