celu?

Iwga w milczeniu wpatrywala sie w ciemne okno. Nie czekajac na odpowiedz, Klaudiusz poszedl do gabinetu i zadzwonil do Glura. Wydal dyspozycje, wysluchal ignorancji i zgrzytnal zebami. Wysilkiem woli powstrzymal sie od natychmiastowego wyjazdu z Iwga do palacu na pilne roboty, wrocil do pokoju. Iwga

nie zmienila pozycji.

- Wiesz, co to jest znak pompy?

Iwga, nie odwracajac glowy, pokrecila nia.

- Znak rysowany na ubraniu... czasem na skorze. Jesli na skorze, ofiara umiera w ciagu doby z powodu calkowitego wycienczenia, braku sily, odwodnienia, wyplukania soli. Rysowanie na ubraniu jest prostsze i latwiejsze. Znak malymi porcjami wysysa czlowieka, ktory go nosi. Posiadaczka jego sily staje sie wiedzma, ktora naniosla znak...

Iwga wolno odwrocila glowe. Klaudiusz niespiesznie kontynuowal:

- W Egre wykryto warsztat krawiecki, drogi zaklad, dla bogatych. Rysowaly znaki pod podszewkami marynarek. Wybieraly mlodych, dobrze wygladajacych mezczyzn... i ci wysychali. Trwalo to lata. Dokladnej liczby nie da sie juz teraz oszacowac. A wpadly te mistrzynie na zaskakujacej zachlannosci. Zaczely pakowac znaki wszedzie, gdzie mogly, jedenascie zgonow w ciagu tygodnia... No i wtedy juz dalo sie je namierzyc... Nie wyobrazasz sobie, jak spasly tamtejsze wiedzmy. Parka. Kamratki...

Iwga przelknela sline. Spazm przebiegl przez szczupla szyje.

- We wsi Koszcza... Tak, to jest dziesiec kilometrow od Wizny. Przedmiescie, mozna powiedziec... no wiec, tam znaleziono sale inicjacji. W podziemnym garazu; ujeto dwadziescia aktywnych wiedzm... Dwadziescia, Iwgo! Wczesniej tyle lapalismy w ciagu pol roku w calym okregu. Rozumiesz, po co to wszystko mowie?

Spuszczona ruda glowa niechetnie skinela.

- Tak... zebym ja gorliwiej... pracowala jako lustro w peryskopie. Szukala skarbu... nad skarby. Dobrze, bede szukala, czy mam jakis wybor?

Klaudiusz chcial powiedziec - jesli to dla ciebie zbyt trudne, mozesz odmowic. Ale nie powiedzial. Dlatego, ze krolowej trzeba szukac. Trzeba znalezc, obojetne jakim sposobem...

- Iwgo... Zrozum. Chce, bys byla moim swiadomym sojusznikiem. Dam ci pewien przyklad: czterysta lat temu Wielki Inkwizytor Wizny, pan Atrik Ol, mial zwyczaj zasmarowywac drogi papier sprawozdaniami do samego siebie - o kazdym minionym dniu. Ostatni zapis wykonal wczesnie rano - wieczorem tegoz dnia zostal spalony na stosie na czesc krolowej wiedzm. Dam ci te ksiazke, Iwgo. Rozszyfrowana i wydana do uzytku sluzbowego w nakladzie pieciuset egzemplarzy.

Ruda glowa skinela znowu - bez entuzjazmu. Klaudiusz westchnal:

- Wiesz co? Zawolam samochod, pojedziesz... do siebie. Wezmiesz kapiel - i spac.

Poniosla glowe.

Jej zaognione oczy wygladaly jak dwie wsciekle szczeliny. Zacisniete wargi udawaly cienka nic. Zaczerpnela powietrza, jakby zamierzala cos powiedziec - ale zmilczala. Znowu zacisnela wargi. Odwrocila sie.

- Nie rozumiem - powiedzial cicho Klaudiusz.

Iwga szarpnela ramieniem, ze niby nie bedzie wyjasniac.

- Nie rozumiem - powtorzyl zdziwiony juz Klaudiusz. - Czym cie znowu urazilem? Czy zgwalcilem twoja drogocenna wole? Zdusilem? Zmusilem? Co?

- Prosze po mnie umyc sobie rece - rzucila Iwga przez spazm w gardle. - I mieszkanie prosze wydezynfekowac. Zeby takie brudne scierwo jak ja... nie narobilo sladow.

Dobra minute Klaudiusz milczal zaskoczony.

Potem zrozumial. Ciagle jeszcze przezywa slowa cynicznego cugajstra. I ponizenie z powodu tego, ze Klaudiusz je slyszal. I nijak nie zareagowal - czyli przyjal do wiadomosci, wcale nie zdziwiony.

- Iwgo... Gluptas z ciebie. Nie wolno sie przejmowac tym, co on palnal. Przeciez to... cugajster.

Tego slowa jego jezyk zazwyczaj nie wymawial, dlatego zajaknal sie przy nim. Ale bardzo wymownie... Iwga uniosla zaplakane oczy.

- On... po co... bydle. Przeciez juz sie zemscil, wystarczylo... Ale nie... Splunal w plecy, jadem... Cugajstrzy wszyscy sa tacy... dreczyciele. Jak z niawka... Widzialam. Korowod... kolo. Dobre do nawijania flakow... Niawki to nie ludzie, ale oni sa jeszcze gorsi... I dlaczego im sie na to pozwala? Wszyscy pozwalaja, jakby tak musialo byc? Niawka... wrzeszczy... A potem worek, plastykowy, z eklerem... i zapach fiolkow... jakby fiolkow, obrzydliwy...

Klaudiusz zatkal sobie nos. Odruchowo, machinalnie - nie chcac poczuc zapachu, istniejacego wylacznie w jego wyobrazni.

Iwga zamilkla. Zamrugala wilgotnymi rzesami, czesto, bardzo szybko, jak skrzydlami. Klap-klap...

Klaudiusz odwrocil sie i wyszedl do kuchni. Wyjal z lodowki butelke piwa, otworzyl zebami i wlal w siebie. Nie czujac zupelnie smaku. Chcac zapomniec ten zapach. I przegnac z umyslu worek, polietylenowy worek, brudno-zielonego koloru. Z metalowym zamkiem...

- Czy ja cos powiedzialam nie tak?

Iwga stala w progu. Z suchymi oczami. Uwazna i skoncentrowana, ciekawa sprawa, przeciez Klaudiusz byl przekonany, ze na jego twarzy nie drgnal ani jeden miesien. Wynika z tego, ze sie mylil, zdradzil sie - ciekawe, czym.

- Nie, Iwgo. Wszystko w porzadku... Po prostuja nie znosze... fiolkow.

Przygryzla warge:

- Przepraszam.

- Za co?

Popatrzyla nan powaznie. Smutno i nawet, chyba, ze wspolczuciem.

- Ja... mam wrazenie, ze przypomnialam cos niedobrego. Wiecej nie bede, przepraszam.

(DIUNKA. MAJ)

Dwie godziny tulaczki po nocnych ulicach wprowadzily go w stan bolesnego otepienia; upojenie alkoholem przemijalo zadziwiajaco szybko, a na jego miejscu pojawil sie obrzydliwy, ohydny smutek. Przygladajac sie ostatniemu polroczu swojego zycia, z trudem powstrzymywal sie od pokusy walenia glowa o mur.

Nie raz i nie dwa slyszal skierowane do siebie rozpaczliwe klaksony samochodow, pod ktorych kola wchodzil, a ich kierowcy otwierali okna, przeklinali i potrzasali piesciami; nie raz i nie dwa Klaw myslal o szczesliwym niebycie, ktory tak latwo mozna znalezc pod kolami glupich rajdowcow. Ostatni raz mysl o samobojstwie byla tak nienaturalnie przyjemna, ze musial spoliczkowac sie, by ja stlumic. Dzialanie doswiadczonego histeryka...

Kiedy minal palacy bol uderzenia, Klaw zrozumial, ze mysl o samobojstwie ma charakter choroby. Jakby uparta mysl, cos jak pozegnalny prezent przepasci, ktora mimo wszystko go nie posiadla...

...ale, byc moze, jeszcze go posiadzie. Klaw zacisnal piesci tak mocno, ze paznokcie wpily sie w dlonie.

Diunka.

Przeciez jestes Diunka? Czy... kim jestes, co?

Dlugo stal w bramie, nieliczni milosnicy nocnych spacerow, wchodzacy i wychodzacy z budynku, z lekkim strachem zezowali na dziwnego, znieruchomialego w jednej pozycji chlopaka.

Potem wezwal winde i, juz gdzies miedzy jedenastym i pietnastym pietrem, pomyslal o pustce pod cienkim dnem pudla windy i o dwoch masywnych sprezynach, sterczacych - kiedys to widzial - z podlogi studni windy.

Potem otworzyl drzwi swoim kluczem.

Diunka... ta, ktora przywykl uwazac za Diunke, nie spala. Pewnie w ogole nie spi.

- Klaw?..

Przypomnial sobie wyraz jej oczu. Tam, na dachu, kiedy pochylila sie nad nim, kiedy jednak nie przestapil grani. I popatrzyla jakos tak z niedowierzaniem... niezrozumieniem. Rozczarowaniem?

- To ja - powiedzial glucho, chociaz Diunka nie mogla go z nikim pomylic. - Czesc.

Diunka mrugnela. Dawno sie nie widzielismy, pomyslal ze zmeczeniem.

- Klaw, ty...

- Odpowiedz mi, Dokio. Patrz mi w oczy i odpowiadaj. Czy ty... ciagniesz mnie za soba?

Milczenie. Na dnie jej oczu pojawila sie panika, tak mu sie przynajmniej wydawalo.

- Chcesz mojej smierci? Dlaczego? Myslisz, ze tak bedzie lepiej? Nie pomyslalas, zeby zapytac mnie, czy ja chce tego... takiego obrotu sprawy?

Milczenie. Twarz Diunki nagle stala sie nie to, ze biala, ale szara, z odcieniem blekitu. Ognie reflektorow, odbijajace sie od bialego sufitu, wylapaly z polmroku raz ostre kosci policzkowe, raz ciemny pasek zacisnietych warg albo oczy, zapadniete tak, ze oczodoly wydawaly sie okraglymi czarnymi okularami.

Ona nie zyje.

Strach uderzyl, na krotka chwile pozbawiajac go daru mowy. Strach zatrzasnal go, sparalizowal; Klaw zacisnal usta. Wiedzial to wczesniej, ale wiedziec - nie znaczy wierzyc.

- Nie jestes Diunka - powiedzial glucho. - Po co mnie oszukiwalas?

Bezdzwiecznie mrugaly jej rzesy, wilgotne, posklejane w sopelki.

Jesli nie jest Diunka, to skad u niej to mruganie?!

- Nie jestes Diunka - powtorzyl przez zeby. - Nie udawaj. Diunka nie chcialaby mnie... zabic.

Lekko poruszyly sie jej ciemne wargi. Ale zadne slowo z nich nie ulecialo.

- Jestem winny - powiedzial Klaw. - Ale teraz... nie mam wyboru. Bo ja chce zyc...

- Klaw... - drgnal na dzwiek jej glosu. - Wybacz, ja nie... ale nie oddawaj mnie... im. Kocham cie, Klaw... Ja... przysiegam. Nie oddawaj... Ja sie boje...

- Przyznaj sie, ze nie jestes Diunka. Przyznaj sie, no?!

Kolejny wybuch swiatla wyswietlil dwie polyskujace sciezki na jej twarzy:

- Ze ja... to nie ja? Jak chcesz...

Chcial powiedziec - „odejdz, skad przyszlas”. Ale nie powiedzial. W gardle tkwil kolek.

- Zostan. Jestes wolna... rob co chcesz. Ale ja sie ciebie boje... Diunko. Odchodze.

- Nic... opuszczaj...

- Ja chce zyc!

- Klaw... nie opuszczaj... mnie... bedziemy razem. Prosze...

Zrobila krok w jego kierunku, wyciagajac rece. Klaw cofnal sie, jakby zostal uderzony, skoczyl w bok, zatrzasnal za soba drzwi.

I uslyszal gluchy jek. Calkowicie nieludzki dzwiek, tak moglby jeczec wampir, ktoremu uciekla zdobycz.

I zaraz potem dziecinny szloch.

Вы читаете Czas Wiedzm
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату