reke i cos huknelo, potem znowu... Dziewczynka zobaczyla, ze prowadzacy strzela z pistoletu, ale nijak nie moze trafic...
A potem wszyscy rzucili sie do wyjscia, i kogos tam przytrzasneli.
A potem wyskoczyl treser w czerwonym fraku i dresowych spodniach. I tez zaczal strzelac.
A na arenie juz sie uzbierala cala kaluza z rozdartego weza...
A potem zwalil sie tlum i rozlaczyl dziewczynke i jej mame...
A potem, miotajac sie w dzikiej panice miedzy nieznajomymi, jakby slepymi ludzmi, natknela sie na stojacego nieruchomo pana, a on mial taka zla twarz, taka... twarz... ma-mo-o...
* * *
W tym samym momencie, kiedy dziewczynka, zachlystujac sie lzami, zniknela w tlumie - jakby pekla blona w jego umysle. Poczul.
Wywracajac wpadajacych mu pod nogi ludzi, rzucil sie do wyjscia sluzbowego. Szybko, przez arene, gdzie cos straszliwie smierdzialo, rozplywala sie woda z weza i walaly sie fragmenty magicznych skrzyn. Tak pewnie biegnie pies po stygnacym tropie. Juz ledwie-ledwie wyczuwalnym, ktory za chwile zniknie...
Pogotowie odjezdzalo. Klaudiusz wrzasnal na policjanta, kazac mu zatrzymac karetke, ale ten stal nieruchomo, nie zrozumial. Wtedy Klaudiusz wyszarpnal z kabury pod pacha swoj zwykle bezuzyteczny pistolet sluzbowy i strzelil, celujac w kolo.
- Inkwizycja!..
Wsadzil fluoroscencyjna odznake policjantowi pod nos, odrzucil z drogi gapia i rzucil sie w strone hamujacej karetki. I, jeszcze nie otworzywszy nawet drzwi, poczul drapiezna gotowosc skoncentrowanej wiedzmy.
Obok kierowcy siedzial mlodzieniec w kapeluszu z szerokim rondem, w szpanerskim kwiaciastym krawacie; Klaudiusz gwaltownie wyrzucil splecione dlonie w kierunku jego zwezonych oczu. Glupio czknal kierowca, i jeknal na noszach ranny.
Mlodzieniec chwycil sie za gardlo. Skrecilo go, usilowal wyrwac sie z inkwizytorskiego chwytu; blade policzki przybraly zielonkawy odcien. Mocna agresja - tak, ale obrona - slaba...
Mlodzieniec cienko rozjazgotal sie, wygial niemal w mostek; marynarka na piersi rozchylila sie, jedwabna koszula naciagnela, wyraznie ukazujac zarysy dwu niewielkich mocnych piersi. Klaudiusz uderzyl raz jeszcze. I jeszcze. Ale to ostatnie uderzenie bylo juz zbyteczne, to bylo niczym nie usprawiedliwione okrucienstwo. Wiedzma zwalila sie w omdlenie.
Kierowca patrzyl z rozdziawiona geba; w jego oczach Klaudiusz nagle zobaczyl siebie - potwora, bez powodu pastwiacego sie nad czlowiekiem... nad kobieta. Poniewaz, jak sie okazalo, mlodzieniec w kapeluszu z szerokim rondem byl dziewczyna - ale to i tak nie byl az tak wielki grzech, by strzelac do karetki, zeby wlamywac sie, dreczyc, doprowadzac do omdlenia...
- Inkwizycja miasta Wizna - z obrzydzeniem wyrzucil z siebie Klaudiusz.
W kierunku samochodu biegli ludzie. Ze wszystkich stron.
* * *
Kto patrzy z boku - dziwuje sie i boi... Inkwizytor poraza kazda z pan moich, nie dotykajac jej, samym tylko bezglosnym rozkazem... Znaki rzezbi sie w kamieniu i kuje w zelazie - znaki pomagaja nam trzymac panie moje na wodzy... Znak jest tarcza, a czasem i ostrzem. Ale nie w otwartym boju. Czasem, porazony rozpaczliwym naporem, ktorys z braci moich stawial znak w powietrzu - ale przedsiewziecie owo jest dla wielu ponad sily i czasem beznadziejne wrecz, zbyt rzadko przynosi wiktorie... Albowiem znak, wyrysowany w powietrzu, wymaga wielkiego wysilku i zbyt malo daje w zamian.
Dzis po raz pierwszy musialem odetchnac, wspinajac sie po swoich schodach. Lata... Kucharka nasolila na zime piec beczek rydzow, i innych rzeczy tez piec beczek, i z dziesiec szynek dostarczono z wedzarni...
Nie chce, zeby przychodzila jesien. Mam niedobre przeczucia...
... uwolnic te trojke od stosu. A te, co trula studnie, oddac pod sad w jej gminie...
Lata przygniataja moje ramiona i co powiem niebieskiemu sedziemu, stanawszy przed jego tronem? Ze przez cale zycie maltretowalem panie moje... albowiem i one maltretowaly?..
Po co wzialem na siebie ten glaz? Co jakis czas mam widzenie, ze stoje na stosie, ktory sam zlozylem...
Wina pan moich wiedzm ciezsza jest od mojej... Powiem to niebieskiemu sedziemu, niech zwazy...
Dzwonek telefonu rozbrzmial nieznosnie glosno. Przez caly dzien nikt nie dzwonil, caly wieczor uplynal w ciszy nad dziennikiem czlowieka, zmarlego czterysta lat temu; jeszcze nie podnoszac sluchawki, Iwga poczula, jak wilgotnieja jej dlonie.
Nazar? Uraza, osad, wezwanie?..
Sluchawka byla chlodna i ciezka, chyba do konca zycia Iwga bedzie nienawidzila telefony. Za ich ciagle zaskakiwanie i zdradziecka nieokreslonosc.
- Jestes mi potrzebna. Teraz.
Klaudiusz.
Dziwne, ale niemal poczula ulge.
Jest potrzebna.
* * *
Ta wiedzma miala na sobie luzne spodnie i jedwabna koszule pod klasyczna meska marynarka. Z powodu bliskosci Starza z nosa plynela jej krew, dlatego trzymala przylozona do twarzy zaplamiona kraciasta chusteczke; ze swojej kryjowki Iwga obserwowala i podsluchiwala cale przesluchanie, i nie raz, i nie dwa po jej skorze przebiegaly zimne ciarki - nigdy wczesniej nie widziala Klaudiusza takiego. Prawdziwy inkwizytor, inkwizytor z krwi i kosci... Jakby czarny kaptur ze szczelinami przywarl do jego twarzy. Strasznie bylo patrzec i, co bylo najbardziej nieprzyjemne, sama Iwga, juz nieco przyzwyczajona, tez odczuwa jego napor, co sekunde pokonuje mdlosci i bol glowy.
- Pomysl. O tym, co cie czeka tez pomysl...
- W nosie mam... nie strasz mnie.
- Widze, jak masz w nosie, bojowniku. Twoja oslona jest ciensza od skorupki jaja. Nie zmuszaj mnie, zebym zrobil omlet.
- Czego chcecie? - Wiedzma, choc zla i zdeterminowana, czula sie fatalnie.
Iwga splotla mocno palce, chcac, by wszystko to szybciej sie skonczylo.
- Imiona.
- Nie znam...
- Imiona! Imie twojej nienarodzonej krolowej. Czy moze juz urodzonej, co?
Wiedzma zachwiala sie.
- Stoj, bojowniku... Matka cie wezwala? W tej chwili tez wzywa?
- N-nie...
- Sluchaj mnie, Julio. Patrz na mnie... Mysl, zarazo, o czyms milym... Iwgo!..
Iwga drgnela smagnieta okrzykiem. Przeczekala eksplozje bolu glowy, dwoma palcami odsunela oznaczona giftem zaslone. Wymknela sie ze swojej niszy; wiedzma byla w transie, rece Klaudiusza spoczywaly na jej ramionach.
- Szukaj wezwania, Iwgo. Szukaj tego, co najcenniejsze, skarbu, najbardziej radosne... cieple, kochane, cholera...
- Prosze jej nie dreczyc - poprosila Iwga.
- Co?!
- Postepuje pan z nia jak ze zwierzeciem.
- Tak?! A piatka dzieci, zamordowanych przez nia w cyrku? A dziewiec osob, zmarlych w szpitalu? A czterech chlopcow, ktorzy zagineli bez sladu i setka ciezko rannych, porozrzucanych po wszelkich szpitalach, to co?
Iwga ze zdziwieniem zauwazyla, ze Klaudiusz nie tyle zatracil zwykly chlod, co z trudem powstrzymuje wybuch szalu.
- Rozumiesz? Rozumiesz, ze teraz bedziemy musieli wziac pod kuratele wszystkie wiedzmy? A aktywne trzeba bedzie... nie wiem, odstrzeliwac czy jak... I ciebie, nawiasem mowiac, tez powinienem wsadzic za kraty, poniewaz krolowa tak samo dobrze moze usadowic sie w tobie. Cholera. Choler-ra... Szukaj, Iwgo. Szukaj krolowej...
- Prosze sie nie denerwowac - powiedziala niespodziewanie dla samej siebie Iwga.
Zobaczyla, jak blysnely oczy w szczelinach kaptura.
- Co?!
- Prosze sie uspokoic. Histeria nie pomoze sprawie, prawda? A przez pana bardzo mnie boli glowa. I ja tez... - wskazala wiedzme glowa. - Prosze wziac sie w garsc, Wielki Inkwizytorze.
Nie wiadomo, czy slyszeli ja straznicy w niszach - w kazdym razie stamtad nie dochodzily zadne dzwieki; przez dluga chwile cisza w celi przesluchan zaklocana byla tylko przerywanym oddechem przebywajacej w transie wiedzmy.
- Dziekuje - powiedzial gluchym glosem Klaudiusz. - Dziekuje za dobra rade. Mozesz uwazac, ze z niej skorzystalem... Teraz zabieramy sie do pracy.
Wzial z rak przesluchiwanej wiedzmy zmieta kraciasta chusteczke i starannie, bez obrzydzenia, wytarl jej zakrwawione usta.
* * *
Przesluchanie skonczylo sie przed switem; Iwga czula sie jak po kapieli w kanalizacyjnym scieku.
Mloda wiedzme przepelnialy namietnosci. Ludzkie pobudki wydawaly sie jej ciepla masa, cos jak ta breja wypelniajaca po deszczu porzucone budowlane wykroty; Iwga widziala, nie wiadomo dlaczego czarno-biale, obrazy licznych ludzkich zebran - sploty woni, dzwiekow, poszarpana siec glosow. Wijac sie z wysilku, przykrywala tlum wlasnymi niewidzialnymi dlonmi i czula, jak laskocza skore miotajace sie w panice grudki. Zaciskala lekko palce - i puszczala, i ledwo powstrzymywala sie, by nie zacisnac z calej sily, i w tym
balansowaniu na granicy ekstazy znajdowala ogromna przyjemnosc...
A potem wszystko sie skonczylo. Teraz byla dzieckiem - wlasciwie, kilkorgiem dzieci. Dziewczynka w balowej sukience, stojacej na srodku pustej sali; golym niemowleciem w kompletnych ciemnosciach ogrom-
nego pokoju i przemarznietym do szpiku kosci wyrostkiem w przemoczonym na wylot ubraniu. I jeszcze kims, i jeszcze kims innym...
Dziewczynka szla, ostroznie stawiajac stopy w ciasnych pantofelkach, szla, wsluchujac sie w cisze, z napieciem oczekujac czyjegos wezwania; niemowle uparcie raczkowalo po zimnej i gladkiej podlodze, wyczuwajac przed soba zrodlo ciepla, a wyrostek szedl po kolana w wodzie, czekajac az zobaczy w koncu blysk swiatla...
Iwga rozplakala sie ze smutku. Tak bylo meczace i tak nieprawdopodobnie dlugo trwalo to wyczekiwanie.
A potem eksplodowala w niej rozkosz, jak petarda. Az trysnely z oczu iskry.
Dziewczynka w balowej sukni zadrzala ogarnieta slodkim przeczuciem. Zaraz uslyszy umilowany glos i - zachlystujac sie smiechem - runie mu na spotkanie. Niemowle radosnie krzyknelo - zaraz trafi na goraca piers, pelna smakowitego mleka. Zrozpaczony wyrostek zmruzyl oczy, poniewaz za sekunde zobaczy odlegla pochodnie, rzucajaca zolte blyski na oleista powierzchnie wiecznej
