Przetrzymal wybuch niespodziewanego rozdraznienia. Usmiechnal sie, pokazujac, jak malo dotknal go ten wyrzut:
- Chcesz, pomoge ci sie spakowac?
- Nie mam wiele do pakowania - oswiadczyla, patrzac w bok. - Przez cale zycie... Majteczki, skarpeteczki do torby, kurtka, dzinsy, para butow, bilet na pociag - i naprzod... Tylko tym razem pan mi daje bilet.
- Milo by bylo, gdybys nie krzywdzila niepotrzebnie czlowieka, ktory dla ciebie... Dobra, dobra, milcze.
- Dlaczego milcze? - Podniosla glowe, przez co jasniej rozgorzal pozar jej blyszczacych wlosow. - Prosze mowic... To bedzie wspanialy monolog do serialu w konwencji komediodramatu. „Tak wiele dla niej uczynilem, ona zas odplaca mi niewdziecznoscia...”
Westchnal i odwrocil sie do drzwi, jakby chcial odejsc; dogonila go na progu i nagle objela za ramiona. Tak mocno i tak nieoczekiwanie, ze Klaudiusz znieruchomial.
- Klaudiuszu... Jakos mi tak smetnie... Prosze mnie nie zostawiac, prosze. Jedyny czlowiek, ktoremu... moge, chyba, wierzyc... Prosze mnie wziac wieczorem do siebie. Tak jak sie bierze dziecko, zeby rano weselej dreptalo do sierocinca. Tylko raz. Pofolgowanie... Dobrze? Klaudiuszu? Dobrze?
Nakryl swoimi dlonmi jej dlonie na swoich ramionach.
Skad szpiedzy jego wysokosci wzieli, ze miedzy Wielkim Inkwizytorem i jego podopieczna istnieje „szalona milosc”? Standard myslenia - skoro mezczyzna w srednim wieku i u wladzy jest protektorem ladnej dziewczyny - znaczy...
Przypomnial mu sie lisek z dziecinstwa. Nieszczesny wiezien za podwojna zelazna siatka. Kochajace wolnosc stworzenie, urodzone w wiezieniu i dla wiezienia.
- Iwgo, bardzo sie na mnie zloscisz?
- Za co? Alez za co?.. Klaw, ja rozumiem, ja wszystko... Prosze mi wybaczyc. Prosze mnie wpuscic... na jeden wieczor, ja na kanapie, cichutko... I nawet, jesli pan chce...
Odwrocil sie.
Zaczerwienila sie.. Stala, purpurowa i udreczona, z karminowymi uszami, ze lzami w oczach:
- Nie... ja nie to mialam na mysli... Klaw, prosze tak na mnie nie patrzec. Prosze mi wybaczyc, prosze, tak wiele widzialam... facetow, ktorzy za jedno... za to latwo mozna kupic. A teraz pan bedzie myslal, ze ja... A ja nigdy tak o panu nie myslalam, przysiegam... No co ze mnie za idiotka, kto mi kazal tak...
- Nie placz. Nic takiego sobie o tobie nie pomyslalem.
- Naprawde?..
- Troche sie znam... na wiedzmach. Nie placz.
* * *
To byl najdluzszy wieczor w zyciu Iwgi.
Pierwsza jego polowe spedzila calkowicie sama, w ogromnym mieszkaniu na placu Zwycieskiego Szturmu, przed ciemnym ekranem telewizora. Zimny zmierzch za oknami pograzyl mieszkanie Klaudiusza w nieladnym czerwonym swietle - na szczescie nie na dlugo, zmierzch w koncu zgasl i Iwga zapadla najpierw w polmrok, potem w ciemnosc.
Wtedy wstala z wysilkiem, wymacala na stoliku lampe, pstryknela wlacznikiem i zobaczyla pokoj juz w innym, cieplym, zoltawo-pomaranczowym swietle; ta zmiana na lepsze nie oszukala Iwgi. Wrocila na fotel, usiadla w nim i znowu wpatrzyla sie w ciemny ekran.
Jej zycie ktorys juz raz zmienialo sie i znowu gwaltownie i nieoczekiwanie; Iwga jeszcze nie do konca uswiadamiala sobie, co sie stanie jutro - ale jej intuicja, wyostrzona przez lata poniewierki, nie zostawiala najmniejszej nadziei.
Siedziala calkowicie odprezona w glebokich objeciach miekkiego fotela, w zaden sposob nie usilujac okielznac wolno plynacych mysli. Odpoczywala. To byla ostatnia mozliwosc do takiego wypoczynku.
Myslala o wiezieniu. Jakkolwiek by nie oszukiwal siebie Klaudiusz - a ona wiedziala, ze siebie oszukuje - krata za plecami uwiezionej wiedzmy juz nigdy nie bedzie chciala sie podniesc. Szczegolnie w Czasie Wiedzm. Szczegolnie, jesli wiedzma nazywa sie Iwga Lis.
Moze rozwijala sie w niej mania przesladowcza. Albo mania wielkosci, albo obie razem; siedziala przed ciemnym ekranem, a w jej duszy krzepla pewnosc, ze wszystkie wiezienia, ciemnice i lochy swiata gotowe sa pobic sie miedzy soba, powybijac zelazne prety i powylamywac kolce, zeby tylko przyjac w swe trzewia te lisice, tego wolnego zwierza, ktory nie moze zyc inaczej, jak na wolnosci.
Przez poprzedni miesiac postarzala sie o wiele-wiele lat. To nie Nazar ja rzucil i nie ona rzucila Nazara - nie, ona po prostu zrezygnowala ze swego marzenia, w ktorym byl poranek, sloneczny promyk na podlodze i brzek naczyn w rekach ukochanego czlowieka. Marzenie niegodne jej albo ona marzenia - raczej ani jedno, ani drugie; marzenie stracilo sens, stajac sie kompletnie nieosiagalnym.
Swiat otaczajacy Iwge zmienil sie wraz z nia. Wczesniej byla po prostu lisica biegnaca po jesiennym sciernisku, otwartym na spojrzenia i wystrzaly; byli bezlitosnie obojetni mysliwi, ale bylo tez i wysokie niebo, jodlowy zagajnik, gdzie mozna bylo sie ukryc. Teraz mysliwych zrobilo sie nieskonczenie wiecej, i pole zmienilo sie w szachownice, a opadajaca z sil lisica widziala przed soba przepascie i straszliwe urwiska, ktorych wczesniej jej slaby umysl nie byl nawet w stanie wymyslec.
Iwga westchnela. Wczoraj miala sen.
To byl meczacy splot wydarzen, obrazow, w przewazajacej wiekszosci wydobywanych przez nia z przesluchiwanych wiedzm. To byly loty ponad drzewami, bulgocaca lawa, gwiazda na zardzewialej igle, rozpadajace sie twarze, nieskonczenie dluzacy sie pogrzeb, kiedy nieboszczyk rozkladal sie w trumnie, a procesja ciagle szla, szla, szla... Iwga jeczala we snie i prosila o litosc, i litosc przyszla.
Snilo sie jej, ze jest w ciazy, ale nie odczuwa z tego powodu zadnej uciazliwosci - tylko sama radosc. Wydawalo sie jej, ze jej ogromny brzuch jest lekki, ze nienarodzone dziecko rozmawia z nia i ze gardlo sciska spazm slodkiej, niemal ponad sily milosci. Snila sie jej kolyska wypelniona zapachem dziecka - oszalamiajacym mlecznym zapachem; snila sie jej wanienka z plywajacym na powierzchni kwiatkiem. Snila sie jej rozwijajaca sie w nieskonczonosc tkanina, snieznobiala, delikatna...
A potem sny nalozyly sie jeden na drugi.
Stala na wzgorzu. Nic, leciala, nie dotykajac trawy bosymi stopami; uczucie zapierajace dech w piersiach, raczej fizjologiczne. I z zewnatrz, ze wszystkich stron, z dolu i z gory chwytala odbicia - najpierw slabe, potem coraz wyrazniejsze, coraz silniejsze... Jakby byla pochodnia, otoczona tysiacami luster. Jakby byla matka, do ktorej biegna, potykajac sie w trawie, zapomniane i porzucone, wyrosle w rozlace dzieci...
Potem obudzila sie na mokrej, kompletnie przemoczonej poduszce. Ze sklejonymi sola rzesami. To wczoraj...
W kuchni ogluszajaco tykal zegar. Iwga poderwala sie, boso wybiegla do przedpokoju, postala chwile przy drzwiach. Podniosla do oczu wlasny zegarek na wytartym rzemyku, stary, wielokrotnie juz naprawiany...
I przypomniala sobie, ze to prezent od matki. Moze jedyny. Wszystko, co zostalo Iwdze z dziecinstwa.
Zegarek wskazywal wpol do jedenastej. Klaudiusza nie bylo; ciemne miasto za oknami milczalo, i tylko od czasu do czasu cisze prul odglos wojskowego silnika, a ciemnosc - promienie ruchomych reflektorow...
Kiedy Iwga patrzyla na zegarek, ten stanal. Sekundowa wskazowka ostatni raz drgnela i znieruchomiala; Iwga wrocila do lampy, pokrecila kolkiem do nakrecania, postukala w szkielko.
„Stanal moj zegar, stoi
Zapomnij imie me, stoi
Zloty kwiat w swiecie stali
Wybila godzina, i zegar stanal...”
Odetchnela gleboko. Gdzies tam, w przyczajonym miescie, w groznie wyszczerzonym Palacu Inkwizycji, rzeczowo niszczyl jej kamratki-wiedzmy niepojety czlowiek Klaudiusz Starz.
Na jakas chwile opanowal ja nieznosny strach, ze gospodarz nie wroci do rana. Ze bedzie tak siedziala w polmroku i czekala, myslac - a on nie przyjedzie...
Nie, przeciez wie, ze ona tu jest. Wroci. Przyjdzie...
Chociaz, jesli sie zastanowic, to kim ona dla niego jest? Czym sa jej zyczenia, jej strach?..
Narzedzie. Zwierciadlo dla peryskopu; byla narzeczona malo rozgarnietego chlopaka, ktory przypadkowo byl synem starego przyjaciela; jak tu nie pomoc w takiej sytuacji, no chocby troche...
Potrzasnela glowa. Nie chciala wierzyc we wlasne mysli. W te, dopiero co nazwane, juz po chwili...
Ten czlowiek jest porzuconym palacem, wielkim, ale wypelnionym potworami. I takim wysokim, ze w chmurach nie widac czubka wiezy i tak glebokim, ze tajemnice ukryte w piwnicach, nigdy nie pojawia sie na powierzchni...
Iwga usmiechnela sie krzywo. Oto gdzie daja o sobie znac „artystyczno-rzemieslnicze zadatki” - w kiczach, ktorych miejsce co najwyzej na odpustowym obrazku.
Ten czlowiek jest nieskonczenie odlegly. A ona jest przypadkowym przechodniem w jego zyciu; wzbudza litosc, a nie wspolczucie, ciekawosc, a nie zainteresowanie. Ten czlowiek...
Wstala i wlaczyla gorne swiatlo. Stala chwile, cieszac sie, ze wraz z mrokiem zniknelo pewne dojmujace uczucie, tesknota, smutek, gotowe doprowadzic ja do lez; usmiechnela sie do siebie w malym sciennym lusterku. Wiedziala juz, ze nigdy wiecej nie przestapi progu tego mieszkania, dlatego ruszyla wzdluz
sciany, glaszczac rekami tapety, kilim, regaly z ksiazkami, parapet - jakby zegnajac sie.
Drzwi do gabinetu... Nie wchodzila tam nigdy. Nie dlatego, ze drzwi byly zawsze zamkniete - po prostu ze strachu. Jakby obawiala sie, ze zobaczy na biurku inkwizytora czyjas odcieta glowe...
Kanapa z wygniecionymi poduchami... Wysoka szafka z samotnym swiecznikiem na wierzchu...
Nie zamierzala niczego szukac. Jakby cos tracilo ja w ramie - Iwga przykucnela i przekrecila mala klamke. Drzwi otworzyly sie latwo, w Iwge tchnelo papierowym kurzem, poniewaz szafka byla wypchana tekturowymi, ceratowymi i plastykowymi teczkami.
Iwga ostroznie uklekla. Pokonujac niezrecznosc, wyciagnela lezaca na gorze teczke; rozwiazala tasiemki, przeleciala wzrokiem po nic nie mowiacym jej danych - adresy, telefony, nieznane obce imiona... Formularze oswiadczen i podan, upowaznienie do korzystania z motocykla, sadzac z daty - sprzed dziesieciu lat...
Archiwum? Zbyt bezladne, wyraznie niepotrzebne, przypadkowe.
Iwga westchnela.
Ostatnia, na samym dnie, bezlitosnie przywalona sterta papierow, lezala zielona ceratowa teczka zapinana na zatrzaski. Wyciagajac po nia reke, Iwga jeszcze nie wiedziala po co to robi.
Szarpnela, sterta zakolysala sie, ale ustala.
Teczka byla niemal pusta. Tylko kilkanascie bialych niezapisanych kartek i gruby zeszyt w czarnej, bez opisu, okladce. Nos Iwgi poruszyl sie, wychwyciwszy ledwo wyczuwalny, stary, niemal nieokreslony zapach. Czyzby perfumy?
„Konspekt z teorii kultury... licealistki Dokii Sterch”.
„Historia zawiera wiele przykladow, kiedy organizacja, struktura w administracyjnym sensie tego slowa... usiluje zohydzic najpiekniejsze nauki...”
Iwga przewracala stronice po stronicy.
„Kulturowa warstwa... we wspoldzialaniu z religia... Podstawowym sensem starej bajki o Pluskwie i Musze jest...”
Z zeszytu wypadla zlozona w polowie kartka. Iwga pospiesznie chwycila ja, wlozyla na miejsce; kartka otworzyla sie, charakter pisma autora notatki mocno sie roznil od charakteru pisma