– Podcial sobie zyly dokladnie siedem lat temu. Miedzy jego smiercia, a zwiazkiem Angeli Stach z synem bankiera jest jeszcze poltora roku, ktorego nie wysledzilem. Gdzie byla? Co robila? Nie wiadomo. Artyste darzyla wielka miloscia przez cale poltora roku. Potem umarl.

– Artysci to czesto psychopaci – powiedzial Wlad.

– Zgadza sie – westchnal Bogorad.

I zaczal pochlaniac swoje lody, a Wlad patrzyl, jak je. Jak delikatne, rozowe, z czekoladowymi zylkami, grudki, przenosza sie z miseczki na lyzke, a potem znikaja w ustach prywatnego detektywa. Dziwne, ze lubi lody, tepo myslal Wlad.

I o niczym wiecej nie myslal.

– A co dzialo sie z Angela Stach od czasu jej wydalenia ze szkoly medycznej, do czasu spotkania niezrownowazonego artysty, Samsona Wiadryka – powiedzial Bogorad, oblizujac usta – nie udalo sie ustalic... Panie Palacz, byloby bardzo szkoda, gdyby musial pan umrzec. Moje dzieci uwielbiaja przygody Gran-Grema... Oprocz tego, jest pan mi winny jeszcze polowe sumy, zgodnie z tym, jak sie umawialismy. Jezeli pan umrze juz jutro – od kogo bede mogl sciagnac pieniadze? Od Angeli Stach?

Wlad byl wdzieczny Bogoradowi za ten niezreczny zart. Z punktu widzenia Bogorada, Wlad byl o krok od smierci. Byl czlowiekiem, ktory zamarl na gzymsie wysokiego domu, a detektyw – jak mu sie samemu wydawalo – wybawca, podpelzajacym do niego na brzuchu i ze wszystkich sil utrzymujacym na twarzy wyraz blogoslawionego spokoju, a nawet probujacym zartowac...

Bogorad nie mogl nie widziec, ze Wlad jest roztrzesiony i przygnebiony. Ale nie wiedzial do konca, co tak naprawde przerazilo jego klienta. A juz na pewno, nie mogl domyslic sie, ze jemu samemu – detektywowi Bogoradowi – grozi niebezpieczenstwo, podobne do tego, jakie zgubilo wszystkich pozostalych mezczyzn Angeli.

– To znaczy – powiedzial Wlad – ze... wszystko, o czym pan mi tu opowiedzial, mozna dokumentalnie poswiadczyc?

– Alez oczywiscie... Jestem gotowy dostarczyc panu te dokumenty. Tylko prosze pamietac, ze nie wszystkie moga zostac wykorzystane w sadzie. Niektore z nich zostaly zdobyte, hm, niezupelnie legalnie.

– Nie zamierzam sie z nikim sadzic – powiedzial Wlad.

– Bogorad skonczyl swoje lody i odsunal miseczke:

– Panie Palacz, zadowolony jest pan z mojej pracy?

– Tak, oczywiscie – powoli powiedzial Wlad. – Nawet bardzo. Przeleje pozostala sume na pana konto...

Bogorad niecierpliwie machnal reka, dajac do zrozumienia, ze kwestia finansowa w danej chwili go nie obchodzi.

– Tak, tak... Panie Palacz, moge jeszcze o cos zapytac?

– O co chodzi?

– Widzi pan – Bogorad podrapal sie w koniuszek nosa. – Jestem prywatnym detektywem, nieraz widzialem ludzi w nieszczesciu... Ale to, co stalo sie z panem – to, naprawde, wyjatkowy przypadek.

– Jak na razie nic mi sie jeszcze nie stalo – powiedzial Wlad.

Bogorad pokiwal glowa:

– Stalo sie. Poznal pan te kobiete. Utrzymuje pan z nia kontakt juz od kilku miesiecy, jak mi sie wydaje... I cos pan podejrzewa. Mam racje? W przeciwnym wypadku po co mialby pan zwracac sie do mnie?

Wlad popatrzyl na dno swojego kieliszka. Dwiescie gram koniaku zniknelo, pozostawiajac po sobie ciezar zamiast ulgi i smutna trzezwosc zamiast euforii.

– Nie mam teraz ochoty o tym rozmawiac – przyznal sie Wlad. – A poza tym, place panu za zebrane informacje, a nie przyjacielskie rady.

Bogorad cofnal sie na oparcie krzesla. Przygryzl warge, nie spuszczajac z Wlada przenikliwych, szarych oczu.

– Nie chcialem byc niemily – powiedzial Wlad, podnoszac glowe.

– Biorac pod uwage sume, jaka przelal pan na moje konto i jaka pan jeszcze przeleje, moze pan byc nie tylko niemily – powaznie oznajmil Bogorad. – Moze pan byc ordynarny, histeryczny, nie wiadomo co myslacy o sobie. Osobiscie, kazdy z moich klientow pozwala sobie na wielce ryzykowne rzeczy. Wliczam to w koszty – to wszystko.

* * *

– Jestem zajeta – powiedziala Angela.

Nie sluchajac jej, Wlad wszedl do pokoju. Angela siedziala przed lustrem, wlosy miala schowane pod ceratowym czepkiem, a twarz pokryta byla zielono-bezowa, schnaca masa.

– Mowilam, ze jestem zajeta – monotonnie powtorzyla Angela bez zadnego zmieszania. Zobaczyla twarz Wlada w lustrze i szybko sie odwrocila:

– O co chodzi? Co sie stalo?

Wlad, nic nie mowiac, opadl na krzeslo.

– Co sie stalo? – Angela podniosla glos.

Wlad milczal.

– Albo powiesz mi, o co chodzi, albo idz sobie i pozwol mi skonczyc – powiedziala Angela troche lagodniej, ale nadal jeszcze bardzo nerwowo. – No?

– Chce pogadac.

– Cos sie stalo?

– Mozliwe.

– Nie podoba mi sie, jak ze mna rozmawiasz – Angela sposepniala na twarzy, maseczka pokryla sie peknieciami.

– To nie ma znaczenia – powiedzial Wlad. – Najpierw czeka nas dlugie, bardzo dlugie zycie razem... Bedziemy starali sie przemienic je w pelnowartosciowe pieklo dla siebie. Prawda?

Przez jakis czas Angela patrzyla na niego, jakby chciala plunac mu w twarz. Wlad nie odwracal wzroku. Angela nagle uspokoila sie i opuscila ramiona:

– Poczekaj, tylko sie umyje...

Zeslizgnela sie z taboretu i zniknela w lazience. Wlad siedzial, palce mial zlaczone w zamek, sluchal szumu wody i czekal.

Wlasciwie, to czego on oczekuje od tej kobiety? Skruchy? Teraz, kiedy posiada juz informacje, ktore tak dokladnie ukrywala przed nim... Zdemaskowac mozna ja teraz w bardzo piekny, pouczajacy sposob. Nawet urzadzic przedstawienie. Wywolac w niej, kolejno, zdziwienie, strach, wstyd, rozpacz...

Wlad skrzywil sie. Popatrzyl na siebie w lustro – zobaczyl zmeczonego, o szarej twarzy, czlowieka, z dziwnie blyszczacymi, chorymi oczami. Angela sie nie pomylila, od razu wyczula, ze cos jest nie tak...

Wrocila. Teraz wygladala na mniej lat, niz miala w rzeczywistosci: wilgotne policzki zarozowily sie, wlosy rozsypaly sie niedbale po ramionach, mokre rzesy trzesly sie czesciej niz zwykle. Usiadla plecami do lustra, zalozyla noge na noge, wyciagnela z kieszeni paczke papierosow, zapalila:

– To o czym chciales pogadac?

Wlad milczal.

– No? – Angela nawet przysunela sie troche na krzesle obrotowym. – Co sie tak patrzysz? Mow...

Wlad wyciagnal z torby sterte papieru w przezroczystej, polietylenowej teczce. Milczac, podsunal Angeli.

Angela wziela ja, wzruszajac ramionami. Spojrzala na teczke z ukosa, jak wrona na blyszczaca broszke...

Dobrze, ze zmyla maseczka. Niespodziewana bladosc, momentalnie pozbawiajaca jej policzki niewinnego dzieciecego rumienca, byla teraz szczegolnie widoczna. Na samym wierzchu sterty papierow znajdowala sie duza fotografia, wycieta ze starej gazety. Mlodo wygladajacy, ujmujacy mezczyzna, patrzyl przez przezroczysta teczke, a Angela patrzyla na niego, jak patrzy sie na przywidzenie. I w tym momencie, fantastyczne prawdopodobienstwo, ze moze Bogorad klamal, calkowicie zostalo spisane na straty.

Angela szybko spojrzala Wladowi w oczy. Powoli odlozyla teczke, upuscila ja na uszkodzona, hotelowa podloge:

– No i?

– Wynajalem czlowieka, ktory zdobyl dla mnie to wszystko – powiedzial Wlad. Sposrod tego, co zamierzal powiedziec Angeli, to zdanie bylo najtrudniejsze. Najbardziej sliskie i nieprzyjemne dla jezyka.

– No i?... – powtorzyla Angela. Spojrzala na papierosa w swojej rece, strzepnela popiol na podloge.

– No i nic – powiedzial Wlad. – Musialem dowiedziec sie, z kim jestem zwiazany do samej smierci... Z kim przyjdzie mi spedzic dlugie lata. Dlatego, ze chcialbym zyc jak najdluzej.

– Wszyscy chcieliby dlugo zyc – powiedziala Angela. – Ale nie wszystkim jest to pisane.

– Tak – zgodzil sie Wlad. – Tym ludziom – wskazal na teczke przy nogach Angeli – nie bylo pisane.

Angela schylila sie. Dotknela teczki koniuszkami palcow. Skrzywila sie, jakby wlozyla reke do nocnika. Odchylila przezroczysta klape, wyjela papiery. Od razu przeleciala wzrokiem wzdluz twarzy Jegora Elistaja. Zajrzala do srodka, przerzucila pare stron. Wyciagi z archiwow, z ksiegi stanu cywilnego (slub, rozwod, znowu slub, smierc), artykuly z gazet, odbitki amatorskich zdjec, wyciagi z kont bankowych...

– I ty za to zaplaciles? – cicho spytala Angela.

– Tak – powiedzial Wlad.

– Ty nedzniku – powiedziala Angela zdziwiona. – Ty gadzie, potworze, lajdaku, durniu...

Wlad juz chcial zapytac: „A ty?”, ale powstrzymal sie i zamilkl.

– Zeby tak jakis dobry czarownik – powiedziala Angela przez zeby – wybawil mnie od koniecznosci patrzenia na twoja zarozumiala gebe. Teraz rozumiem, to kara... byc przykutym do takiej szumowiny, jak ty.

– Taki juz nasz los – powiedzial Wlad.

– Niestety – przez zeby zgodzila sie Angela. – A teraz wynocha. I nie pokazuj mi sie na oczy, poki cie nie zawolam.

* * *

Samolot byl gotowy do lotu. Wlad odstawil niedopita kawe i stanal na koncu niewielkiej grupy ludzi, oczekujacej na dowiezienie do samolotu. Podjechal dlugi autobus. Podwozie mial tak nisko osadzone, ze wydawalo sie, iz lada chwila dotknie brzuchem cieplego betonu.

Pojechali.

Byla jasna, przedpoludniowa godzina. Z prawej i lewej strony majaczyly skrzydlate sylwetki, mienily sie emblematy na ukosnych ogonach. Wlad stal, trzymajac sie zwisajacej z poreczy rzemiennej petli i patrzyl na slonce – wysoka, przyciemniona szyba, plus bardzo ciemne okulary Wlada, pozwalaly patrzec na nie, prawie nie mruzac oczu.

Dziwne, ale byl szczesliwy. Dzisiaj okazal sie absolutnym panem kazdej swojej minuty. Czekaly go dwa dlugie, wypelnione wydarzeniami dni.

Przyzwyczail sie do tego, ze jest panem swojego zycia. Gospodarzem, a nie gosciem. Teraz zanosilo sie na to, ze moze nastapic koniec takiego zycia – z przyczyn od Wlada niezaleznych. Ze inni ludzie beda teraz decydowac, czy ma zyc, czy umrzec. Ich nienawisc skierowana jest przeciwko Angeli, chociaz pojecia nie maja, ze dzieciecy pisarz Wlad Palacz moze przezyc te awanturnice

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×