Ich spotkania nabraly charakteru wymiany miedzy zakladnikami. Chlodne spojrzenie, obojetne kiwniecie, formalne podanie reki. Kazdy otrzymywal z rak drugiego kawalek swojej skradzionej wolnosci i czym predzej uciekal, starajac sie zapomniec o ponizajacej procedurze wymiany.

Angela wyjechala z hotelu i wynajela nieduze mieszkanie niedaleko centrum. Miala nadzieje, ze Wlad nie bedzie znal jej nowego adresu, ale juz na drugi dzien po jej przeprowadzce Bogorad podal Wladowi ulice, numer domu, mieszkania, pietro, nazwisko wlascicielki, wynajmujacej mieszkanie i inne ciekawostki (przy frontowych drzwiach strozowki, znajduje sie czarne wejscie z zelaznymi drzwiami i kodowanym zamkiem, drzwi mieszkania, natomiast, sa slabe i bardzo latwo mozna dostac sie do srodka).

– Czlowiek obawiajacy sie przesladowan moglby wybrac lepsze schronienie – troskliwie mowil Bogorad.

– Zabojca musi przeciez przejsc obok strozowki – bez przekonania sprzeciwial sie Wlad.

– Niech pan mnie nie rozsmiesza! W strozowce siedzi stara babcia, a kodowany zamek – tylko trzy cyfry – otworzy kazdy sasiad, wystarczy sklamac. Mialem kodowany zamek, panie Palacz, kiedy mieszkalem jeszcze w wielopietrowym domu. Kazdego wieczoru w bramie zbieral sie tlum ludzi, ktorych jakies niedolegi zapraszaly w gosci, ale zapominaly podac kod drzwi wejsciowych. W koncu jakis poczciwiec napisal kod kreda nad samym zamkiem. To bylo takie wzruszajace... Krotko mowiac, panie Palacz, pana nieobliczalna protegowana jest w miare bezpieczna. Zreszta, jesli puscilby sie za nia prawdziwy, zdecydowany na wszystko szaleniec, traktujacy mordowanie jako swoj zawod, wtedy i stalowy, bankowy sejf by nie pomogl...

– Uspokoil mnie pan – powiedzial Wlad przez zeby.

– Poobserwuje ja – powaznie powiedzial Bogorad. – Ja i pana... Nie prowadzilem jeszcze sprawy tak interesujacej. Wiedzma i dobroczynca. Trucicielka i pisarz dla dzieci. I namietnie widuja sie co trzy dni, po to tylko, zeby spojrzec sobie w oczy albo plunac na buty... Spiesza sie na spotkanie, zeby zdazyc na czas... Interesujaca z was para, nie powiem.

* * *

Wlad siedzial na mokrej lawce posrodku placu, pod starym, wielkim swierkiem. Angela dopiero co poszla. Tesknota i niepokoj, zawsze dochodzace do maksimum na minute przed jej pojawieniem sie, teraz oslably i rozwialy sie, jakby ich w ogole nie bylo. Wlad siedzial z wyciagnietymi nogami w zakurzonych butach i czekal, az Angela odejdzie dalej. Poki jej jasnoczerwona marynarka – bezglosny, kolorowy krzyk, rozpoznawalny na kilometr w kazdym, nawet gestym, tlumie – nie zniknie z pola widzenia.

Wokolo placu strumieniem przemieszczaly sie samochody. Znajdowaly sie tu dwa przejscia dla pieszych – jedno podziemne, na wprost oczu Wlada i teraz, z braku innego zajecia, Wlad obserwowal, jak pojawiaja sie w nim, podnoszac coraz wyzej z kazdym stopniem, wydostajacy sie spod ziemi, ludzie. Drugie przejscie Wlad mial za plecami – wlasnie tam poszla Angela, wlasnie stamtad po uplywie minuty rozlegl sie dziwny odglos: jakby ze sto osob jednoczesnie nabralo powietrza w usta.

– Aaa...

Zgielk tlumu. Niewyrazne okrzyki.

Wlad odwrocil sie – ale zobaczyl tylko zielono-brazowe swierkowe lapy. Zeskakujac z lawki – w biegu – juz wczesniej wiedzial, co sie stalo.

Ona nie zyje.

On takze.

Koniec historii.

Koniec.

Potem zrobilo mu sie wstyd z powodu tych paru sekund. Az uszy mu sie zaczerwienily. Obiegajac trawnik i choinke, strasznie pozalowal siebie. Siebie i Gran-Grema. Nikogo wiecej.

Za lasem nog doskonale widoczny byl czerwony kleks na jezdni. Jasnoczerwona marynarka Angeli – na bialych pasach „zebry”.

– Prosze mnie przepuscic... Przepraszam...

Ktos chwycil Wlada za reke. Bolesnie i mocno. Wlad odwrocil sie.

– Ktos ja popchnal – powiedzial Bogorad. – Ktos ja popchnal prosto pod nadjezdzajacy samochod. Widzialem to na wlasne oczy!

Wlad odepchnal Bogorada. Usunal z drogi innych. „Pan jest lekarzem?”– ktos spytal sie za jego plecami. Nie odpowiedzial.

Angela lezala na plecach. Krwi nie bylo widac. Ale czerwonego koloru nie brakowalo. Wlad stwierdzil, ze zacznie chyba nienawidzic ludzi, ktorzy wymyslili jasnoczerwona odziez.

– Angela?

Jej wzrok z trudem go odnalazl. Zatrzymal sie na jego twarzy.

– Prosze sie odsunac! – odezwal sie policjant. – Prosze zrobic przejscie dla ekipy!

Przez tlum rzeczywiscie przedzierali sie ludzie w bialych i granatowych fartuchach. Ryknela – i od razu umilkla – syrena.

– Jestem jej mezem! – krzyknal Wlad nieoczekiwanie dla siebie. – Niech sie pan sam odsunie...

Pojawily sie nosze. Wlad odwrocil sie, szukajac Bogorada, ale nigdzie nie bylo go widac.

– Pojade do szpitala! Jestem jej mezem!

– Prosze sie zamknac – znuzenie rzucil niemlody juz lekarz.

Mlody czlowiek z wystraszonymi, z podniecenia blyszczacymi oczami, probowal cos wyjasniac policjantowi. Tak wymachiwal rekami, ze stojacy obok, w obawie odsuwali sie. W poblizu stal zolty samochod z otwartymi drzwiami. Wladowi wydawalo sie, ze widzi wgniecenie na starej, zakurzonej masce.

– Prosze sie rozejsc! Prosze odejsc! Co to jest, cyrk?!

Wlad, nikogo nie pytajac, wlazl do samochodu, gdzie postawili juz nosze. Usiadl obok. Angela nie zamykala oczu. Od czasu do czasu spojrzenie jej tracilo wyraz i uciekalo gdzies donikad. Wtedy Wlad mocniej sciskal jej palce i Angela z widocznym wysilkiem probowala zogniskowac wzrok.

Dwa albo trzy razy poruszyla ustami, ale Wlad nie doslyszal ani slowa.

* * *

Migajac swiatlami, na sygnale, z calym tym skowytem i halasem, karetka jechala przez miasto – wlokla sie, jechala, ale na pewno nie pedzila. Co chwile zwalniala, chociaz droga z przodu byla pusta, oczyszczona przez zjezdzajace na boki samochody.

– Szybciej! – nie wytrzymywal Wlad. – Co wy... robicie?! Szybciej!

Lekarz patrzyl na niego ponuro i nieprzyjemnie.

– Szybciej! Nie mozecie jechac szybciej?

– Prosze sie zamknac – krotko poradzil lekarz. Samochodem szarpnelo z przodu – i wpadl kolem w koleine.

Lekarz podskoczyl na niskiej lawce. Angela wydala dziwny, szeleszczacy dzwiek – jakby sprochniale drzewo poruszone przez wiatr. Lekarz zaklal:

– Uwazac! Uwazac, do diabla...

Wlad zamilkl.

Teraz kazdy, nawet najdelikatniejszy, wstrzas powoli jadacego pogotowia, porazal go, jak piorun. I widzial, ze lekarza takze. Reka Angeli stygla.

* * *

Zapach, ktorego nie da sie zapomniec.

– Niech pan juz idzie – powiedzial zdenerwowany lekarz. – Niech pan idzie do domu i wyspi sie... to, ze pan bedzie tutaj sterczal, na pewno nikomu pozytku nie przyniesie.

– Prosze mnie wpuscic – powiedzial Wlad.

– Zdaje pan sobie sprawe z tego, co pan mowi?! Prosze mi zejsc z drogi. Nie mam teraz czasu uzerac sie tutaj z panem.

Wlad odszedl. Pod sciana stal rzad pokrytych cerata foteli, podobnie jak w kinie. Usiadl, zblizyl kark do chlodnej sciany i zamknal oczy. Na chwile.

Jest w kinie. Ma pietnascie lat. Obok siedzi Iza, je orzeszki i wybucha smiechem w najmniej odpowiednim do tego momencie. Siedzacy przed nimi widzowie odwracaja sie i sycza z niezadowolenia. Wlad, szeptem, prosi Ize, zeby sie nie wyglupiala, ale ona go nie slucha i znowu chichocze.

Wlad patrzy na ekran. A na ekranie – okragle, ciemne okno (oscylograf? Cos z lekcji fizyki w szkole... Czy jeszcze cos innego?). W poprzek okna przeciagnieta zielona, swiecaca, poszarpana linia, nierowna, jak wierzcholki dalekiego lasu. Zlamany horyzont.

Widzowie, siedzacy przed nimi, juz nie krepuja sie mowic glosno. Ich glosy echem odbijaja sie od scian, pokrywaja soba cala sale, grzmia w uszach, ale Wlad nie rozumie ani slowa – jakby mowili w obcym jezyku. Wtedy widz, siedzacy z tylu, przyklada do karku Wlada chlodna lufe pistoletu. Wladowi jest niewygodnie, ale jakos to wytrzymuje. W koncu znajduje sie w miejscu publicznym... A to znaczy, ze powinien sie kontrolowac...

Zielonkawa linia zaczyna drgac. Jest coraz mniej poszarpana. Jeszcze sekunda – i na miejscu nierownego skraju lasu, ciagnie sie juz przed Wladem morski horyzont, gladki, prosty, jakby narysowany przy pomocy linijki.

– Koniec – glosno mowi widz, siedzacy tuz przed Wladem. Iza chichocze. Ten, ktory siedzi z tylu, mocniej przyciska lufe pistoletu do nieruchomego, nabrzmialego karku Wlada.

– Dalej! – krzyczy widz, siedzacy prosto przed Wladem. – Dalej, no co jest!

I rzuca obrzydliwe slowa.

Ale Wlad wie, ze film sie skonczyl.

Prosta, poprzeczna linia ciagnie sie i ciagnie. Wlad zdaje sobie sprawe, ze trzeba wstac i wyjsc. Ze teraz na sali zapali sie swiatlo.

Teraz.

Wlad mruzy oczy. Jest wolna, mowi widz z pistoletem, ten, ktory siedzi z tylu. Jest calkowicie wolna.

– Nigdy wiecej w zyciu nie obejrze tego filmu – mowi Wlad na glos i Iza w koncu przestaje sie smiac, ale zamiast tego chwyta go za ramiona i silnie potrzasa:

– Panie Palacz?!

Wlad otworzyl oczy.

W zoltym swietle lampki, oswietlajacej korytarz, pochylal sie nad nim zdenerwowany lekarz – ten, ktory przeganial go minute temu. Ten, ktory prosil, zeby zszedl z drogi.

– Zyje – powiedzial lekarz. – Miala szczescie.

* * *

– To znaczy tak – powiedzial Bogorad. – Musimy dobrze zastanowic sie, co i jak powiedziec policji. Przed wejsciem do budynku musi, co najmniej, siedziec pielegniarka z bronia, najlepiej z doswiadczeniem bojowym. Policja moze zapewnic ochrone pana przyjaciolce tylko wtedy, kiedy bedzie wszczete postepowanie w sprawie proby zabojstwa, tylko wtedy, kiedy pan – my – dokladnie

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×