sie, ale nic nie odpowiedzial.

Teraz siedziala na kanapie, z twarza w dloniach i przez zimne palce przeswiecalo magiczne, swiateczne swiatlo statku-abazuru; Nazar krzatal sie w malej kuchence, a Iwga miala wrazenie, ze odglosy te sa szyderstwem z jej marzenia. Z jej malutkiego i cieplutkiego, przytulnego majaczenia: swieci abazur i ukochany parzy w kuchni herbate.

W powietrzu wisiala nuta falszu.

Tak dorosly, przez cale zycie hodujacy w duszy dzieciece magiczne wspomnienie porzuconego miasta swego dziecinstwa, wraca w koncu na jego zakurzone, spocone, zatloczone ulice - i drepce w miejscu przed drzwiami rodzinnego domu, zmieszany mietolac uchwyt ciezkiej, a jeszcze przed chwila lekkiej, walizki. Poniewaz, jak sie okazalo, nieodwracalna strata, to niekoniecznie smierc. Wlasciwie - smierc, ale inaczej, kiedy tak na oko nic nie widac i nawet sam zmarly jeszcze nie wie, co sie stalo...

Nazar przyniosl dwie parujace filizanki. Postawil tace na stole, usiadl na miekkim obrotowym taborecie w kacie i oparl sie koscistymi lokciami o rownie kosciste kolana. Jej wyobraznia jeszcze sie czepiala odlamkow marzenia: w tym swiecie, ktory ona sama sobie kolejny raz wymyslila, Nazar usiadl obok niej i wzial jej dlon w swoja. Chciala pomoc marzeniu, wstac, podejsc do niego i polozyc rece na ramionach - ale w ostatniej chwili wystraszyla sie, oslabla i ledwo zdolala zdlawic w sobie ciezkie westchnienie.

Czula jego zapach. Kolnierz jego swetra pachnial nieznana jej mocna woda kolonska, ta obca jej wechowi smuga ciagle zaklocala znany i zwyczajny zapach jego skory i wlosow. Iwga westchnela gleboko, jej nozdrza drgnely, usilujac przez caly pokoj wyczuc wymykajacy sie zapach; Nazar zauwazyl to i - jak sie jej wydawalo - drgnal. Czy to moze bylo tylko zludzenie? Czy moze jej wrazliwosc staje sie juz chorobliwa, nie do wytrzymania?..

W jej wymyslonym swiecie Nazar mowil przez caly czas, bez przerwy. Smiejac sie, glaskal japo rece i tysiac razy przepraszal za jej, Iwgi, wine...

Od chwili ich spotkania uplynelo trzydziesci jeden minut. Starutki zegarek na scianie bezlitosnie wycykiwal czas - a Iwga z przerazeniem widziala, ze nic sie nie dzieje. Jakby siedzieli w pustej, zamknietej skrzyni.

I wtedy zapragnela, by zdarzylo sie cokolwiek. Niech nawet cos zlego.

Dlatego zapytala, zmuszajac swoje wargi do usmiechu:

- Jak sie ma profesor Mitec? Co u taty-swiekra?

Nazar podniosl wzrok. Po raz pierwszy od trzydziestu dwoch minut spotkania Iwga napotkala jego spojrzenie - i na chwile przestala oddychac.

Poniewaz we wzroku Nazara nie bylo wyrzutu, ktorego oczekiwala, ani obrzydzenia, ktorego sie tak obawiala. To byly dokladnie takie same, tyle ze smiertelnie zmeczone, chore i smutne oczy.

- Iwgo... nie moge bez ciebie zyc.

* * *

Herbata stala nie wypita. Nawet wiecej - jedna z filizanek spadla ze stolu i zostawila na chodniku ciemna wilgotna plame. Abazur-zaglowiec beznamietnie plynal pod bialym niebem sufitu, a w pokoju tymczasem szalal namietny, nieco histeryczny sztorm.

Watly zamek w starutkich dzinsach Iwgi nie wytrzymal gwaltownego wybuchu emocji; Iwga bezlitosnie go wykonczyla. Tak sie pali mosty; Iwga zrzucala z siebie wszystko, w glowie jej sie krecilo, jak po dobrej porcji alkoholu, a po podlodze skakal guzik z koszuli Nazara. Na dywan spadly dzinsy i sweter, pasiaste skarpetki zwinely sie w klebuszki jak dwa wystraszone jezyki; spodnie Nazara zlegly w jakims wymyslnym baletowym piruecie, a z gory spadla na nie szpilka z rudych wlosow Iwgi. Stateczek plynal, oswietlajac pokoj intymnym, zagadkowym swiatlem.

- Ja... bez... ciebie... nie...

Po minucie spadli z kanapy. Przeturlali sie przez caly pokoj, obejmujac sie, smiejac przez lzy, gniotac porozrzucane ubranie; u podnoza okraglego taboretu przydarzyl im sie szczyt ich uniesienia, po czym, wciaz objeci, wdrapali sie na kanape, pod koc, i znowu wczepili sie w siebie, jak dwa udreczone bez pieszczoty kleszcze.

- Na... za... rek... Ja...

Pachnial teraz swiezym goracym potem, Iwga wdychala jego aromat, jak odurzony kot wdycha aromat kropel walerianowych. Koc falowal jak powierzchnia sztormowego morza; okrecik wolno obracal sie dookola swojej osi, plynnie wodzac ostrym bukszprytem. Dookola statku wil sie czarny motyl, nienaturalnie

wielki w porownaniu z malym zaglowcem; Iwga, przygnieciona rozgrzanym szczuplym cialem, nagle wyraznie uswiadomila sobie, ze cale jej poprzednie istnienie bylo tylko wstepem do tej chwili prawdziwego zycia. I z calych sil zapragnela, by ta chwila trwala wiecznie.

* * *

Przed switem spadl deszcz.

Iwga lezala na plecach, podciagnawszy koldre pod sam nos. Deszcz leniwie popukiwal w blaszany okap nad oknem, a Nazar slodko sapal, po kociemu zasloniwszy twarz dlonia. Poza tym nie istnialy na swiecie zadne inne dzwieki. Ani jednego.

Iwga nie spala.

Przez szczelnie zaciagniete zaslony swit nie potrafil sie przebic; w pokoju bylo ciemno, ale Iwga wiedziala, ze tam, na zewnatrz, juz szarogesi sie deszczowy poranek. Moze wiatr rozpedzi chmury. Moze jeszcze wyjrzy uwolnione z puchatych okow slonce.

Przymknela powieki. Klulo ja serce, to byl nowy, nieznany bol, nigdy wczesniej nie bolalo ja serce. Co prawda, wszystko kiedys zdarza sie po raz pierwszy...

Chciala uniesc reke i pomasowac lewa strone piersi, ale bala sie, ze obudzi Nazara.

W dziecinstwie martwily ja odczucia drewnianych laleczek - tych, co sie je wklada jedna w druga, mniejsza do wiekszej, malutka do mniejszej i tak az do tej najmniejszej, interesowalo ja, jak sie czuje lalka, wylazac, jak z plaszcza, z wnetrza swojej poprzedniczki i patrzac na siebie jakby z boku...

Teraz wlasnie wyszla z siebie, jak wkladana lalka. I z boku zobaczyla rude dziewcze, lezace w objeciach spiacego chlopaka. Wstrzymala oddech porazona niespodziewanym przeczuciem.

Juz swit. Ta ruda przespala moze z pol godziny - ale w trakcie swojego krotkiego snu zdazyla zobaczyc szczyty lasu, scielacego sie daleko w dole; dymne studnie plonacej opery i cienie tancujacych cugajstrow. Wczoraj wieczorem po raz pierwszy w zyciu chciala zatrzymac czas - ale czas jej nie posluchal i dobrze zrobil.

Ten chlopiec... nic, jeszcze sie nie zmienil. Nie dorosl przez czas ich wymuszonej rozlaki. Iwga widzi jak spokojne szczescie wolno splywa z jego twarzy. U nasady nosa rodzi sie zmarszczka, smutnie opuszczaja sie ku dolowi kaciki ust - Nazarowi sni sie wybor, jakiego bedzie zmuszony dokonac tego ranka. Nieprzyjemny, niespokojny sen.

Iwga z przerazeniem zrozumiala, ze przeczucie w jej piersi zaraz zostanie zastapione swiadomoscia.

Chciala zamknac oczy, zacisnac powieki przed obliczem nieuniknionego rozumienia - ale jesli nie odwazy sie spojrzec losowi w oczy, to ten na pewno ja dogoni i zada cios w plecy. Albo i ponizej plecow. Iwga westchnela i wpuscila w siebie swiadomosc straty.

Okazala sie krotka i zupelnie bezbolesna. Po prostu slowo jak ciecie: koniec.

Koniec. Teraz to juz koniec. I nawet jakos lzej; nie potrafi wyjasnic dlaczego. Nie zna takich slow. Po prostu czuje. Pewnie podobnie lisica wyczuwa chwile, kiedy lisek juz nie potrzebuje opieki, waskiego szorstkiego jezyka, ciepla futrzanego boku...

Koniec.

Wymknela sie spod koldry i w polmroku zaczela sie ubierac.

Rozerwany zamek w dzinsach - rozplakala sie bezdzwiecznie. Co za falszywa nutka w patetycznej scenie rozstania - niepodobna wszak, by dziewoja szla po ulicy w rozpietych portkach...

Wiedziala, gdzie leza igly i nici. Sama je tam polozyla. Nazar spal, zmarszczka u nasady nosa poglebiala sie, a jego byla narzeczona pospiesznie szyla spodnie na wlasnym ciele. Scieg za sciegiem, stlumione sykniecie, gdy igla wbila sie w cialo...

Kiedy sie obudzi, poczuje ulge. Moze, oklamujac samego sobie, bedzie sobie wmawial, ze jest smutny, skrzywdzony, przygnebiony, moze nawet zdradzony... Ale najwazniejszym uczuciem bedzie swiadomosc wolnosci i doktor Mitec na pewno to doceni. Wspanialy profesor Mitec...

Iwga przegryzla nitke. Spodnie miala teraz zaszyte szczelnie. Nazar spal, pod ciemnym sufitem szybowal ciemny zaglowiec, ktory wraz ze swiatlem tracil sporo swojego uroku. Koniec.

Juz w progu pomyslala, ze moze warto cos napisac - kilka slow, jak to zawsze sie dzieje w melodramatach...

Ale nie miala nawet ogryzka olowka ani paczki po papierosach, ani nawet papierka po cukierkach.

Dlatego wiec w milczeniu wyszla, szczelnie zamykajac za soba drzwi.

Rozdzial 9

Bracia moi inkwizytorzy czesto pytaja mnie o nature krolowej, matki-wiedzmy... Nawet sluzaca zrobila sie tak ciekawska, ze pyta o to samo... i kiedy jej mowie, ze o cos takiego nie mnie nalezy pytac, a wlasnie krolowa - wtedy rodza sie plotki, ze stary Ol sfiksowal na umysle...

Czym sa moje przypuszczenia?.. Wymyslana, domyslami, rozmyslaniami. Czasem wydaje mi sie, ze krolowa nie rodzi sie sama. Ze mnostwo matek rodzi sie jednoczesnie, aby po wyniszczajacych pojedynkach

ocalala najsilniejsza.

... dluga i ciepla jesien; kazalem pokojowce... i polozyc w moim pokoju zamiast dywanu. Ich zapach odswieza, szelest uspokaja... Ale pyl szybko rodzi kaszel, po dniu pelnym trudu przez cala noc nie moglem zasnac, a rano kazalem zebrac liscie i wyrzucic...

Na trzech glownych placach wczoraj ulozono nowe stosy..

... Natura pan moich niezrozumiala jest. Mozemy postawic siebie na miejscu zuczka, gryzacego lisc, by zaspokoic glod... Mozemy wyobrazic sobie to, albowiem glod nie jest nam obcy. Mozemy w swoich widzeniach postawic siebie na miejscu jelenia, kryjacego lanie, albowiem chuc nie obca jest i nam... Ale nikt z nas nigdy nie bedzie w stanie zrozumiec, czym kieruje sie krolowa wiedzm. Dlaczego rodzi swoje dzieci i potem nierzadko je zabija... Kiedy kochajacy wladze monarcha przelewa krew swoich i cudzych poddanych - rozumiemy, ze chciwosc pokonala jego sumienie... Panie moje wiedzmy nie sa ani zadne wladzy, ani chciwe. Nie potrzebuja pieniedzy ani wladzy; nie czuja glodu i nie odczuwaja zadz. Nie rozumieja, co to jest dobro i co sie zwie zlem - sa niewinne. One gubia nas samym swoim istnieniem...

* * *

- Pani, e-e-e... Lis. Pan Wielki Inkwizytor prosil przekazac, ze dzis nie potrzebuje pani uslug. Zaraz zostanie pani odwieziona do domu...

- Sama sobie poradze - odparla odruchowo.

Sekretarz - nie Miran, inny - ze smutkiem pokiwal glowa:

- Taka jest dyspozycja pana Inkwizytora, jest strasznie zajety, a ja nie jestem wladny niczego zmieniac... Zaraz po pania ktos przyjedzie.

- Pan Wielki Inkwizytor nie chce mnie widziec? Nawet przez chwilke?

Sekretarz rozlozyl rece:

- Przekazalem wszystko tak, jak kazal pan Starz... Nic nie moge dodac. Nic.

* * *

Вы читаете Czas Wiedzm
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату