zaledwie o tydzien.

Nawet, jesliby wiedzieli o tym – malo prawdopodobne, zeby taka drobnostka zmusila ich do zmiany planow. Mozliwe, ze Wlad, bedac na ich miejscu, postapilby dokladnie tak samo.

Pogodzic sie z tym nie bylo latwo. Kiedy klucze od twojego domu znajduja sie w obcych, brudnych rekach, a ty jestes pozbawiony mozliwosci wymiany zamka, kiedy ucieczka jest niemozliwa – jedynym ratunkiem pozostaje wyjscie, time out, iluzja, do ktorej na jakis czas sie przenosisz. Dwa dni wolnosci.

Trzy godziny temu Wlad pozegnal sie z Bogoradem. Znowu siedzieli w kawiarni, tym razem w hotelu i prywatny detektyw znowu jadl lody, truskawkowe.

– Grozi jej niebezpieczenstwo – powiedzial Wlad.

– Przede wszystkim panu grozi niebezpieczenstwo – delikatnie poprawil go Bogorad. – Wszyscy jej mezczyzni umieraja.

Wlad westchnal:

– Bardzo zalezy mi na tym, zeby jej nie zabili. A krewni tego... starego farmaceuty, Oskara Sniega, naprawde mogli wynajac platnego morderce, zeby odzyskac utracony spadek.

– Hm – wymamrotal Bogorad. – Historia z ciezarowka jest rzeczywiscie niejasna... Widzi pan, panie Palacz, ta kobieta zostawila po sobie w supermarkecie taki slad, prosze mi wybaczyc, ale jakby tam slon przeszedl. Odlamki, trupy. Wyobraza pan sobie, ile osob skrzywdzila? Ojciec malego Jaryka Donaja, wszechpotezny pan Gleb, publicznie oglosil, ze udusi ja wlasnymi rekami. Corka i wnuki Oskara Sniega nienawidza jej. Krewni Jegora Elistaja, jego wplywowi przyjaciele i, w koncu, jego zona... Ma samych wrogow! I wszyscy na dodatek sa bogaci i wplywowi.

– Kiepsko – powiedzial Wlad.

Bogorad przysunal sie:

– Panie Palacz, nie chodzi o nia, ale o pana. Przez wszystkie te miesiace chodzi pan po linie nad przepascia.

– Pan takze mysli, ze ona jest wiedzma? – gorzko spytal Wlad.

Bogorad zachowywal powage:

– Wszyscy, ktorzy mieli z nia do czynienia, zle konczyli. Czy jest wiedzma, maniaczka czy z innej planety – to nie gra zadnej roli. Wierze w to, co widze na wlasne oczy... Jest morderczynia.

Wlad milczal, patrzac w stol.

Wszystkie te rozwazania trzeba zostawic na pozniej. Nie jest sedzia, tylko zwyklym dzieciecym pisarzem, ktory zamierza dlugo zyc... i ktoremu bardzo chca w tym przeszkodzic.

– Panie Bogorad – powiedzial, zbierajac mysli. – Musze wyjechac na dwa dni. Chcialbym, jezeli moge o to prosic, zeby, po pierwsze, Angela Stach przezyla te dwa dni cala i bezpieczna. A po drugie, zeby pan sprobowal znalezc tego czlowieka albo te osoby, ktore jej groza. Czy rzeczywiscie sa to krewni zmarlego farmaceuty?

Bogorad wygladal na zdziwionego:

– Zrujnuje pana, panie Palacz...

– Jezeli ona umrze, pieniadze nie beda mi potrzebne – z westchnieniem przyznal Wlad.

I Bogorad dziwnie na niego popatrzyl.

Samolot oderwal sie od ziemi. Unoszac sie w powietrze, nieznacznie podniosl jedno skrzydlo i opuscil drugie. Wladowi zawsze zal robilo sie ludzi, ktorzy w trakcie startowania czytali gazety. Jezeli czlowiek, startujac, patrzy w zapelniona drukowanymi literami strone – to znaczy, ze w jego zyciu zostalo juz chyba niewiele radosci.

Dzisiaj byl wyjatkowo piekny dzien do podrozy po niebie. Ziemia wyraznie sie odbijala, zadna chmurka nie macila widoku, nawet niebieski jasiek pod glowa nie byl zbyt twardy. W promieniach slonca mienily sie jeziora – jakby odlamki szkla. Wlad patrzyl w dol, przyciskajac glowe do okienka.

Dzisiaj byl czwartek. Do ladowania pozostala jeszcze godzina, a potem jeszcze jedna, zeby wydostac sie z lotniska. Czy ona jest w domu? Powinna byc. Jesli jest na urlopie, zachorowala albo zabrala dzieci na wycieczke – to znaczy, ze na swiecie nie ma sprawiedliwosci, a Wlad nigdy nie mogl w to uwierzyc. Zawsze byl w glebi duszy przekonany, ze mimo wszystko sprawiedliwosc istnieje na swiecie. To znaczy, ze jest w domu, numer jej sie nie zmienil i podniesie sluchawke.

Stewardesa rozwozila wozkiem napoje. Wlad poprosil o czerwone wino.

Czy Bogorad zdazy w ciagu dwoch dni czegos sie dowiedziec? Na pewno nie. Tym niemniej, przypilnuje Angele i zrobi to o wiele lepiej, niz Wlad na jego miejscu. A moze – jezeli bedzie mial troche szczescia – Bogoradowi uda sie przewidziec kolejny zamach, usiasc na ogonie wykonawcy i w koncu dowiedziec sie, skad ten ogon wyrasta...

To przeciez oczywiste, skad zwykle wyrastaja ogony. Wlad usmiechnal sie.

A moze jednak za kierownica ciezarowki siedzial pijany chuligan? Bogorad uswiadomil mu, ze prawdziwy, profesjonalny morderca, zepchnalby samochod z urwiska od razu, nie bawilby sie w jakies „proby zamachu”. Moze ten pijanica momentalnie wytrzezwial i widzac dzielo swoich brudnych rak, do tej pory siedzi gdzies w jakiejs dziurze i pije bez przerwy, topiac w wodce nocne koszmary?

Przeciez gdyby ten staruszek, ktory pomylil pokoje, nie byl na tyle delikatny, zeby wrocic z przeprosinami, Wlad do tej pory bylby przekonany, ze Angele ktos probowal utopic w lazience... Moze spis wszystkich osob, wykorzystanych przez nia, wywarl na nim zbyt wielkie wrazenie? Jedno to – nienawidzic i pragnac czyjejs smierci, a zupelnie co innego – przedsiewziac w tym kierunku jakies realne kroki.

Stewardesa podala mu plastikowe opakowanie ze sniadaniem, zawahala sie – i podsunela ksiazke do podpisu. Z miekkiej okladki szczerzyl zeby zielony cudak, w ktorym Wlad z najwiekszym trudem rozpoznal trolla z nieprawego loza, Gran-Grema.

– Moglby pan – poprosila stewardesa. – To dla siostrzenicy...

Patrzac na jej zmieszana twarz, wiedzial, ze siostrzenicy nigdy nie miala i nie ma. Ona, dorosla, dlugonoga kobieta, z przyjemnoscia czytajaca ksiazki dla dzieci, ale robiaca to w zupelnej tajemnicy, wstydzac sie swojej pasji.

Wlad wyjal dlugopis:

– A jak siostrzenica ma na imie?

Chwila zmieszania:

– Janina... Tak jak ja...

Wlad, nie kryjac usmiechu, nagryzmolil na pierwszej stronie: „Dla milej Janiny od Wlada Palacza, ktory bardzo lubi latac samolotami”. Stewardesa odeszla, zadowolona.

Nie mialoby sie ochoty umierac, pomyslal Wlad, odprowadzajac ja wzrokiem. Jak bardzo chcialby uwierzyc, ze to byl pijany chuligan, ktory skradl samochod dla zabawy i przyjemnosci. Ale nie wierzy. Nie warto chyba wmawiac sobie, jak malenkiemu chlopcu, ze w ciemnych krzakach nikogo nie ma, ze to tylko wiatr szumi i poruszaja sie cienie. Nie. Jezeli chce sie dlugo zyc – trzeba przyjac za oczywiste, ze w krzakach na pewno siedzi szczerzacy zeby potwor, z kusza na zylastych plecach. Siedzi, jeszcze jak siedzi, a to znaczy, ze wypada pomyslec, jak go stamtad wykurzyc...

Przyjemny glos stewardesy Janiny, poprosil o zapiecie pasow.

Niebo konczylo sie.

* * *

Zadzwonil z lotniska. Z taksowki, wiozacej go w strone miasta.

Sygnal. Znowu sygnal. I jeszcze raz.

– Halo?

Glos chlopca. Gdzies czternastoletniego.

– Dzien dobry – powiedzial Wlad. – Czy moglbym poprosic Anne? Jest w domu?

Krotka pauza. I-raz-i-dwa...

– Tak – powiedzial chlopiec. – Jedna chwilke.

I juz z glebi obcego domu dotarlo do Wlada przytlumione: „Mama! To do ciebie!”

Jest na swiecie sprawiedliwosc. Jest, jest i jeszcze raz jest. Wlad czekal. Taksowka jechala po drodze z predkoscia nie mniejsza, niz sto dwadziescia kilometrow na godzine. Zwyciestwo ducha i rozumu ludzkiego, strzala, ze swistem przecinajaca przestrzen, jeden czlowiek, wychodzacy naprzeciw drugiemu...

– Halo – powiedziala Anna, a glos jej nic a nic nie zmienil sie przez ostatnie pietnascie lat.

– Czesc – powiedzial Wlad. I-raz-i-dwa...

– Czesc – Anna wypowiedziala to tak, jakby widzieli sie wczoraj wieczorem i umowili, ze dzisiaj do siebie zadzwonia. – Gdzie jestes?

– Blisko – powiedzial Wlad. – Bardzo blisko. Musze... Sluchaj. Masz dzisiaj czas?

– Tak – powiedziala po krotkiej przerwie. – Znajde troche czasu... Stalo sie cos?

– Stalo – powiedzial Wlad. – Musze cie zobaczyc. Tylko tak, zebys ty mnie nie widziala.

– Wlad – po raz pierwszy od pietnastu lat nazwala go po imieniu. – Wladek...

– Bardzo sie stesknilem – powiedzial Wlad.

– A nie mozemy zobaczyc sie normalnie? – spytala smutnym glosem.

– Nie, naprawde – powiedzial Wlad. – Powinnas byc ostrozna... zgoda?

– Zgoda – jak echo odezwala sie Anna. – A moze by...

– Co?

– Nie, nic – powiedziala Anna. – Ja tylko tak. Wiesz, przytylam troche. Postarzalam sie. Wlad, boje sie.

– Nie ma czego.

– Nie wyobrazasz sobie, jak sie zmienilam. Mam slaba szyje, siwe wlosy, zaczelam je nawet ostatnio farbowac.

– No i co?

– Pamietasz mnie taka, jaka bylam w mlodosci. Nie boisz sie pozbyc wlasnych zludzen?

– Nie lubie zludzen, moja droga. Ani wlasnych, ani zadnych innych.

– Jezeli moglabym popatrzec na ciebie... porozmawiac... moze szybciej przyzwyczailbys sie do tego, ze mam juz prawie czterdziesci lat.

– Nie mozesz ze mna porozmawiac. Za bardzo... cie cenie, zeby poddac sie tej... procedurze.

Kierowca patrzyl przed siebie. Tylko w jednym momencie Wlad zlapal jego spojrzenie w lusterku tylnego ogladu. Przelotne spojrzenie i znowu – na droge.

Ciekawe, co sobie pomyslal?

A moze, nie ciekawe.

– Posluchaj mnie. Przyjdz o szostej na dworzec glowny, pod pomnik kolejarzy. Stan tam i czekaj. Nigdzie sie nie ruszaj do wpol do siodmej... Kiedy zegar pokaze szosta trzydziesci, zamachaj do mnie reka. Rozpoznam cie. I czym predzej odejdz, zeby nie wiem co... Szosta trzydziesci – odchodzisz. Jasne?

– Jasne – jak echo odezwala sie Anna. – Myslalam, ze podpiszesz dzieciom ksiazke...

– Poczta przysle ci podpisana – niecierpliwie powiedzial Wlad. – Juz wpol do piatej... Powinnas sie zbierac. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia – jak echo odezwala sie Anna. – Zaraz wychodze.

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×