„licealistki Dokii Sterch”.
„Nie w dolnej kafejce, a w tej nowej knajpce o jedenastej trzydziesci, narysowalem ci, jak tam trafic...”
Prosty schemacik.
„...Diuneczko, kazda minuta twego bezcennego spoznienia jest dla mnie jak gwozdzik, wiesz, w co... Zwolnij sie z ostatnich zajec... Wiecznie twoj - ja...”
Iwga oblizala wargi. Poczula nagle dreszcz, jakby wpakowala sie w cos niedozwolonego - a jednak, zamiast schowac zeszyt, przekartkowala kilka stron do przodu. I natknela sie na nowa notatke, raczej papierowy skrawek, nerwowo wydarty z notesu:
„Diuneczko, nie dasaj sie, nie jestem winien. Kocham cie, Diunko, nie zlosc sie. Klaw”.
Iwga zamknela zeszyt. Z trudem zapiela zardzewiale zatrzaski. Szybko, nawet przesadnie goraczkowo wsunela teczke na miejsce, na samo dno przesyconej wonia papieru szafki. Szczeknela klamka - i w tej samej chwili uslyszal chrobot klucza w zamku.
* * *
Klaudiusz zasnal w fotelu. Iwga weszla z goraca herbata na tacy - i zatrzymala sie w progu.
Rece Klaudiusza spoczywaly na podlokietnikach. A na twarzy rysowalo sie tak wyrazne olowiane zmeczenie, ze Iwga przygryzla warge. Postawila tace na stoliku, sama podeszla i usiadla na podlodze przy fotelu.
No i masz, a chciala mu powiedziec... Zreszta, moze to i lepiej. Powiedziec mozna w kazdej chwili, nawet teraz. To i lepiej, niech nie slyszy.
- Klaudiuszu... Klaw...
Gdzies tam daleko - daleko, spaly w swoim zagonie biale gesi. Spaly, przytulajac sie do siebie cieplymi skrzydlami, i widzialy we snie, jak fajnie jest szczuc i szczypac Wielkiego Inkwizytora miasta Wizny.
- Klaudiuszu...
Wziela go za reke. Reka byla ciezka, bezwladna, mozna ja bylo dlugo i bez zadnych konsekwencji trzymac w dloni.
- Klaw... Prosze mi wybaczyc, prosze. Tak bym chciala... Ale nie wolno. Tak... nie moze byc. Wszystko, czego chce - nigdy nie moze sie zdarzyc... Prosze mi wybaczyc, Klaudiuszu.
Wstala. Z rezygnacja popatrzyla na stygnaca herbate; bezszelestnie wyszla do przedpokoju i wyjela swoja wlasna, dawno temu spakowana torbe.
„Nie chce przysparzac panu klopotow. Ale chyba staje sie dla pana ciezarem... Jestem obca, przypadkowa, musze byc obojetna - ale akurat obojetna byc nie moge.”
Na zewnatrz padal deszcz. Tak samo jak tej nocy, kiedy Iwga siedziala tu pod drzwiami.
„Klaudiuszu... No i co mam zrobic?!”
Miasto milczalo.
Rozdzial 11
Gleboka noca ich odkryta ciezarowka przedarla sie przez kordon. Krotki strach z powodu przebicia, biale swiatlo reflektorow i terkot serii pistoletowych zostaly za nimi; samochod byl jakby chroniony niewidzialna sila, woz pedzil po gladkiej jak stolnica drodze, a w brezentowej budzie bylo tylko piec okraglych dziur. A przeciez byl juz taki moment, kiedy wydawalo sie, ze wszyscy sa martwi, zastrzeleni, beznadziejnie martwi.
Kobiety siedzialy na podlodze paki, przylgnawszy do siebie ramionami i plecami. Kobiety baly sie.
Kilka razy ciezarowka napotykala po drodze patrole; ale niewidzialna moc ciagle chronila samochod i jego pasazerow, i dlatego ciezarowka mogla spokojnie kontynuowac podroz, by w koncu skrecic w nierowna, dziurawa, rozjezdzona droge; kobiety w pace musialy wczepic sie w siebie i w swoje bagaze.
Potem jazda skonczyla sie. Brezentowa bude drapnely galezie, zgrzytnela zelazna brama, potem zgrzytnela po raz drugi, zamykajac sie. Kobiety popatrzyly po sobie - ale nie zobaczyly nic, dookola panowal mrok.
- Mozna wysiadac...
Na zewnatrz widac bylo tylko deszcz i mrok. I samotna latarnie w czyims reku.
- To koncowy przystanek, siostry... Wasza udreka podrozy skonczyla sie, cieszymy sie z tego wraz z wami.
Nowo przybyle w milczeniu wysiadaly z ciezarowki, po omacku znajdujac metalowe szczeble drabinki, zeskakujac w bloto; ta, ktora cieszyla sie wraz z nimi, otworzyla drzwi do niskiej sutereny:
- Nabieranie sil i oczekiwanie. Cierpliwosc, siostry moje. Niczego sie nie bojcie, jestescie juz u celu...
Puszczal czerwone oko rozgrzany zelazny piec, taki, jaki trzy z czterech przybylych widzialy tylko na obrazkach. Na stole w kacie stal duzy bidon ze sterczaca z niego chochla i stal stos blaszanych talerzy. Gola zarowka pod sufitem zmuszala do mruzenia przyzwyczajonych do mroku oczu. W tym maksymalnie prostym i szczerym oswietleniu kobiety z ciezarowki w koncu posiadly wyglad.
Mozliwe, ze w zwyczajnym zyciu nigdy by sie nie spotkaly. Kobieta w srednim wieku, najwyrazniej wcale nie biedna, z trwala ondulacja na miesiac temu farbowanych wlosach, w ubrudzonej glina skorzanej kurtce, z pekata walizeczka w drobnej dloni ze szczuplymi palcami; uczennica w podniszczonym dresie, z czerwonymi od niewyspania oczami i zielonym plecakiem, ozdobionym kompletnie bez gustu nitami; kobieta z waska twarza w starej sukni, z szorstkimi, ciemnymi, niemal meskimi dlonmi - i jeszcze jedna, mloda, smiertelnie zmeczona, ruda jak slonecznik.
Przez jakis czas wszystkie cztery staly bezradnie na srodku pokoiku, patrzac to na piec, to na zamkniete drzwi, to na wygnieciona kanape pod przeciwlegla sciana. Potem ta z walizeczka podeszla do kanapy, wybrala dla siebie miejsce blizej pieca i wolno usiadla, wyciagajac przed siebie stopy w ubloconych recznie wykonanych pantoflach.
Dziewczyna chlipnela. Polozyla swoj plecak pod sciana i od razu na nim usiadla - podciagnela kolana do brody, z miejsca zaczela przypominac posepnego chudego ptaka.Iwga miala ochote polozyc sie. Ale na podlodze byloby zimno i nieprzyjemnie, a na kanapie bylo za malo miejsca - dlatego usiadla na samym jej brzezku tak, by zostalo jeszcze miejsce dla staruchy, ale ta nie siadala, tylko podeszla do stolu, wolno napelnila metalowa miske parujaca zupa, powachala, z zadowoleniem skinela glowa, wyjela ze swojego wezelka aluminiowa lyzke i zaczela starannie i swiadomie sie posilac.
Iwga miala dreszcze.
Zostala znaleziona o zmroku, kiedy po raz drugi stracila nadzieje. Miasto bylo przepelnione Inkwizycja, Iwga czula jej obecnosc kazda komorka, kazdym centymetrem swojej cierpietniczej skory. Ludzie jechali i szli, z dziecmi na rekach, z walizkami i plecakami, ludzi zatrzymywali i tak przepelnione samochody, wpychali sie do autobusow; centrum Wizny, od wielu lat pozbawione widoku ciezarowek, okazalo sie nimi zapchane, niczym jakies przyfabryczne przedmiescie. Z otwartych ciezarowek modlitewnie wyciagaly sie do nieba owiniete gazetami nozki krzesel i stolow. I wszedzie, wszedzie byla Inkwizycja.
Do dworca nie bylo szans dotrzec. Do dworca autobusowego tez. Iwga wkrotce zrozumiala, ze jesli ona wyczuwa inkwizytora, to za chwilke i on wyczuje ja. Do pewnego czasu ratowaly ja tlumy - kryla sie wsrod krzatajacych sie, wystraszonych, przygnebionych ludzi; na ulicach, gdzie na tysiac uciekinierow przypadal jeden inkwizytor, udawalo jej sie unikac poscigu. Nauczyla sie z daleka wyczuwac zblizajace sie patrole i rzucac sie w przeciwnym kierunku, i jak na razie udawalo jej sie to, ale zblizal sie wieczor, a wraz z nim godzina policyjna. Wowczas patroli przybywalo, a kryjowek - ubywalo. Bramy nie dawaly pewnosci, a drzwi do budynkow jezyly sie szyfrowymi zamkami, nie zamierzaly, jakby bedac w zmowie, wpuscic biednej wloczegi na cieply strych - zreszta, czego szukac na strychu - dobry inkwizytor-niuchacz wyczuwa na sto metrow rowniez przez mury; zeby nie zostac schwytana musisz biec, ruszac sie, uciekac...
Wiec uciekala.
Pewnie sadzona jej byla tego wieczora wpadka. Nie wiadomo skad wynurzyl sie inkwizytorski woz, zahamowal, ustawil sie bokiem, przegradzajac pusta ulice i stojaca pod sciana Iwga poczula ciezki i wladczy rozkaz - stac; momentalnie byla sparalizowana tym rozkazem, juz poddala sie i zrezygnowala z walki,
odczula w ustach metaliczny posmak.
Moze to byl smak jej krwi. Moze - smak jej strachu; ona sama uwazala, ze to biale lisie zeby kasaly zardzewiala, niesamowicie ciezka klodke zamknietej klatki.
Szarpnela sie. Przez pierwszych kilka metrow musiala pelznac, podciagajac sie rekami, poniewaz skute przerazeniem nogi odmowily posluszenstwa - ale bol w podrapanych i poobdzieranych do miesa dloniach otrzezwil ja i dodal sil. Ryczac z dzikiej checi wolnosci, Iwga wyrwala sie spod cudzej woli, zostawiajac na zwartych szczekach rozkazu klaki zakrwawionej rudej siersci.
A pol godziny pozniej, kiedy mrok zgestnial, kiedy Iwga byla u kresu sil, wlazla w muszle fontanny w jakims palacu - wtedy nienaturalna cisze drobnego, jesiennego deszczu zaklocilo skrzypienie wozka - wozka z goracymi sandwiczami, i dziewczynka w naciagnietym swetrze, wcale nie zmieniona dziewczynka zatrzymala sie nieopodal, wyjela z kieszeni zoltawo polyskujace drobniaki i zaczela starannie przeliczac monetki na malutkiej dziecinnej dloni...
* * *
Iwga drgnela.
Starucha, posilajaca sie z blaszanej miski, najadla sie w koncu. Starannie wytarla dno miekiszem chleba, dokladnie wylizala lyzke i schowala ja do wezelka. Obrzucila taksujacym spojrzeniem kamratki. Iwga odwrocila sie.
Bala sie. Tam, przy fontannie, odczuwala przede wszystkim strach; bala sie, ze zostanie odrzucona. Jeszcze mocniej bala sie, ze ja przyjma i prawdziwe przerazenie wywolywala mysl, ze zaczna ja karac za zdrade.
Przyjeto ja. I nikt w zaden sposob nie czynil jej wyrzutow z powodu wspolpracy z Inkwizycja. Nie czyniono nawet aluzji do wiedzy o wspolpracy, Iwga odczuwala z tego powodu cos na ksztalt wdziecznosci.
Ktos chlipal. Iwga podniosla glowe. Dziewczyna w dresie, siedzac pod sciana, glucho plakala i wycierala lzy piescia.
- Czego? - ochryplym glosem rzucila starucha.
- Do mamy... chce... - wyrzucila z siebie dziewczyna i ukryla twarz w kolanach.
- Nic to - westchnela dama w skorzanej kurtce. - Wytrzymaj jeszcze troche, wkrotce juz nie bedziesz chciala...
Dziewczyna jeszcze raz chlipnela i znieruchomiala, patrzac na nia szeroko otwartymi oczami.
- Nie bedziesz - potwierdzila starucha. - Ale czego bedziesz chciec, zeby to wiedziec...
Bezszelestnie otworzyly sie drzwi. Wszyscy odwrocili sie jednoczesnie. Dziewczyna zaslonila usta dlonia.
Weszla kobieta w srednim wieku. Czarne proste wlosy zwisaly na jej ramiona. Miala na sobie dluga do podlogi, szeroka suknie bez paska.
- Chodzcie, siostry... Ostatnie pytanie - moze ktoras z was nie chce isc?
Iwga poczula, ze kurczy jej sie brzuch. Kobieta nie patrzyla na nia, ale Iwga miala wrazenie, ze pytanie ma drugie dno, ukryty sens; kilka minut minelo w ciszy, a przez caly ten czas mysli Iwgi bezradnie slizgaly sie po powierzchni jakichs niepotrzebnych wspomnien, usilujac znalezc to najwazniejsze, i nie znajdujac... Oto stoi na skraju przepasci, oto koniec, juz nie bedzie czasu na wspomnienia, dobrze by bylo cos milego sobie przypomniec, teraz, na pozegnanie...
Herbata stygnaca w filizance. Biale gesi. Jakies ognisko na sniegu. Pomaranczowy szal, nadlamana wisniowa galazka, zywica, niemal nieuchwytny zapach...
Koniec.
Kobieta pochylila ciezka glowe:
- Idziemy, siostry... Zapomnijcie wasze zale. Wasza nienarodzona matka czeka.