– Co pan wyprawia? – spytal Bogorad.

Przylapal Wlada, kiedy ten, po kryjomu, wychodzil ze szpitala przez ciemny korytarz, zeby nie spotkac sie z prywatnym detektywem.

– Pan chce zmienic szpital? Czy to prawda? Panie Wladzie, ale po co?! Zorganizowalismy ochrone, weszlismy w kontakt z niankami, kucharkami, pielegniarkami...

– Panie Zacharze – powiedzial Wlad. – Nie wyznaczalem panu spotkania.

Bogorad zapomnial o swoim ironicznym mruzeniu oczu. Teraz jego oczy byly okragle, dziwnie obrazone. Wlad nigdy by nie pomyslal, ze Bogorad umie tak patrzec.

– To prawda, w takim razie, prosze mi wybaczyc – powiedzial na koniec. – Prosze mi wybaczyc...

Odwrocil sie i poszedl sobie. Wlad dogonil go. Chcial zlapac go za lokiec, ale w ostatniej chwili cofnal reke:

– Panie Zacharze. Ta kobieta jest niebezpieczna dla otaczajacych ja ludzi. Kto przebywa w jej towarzystwie jakis czas – potem juz nie moze sie bez niej obejsc. Fizycznie nie moze. Umiera. Albo konczy ze soba.

Bogorad powoli odwrocil sie. Chwile patrzyl Wladowi prosto w oczy – jakby oczekujac, ze ten powie z usmiechem: „Zartowalem...”

Ale Wlad milczal.

– To znaczy, ze ja... – zaczal Bogorad – i pan? Pan juz nie moze bez niej, tak?

– Tak – powiedzial Wlad.

– Jak ona to robi? Chemia? Hipnoza?

– Nie wiadomo – powiedzial Wlad. – To dzieje sie pomimo jej woli.

– Skad pan wie?

– Po prostu wiem – powiedzial Wlad.

Otworzyl usta – i zamknal z powrotem. Pozostawiajac Bogorada w zaklopotaniu, szybko odszedl w kierunku szpitalnej bramy.

* * *

– Jeszcze przeciez nie jest za pozno, zeby sie wycofac – powiedzial Wlad szeptem. – Powiedziec im, ze sie zastanowilismy i wszystko zmienic...

– Chyba nie mowisz tego powaznie?... – spytala Angela.

– Wybacz – szybko wybakal Wlad.

Dlaczego nie wierzyl, ze jest zdolna... do tego, co teraz robi? Dlaczego byl przekonany, ze nie puszczajac nawet oka, przywiaze do siebie polowe miasta – jesli znajdzie w tym choc odrobine przyjemnosci?

Przeniesli ja z wozka na nosze. Sanitariusze robili to dokladnie i ostroznie, ale Wlad widzial, ze Angela nie czuje sie najlepiej i ledwo powstrzymuje sie od tego, zeby nie stracic przytomnosci.

– Jestem tutaj – powiedzial.

– Widze – odezwala sie Angela. – No to co, kladziemy sie na podloge?

I usmiechnela sie.

* * *

Przemieszczali sie z jednego szpitala do drugiego. To przyprawialo Angele o nowe cierpienia, a i Wladowi przybywalo siwych wlosow. Zmieniali madrych lekarzy na glupich, i znowu na madrych, zreczne pielegniarki na niezdarne, i znowu na niezdarne, dobre salowe na obojetne, i znowu na obojetne. Wlad dobrze wiedzial, jaka kolosalna przysluge wyswiadczaja i lekarzom, i pielegniarkom, i salowym, na czas wybawiajac ich od koniecznosci leczenia Angeli. Doskonale zdawal sobie sprawe, ze bez inicjatywy ze strony Angeli – bez jej upartego, ofiarnego nawet zdecydowania, zeby zmieniac otoczenie raz na dwa tygodnie – watpliwe, czy potrafilby zdobyc sie na cos takiego.

Bogorad jak cien sledzil karetke pogotowia, przewozaca z jednego szpitala do drugiego dziwna, dziwnie sie zachowujaca pacjentke. I wszedzie tam, gdzie od poczatku przyjmowali Angele na leczenie, potrafil znowu zorganizowac ochrone. Wlad od dawna wyjasnial mu – przez telefon – ze jego srodki finansowe wyczerpaly sie, no co Bogorad niewzruszenie odpowiadal, ze nowe uslugi oferowane sa teraz jako odkupienie jego, Bogorada, bledow. Byl obok Angeli, kiedy probowano ja zabic i nie zdazyl zareagowac. Znaczy sie, doprowadzi te sprawe do konca i to zupelnie bezplatnie.

Bez watpienia, Bogorad przeczuwal, ze Wlad unika spotkan z nim. A moze, z zawodowego nawyku potrafil nie rzucac sie w oczy. Jednak, jednego z wieczorow – kiedy Wlad, zmeczony, przesiakniety szpitalem, zamierzal wrocic do hotelu i troche sie przespac – detektyw znowu pojawil sie na jego drodze i zamiast wscieklego zatroskania, na jego twarzy pojawila sie nie mniejsza wsciekla uroczystosc.

– Hm, panie Wladzie... Znajdzie pan dla mnie jakies pol godzinki?

* * *

– Oto on – powiedzial Bogorad.

Na bialej kartce papieru narysowany byl tegi mezczyzna o kwadratowej twarzy, z pasmem wasow nad gorna warga, wysoki, krotko ostrzyzony, w dzinsowej kurtce, zalozonej na pasiasta bluze. Okragle, ciemne okulary opadaly na nos. Na glowe mial wcisnieta czapeczke w krate. Rysunek byl zrobiony po mistrzowsku – widac bylo, ze czlowiek jest spiety i wystraszony, ze dzinsy i kurtke ma z jakiegos taniego sklepu. Zadnych innych szczegolow – znamion, blizn, brodawek – nie bylo widac.

– To pana dzielo? – spytal Wlad.

Bogorad z samozadowoleniem przytaknal:

– Dostrzeglem go, kiedy popchnal Angele pod samochod... Stal za moimi plecami. Wlasnie w tej czapeczce – widac, ze nie jest zamozny... Twarzy, jak pan pamieta, nie udalo mi sie wtedy zobaczyc, od razu zrobilo sie zamieszanie. Glupi ci ludzie. Mozna bylo go juz tam zlapac, na miejscu... Ale obok stala mloda dziewczyna, jej przestraszona mama, staruszek z laska i jakis dzieciak, jak sparalizowany...

– Skad pan to wie? – spytal Wlad.

– Odnalazlem ich wszystkich – powiedzial Bogorad nie bez zarozumialosci. – Scisle mowiac, jesli zechcemy... jesli pan zechce jednak zglosic sie na policje – sa na to wszelkie dowody. Widzialy go minimum cztery osoby, mam zapisane ich adresy... No to do roboty. Tego – dotknal rysunku plastikowa lyzeczka od lodow – tego pieknisia widziano podobno na terenie szpitala. Przychodzil niby do kogos w odwiedziny, ale dlugo nie potrafil sie wytlumaczyc... Moj chlopak, ktorego postawilem wczoraj w dyzurce, wychwycil go i zawiadomil mnie. Od razu zdalem sobie sprawe, ze czlowiek, ktory popchnal ja pod kola samochodu i ten ciekawski walkon – to jedna i ta sama osoba...

– I pan pozwolil mu odejsc?!

– Oczywiscie. Tylko z malym wyjatkiem, zaczalem go sledzic. Z niego jest taki platny morderca, jak ze mnie dojarka... Prosze pokazac obrazek Angeli.

– Angela spi – powiedzial Wlad.

Bogorad pokiwal glowa:

– No dobrze, jutro pan pokaze... Cos mi mowi, ze ona go pozna. Na pewno.

– Panie Zacharze – wymamrotal Wlad. – Nie wiem, jak mam panu dziekowac...

– Prosze jeszcze poczekac – powaznie powiedzial Bogorad, wrzucajac sobie do ust ostatnia kulke czekoladowego loda. – Podziekuje pan pozniej.

* * *

– Kto tam? – spytal zza drzwi, obitych odchodzaca derma.

– Ja z dolu – stanowczo powiedziala dziewczyna w dwuczesciowym szlafroku. – Pan nas zalewa! Wody pan chyba nie zakrecil!

Te dziewczyne Wlad widzial po raz pierwszy i ostatni w zyciu. Pracowala w agencji detektywistycznej „Feniks”. W szlafrok i domowe pantofle przebrala sie przed chwila, pietro nizej. Teraz, potargana i rozdrazniona, dokladnie przypominala sasiadke, ktora dopiero co podniosla sie z miekkiego fotela przed telewizorem.

Szczeknal zamek. Drzwi uchylily sie. W tym momencie Bogorad wdarl sie do pokoju, jak woda wdziera sie do kajuty tonacego statku.

Z glebi korytarza doszedl do Wlada nieglosny, zdlawiony dzwiek. Dziewczyna w szlafroku, nie wiadomo czemu, ziewnela. Wlad na dlugo zapamietal to ziewniecie – tak porazila go w tym momencie ta paradoksalna, dziewczeca reakcja.

W mieszkaniu przewrocil sie stol. A potem niewidoczny Bogorad polglosem krzyknal:

– Mozna!

Dziewczyna w szlafroku starannie odkleila plaster z wizjera sasiednich drzwi. Wsunela biala tasme do kieszeni – i bardzo spokojnie zeszla w dol po schodach.

Wlad, przezwyciezajac niespodziewana slabosc w kolanach, skoczyl w przypadkowo uchylone drzwi obcego mieszkania. Waski korytarz. Lustro. Drewniany stol, przez ktory musial przeskoczyc. Pachnialo jajecznica, bylo gustownie, domowo. Bezpieczny, przyjemny zapach.

– Tutaj – powiedzial Bogorad.

Idac za jego glosem, Wlad wszedl do mieszkania.

Mezczyzna siedzial na podlodze. Oczy mial okragle, metne, jakby olowiane krazki i tymi olowianymi oczami, nie odrywajac ich ani na chwile, patrzyl w lufe czarnego pistoletu Bogorada.

W kacie pokoju brzeczal malenki telewizor.

– Rozpoznala cie – z zadowoleniem powiedzial Bogorad. – I jeszcze czworo innych swiadkow. Nie ma sensu sie wypierac. Jestes gotowy?

Mezczyzna na podlodze z trudem oderwal wzrok od pistoletu i popatrzyl na Wlada. Na dnie jego przestraszonych oczu jakby cos sie poruszylo. Wladowi wydawalo sie, ze mezczyzna na podlodze poznal go, jednak juz po chwili ten oderwal wzrok, jakby sie oparzyl i znowu powrocil do wpatrywania sie w lufe pistoletu.

Zreszta, gdzie by patrzyl sam Wlad, gdyby tak w jego strone ktos wycelowal bron? Prosto w oczy?

Mezczyzna, siedzacy na podlodze, nie mial teraz ani okraglych, ciemnych okularow, ani czapeczki. Wlad ze wszystkich sil probowal sobie wyobrazic, czy podobny jest do tego, narysowanego olowkiem na kartce u Bogorada. Bez watpienia, bylby podobny, gdyby nie strach wykrzywiajacy jego twarz, tak jak wysychajacy klej – wygina schnaca kartke.

Na co Bogoradowi bylo potrzebne grozenie mu bronia?!

– W-wszystko oddam – jakajac sie, przemowil mezczyzna na podlodze. – Naprawde, wszystko oddam. T-tam, na polce, w ksiazkach... Taki czarny grzbiet, „Mala encyklopedia entomologii”. Tam powinny byc trzy stowy. Wiecej nie mam. P-przysiegam, to moje ostatnie pieniadze...

– Nie zgrywaj idioty – lagodnie doradzil Bogorad, chowajac pistolet.

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×