piersi, pod koszula.
- Dziekuje, nie chce niczego - odpowiedziala odruchowo.
Prow usmiechnal sie.
To nie byl mily usmiech. Iwga odruchowo wciagnela brzuch.
- Ale ja chce. Bardzo chce... I to od dawna - zakrecil na nozce zdobione barowe krzeslo. Osiodlal je, ulozyl brode na oparciu. - Zaraz sobie wypijemy... i zatanczymy. Znudzily mnie plasy w korowodzie, chce miec swoja osobista dame...
Niebieskooki spiewal o dzungli i gwiazdach. Kelnerka przyniosla dwie wysokie szklanki z pomaranczowa, tak pomaranczowa, ze az swiecaca ciecza. I dwie skomplikowane wieze z marynowanych warzyw.
Iwga patrzyla, jak czastka cytryny na cienkiej szklanej sciance lapie na swoj soczysty bok kolorowe ognie, migajace w rytmie sentymentalnej piosenki; wlasna twarz wydawala sie Iwdze zdretwiala, zmartwiala jak maska. Chyba mocno pobladla; co Prow z zadowoleniem odnotowal.
- Prow... Ja zle... postapilam. Wybacz mi. Nie chcialam cie... urazic...
- Tak?!
- Uwierz mi... Nie bylam soba.
Usmiechnal sie znowu:
- Szukalem cie... w roznych miejscach o watpliwej reputacji. I czy to nie palec losu - spotkalem w swoim ulubionym lokalu. No to witaj, Iwgo.
Jego wargi rozciagaly sie, chyba, az do uszu i to bez najmniejszego wysilku. Cugajster-blazen - cos takiego nie jest mozliwe, ale - prosze - siedzi taki...
Iwga odwrocila sie. Ze smutkiem patrzyla na przechodniow - ani jednego znajomego. Klaudiusz tez dawno odszedl, zszedl do swojej wilgotnej piwnicy, gdzie z pasja walczy ze zlem, ze zlem, ze zlem...
Prow chrupal warzywa. Podrzucal oliwki i chwytal je w usta; usmiechal sie zadowolony, oblizywal gorna warge koniuszkiem spiczastego jezyka - i chrupal dalej, w nosie majac widelec i dobre maniery, czyniac z posilku farse dla jednego aktora. Przy sasiednim stoliku ktos zachichotal.
- Wybacz mi - powtorzyla Iwga bezradnie.
Prow wlozyl w kaciki ust dwa piorka szczypiorku, stajac sie wampirem z zielonymi klami. Zrobil mine, udajac monstrum; przy stoliku z prawej znowu ktos zachichotal. Przy stoliku z lewej ktos parsknal smiechem i odwrocil sie.
- Prow... - powiedziala Iwga, wiedzac, ze to beznadziejne. - Czym jest dla ciebie skarb nad skarby? Jest ci przyjemnie, gdy wywracasz na nice kolejna niawke?
Jesli nawet jej slowa dotknely go, nie okazal tego w zaden sposob. Prow spokojnie wlozyl do ust „kly”, przezul je, zlazl z krzesla, wlasnie zlazl, jak zmeczony jezdziec z konia. Odwrocil sie do spiewaka.
Zapewne znali go tu wszyscy. A moze jego spojrzenie w tym momencie bylo szczegolnie wyraziste - tak czy inaczej, ale spiewak ladnie zakonczyl dopiero co rozpoczeta liryczna piosenke i w nastalej od razu ciszy cugajster nie musial specjalnie wytezac glosu:
- Poprosimy goracy taniec.
Iwga poczula, jak mroz przenika jej dlonie.
- Prow... Ja... nie chce.
Usmiechnal sie krzywo i scisnal jej reke:
- Nie pekaj... Na smierc cie nie zatancuje.
Muzyk uderzyl w struny, ognie dookola podium odezwaly sie fajerwerkiem rytmicznych blyskow. Iwga jesli nawet wyrywala sie, to slabo. Prow wciagnal ja na malutki taneczny krag, oswietlony jasno, jak prawdziwa scena.
Jedrne powietrze uderzylo Iwdze w twarz.
Oto jest, taniec cugajstra.
Biegla po kole. Biegla, chcac wyrwac sie z pierscienia - i za kazdym razem reka partnera chwytala ja na sekunde przed uwolnieniem sie. Kolorowa koszula Prowa plonela pod swiatlami reflektorow, swiecila jakimis pomaranczowymi palmami i niebieskimi papugami, czarowala, wciagala w rytm; w pewnej chwili Iwga, zrozpaczona, przyjela reguly narzuconej jej gry.
Wydawalo sie, ze podloga pod ich stopami rozzarzyla sie i dymi. Iwga tanczyla rozpaczliwie, ze zloscia, nie sprzeciwiajac sie partnerowi, ale tez i nie podporzadkowujac sie mu ani na sekunde. Wlasciwie, tylko tak mogla okazac swoje pojmowanie zycia i swojego w nim miejsca. I wspomnienie o locie nad pochylonymi sosnami. I zapach plonacego teatru. I igle, przeszywajaca serce- gwiazde...
Wydawalo jej sie, ze dookola w powietrzu unosi sie stado ogromnych motyli. Ktore tracaja skrzydlami jej twarz. Ze skrzydel osypuje sie pylek, trafia do jej oczu, a nie ma czasu, by je przetrzec, wiec tylko pieczenie i lzy... Wydawalo sie jej, ze wszystko dookola zmieszalo sie i splatalo, jak koronka na klockach zwariowanej koronkarki. Rytm, rytm, zbijajacy wszystko, petajacy, partner wirujacy jak wsciekly bak...
Drewniana podloga. Sufit zdobiony sopelkami z tynku, mrugajace swiatla.
Prow tanczyl zupelnie niewyobrazalnie. Jego stopy nie dotykaly gladkich desek podlogi: sprawial wrazenie, ze nie ma ani kosci, ani sciegien, gial sie i wil w kazdym kierunku. Iwga zdolala pomyslec, ze jest gumowym cieniem. Bardzo wyrazny, toczony cien ze sprawdzonymi do ostatniego wlosa ruchami; kiedy wciagal ja w tylko jemu znana figure, tylko jemu znanego tanca, mimochodem poczula zapach fiolkow.
Zapach cudzej woli. Rozciagajaca sie w powietrzu pajeczyna.
I wtedy tez ja nachodzilo, tez zaczynala tanczyc ze wzrastajacym upojeniem i potrojonym temperamentem, i niewidzialna pajeczyna pekala, naelektryzowana, rwala sie, a dzinsy trzeszczaly i, chyba, w lokalu ludzie krzyczeli ze strachu...
Potem muzyka urwala sie; to bylo dokladnie tak, jak gdyby tanczaca marionetka zostala jednym ruchem nozyc pozbawiona nitek. Iwga upadla - nad sama ziemia ktos ja chwycil i utrzymal.
Ludzie przy stolikach smiali sie i klaskali. I cos krzyczeli; na chodniku przed knajpka zebral sie tlumek, a nawet zagrodzil kawal jezdni, co jakis samochod z oburzeniem obtrabil, nie mogac jechac dalej.
Niesamowicie bolaly ja piety. Iwga popatrzyla na swoje stopy - jej buty rozpadly sie. Prawy ziewal, lewy stracil podeszwe.
Miala ochote zaplakac z bolu, ale nie udalo sie. Prow wlokl ja, przyciskajac do siebie, tak ze przez ubranie
wyczula jego identyfikator.
Koszula Prowa byla mokra. I on tez ledwo trzymal sie na nogach.
Mowia ludzie: nie staraj sie wygrac z szulerem, wyklocac z inspektorem podatkowym i przetanczyc cugajstra.
Na estradzie kotlowali sie jacys ludzie, a wykonawca, czerwony jak rak, ze zdziwieniem wpatrywal sie w swoja gitare. Zerwana struna wisiala jak spiralka.
Prow oddychal z trudem, przez zeby:
- Wiedzma... Ale wiedzma... Ale...
- Pusc mnie. - Usilowala uwolnic sie. Ciezko opadla na podsuniete krzeslo.
- Ale wiedzma. Co z ciebie za wiedzma...
- A czego chciales? - udalo jej sie usmiechnac z satysfakcja. - Potanczyles? Masz dosc?..
- Wiedzma! - Prow odwrocil sie do podnieconych ludzi. - Panowie, prosze przywolac miejska sluzbe Inkwizycji.
Rzucil Iwdze triumfujace spojrzenie - moze oczekujac, ze zobaczy w jej oczach zmieszanie i strach. Iwga z pogarda wykrzywila usta; w tym momencie na jej ramieniu legla ciezka dlon:
- Inkwizycja, do uslug.
Glos brzmial jak szelest zmijowej skorki w wyschnietym zlebie. Na twarzy Prowa po raz pierwszy pojawilo sie zmieszanie.
- Inkwizycja miasta Wizna - identyfikator w klapie mrugnal i zgasl. - Dziekuje za czujnosc, mlody czlowieku. Wiedzma jest zatrzymana.
Iwga calym cialem wyczuwala spojrzenia. Przepelnione obrzydzeniem i strachem, nawet blyskami wspolczucia. Mlodziutka wiedzma w bezlitosnych inkwizytorskich lapskach.
W oczach Prowa cos sie zmienilo. Po sekundzie Iwga zrozumiala, ze po prostu poznal Klaudiusza Starza.
Wielki Inkwizytor miasta Wizna spokojnie skinal glowa:
- A ty, wiedzmo, jestes aresztowana - wstawaj, idziemy...
Iwga kurczowo chwycila podany lokiec. Jak tonacy chwyta rzucona line.
Prow wyszczerzyl zeby. Beztroska maska wyglupa w koncu splynela z jego oblicza.
Wiecznie usmiechniete usta zacisnely sie nerwowo.
- To ci protektor... Ty sie, Iwgo, nie rozmieniasz. Na drobne... - Przez usta przemknal spazm. - No ja, oczywiscie... oczywiscie, skoro tak, to ja odpadam, ale... - Pochylil sie i przysunal do twarzy Starza. - Moj inkwizytorze... Zalecalbym panu sprawdzic, poza cechami wiedzmimi, rowniez weneryczne, hm... zdrowie tej wspanialej dziewczyny. Czytalem gdzies, ze glownymi nosicielami trypra sa nie dyplomowane szmaty, a takie wlasnie dziewczynki z jasnymi oczami... Prosza o wybaczenie. Zegnam - uprzejmie pochylil glowa.
Iwga poczula, jak miesnie reki, ktorej sie trzymala, kamienieja pod rekawem letniej marynarki.
* * *
Jej piaty byly jednym wielkim sincem, a stare sportowe buty rozpadly sie do konca. Klaudiusz zlapal samochod i przywiozl Iwga na plac Zwycieskiego Szturmu. Chyba miala goraczke, w kazdym razie dygotala jak przy wysokiej temperaturze.
- Bydlak... Szkoda, ze mu... jezor... nie odpadl...
- Przestan. Po to zostalo powiedziane, zebys plakala.
- Rozzloscil sie... A przeciez gdybym nie uciekla... wtedy... To wlasnie taka bym byla... jak powiedzial...
- A po co sie w ogole z nim zadawalas?
- A dokad mialam pojsc?!
Rozmowa zataczala juz trzeci taki sam krag; Klaudiusz czul, ze jest dziwnie, niewlasciwie rozdrazniony. Niepotrzebnie. Nalezalo po prostu przyznac, ze slowa tego chlopaka dotknely go mocniej, niz powinny. Wlasciwie, to porzadny czlowiek w takim przypadku od razu wali mowiacego w pysk...
Klaudiusz skrzywil sie. Dosc zabawny widok - Wielki Inkwizytor, tlukacy sie z mlodym cugajstrem z powodu jakies mlodej wiedzmy. Godne zaproszenia na parter jego wysokosci ksiecia...
Gdyby nie byl tak wsciekly - pewnie potrafilby okazac Iwdze odpowiednie wspolczucie i takt. Ale rozdraznienie wymagalo wysilku, by je opanowac, ukryc, nie okazac na zewnatrz; Iwga zas brala jego obojetnosc za obrzydzenie. Jakby cynizm tego Prowa zmienil stosunek Klaudiusza do swojej podopiecznej.
A incydent z Prowem naprawde byl znamienny. Klaudiusz dlugo zmuszal siebie, by zapomniec kim jest Prow - i, kiedy w koncu mu sie to udalo, w myslach postawil siebie na jego miejscu. I odruchowo zacisnal wargi. No tak, oczywiscie...
- Musisz odpoczac - powiedzial. - Jutro mam wazny dzien... Z prowincji Odnica przywiezione zostaly trzy wiedzmy pracujace w zespole. Pamietasz, co ci mowilem o skarbie nad skarbami? O