Wyprostowala sie, scierajac wode z twarzy. Inkwizytor - to ci widok. Wielki Inkwizytor w pasiastych kapielowkach - siedzial na skraju pomostu, zero opalenizny, nie opalona skora rzucala wyzwanie swoja biela - wyzwanie latu, sloncu i mnostwu morskich kurortow, ktorymi wlada, jak mowia ludzie, wszechobecna firma, Najwyzsza Inkwizycja... A drobni urzednicy, pewnie juz zmienili kilka warstw skory, pomyslala Iwga z niespodziewanym i zaskakujacym ja sama oburzeniem.
- Powiadaja ludzie, ze mescy mezczyzni maja wlochate piersi. I nogi...
- Wniosek? Nie jestem meski czy gole nogi?
- Wniosek - ludzie klamia...
Inkwizytor niepewnie wzruszyl ramionami:
- To komplement?
Na prawej stronie piersi bielala polokragla blizna. Iwga wiedziala, ze taka sama, tylko mniejsza, jest i na plecach; chciala zapytac, skad sie wziely - ale w ostatniej chwili ugryzla sie w jezyk. Dobrze jest byc nietaktowna, ale wszystko ma swoje granice.
Niebo przemierzal samolot - szara igielka, ciagnaca za soba biala szarfe; gesie stadko bezglosnie przecinalo odbite w rzeczce niebo i biala odrzutowa strzalke samolotu przecielo rowniez. Przynajmniej tu panuje sprawiedliwosc, pomyslala Iwga, przymykajac oczy. Sa w zyciu takie chwile, kiedy gesi rownaja sie z samolotami.
- Chce byc gesia - powiedziala szeptem. - Gesica... z czerwonymi lapami. Plywac sobie cale lato. Skubac trawe... A potem niech mnie nawet zarzna. Bo jaki to sens doczekac zimy?
- Ruda gesica - Klaudiusz usmiechnal sie ledwo-ledwo. - Urodzilas sie lisica.
Gesie stadko skrecilo do pomostu - swiadomie, celowo.
- To na mnie - powiedzial Klaudiusz z rezygnacja. - Od dziecka przesladuja mnie gesi. Jego wysokosc ksiaze pan tez niezly gasior - w pierwszym rzedzie...
- One maja nas w nosie - powiedziala spokojnie Iwga, ale jej optymistyczna prognoza nie znalazla potwierdzenia w praktyce.
Gesi zwartym stadem przybily do brzegu; Klaudiusz zamachnal sie wierzbowym pretem - gesi przywodca, imponujacy gabarytami, ale nawet na oko glupszy od innych, uznal to za wyzwanie do boju. Podporzadkowujac sie krzykliwej komendzie wodza, gesi zgrupowaly sie - skrzydlo do skrzydla - i jednoczesnie przygiely do ziemi dlugie biale szyje.
- Widzisz, widzisz? - powiedzial bezradnie Klaudiusz. - Przepedz je, prosze.
- Nie moge, przeciez jestem gola..
- No to ja zamkne oczy! Wyjdz, rzuc kamieniem, no przepedz te zarazy, one... Aj!..
Gesi otoczyly Klaudiusza pierscieniem. Ich sykowi pozazdrosciloby kazde serpentarium. Wielki Inkwizytor przestepowal z nogi na noge, bez przerwy wymachiwal pretem - ale z jakiegos powodu bal sie uderzyc.
- Iwga, licho... To nie jest smieszne!.. Ja nawet spodni na sobie nie mam...
Iwga starala sie zachowac powage, ale wargi nie sluchaly jej, niepowstrzymanie rozjezdzaly sie ku uszom, smiech nie pozwalal oddychac.
- Ch-cha... och, nie... Czego... one... od pana... chca?..
- To-nie-jest-smieszne! Wyjdz, rzuc w nie czyms, butem rzuc..
- Szlachetne obuwie... w glupie gesi...
- Iwgo, prosze cie jak czlowieka!
- Alez ja jestem gola!
- Licho-licho-licho, juz zamknalem oczy, no?!
Dlawiac sie ze smiechu, Iwga wyskoczyla na brzeg, podniosla kij, zamachnela sie z odwaga wiejskiej dziewuchy:
- A kysz mi stad! Kysz!..
Gesi, zmieszane otwarciem drugiego frontu rozgegaly sie. Przez jakis czas Iwga rozpedzala i odpedzala stado, potem, podnioslszy wzrok, zobaczyla, ze oczy Klaudiusza sa podstepnie otwarte.
- Przeciez pan obiecal! - odskoczyla i zaslonila sie rekami.
- Musze widziec, czy jakas zaraza nie zamierza mnie ukasic!..
Skoczyla do wody, zwalila sie na plecy, wzbijajac fontanne bryzg. Gesi natychmiast wznowily natarcie. Klaudiusz krzyknawszy cos, skoczyl do wody rowniez. Przez jakis czas gesi staly na brzegu i obrzucaly ludzi wyzwiskami - potem jednakze usluchaly albo glosu rozsadku, albo przewodnika stada, przegrupowaly sie i zwartym stadem pomaszerowaly precz.
Iwga plywala slabo - dlatego przez caly czas starala sie miec pod nogami dno. Klaudiusz w ogole nawet nie probowal plywac, po prostu stal do pasa w wodzie, z roztargnieniem chwytajac w rece skoczne sloneczne odblyski.
- A czy wiedzmy moga... zmienic mnie, jesli nie w ges, to moze w lisice? - zapytala szeptem Iwga. - Tak naprawde, na zawsze?
Klaudiusz przetarl twarz mokrymi dlonmi:
- Iwgo.. A czy wiedzmy moga odwrocic czas? Przerzucic nas... nie, ciebie nie trzeba, ty sie wtedy nie urodzilas... przerzucic mnie, Klaudiusza Starza, cofnac o trzydziesci lat? Dobra, niech bedzie o dwadziescia osiem..
- A co tam bylo takiego dobrego?
Powaznie popatrzyl jej w oczy. Tak powaznie, ze od razu zmarzly jej stopy.
- Tam bylo... tak, Iwgo. Nie wiem, czy bylo lepiej... Po prostu bylo...
- A teraz nie ma? - zapytala i sama pomyslala, ze przesadza z tym wyciaganiem na spytki.
Klaudiusz nie odpowiedzial. Przykucnal, kryjac sie w wodzie z glowa. Wstal, odgarnal z czola sklejone wlosy:
- Iwgo, wychodz na brzeg. Zmarzlas.
- Zeby pan znowu sie na mnie gapil?
- Gluptas z ciebie - usmiechnal sie Klaudiusz, wylazac z wody. - Wiesz, ile sie juz w zyciu napatrzylem? Nie mam co robic, tylko wytrzeszczac galy na twoja pupe...
Iwga az sie zakrztusila urazona:
- Jak to nie jest ciekawe, to nie trzeba bylo sie gapic!
I ruszyla do brzegu tak samo rzeczowo i zdecydowanie, jak orator zmierzajacy ku trybunie. Opierajac sie o pomost i nie patrzac na Klaudiusza, podeszla do swojego ubrania. Nie odwracajac sie i nie zaslaniajac, zaczela sie ubierac, starajac sie zadnym gestem nie zdradzic pospiechu. Starannie zapiela nowy suwak na starych dzinsach, poprawila podkoszulek - i dopiero teraz odwazyla sie popatrzec na Starza.
Oczywiscie, ani myslal odwracac wzroku. Przez caly ten czas milczal i patrzyl - o pomste do nieba wolajacy brak taktu!
Nie znalazla w sobie sily, by sie rozzloscic. Usmiechnela sie, ale usmiech byl jakis zalosny:
- No i co? Nic specjalnego, prawda? Widzial pan takich kopy? I co - demonstracyjnie przeniosla wzrok na jego kapielowki - zero efektu?
Milczal, a jej zrobilo sie wstyd. Jak wtedy, kiedy w studium, gdzie wszystkie odwazne dziewczyny uwazaly ja za tchorza i swietoszke, a ona, zeby udowodnic cos przeciwnego, przywlokla na zajecia pornograficzne pisemko. I jak ja nakryl z nim pan Chost, nauczyciel historii, i jak stala przed nim, i wydawalo sie jej, ze skora na policzkach zaraz peknie - tak bezlitosnie przywarla do nich krew... Nie wiadomo dlaczego, ale wszystkie usilowania bycia frywolna, obracaja sie przeciwko niej. I tak przez cale zycie.
* * *
Pachnialo woda i lozina. Od wielu lat unikal tego zapachu.
Nad woda krazyly wazki. Od wielu, moze zbyt wielu lat nienawidzil tej cieplej zielonkawej wody z polyskujacymi wysepkami lilii. Domek na brzegu rzeki, kiedys tak starannie pielegnowany przez jego ojca, teraz zmurszal do cna - siedzac na rozwalajacym sie pomoscie, Klaudiusz nie przestawal dziwic sie impulsowi, ktory kazal mu przywiezc tutaj Iwge.
Nie ma tu ani pofaldowanego piasku, ani dzieci, ani staruszek, ani opalonych mlodziencow z dziewczynami - ale zapach jest dokladnie taki sam. Na wieki wzarl sie w jego nozdrza zapach wody i loziny. I zapomniawszy sie, moglby zobaczyc dziewczyne w stroju koloru wezowej skory, ze smiechem walaca rekami w migocaca powierzchnie wody. Stare, niemal juz nie bolesne wspomnienie. Po prostu ladny obrazek...
Z trudem otworzyl oczy.
Iwga zmarzla, koszulka, nalozona na mokre cialo, bezwstydnie opinala piers. Potrzebowala minuty, by uswiadomic sobie ten doskwierajacy brak odzienia - odwrocila sie, obiema rekami obciagajac wilgotna tkanine. Klaudiusz patrzyl teraz na rude splatane wlosy.
Zapach... Zapach loziny i... jodly. Jasny swiat, co do jasnosci podobny do halucynacji... Bryly gor - jakby zamarzniete, pokryte niebieskim filtrem zwierzaki...
Jakze go wtedy zdziwilo, ze gory sa roznokolorowe. Ze plynnie zmieniaja barwe,
lapiac cienie kraglych, jak owce, oblokow.
A biale stado splywalo po zboczu, jak mleczna rzeka... Grzbiety, grzbiety, kedzierzawe owcze grzbiety, dzwiek dzwoneczkow - kazda ma swoj...
Diunka.
Cienie oblokow na porosnietych lasami zboczach.
Owcza rzeka.
Usta Diunki.
I gory milczeniem potwierdzily jego slusznosc.
Uznaly dotkniecie suchych ust - za czesc wielkiego swiata. Taka sama jak dziecioly i rzeki, biale grzbiety owiec, biale brzuszki oblokow, srebrne monetki jezior na zielonych polach i wrosniete w ziemie, pociemniale ze starosci chaty...
Klaudiusz do bolu zacisnal palce.
Szkoda, ze nie zachowal ani jednego zdjecia Diunki. Ani jednego z setek przeciez, duzych i malych, matowych i blyszczacych, kolorowych i czarno-bialych, smiejacych sie, smutnych, drobnych i niewyraznych, oficjalnych - na legitymacje studencka... Wszystko stracone. Wszystko; potem, po dziesieciu latach, usilowal znalezc chocby jedno - na prozno. Diunka odeszla, nie zostawiwszy po sobie sladu - nawet wizerunek w nagrobnym kamieniu z latami stracil nie wiadomo dlaczego swoje podobienstwo do oryginalu, zmetnial i pokryl sie bialymi wapiennymi zaciekami. Ta mloda kobieca twarz mogla nalezec do kazdej, ale nie do Diunki, jaka pamietal Klaudiusz Starz.
Zreszta, kto powiedzial, ze to on ja wlasciwie pamietal?
Byl taki czas, kiedy nie chcial jej pamietac w ogole. Wyjal z zycia kilka lat, zmienil miejsce nauki, na jakis czas wyjechal z Wizny. Jakby nie bylo czasu Diunki. Pusta tasma, ekran pamieci obojetnie migajacy szaroscia; jego chec zapomnienia byla tak zaciekla, a wola tak silna, ze udalo mu sie osiagnac cos na ksztalt amnezji. Potem, wspominajac twarz Diunki, mial duze problemy z odtworzeniem drobnych, najdrozszych rysow...
Szkoda, ze ani jedno, nawet malutkie zdjecie nie wpadlo gdzies w szczeline miedzy sciana i kanapa. Szkoda, ze nikt z jej rodziny nie zostal w Wiznie - Klaudiuszowi nie udalo sie potem trafic na ich slad...
A moze to wszystko nie jest przypadkowe? On, sprawca dwoch powaznych przestepstw - wezwania niawki do swiata zywych i przekazania ukochanej w rece oprawcow - zostal za kare