Klaw nie mogl sobie przypomniec, gdzie jest winda.

Uderzywszy o czyjes drzwi, wypadl na klatke schodowa i rzucil sie w dol, ogarniety panicznym, przyprawiajacym o mdlosci strachem. Sadzil w dol susami, cudem nie skrecajac i nie lamiac drzacych nog, jego stopy dudnily na betonowych stopniach, i wydawalo mu sie, ze w polmroku nocnych schodow ktos za nim pedzi. Bezszelestnie i przerazajaco.

Potem nie majace, wydawaloby sie konca schody, jednak skonczyly sie na ulicy rozjarzonej swiatlami. Nie bylo tu zywego ducha. Klaw skoczyl na przeciwlegly chodnik i, nie utrzymawszy sie na nogach, upadl na czworaka.

Papierek, wdeptany w asfalt. Pewnie ten sam, ktory udalo mu sie wypatrzyc w ostatniej chwili przed krokiem z dachu. Przypadek?!

Nikt go nie widzial, moze staruszka, cierpiaca na bezsennosc, moze zakochani, spedzajacy noc na wzajemnych pieszczotach, moga wyjrzec w tej chwili przez okno i zobaczyc na srodku pustej ulicy kiwajacego sie na nogach wyrostka-narkomana...

Staly tu trzy telefony. Szereg, zamarly w oczekiwaniu na zetony.

Klaw przeszukal kieszenie. Zetonow nie znalazl, zreszta ten numer nalezy do tych niewielu, za ktore nie pobiera sie oplat.

A, jest klucz. Klucz od wynajetego mieszkania; klucz do drzwi, za ktorymi tesknie zawodzi... nie, nie trzeba o tym myslec. Klucz parzy palce, precz z nim, precz...

Kawalek metalu brzeknal w metalowych trzewiach kubla. Klaw nie poczul ulgi.

W sluchawce miarowo buczal kosmos. Klaw uniosl wzrok na samotna gwiazde, ktorej udalo sie pokonac chmury i mur wysokich dachow; jesli kosmos ma glos - to jest to glos pustki w sluchawce telefonicznej. Wybieraj numer...

Cztery piatki. Obywatelu, zapamietac miej chec - piec, piec, piec, piec!..

Sluchawka opadla na widelki. Nie-e...

Koszmarny dzwiek, jaki dopadl go zza zamknietych drzwi, powtorzyl sie. W obrzydliwie chwytliwej pamieci. Tak, ze mial ochote zatkac sobie uszy.

„Obywatelu, chronimy ciebie, pamietaj... Cztery piatki od razu wykrec... nie pekaj...”

Rozesmial sie. Nie pekaj... jak trwale zapada w umysl kazda bzdura, w stylu dzieciecych wierszykow...

Nieco ponizej klawiatury jakas nie pekajaca reka wydrapala czyjs numer, i narysowala nieprzyzwoity obrazek.

Sluchawka podnosi sie do ucha, jak pistolet do skroni. Nigdy nie przyszlo mu trzymac pistoletu...

Wskazujacy palec czterokrotnie dotknal piatki.

Krotki sygnal. Uprzejmy kobiecy glos:

- Dyspozytornia sluzby „Cugajster”. Prosze mowic...

Milczal.

- Dyspozytornia sluzby „Cugajster”. Prosze mowic...

Klaw szarpnal widelki. Mocno, niemal wyrywajac je z gniazda.

- Nie niszcz automatu.

Jak zimno. Jaki nagly mroz.

Klaw skamienial, nie odwracajac wzroku od nieprzyzwoitego obrazka. W budce zrobilo sie ciemniej. Poniewaz z zewnatrz padal na nia cien.

- Klaudiusz Starz, trzecie wiznenskie liceum... Nocny morderca telefonow.

Klaw odwrocil sie.

Teraz przypomnial sobie, gdzie sie widzieli. Na posterunku inspekcji drogowej, kiedy klamal o pewnej prostytutce, a podwozacy go kierowca patrzyl ze zdziwieniem, ze szczypta obrzydzenia. A cugajstrow bylo tam dwoch, glos zabieral przede wszystkim ten wyzszy...

- Widzisz, jakie to smieszne, Klawie. Nie zdazyles jeszcze wystukac numeru, a my juz tu jestesmy... Przygotowani na wszystko. - Na dloni, obciagnietej czarna rekawiczka, lezal klucz. Ten sam, ktory trzy minuty temu polecial do kubla.

- Tak, Klaudiuszu Starz. Pewnego razu oklamales mnie. Wykolowales. Nikomu, procz ciebie, do tej pory sie to nie udawalo. Daleko zajdziesz, Klaudiuszu Starz... - Przezroczyste oczy cugajstra przysunely sie blizej. - Daleko zajdziesz, poniewaz... choc wykiwales mnie - ale zostales przy zyciu. Gratuluje.

Klaw zamknal oczy.

* * *

Ulica wijaca sie gleboko pod nogami. Ciemno-czerwona morda lokomotywy. Fen, zeslizgujacy sie w

kopiec piany...

Z boku mogloby to wygladac glupio - ale najbardziej bal sie w tej chwili, ze sie ucieszy. Poniewaz za kilka minut zniknie ten stan rzeczy, ktory zmienil jego zycie w ciagla torture.

Ale wiedzial, ze jesli teraz poczuje chocby cien ulgi - nigdy sobie tego nie wybaczy. Beznadziejnie upadnie we wlasnych oczach, straci prawo do nazywania siebie mezczyzna. Klawem. Soba...

Ale nie poczul ulgi.

W ogole stracil zdolnosc odczuwania czegokolwiek - po prostu stal i patrzyl. Okna na pietnastym pietrze. Niespieszne kroki na schodach, warkot towarowej windy.

Potem wyszli.

I ona szla z nimi - sama.

Rozdzial 8

W ksiezycowym swietle krowa wygladala, jakby byla z porcelany.

Iwga sama sobie wydawala sie byc porcelanowa - biale nagie cialo, doskonale, obce; szla naga, obok milczacej bialej krowy i mamrotala slowa, czarujace i dusze, i cialo, i krowe, i ukrytych ludzi - zaczarowanych, znieruchomialych, chciwych chlopow.

Szla zobojetniala. Nic ja nie obchodzily ich zaokraglone, szeroko otwarte oczy.

Oko ksiezyca rowniez bylo otwarte. I biale wymie dotykalo wysokiej trawy; Iwga upajala sie moca. Nie tracila jej i nijak nie ujawniala, po prostu niosla, jak po brzegi wypelniony skopek. Jej moc byla jak mleko, majace zapach traw i kwiatow.

(Szukaj skarbu, skarbu, skarbu, skarbu)

Oko ksiezyca mrugnelo; po bialej zrenicy przepelzla dluga jak robak, ciemna chmura. Wystraszona krowa zastrzygla uszami; ciagle nie bylo slychac ani jednego dzwieku, ale w mocny zapach nocnego pola wplotla sie zjadliwa smuzka dymu.

Westchnela spazmatycznie.

Swiat jest pusty; jej szczescie to iluzja. Swiat jest pusty, krowa to porcelanowy drobiazg, moc - wiaterek, ledwo dotykajacy traw...

(Szukaj).

Ona jest zblakana corka. Nie znajdzie matki - zbyt wielkie jest pole, zbyt wysoko wybujalo zielone zyto.

Iwga rozplakala sie.

* * *

- Nie chce przez to powiedziec, ze kazda wioska moze teraz byc zrodlem zagrozenia! Dziewczyny, w wiekszosci, to bardzo pozyteczne dla spoleczenstwa istoty. Ale, drodzy panstwo, nie chowajmy glowy w piasek - wiecie, ze w ciagu ostatniego miesiaca liczba wiedzm podwoila sie? Ach, nie wiecie!.. Niewykluczone, ze za tydzien sie potroi. Wszystkie te skromne i uczciwe, za ktore po ojcowsku reczyla nasza wspaniala Inkwizycja... to znaczy kogo miala w tak zwanej ewidencji, a to znaczy - na wolnosci... No wiec, dzis to sa aktywne wiedzmy. To sa te, ktore jutro zatruja wode w waszej studni. Zesla zaraze morowa, jak sie da, to i glod do kompletu... Tak, drodzy panstwo, zapomnieliscie wszyscy, co to takiego jest. Moze juz za rok wiedzmy utworza swoja „inkwizycje” i nas, nie nalezacych do bandy wiedzm... a takich za rok bedzie mniejszosc... nas beda wpisywaly do ewidencji i pakowaly do izolatoriow. Wiedzmy beda rzadzily swiatem, wyobrazacie to sobie?!

Iwga poznala mowce. Poprzednio rowniez widziala go na ekranie, ale wtedy siedzial na parkowej lawce, za plecami spacerowaly po trawniku golebie, a zwrocona ku widzom twarz byla przykryta migocaca siatka elektronicznej mozaiki. „Tak, panowie! Inkwizycja dysponuje obecnie srodkiem pozbawiajacym wiedzme, ze tak powiem, wiedzmactwa! Oczyscic ja! Skorygowac! Bez zadnego krecenia!..”

Dzisiaj pokazal sie bez oslonek, bez maski. Ironiczne, pewne siebie spojrzenie, pasek jasnych wasow pod malym nosem i dokladnie wygolony podbrodek.

- Nie oszukujmy sie, nie pchajcie nosa pomiedzy roze, gdy dookola tyle smierdzacego nawozu! Przymierzcie plaszczyk obywatela drugiej kategorii... Zaprzyjaznijcie sie z sasiadeczka-wiedzma, moze wstawi sie kiedys za was!.. Co, nie podoba sie, co mowie? No to przypomnijcie ksieciu, ze jestescie obywatelami tego kraju! Ze placicie podatki! Ze niewydolna struktura, mianujaca siebie Inkwizycja, powinna was obronic, bez zadnego matactwa, albo zamknac swoja ko...

- Kto to jest? - zapytala Iwga, sciszajac dzwiek.

Sekretarz, panujacy nad sekretariatem jak kapitan na swoim mostku panuje nad okretem, na chwile oderwal sie od swoich zajec:

- Polityk...

Iwga nie zadawala wiecej pytan. Slowo „polityk” zabrzmialo w ustach sekretarza jak wulgarne przeklenstwo, sam Wielki Inkwizytor ma do politykow stosunek niewiele lepszy.

Spuscila wzrok. Czlowiek zyjacy czterysta lat temu - Wielki Inkwizytor Atrik Ol - nie myslal nawet, ze jego szczegolowy, na domowy uzytek pisany diariusz, zostanie odszyfrowany, zaadaptowany do jezyka odleglych potomkow i wydany do uzytku sluzbowego. Skrzypiac przy swiecy gesim piorem - a Iwga byla przekonana, ze pioro, zwlaszcza gesie, musi skrzypiec - Atrik Ol skrupulatnie przenosil na papier wrazenia z poprzedniego dnia, pojecia nie majac ani o przyszlych czytelnikach, ani o swoim wlasnym koszmarnym losie; ksiega, ktora Iwga zaczela czytac od ostatniej strony, sprawiala na niej dziwne wrazenie, jednoczesnie wciagajac i smucac.

Ostatni zapis byl datowany dniem smierci autora i byl jakby troche bez sensu, bez ladu, niezakonczony...

Wczoraj, odczuwajac silny bol w prawej polowie brzucha, nie dokonalem odpowiedniego wpisu, zatem poprawiam to dzis z rana... Panie moje, wiedzmy, jak sie powszechnie uwaza, same sie wystraszyly czynow rak swoich - i przez wczorajszy dzien woda nie podniosla sie ani o palec... Tak twierdza ludzie, tak twierdzi pozostala w miescie tluszcza, tak uwaza nawet sam pan ksiaze - nie spiesze ich rozczarowywac, albowiem nadzieja ogrzewa i syci, gdy nie ma ciepla i zywnosci, niech sie wiec pocieszaja nadzieja... Ja jeden nie watpie ani na chwile, ze panie moje nie sa zdolne bac sie wlasnych bezecenstw - zatem wiec jesli dzis woda sie nie podniosla, jutro oczekujmy przyboru tym wiekszego...

A dlaczego tylko ja jeden moge nie miec nadziei - taka nadzieja pozbawi mnie sil, a przeciez musze przygotowac dla pan moich prezent... Albowiem krolowa, macierz-wiedzma, przyczaila sie tak blisko, ze nie moge spac, wyczuwajac jej won... I nie dalej jak dzis pochwyce ja za szyje zelaznymi kleszczami, ktore wykula juz ma wola...

...One przychodza i placza, pytajac mnie: dlaczego owa moc wielka, ktora stworzyla swiat, nie zjawi sie nam z pomoca? Odpowiadam im: a dlaczego jestesmy sami tacy niemocni? Dlaczego silne i wolne sa tylko panie moje wiedzmy, nawet jesli druga strona ich wolnosci to zlo?..

Вы читаете Czas Wiedzm
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату