klientow. Sonik zdobywal doswiadczenie na klasyce, a publicznosc w tym czasie potrzebowala raczej czegos prostszego i bardziej krzykliwego. Sonikowi nie udawalo sie sprzedac nic wiecej poza szkicem olowkiem na serwetce (serwetke kupil pewnego razu, w restauracji, jakis cudzoziemiec – widocznie czlowiek majacy gust). Frol, pracujacy w tym czasie jako administrator w muzeum entomologii, uwazal za swoj obowiazek pomagac finansowo bratu – Sonik przyjmowal jego pieniadze z wdziecznoscia, prawie ze lzami w oczach. Frol, rozumiejac, co musi dziac sie u brata w duszy, powtarzal mu dziesiec razy na dzien: praca i tylko praca! Nie ma sensu ogladac sie na mody tlumu. Wczesniej czy pozniej o Soniku zrobi sie glosno, a teraz nie mozna sie poddawac i trzeba pracowac, pracowac i jeszcze raz pracowac... I nie troszczyc sie o pieniadze.

I Sonik pracowal. Kladl sie spac o piatej nad ranem, obracal sie w sferach bohemy, od czasu do czasu probowal swoich sil w kasynie, ale na kazda wielka wygrana przypadaly po trzy male przegrane. Mieszkal w pracowni, ktora wynajmowal dla niego Frol, spal na materacu i niewiele bylo mu potrzebne do szczescia. Frol nie watpil, ze slawa jest tuz-tuz – jednak organizatorzy prestizowych wystaw, nie wiadomo czemu, caly czas byli innego zdania. Normalne, zawsze trudno dostac sie do zamknietej grupy, ktora zazwyczaj nie ma ochoty przyjmowac kogos obcego...

Pewnego razu, pozna wiosna – kiedy bracia snuli wlasnie plany letniej podrozy, okazalo sie, ze nie starczy na nia pieniedzy – Sonik, wbrew woli Frola, postanowil „zachalturzyc” i troche dorobic. Wzial szkicownik i poszedl do parku – oferowac przechodniom swoje uslugi portrecisty.

Koledzy-rysownicy wzieli go, konkurenta, od razu w karby. Na szczescie byla niedziela, swiecilo slonce, dlatego pracy starczalo dla wszystkich. Sonik najpierw narysowal pyzata dziewczyne w razaco zoltej bluzce, potem jakas smutna z wlosami spietymi u gory. Dziewczynie portret sie nie spodobal i odeszla oburzona, nic nie placac. Sonik mial juz dosyc siedzenia na rozkladanym krzeselku, chcial cichutko zebrac sie i poszukac jakiegos baru – kiedy w alei pojawila sie kobieta w pomaranczowym plaszczu.

Nie zauwazyc jej mogl tylko slepy. Albo daltonista.

Sonik, jak zaczarowany, odprowadzil ja wzrokiem. Potem zerwal sie ze swojego brezentowego krzeselka, dogonil Pomaranczowa Dame i stanal jej na drodze.

– Istny kwiat! – powiedzial Sonik. – Jestem artysta malarzem – uklonil sie, przyciskajac do piersi wilgotny, wiewiorczy pedzelek. – Istny kwiat! Chcialbym namalowac pani portret w tym plaszczu, pozwoli pani?

Zreszta, moze poznali sie zupelnie inaczej, w innym miejscu, w innych okolicznosciach... Mozliwe. Wszystko mozliwe. Sonik opowiadal o niej za kazdym razem inaczej, ale nie dlatego, ze chcial oklamac Frola. Po prostu, jak prawdziwy artysta, tworzyl juz wlasna legende. Jaka szkoda, ze przyplyw natchnienia u utalentowanych ludzi wzbudzaja niekiedy niezbyt szanowani ludzie.

Po kilku dniach Angela spala juz u Sonika w pracowni, na drugim materacu. To znaczy, oboje spali na materacach, a kochali sie – co zdarzalo sie prawie co godzine – doslownie na podlodze. Sonik tak szczycil sie Angela, jak nigdy chyba nie szczycil sie zdobytym w szkole zlotym medalem, kubkiem ze spartakiady czy nowymi wrotkami. Odwiedzal blizszych i dalszych znajomych – zeby ze szczescia przedstawic im Angele. Zaczal pracowac w nowym dla siebie stylu – bardziej nerwowo i niedbale. Prace jego, tak jak dawniej nie znajdowaly nabywcow, ale za to organizatorzy wystaw w koncu ulegli. Czar rzucony na Sonika spowodowal pekniecie dokladnie w tym momencie, kiedy byl zakochany w Angeli. A Angela byla na tyle bezczelna, ze probowala przekonac go o tym, ze to wlasnie ona, ona stala sie przyczyna jego sukcesu. I Sonik, niestety, uwierzyl we wszystko!

I tak, prace Sonika zaczeto wystawiac – najpierw rzadziej, potem coraz czesciej i czesciej, az w koncu odbyla sie indywidualna wystawa Samsona Wiadryka, a po niej jeszcze jedna i nastepna. O Soniku – jak juz dawno przewidywal Frol – zaczeto mowic. Niestety, zaczeto mowic takze o Angeli. Wszyscy jednym glosem przyznali, ze to piekna kobieta, bardzo uduchowiona, ktora z malego artysty potrafila zrobic wielkiego, prawie genialnego, ze kazdy mezczyzna marzy o spotkaniu takiej kobiety, ze to chodzaca doskonalosc, czarodziejka, wrozka, podarunek od losu. Frolowi niedobrze robilo sie, kiedy slyszal takie gadanie, po prostu fizycznie niedobrze. Popularnosc Sonika byla nagroda za lata wytezonej pracy – a jak latwo ta kobieta, spotkana na ulicy, przyczepila sie do jego rodzacej sie slawy!

Sonik nie widzial, nie dostrzegal jej glownego motywu – osobistej korzysci. Prowadzil sie z nia, jak nauczyciel z uczennica.

Przyszla przeciez do niego, jako zupelnie niedoswiadczona, niewyksztalcona, skrajnie ograniczona osoba. Sonik znajdowal szczegolne zadowolenie, udzielajac jej korepetycji z literatury, historii, estetyki. Rzucal przed nia tony perel. Rysowal ja w pomaranczowym plaszczu, bez niego i w ogole bez zadnej bielizny. Czterdziesci portretow Angeli patrzylo z roznych katow jego pracowni (za wynajmowanie ktorej, jak dawniej placil Frol). Wszyscy, widzacy kolosalna roznice w ich kulturowych potencjalach (znakomicie wyksztalcony, slabo czujacy sie artysta – i dziewczyna- polanalfabetka, chciwa jak sroka na blyskotki), oczekiwali, ze zakochanie minie Sonikowi za miesiac, dwa, w najgorszym wypadku za pol roku. Tym niemniej, szybko odbylo sie wesele, niezbyt wystawne, ale goscie dopisali i bylo nawet wesolo. Angela i Sonik zalozyli obraczki (pomyslec tylko! Frol byl przekonany, ze jego kochajacy wolnosc brat, do konca swoich dni pozostanie „niezaobraczkowany”). W zwiazku malzenskim uplynal im rok, a szczescie Sonika nie opuszczalo. Na powaznie szukal jakiejs pracy – chcial wynajac w koncu normalne mieszkanie, zamieszkac tam z Angela i pomyslec o dziecku.

Pomyslec tylko! Wszystko, co Frol poswiecil dla kariery Sonika, jego pracy i slawy – wlasny dom i wlasne szczescie – postawione bylo teraz na karte zachcianek dziewczyny w pomaranczowym plaszczu! Jesliby dni, poswiecone Angeli, Sonik poswiecil tworczosci... Jesli, jesli... Ma sie ochote gryzc ziemie, kiedy sie o tym pomysli!

Nie, Frol nie byl zazdrosny. W kazdym badz razie, nie na poczatku. Jej wymagania i mniemanie o sobie stanowily razacy kontrast z tym, co reprezentowala soba w istocie. Wszyscy to widzieli, oprocz Sonika.

Frola znienawidzila od razu, juz przy pierwszym spotkaniu i jednoznacznie dala mu do zrozumienia, ze nie ma ochoty widziec go czesciej niz raz na pol roku. Frol pewnie nie przejalby sie tym tak bardzo, gdyby automatycznie nie wynikalo z tego, ze spotkania dwoch braci takze stana sie o wiele rzadsze. Jakos to znosil, majac nadzieje, ze czas doprowadzi w koncu wszystko do porzadku.

I czas pokazal, ze Frol sie nie mylil. Ktoregos razu, w odpowiedzi na zwyczajny kaprys – a Sonik bardzo sie meczyl i jego system nerwowy niekiedy odmawial mu posluszenstwa – zabrala po prostu swoje rzeczy i odeszla! Ten postepek demonstrowal prawdziwa cene jej „milosci” – jednak Sonik, czlowiek latwy do zranienia i uczuciowy, nie mogl nie wyciagnac z tego odpowiednich wnioskow. Po prostu wpadl w depresje. Frol nigdy jeszcze – naprawde nigdy! – nie widzial brata w takiej rozpaczy. Nawet w dziecinstwie, przed witryna sklepu z zabawkami, kiedy matka nie chciala kupic mu pluszowego slonia i Sonik, nie potrafiac opanowac wyrzadzonej mu krzywdy, przewrocil sie na asfalt i zaczal, zalewajac sie lzami, walic wen nogami w czerwonych, skoropodobnych sandalach...

Wydawalo sie, ze Sonik zwariowal. Rzucal sie na Frola, zrywal ubranie z niego i z siebie. Walil glowa w sciane. Frol bal sie wezwac pogotowie – jeszcze zabiora brata do domu wariatow! Powstrzymywal go i przemawial do rozumu chyba z dobe – i ten w koncu przestal krzyczec i szarpac sie, padl na swoj materac, zwinal sie w klebek, objal kolana rekami i ucichl.

Po uplywie kolejnej doby – Sonik lezal w tej samej pozycji, obojetny na jedzenie i picie, stanowczy i blady jak sciana – Frol znalazl w jego notesie stary telefon do Angeli. Samej Angeli nie zastal, ale jakas wstretna baba zgodzila sie w koncu podac inny numer i pod tym numerem odezwala sie wreszcie Pomaranczowa Dama: „Halo”. Frol przez zeby wylozyl jej, co o niej mysli. I poinformowal, ze Sonik bardzo zle sie czuje bez niej. Pewnie nigdy nie zadzwonilby do niej, gdyby nie ta jedna okolicznosc: Sonik, calkiem mozliwe, tego nie przezyje...

I przybiegla pedem, jakby ktos podpalil jej ogon. Po uslyszeniu jej glosu – sucho powiedziala Frolowi „Czesc” – Sonik poruszyl sie na materacu. Podeszla i delikatnie dotknela jego ramienia, Sonik zerwal sie, przewracajac krucha konstrukcje z brezentu i aluminium, i rzucil sie na swoja kobiete, jak pijak na butelke.

Frol byl przerazony do glebi. Juz wtedy przemknela mu przez glowe mysl, ze Pomaranczowa Dama zaczarowala Sonika, rzucila na niego klatwe albo cos w tym rodzaju. Wszystko odbywalo sie jak dawniej – zakochani nie mieli duzych wymagan, spali na dwoch, polaczonych ze soba, materacach – ale cos jednak bylo nie tak.

Sonik bal sie teraz stracic Angele.

O zadna kobiete wczesniej tak sie nie obawial. Wszystkie baly sie go stracic i w koncu, rzeczywiscie, tracily. Teraz wszystko sie odmienilo. Sonik po raz pierwszy w zyciu przestal czuc sie wolnym, zwykla jego wesolosc odeszla w niepamiec i prawie przestal pracowac.

Oto ona, cena nierozsadnego zakochania! Oto ona, slub, obraczka na palcu i pozostale przyjemnosci!

Pewnego razu Sonik, troche pijany, znowu nie tak cos powiedzial – i Angela po raz drugi odeszla. Wszystko powtorzylo sie od poczatku. Sonik najpierw pil, a potem umieral, plakal, wil sie z piana w ustach i Frol nie wiedzial, co robic. Ze lzami w oczach Sonik blagal brata, zeby ten zadzwonil do niej, ale w koncu sam chwytal za sluchawke, dzwonil do Angeli i mowil jej, ze kocha ja ponad zycie, prosi o przebaczenie i w ogole...

Angela znowu zjawila sie tak szybko, jak torpeda. Sonik przeszedl od smierci do szczescia, a Frola wyrzucili za drzwi.

Ostatnie kilka miesiecy malzenskiego zycia Sonika byly jak maszynka do mielenia miesa. Malzonkowie klocili sie prawie codziennie. Angela wylewala krokodyle lzy. Miala prawo tak sie wydzierac! Kto, jak nie ona byla winna? A moze przebaczyc Sonikowi? Nie pozwolic sobie na zycie, jakie ten uwazal za konieczne? Po co pokazywac mu – kazdego dnia! – swoja, zobaczcie tylko, „indywidualnosc”? Kto ja uformowal, te „osobowosc”, budowal, cegielka po cegielce, z przypadkowo znalezionego na ulicy surowca? Kto, jak nie Sonik?

To prawda, Sonik nie byl latwy we wspolzyciu. Ale mial do tego prawo. Byl geniuszem... A Angela nie mogla, patrzcie tylko, zniesc jego rozdraznionego zachowania. Sonik nie byl przyzwyczajony do zaczepek. Czul sie coraz gorzej. I wtedy Frol doszedl do wniosku, ze bratu moze pomoc znajomosc z inna kobieta – klin klinem...

W malym mieszkaniu Frola zaczely odbywac sie spotkania jego brata z pewna calkiem mloda dziewczyna, studentka Akademii Sztuk Pieknych, szczerze zakochana w Soniku i jego pracach. Sonik poweselal i Frol byl przekonany, ze wszystko maja juz za soba, wladza krnabrnej kobiety nad jego bratem wyczerpala sie, a czas wyleczy rany.

Angela nie zamierzala jednak czekac. Od razu wysledzila Sonika – prawde mowiac, miala nosa do takich spraw. Przylapala go doslownie w objeciach czulej dziewczyny – a brat byl tak beztroski i zakochany, ze nawet nie zamknal za soba drzwi mieszkania Frola...

Nikczemna, szpiegujaca go, dorosla kobieta, ktora zrobila nie wiedziec jakie przedstawienie z zupelnie zyciowej, do wybaczenia, sytuacji. Czego, czego nie rozumiala?! Jak mogla miec jeszcze jakies pretensje? Zwlaszcza po tym, jak przemienila jego zycie w pieklo?!

Dziewczyna potem opowiadala Frolowi, ze Sonik wygladal „strasznie”. Znieruchomial, patrzac w oczy swojej Pomaranczowej Damy i nie wydal zadnego dzwieku, kiedy zebrala sie i wyszla...

Sonik pozegnal sie z dziewczyna, ubral sie i poszedl jej szukac. Wrocil do pracowni, zebral wszystkie portrety Angeli – i w ich otoczeniu podcial sobie zyly.

* * *

– To tutaj – powiedzial Frol Wiadryk. – Swiatla chyba nie ma... Ale jest sucho. Niektore sa w ramach, niektore bez...

Strumien latarki wychwycil w ciemnosci jakas szaro-rozowa plame. Przygladajac sie, Wlad rozpoznal szarego labedzia na rozowym stawie. Bogorad wzruszyl tylko ramionami.

– To nie jego prace – powiedzial Frol Wiadryk. – Tutaj jest magazyn... Jego prace sa tam.

I poszedl przed siebie. Bialy promien latarki dotykal teraz jego plecow.

– Przeciez nie bedziesz robil zadnych gwaltownych ruchow? – doszedl do wniosku Bogorad.

– Tutaj – Wiadryk pokazal reka. – Powinno byc dobre swiatlo... Najlepiej dzienne. Wszystkie jego prace podpisane sa w prawym, dolnym rogu... Tylko, co wy chcecie zobaczyc? Czy nic nie ukradlem?!

Bogorad jeszcze raz wzruszyl ramionami:

– Zemsta po dziesieciu latach... Malo prawdopodobne, Wiadryk. Za wiele tego. Zawsze martwil sie o brata, a po dziesieciu latach zabral, tak, i...

– Niczego nie uda sie wam dowiesc – szybko powiedzial Wiadryk.

– Mozliwe... Ale prace Samsona naleza do wdowy po nim. Zgodnie z prawem.

– Zgodnie z prawem?!

Wiadryk odwrocil sie. W swietle latarki jego szpetna twarz wygladala, jakby byla narysowana na zmietym przescieradle. W oczach kryla sie uraza – wieloletnia. Olowiana. Najwieksza uraza w jego zyciu. Jakby zwrot „zgodnie z prawem” stal sie osobistym wrogiem, koszmarem, przeklenstwem.

– Zgodnie z prawem?! Ta suka...

– Jezeli jeszcze raz uslysze to slowo – powoli powiedzial Wlad – wpakuje je tobie do gardla razem z jezykiem i zebami.

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×