- Klaw... ja... czy mozesz mi powiedziec, co sie dzieje? Wszyscy po prostu powariowali, nikt nie wierzy w te komunikaty, wiedzmy... Klaw, jesli nie mozesz powiedziec, to przynajmniej jakas aluzje... Wyjechac? Za granice? Ale tam, mowia ludzie, to samo...
Klaudiusz zamknal oczy. W szyby walil jesienny zimny deszcz. Chyba nawet ze sniegiem.
- Nie ma potrzeby wyjezdzac... Siedz u siebie, tylko w Wiznie sie nie pojawiaj, unikaj ludnych miejsc i Nazara nie puszczaj... Wszystko bedzie dobrze, nie pekaj.
- Klaw, powaznie mowisz? Jestes pewien?
- Wybacz, Julek, naprawde nie mam czasu. Kiedys sie spotkamy, kup wino... Czesc.
- Tak - tak... Tak, przepraszam... do widzenia...
Sluchawka opadla na widelki.
Na duszy Klaudiusza legl glaz.
Uwazal, ze to nieladnie ze strony Juliana, ze nie zapytal o los Iwgi.
Chociaz, co uslyszalby w odpowiedzi? „Sam zatroszcze sie o jej los, tak jak troszcze sie o los wszystkich wiznenskich wiedzm”?
* * *
Najpierw nastapil napad na oddzial konwojujacy za miasto partie nieinicjowanych wiedzm. Napastnikami, co do sztuki, byli hokeisci klubu „Wizna”; dziesiatka mocnych chlopow, uzbrojonych w dziesiatke kijow hokejowych i pare damskich pistoletow, pobila konwojentow i w ciagu osmiu i pol minuty uwolnila wiedzmy, przy czym te ostatnie zniknely potem, jakby sie zapadly pod ziemie. Pozostali przy zyciu straznicy przysiegali potem, ze slyszeli smiech „jak w metrze” i ze barczysci, ostrzyzeni na zero sportowcy, rzucali cienie mlodych zgrabnych kobiet z dlugimi wlosami; Klaudiusz krzywil sie jak od bolu zeba, dlugo przesuwal dlonia po wielkim planie przedmiesc, wysluchiwal meldunkow powiatowych inkwizytorow i od czasu do czasu rzucal grupe operacyjna w odlegly, niczym nie wyrozniajacy sie punkt ogarnietego panika miasta.
Dwa czy trzy razy grupy operacyjne znajdowaly we wskazanym miejscu porzucone, jeszcze cieple gniazda. Wykryto jeszcze jedna sale do inicjacji - na suchym dnie pustego szkolnego basenu; trzykrotnie oblawy byly udane, a ofiarami grup operacyjnych staly sie dwie otrzaskane i dwie swiezo upieczone wiedzmy.
Od poprzednich wiedzm - znanych Klaudiuszowi, okrutnych i prostolinijnych, tchorzliwych i odwaznych wiedzm „czasu pokoju” - te ujete teraz „panie” roznila calkowita obojetnosc na wlasny los. Pozbawione byly instynktu samozachowawczego. Pozostawaly obojetne zarowno na kuszenia, jak i na obietnice tortur, zupelnie ich nie obchodzily terminy wlasnych egzekucji, i nawet te nowe, ktore przeszly inicjacje kilka dni temu, nie mialy juz w duszy niczego ludzkiego. Przy slowach „nienarodzona krolowa” w ich oczach na krotka chwile zapalaly sie szydercze zolte ogniki - i to byla jedyna reakcja, udowadniajaca, ze branki w ogole slysza.
Klaudiusz nie probowal przy pomocy Iwgi zajrzec do swiata ich pobudek. Sobie objasnial to tym, ze metoda „peryskopu” nie sprawdzila sie; w rzeczywistosci powodem bylo obrzydzenie, odczuwane przez niego w stosunku do tych koszmarnych dusz i niechec nurzania w nich Iwgi. Kto wie, jak sie odbije na dziewczynie takie przezycie.
Kolejnym wydarzeniem bylo to, ze duet dwoch mlodych perspektywicznych inkwizytorow chytrze pojmal
dla Klaudiusza „tramwajarke”. Byla striptizerke klubu „Troll”, za ktora sam inkwizytor ganial samochodem z wybita przednia szyba. Wiedzme te calkiem powaznie, podejrzewal, ze...
Na te mysl naprowadzil go srebrzysty szal, kolysany na reku. Matka, kolysanka...
Matka. Nienarodzona matka. Czy moze juz urodzona?..
Usmiechnela sie krzywo - witajac wroga, z ktorym juz raz wygrala. To byla niebywale mocna wiedzma - tarcza, tylko i wylacznie. Ze „studnia” osiemdziesiat piec. Z zelazna obrona, z zawodowym i artystycznym bezwstydem nocnej tancerki.
- Twoja matka wyrzekla sie ciebie, Annie.
Nie, nie udalo mu sie zbic jej z pantalyku. Ani na jote; odpowiedzia byl kolejny usmiech, tym razem pogardliwy.
- W innym przypadku, dlaczego pozwolilaby ci wpasc w moje rece? Przeciez umrzesz dzis, Annie, twoj stos jest juz gotowy...
Ani strachu, ani zmieszania.
- Gdzie jest twoja matka, Annie? Gdzie jest twoja wspaniala matka? Wskaz mi droge. Ona nie ma nic przeciwko temu.
- Tak bardzo tego chcesz?
Glos wiedzmy zawieral takie tony, ktore wywolaly skurcze miesni straznikow w ciemnych niszach. Glos przenikal przez skore, oslabial, wibrowal, szydzil.
- Umrzesz, Wielki Inkwizytorze.
- Wszyscy umra.
- Wszyscy umra, ale ty umrzesz wczesniej... na stosie. Nienarodzona matka czeka na ciebie... bedzie czekac...
- No to czeka - czy dopiero zabiera sie do czekania?
- Nie zrozumiesz tego... Ciesz sie tym, co widzisz oczami. Zal mi ciebie.
Na potwierdzenie swoich ostatnich slow rzeczywiscie usmiechnela sie ze wspolczuciem. Zamilkla i - Klaudiusz to wiedzial - az do samej smierci nie powiedziala ani slowa.
* * *
Po pieciu minutach od chwili, kiedy na biurku Klaudiusza spoczelo sprawozdanie o egzekucji striptizerki, wydarzyla sie jeszcze jedna rzecz.
Do gabinetu, z niezwyczajnym dla niego pospiechem, wpadl sekretarz. Juz sam goraczkowy blask jego oczu przekonal Klaudiusza, ze sprawa jest powazna.
- Patronie, tam... do pana... Jego wysokosc ksiaze... E-e-e...Klaudiusz ze wstretem zerknal na przepelniona popielniczke. Obejrzal pokoj, zasnuty pasmami dymu, przypominajacymi siwe duszace bandaze. Ani jeden ksiaze nie byl nigdy w tym gabinecie, ani jeden Wielki Inkwizytor nie dostepowal takiego zaszczytu... o ile to jest, oczywiscie, zaszczyt.
Wstal na spotkanie goscia, starajac sie dokladnie utrzymac proporcje miedzy godnoscia wlasna i naleznym szacunkiem. W jego, Klaudiusza, zylach nie znalazlaby sie nawet szklanka tak szlachetnej krwi, jaka wypelniala osobe ksiecia; jego wysokosc byl wysoki i przygarbiony, z lekko obwislymi policzkami i glebokimi oczodolami. Na dnie oczodolow, kojarzacych sie Klaudiuszowi z wilczymi dolami, siedzialy zle, jadowite, okrutne oczy.
- Zbyt duzo pan pali, Wielki Inkwizytorze.
Obiecujacy poczatek rozmowy, ponuro pomyslal Klaudiusz. Jakby nieoficjalny i z odcieniem takiego umeczonego tatula, ktory ma juz dosc wpadek syna na matmie. Ciekawe, czy przypadkiem nie wyznaczono na jutro nadzwyczajnego posiedzenia Rady Kuratorow. Zdarzaly sie juz takie rzeczy - w tajemnicy przed Wielkim Inkwizytorem rozsylano zaproszenia i, stanawszy pewnego dnia przed grupa swoich bezkompromisowych kolegow, przywodca Inkwizycji nagle odkrywal, ze spod jego tylka cudownym sposobem wylecial fotel.
Ksiaze w zadumie przyjrzal sie gabinetowi. Przelecial wzrokiem trzy dochodzeniowe gifty na scianach; westchnal. Odkaszlnal - zapewne wynik dymu tytoniowego w powietrzu. Klaudiusz z westchnieniem wlaczyl klimatyzacje.
Kto jest najprawdopodobniejszym jego nastepca? Kurator Ridny, ktory i tak opuscil piec lat z powodu tego cwaniaka Starza...
O czym myslisz? Dlaczego dla cwaniaka Starza tak drogocenna jest ta uciazliwa wladza, skoro stoi na progu konca swiata... Tak, tak wlasnie mozna to nazwac, a jesli nawet jest to przesada, to bardzo niewielka... Skoro na koncu swiata tak boi sie o fotel. I jest gotow walczyc o niego - zebami i pazurami...
- Nie poczestuje mnie pan papierosem, Wielki Inkwizytorze?
Ksiaze nie palil. Wiedzial to kazdy chlopiec; ksiaze nawet wystepowal w programie „Zdrowie”, co prawda dobre dziesiec lat temu, kiedy szczuple cialo jego wysokosci jeszcze sie nadawalo do prezentacji w kapielowkach, na brzegu basenu.
Klaudiusz przypomnial sobie Iwge. Co ich wszystkich tak ciagnie do palenia?
Ksieciu nie mogl odmowic jak Iwdze. Wstal i wyciagnal w strone ksiecia paczke - i juz po tym, jak ksiaze wzial papierosa i wyciagnal sie do ognia, zrozumial, ze kiedys, dawno temu ksiaze kopcil jak huta. Pamiec rak, pamiec gestow. Ot, i masz swoj program „Zdrowie”.
- Zapoznalem sie z panskim raportem, Wielki Inkwizytorze...
Klaudiusz wzruszyl ramionami, jakby chcial powiedziec - robimy, co mozemy.
- Wlasciwie, sytuacja w stolicy... hm-m...
Dobry poczatek rozmowy, pomyslal Klaudiusz ze zmeczeniem. Nudne przezuwanie ugotowanych jak makaron slow, za ktorymi kryje sie cos wiekszego. Cos, z czym ksiaze, tak naprawde, pojawil sie w gabinecie z dochodzeniowymi giftami.
- Mam podstawy sadzic, ze w najblizszej przyszlosci sytuacja sie pogorszy - powiedzial Klaudiusz, strzasajac popiol. - Mam rowniez podstawy sadzic, ze zaden z zyjacych dzis inkwizytorow nie moze byc w swoich prognozach bardziej optymistyczny. Zaden inkwizytor, wasza wysokosc, nie bedzie tez bardziej szczery.
Ksiaze zaciagnal sie tak gleboko, ze dym siegnal chyba jego stop, nienaturalnie malych, niemal kobiecych. Zaraz sie dowiemy, po cos tu przyszedl, pomyslal Klaudiusz niemal zlosliwie. Teraz to ja narzucilem ton rozmowy, na ktory ty, gasiorze, nie liczyles; a ja nie bede z toba sie bawil w chowanego, jestem twoim poddanym, ale nie podwladnym. No, sprobuj mi cos zarzucic!..
Ksiaze milczal. Dlugi papieros wolno topnial w jego palcach. Gleboko osadzone, lsniace oczy patrzyly w podloge; Klaudiusz z pewnym zaniepokojeniem uswiadomil sobie, ze ciagle nie moze zrozumiec, z jakiej talii ksiaze wzial przygotowany dla siebie atut. Jesli to w ogole jest atut. A nie, na przyklad, mina.
- W moim sprawozdaniu - zaczal wolno Klaudiusz - zostaly pominiete pewne spekulacje, ktorych nie chcialem powierzac papierowi. Jestem gotow wylozyc je panu... Ale najpierw chyba powinienem wysluchac tego, co bylo powodem panskiej wizyty tutaj?
Milczenie ksiecia stawalo sie nieznosnym. To juz nie jest pauza, tylko srodek wychowawczy, stosowany wobec urzednikow dowolnego szczebla - to jest niemal wyrok. Nie wiadomo, co jeszcze mozna powiedziec po dziesieciu minutach takiego wymownego milczenia.
Klaudiusz westchnal. Wyjal z paczki kolejnego papierosa. Rozmyslil sie, odlozyl go na bok. Oparl podbrodek na splecionych palcach. Coz, poczeka.
- Pol godziny temu zostalo nagrane moje przemowienie do ludu - powiedzial ksiaze wolno, a cos w jego glosie spowodowalo, ze Klaudiusz drgnal. - Przemowienie - uspokojenie, z protekcjonalnym usmiechem i miekka intonacja... Co za szczescie, ze bylem w tym ksztalcony od dziecka. Udaje, ze nic sie nie dzieje. I to tak przekonujaco, ze wielu mi wierzy...
Ksiaze z trudem oderwal wzrok od podlogi; jego przygarbione plecy przygarbily sie jeszcze mocniej:
- Klaudiuszu... Nigdy nie bylismy przyjaciolmi. To, co zaraz powiem... To nie dla prasy. Tylko dla pana... Czuje sie kapitanem statku, ktory przy akompaniamencie zwawej muzyczki idzie na dno w czasie, kiedy ja zapewniam zaloge i pasazerow, ze wszystko idzie zgodnie z planem i sytuacja jest pod kontrola - westchnal. - Mialem juz... trzy telefony. Przywodcy graniczacych panstw, rozumie pan, kogo mam... U nich dzieje sie to sarno.
Teraz milczal Klaudiusz.
Pewna tajemnica, przyniesiona przez jego wysokosc do gabinetu Wielkiego Inkwizytora, ujawnila sie i okazalo sie, ze to tylko strach. Szczegolnie ciezki, albowiem jego kurier nigdy tchorzem nie byl.
Ksiaze westchnal::
- Mam w papierach, Klaudiuszu, sterte donosow na pana. Oswiadczenia od niektorych kuratorow, w ktorych mowi sie, ze jest pan sobiepanem, ktory doprowadzil sytuacje z wiedzmami do absurdu... ze jedna z kochanek jest pewna awanturnicza osoba, wiedzma, majaca na pana niewatpliwy i okreslony wplyw... Nie, nic, prosze tak na mnie nie patrzec, nawet mi do glowy nie przyszlo wywierac na pana jakis nacisk. Czesc moich zrodel twierdzi, ze wsrod wszystkich panskich kobiet jest to jakis przypadek szczegolny. Ze pan ja kocha bezgranicznie i ukrywa w czasie, kiedy w stosunku do innych jej kamratek stosowane sa najsurowsze srodki... Prosze poczekac, skoncze. Wsrod moich zrodel sa rowniez opinie, twierdzace, ze prowadzi pan podwojna gre, Klaudiuszu. Ze pan juz