zbyt namolnego sterowania z Wizny a takze mglistymi skargami na wiedzmy, ktore rzeczywiscie nadzwyczaj sa agresywne. Mowa drugiego - swiezo upieczonego kuratora Juritza - ograniczyla sie do sprawozdania z podjetych na nowym stanowisku dzialan. Dzialania sprowadzaly sie do starannego wykorzenienia wszystkiego, co zasial poprzednik; Klaudiusz mial po stolem paczke papierosow. Juric jest zdolnym mlodziencem - skad sie zatem wziela ta malostkowosc? Jeszcze dwadziescia minut i Klaudiusz zarzadzi przerwe. Na papierosa...
Mowa Antona, kuratora z Egre, stala sie niemal otwartym atakiem na Tomasza z Alticy. Egrianin precyzyjnie wyroznil w emocjonalnej perorze Tomasza zabojczy, z jego punktu widzenia, fakt: obfitosc niezaewidcncjonowanych „rolniczych”, „nieagresywnych” wiedzm, zamieszkujacych w samotniach „pod niejawnym nadzorem”. Juz tylko ten jeden ujawniony fakt byl w przeszlosci powodem nie tylko do zdjecia ze stanowiska, ale do usuniecia z szeregow Inkwizycji za profesjonalna nieprzydatnosc. Anton mowil niezbyt glosno, w jego glosie slychac bylo metal. Klaudiusz zaslonil oczy, patrzac na sloneczny promien, pelznacy po bialej politurze stolu. Formalnie Anton ma racje, jednakze w rzeczywistosci, to racje ma, oczywiscie, Tomasz. Metody przydatne w wielkich miastach, czesto zawodza w porozrzucanych pomiedzy polami chutorach i miasteczkach.
Zezem popatrzyl na kartke, znajdujaca sie w odsunietej nieco szufladzie stolu. Ostatnie dane z okregow - otrzymane, nawiasem mowiac, nie wprost od kuratorow, a po cichu, od szpiegow. Najspokojniejszy okreg... patrzcie go, Altica. Jeszcze wczoraj najlepszym byl Egre. A najgorszy...
Dotknal skroni. Fedora patrzyla, a on nie odpowiadal na jej spojrzenie.
Najgorszy okreg - Odnica. I sytuacja sie pogarsza. Do tego stopnia, ze namiestnik Odnicy poslal do kuratora Mawina oficjalne zadanie wyjasnienia.
Anton, kurator Egre, skonczyl. Stal chwile, po kolei obrzucajac spojrzeniem obecnych, potem usiadl, wlasciwie - opadl na krzeslo. Z wlasciwa sobie niedbaloscia, przejawiajaca sie w ruchach, ubraniu, ale nie w dzialaniu. Na Antonie Klaudiusz na pewno mogl polegac...
Tomasz, urazony slowami Antona, usmiechal sie zgryzliwie wielkimi miekkimi ustami. Laknal rewanzu i - jak sie wydawalo Klaudiuszowi - denerwowal sie. Zbyt wiele postawil na te karte; Tomasz mogl zleciec ze stolka, w nerwowej i halasliwiej atmosferze, bo sie akurat nawinal...
Wszyscy patrzyli na Tanasa, kuratora z Ridny. Pierwsze pol godziny minely, nadszedl czas na wazkie slowa.
Tanas milczal. Oba kaciki jego waskich ust byly opuszczone - jeden mocniej, drugi - mniej. Wszyscy czekali, Tanas milczal.
Czymze my sie zajmujemy, pomyslal z nieco spoznionym obrzydzeniem Klaudiusz. Akrobatyczna etiuda z udzialem wysokiego fotela. Ktos kogos podsadza, ktos kogos podsiada. Ty sie wpakujesz na fotel, a ja bede stal przy prawym podlokietniku, a on przy lewym; potem z jego pomoca zepchne cie, i jego zepchne tez, a przy podlokietniku bedzie stal ktos kompletnie inny...
Otworzyl juz usta, chcac oglosic przerwe i zobaczyl, ze kurator Bernstu, powolny, wiecznie pograzony w sobie, obojetny i blady, wstaje ze swojego miejsca.
Wiedzmy przezwaly Wykola, kuratora okregu Bernst, „zelazna zmija”. Byl nieruchawy i nieodwracalny. Zelazny potwor, brzeczacy zlaczami, w koncu zawsze dogoni najbardziej zwinna kure. I zgniecie bez litosci - mimochodem...
Klaudiusz nie lubil Wykola. Wlasnie za te obojetnosc. Klaudiusz nie rozumial, jak inkwizytor moze byc obojetnym.
- Szanowni panstwo... - Wlasnie takim, pozbawionym emocji glosem, Wykol rozmawia ze swoimi wiedzmami. - Otrzymawszy rozporzadzenie Wielkiego Inkwizytora o nadzwyczajnych srodkach w stosunku do wszystkich kategorii wiedzm, a szczegolnie usilujac zrealizowac je i wcielic w zycie... bylem rozdrazniony nie mniej, niz kolega Tomasz.
Wykol zamilkl. Taka, zapewne, pauza zlewa potem najbardziej uparta wiedzme.
- Szanowni panstwo... Jestem teraz zmuszony przyznac, ze srodki nakazane przez Wielkiego Inkwizytora sa niewystarczajace. Stoimy na skraju przepasci, drodzy panstwo... i usilujemy patrzec w bok.
W ciszy, jaka zapadla po tych slowach, nieprzyzwoicie glosno rozbrzmialo dlugie westchnienie.
Nikt nie odwrocil glowy od razu. Wszyscy wolno policzyli w duchu, jedni do pieciu, a co poniektorzy nawet do siedmiu - i dopiero wtedy pozwolili sobie zerknac na Fedore Ptach, drugiego kuratora Odnicy, byla - wszyscy to wiedzieli - kochanke Klaudiusza Starza.
Tylko Klaudiusz nie poruszyl sie. Nie odwrocil spojrzenia od gornego guzika na marynarce kuratora Wykola.
Wykol odczekal minute. Jego glos nie zmienil sie ani na jote, kiedy, zmierzywszy spojrzeniem milczacych zebranych, zaczal mowic dalej, wyraznie odmierzajac slowa:
- Zmiany w zachowaniu wiedzm nie daja sie wytlumaczyc ani zla pogoda, ani ciezkimi czasami, ani czyimis bledami; mam nadzieje, ze Wielki Inkwizytor jest najbardziej przewidujacym z nas. Ze ma swoje wlasne przemyslenia na ten temat...
Dopiero wtedy Klaudiusz popatrzyl wreszcie na Fedore. Byla juz opanowana. Wyraznie przytyla przez te dwa tygodnie, jakie sie nie widzieli; podobno niektore kobiety reaguja na problemy wzmozonym apetytem...
Do twarzy jej bylo z dodatkowymi kilogramami. Wygladzily sie niektore kanciaste i ostre rysy twarzy, zaokraglily ramiona, chyba nawet powiekszyly piersi...
O czym on mysli?! Czy sa to wspaniale „wlasne przemyslenia”, ktorymi zamierza podzielic sie z kolegami?!
W pieknych oczach Fedory, nie na ich powierzchni, a gdzies bardzo gleboko, widniala bardzo nieladna panika.
„Przeciez wszystko rozumiesz? Co sie dzieje? Powstrzymasz to, prawda?”
- Bedziecie sie smiali - powiedzial powszednim glosem Klaudiusz. - Ale jestesmy swiadkami, jak mi sie wydaje, nadejscia krolowej matki wiedzm.
* * *
W komorce pachnialo sianem i ziemia. Wilgotnym drewnem.
Dach komorki przypominal dno starego gara, ziejac dziurami i szczelinami; przez dziury wpadaly ostre promyki swiatla. Swiatlo ksiezyca...
Nie, to nie dach. To niebo; igly promieni na nim - gwiazdy.
Iwga biegla z uniesiona twarza, nie patrzac na droge - ale nie potknela sie ani razu, jakby nogi same ja niosly.
Igly promieni na czarnym niebie. Cienka igla w jej wlasnej rece.
Korowod jarzacych sie plam. Zmierzchanie.
Ludzie, srebrzyste cienie, przyszpilone do nieba - za serce. Szybuja, nie przejmujac sie srebrnym gwozdzikiem w piersi, a jak sie mrugnie, by pozbyc sie lez - nie ma ludzi, tylko gwiazdy. Mrugnie sie jeszcze raz - oto sa... Cienie nanizane na biale igly. Bialo-blekitne, bialo-rozowe, zielonkawe...
Ladne.
Iwga rozesmiala sie; dluga krawiecka igla w jej reku zadrzala.
Przystojny mezczyzna z miekkimi bialymi wlosami, nieznajomy, ale wywolujacy tepa nienawisc. Zapach nienawisci. Zapach zelaza.
Ostra gwiazda posrod innych gwiazd...
Iwga wyciaga rece. Widzi, jak czubek igly i ostra gwiazda - stykaja sie...
Iwga kluje. Igla do polowy wchodzi w nia i wysuwa sie z powrotem. Zardzewiala.
Gwiazda blednie...
Podmuch wiatru. Zapach roztopionej parafiny, swiece, olejek kamforowy, blada nieznajoma twarz. Iwga smieje sie, ciskajac zardzewiala igle do studni.
Biale oko ksiezyca, spogladajacego z odleglego podziemnego talerzyka. Ksiezyc na dnie studni, zardzewiala igla - paproch w niezadowolonym oku ksiezyca.
Iwga czuje sie lekko. Tak lekko, jak jeszcze nigdy dotad: ziemia pedzi w dole. Iwga chwyta wiatr ustami, a to powietrze, juz nawet w jej plucach, nie przestaje byc wiatrem. Zimnym i dzikim.
Ziemia jest krysztalowa. Iwga widzi, jak blekitem jarzy sie podziemny zdroj. Jak metna zolcia swieci skrzynia, opleciona korzeniami, jak bieleja czyjes kosci, zapomniane na dnie parowu...
Ani sladu dzwieku - tylko zapachy. Nieskonczenie rozne zapachy wiatru.
Iwga smieje sie.
* * *
Ocknela sie; wiedzma, stojaca przed nia, ciagle tepo patrzyla przez nia w nieistniejaca dal. W piwnicy bylo goraco. Trudno bylo oddychac. Rytualna pochodnia kopcila.
Przez kilka minut dochodzila do siebie. Zamiast slodkiego wiatru, zatechle powietrze celi przesluchan. Setki igielek wpijajacych sie w rece, policzki, czolo...
Niepewnie potrzasnela glowa. Zmruzyla oczy, obmacujac wlasna twarz; na ramionach spoczely twarde, ciezkie dlonie.
- Zuch jestes... Boli cie?
- Nie...
W szkole... na miejskim basenie. Kiedy czlowiek wychodzi po sliskiej drabince z przezroczystej, blekitnej od chloru wody, a przyciaganie ziemskie opada na ramiona niczym stary, ale juz zapomniany ciezar.
Teraz tez jest tak.
Przeczekala w swojej niszy, gdzie specjalnie dla niej postawiono niski trojnogi taboret. Przeczekala, az ogluszona, otumaniona wiedzme wyprowadza z pokoju. Niczego, rzecz jasna, nie pamieta...
Iwga poczula niechec do niej. I zawisc. A reka z igla - to wstretne. Lot nad trawami... nad czubkami drzew...
- Iwgo...
Ocknela sie. Z przerazeniem odrzucila od siebie wlasne mysli - co wiedzmie, niech zostanie u wiedzmy. Jej grzechy i wsciekle radosci byly i zostana obcymi do ostatniej kropelki. Iwga jest tylko zwierciadlem. Zwierciadlo nie metnieje, odbijajac mgle. Zwierciadlo nie peknie, odbijajac blyskawice...
- Iwgo...
Pomyslala, ze Klaudiusz jest zasmucony. I zatroskany. Usilowala usmiechnac sie, ale sie nie udalo. Zapytala wiec bez usmiechu:
- I jak... zadnego pozytku? Nasze sny... o niczym? Nic nowego?
Klaudiusz lapczywie przelykal mineralna woda z cienkosciennej szklanki. Iwga poczula ogromna suchosc w gardle. Pustynia.
Przechwycil jej spojrzenie. Wzruszyl ramionami przepraszajaco, wyjal skads szklanke, nalal do niej wody i podal Iwdze:
- Wiesz... Sadze, ze lepiej zrozumiemy sie, jesli ci wyjasnie, czego wlasciwie szukamy.
Nie wiedzac dlaczego - wystraszyla sie. Podeszla i usiadla na podlokietniku wysokiego fotela.
- Wiedzmy sa rozne. Ale my szukamy tego, co jest w nich wspolne. Szukamy... wspolnego motywu. Nazwalbym to... superskarbem.
Iwga milczala.
- Jesli nie zrozumiesz tego teraz - zrozumiesz potem. Teraz przyprowadza tu inna wiedzme, a ty sprobuj znalezc w jej pobudkach cos wywolujacego szczegolne wzruszenia. Chec poswiecenia siebie. Chec pojscia za kims... I inne, licho wie jakie checi, nie mam pojecia, ale one musza istniec, Iwgo! Moze... moze to uczucie oddanej corki...
- Jestem zmeczona - szepnela Iwga.
- Slucham?
- Ja juz... nie moge. Dzis. Po prostu nie moge. Jestem wykonczona.
Patrzyla, jak zdziwienie i zniechecenie na jego obliczu zastepuje zwyczajne rozczarowanie. Potem Klaudiusz wzdychajac, polozyl jej dlon na ramieniu:
- Przepraszam... Oczywiscie, odpoczywaj. Jutro.