- Naprawde?

Czy teraz powinien odkupic te swoja dziecinna niemoc? Tyle razy w myslach wylamywal klatke, wynosil rudego liska do lasu, wypuszczal... Ale przeciez to nie lis. Czlowiek... i to wspanialy.

Pochylil sie nad nia. Objal. Ostroznie przycisnal do siebie, skoncentrowal sie, usilujac owinac swoim spokojem. Rozluznic.

- Przeciez... na sile nikt mnie nie zainicjuje?

- Nie. Nigdy.

Rozesmiala sie - nerwowo i jednoczesnie z ulga.

- No to czego ja sie boje?

- Wszystko bedzie dobrze.

- I Nazar...

To imie wyskoczylo, chyba wbrew jej woli, nagle przestala drzec. Zamarla, popatrzyla Klaudiuszowi w oczy, tak gleboko, jak tylko mogla.

- Nazar... mnie... nie rzuci?

Wahal sie przez sekunde, rozwazajac - sklamac czy nie, Iwga nagle szybko zamknela mu usta dlonia:

- Prosze nie odpowiadac...

I zmieszala sie. Cofnela reke. Odwrocila spojrzenie.

- Iwgo - powiedzial, chcac zmienic temat. - Powiedz mi, skad jestes? Gdzie zylas wczesniej?

Dlugo milczala. Klaudiusz odsunal sie nieco, ale dloni z jej glowy nie cofnal.

- Wies... Tyszka. Wojewodztwo ridnenskie.

* * *

Chlopcow bylo trzech. Dziewczynek - cztery. Piata kleczala, poniewaz jej gruby rudy warkocz byl mocno zacisniety w podrapanej chlopiecej garsci.

- To pieprzyk.

- Glupia! To jest wlasnie znak wiedzmy! W pieprzyku sa wloski, a tutaj nima!

- Daj popatrzec! No?!

- Szakale - przez lzy wykrztusila ruda dziewczynka. - Swinie pochlastane, tluste wieprze, gownojady...

Ten, co trzymal warkocz, wyszczerzyl zeby i szarpnal. Dziewczynka gwaltownie wciagnela powietrze, ale nie wydala z siebie dzwieku.

Sukienka na plecach byla rozpieta do pasa. Jej dreczyciele bez wstydu zadzierali krociutenka koszulke.

- Wiedzmi znak, jesli sie go przypala, to nie boli... - oswiadczyl najmlodszy z chlopcow, pyzaty okularnik.

- Swinskie gowno zasrane...

- Zamknij sie, wiedzmo... Ten znak?

- Nic, to siniak... Znak to tu, kolo lopatki...

- Aha, widze...

Zaplonela zapalka, dziewczynka pisnela i uderzyla oprawcow nogami...

* * *

Iwga drgnela.

- Bydlaki - powiedzial inkwizytor.

Iwga usilowala uspokoic oddech. Zapomniala, zapomniala, nie to, zeby opowiadac - ale juz dawno oduczyla sie tego wspominac, a teraz nagle obraz wstal przed nia jak zywy - widziala polamana skrzynke, walajaca sie na podworku szkoly... Z jednym sterczacym gwozdziem. Trawe, przygniatana ich butami. Zimna twarda ziemie pod policzkiem.

- Bydleta, co by nie mowic.

Iwga odetchnela spazmatycznie:

- A to prawda... z tym znakiem?

- Co - znakiem? Moze tak, moze nie... Wiele dziewczynek rodzi sie ze znamionami na ciele. Jesli pozostaje na cale zycie - to pieprzyk. Jesli znika gdzies w okresie plciowego dojrzewania... Zniknal?

- Tak.

- No to oznaka. Drugorzedna cecha wiedzmactwa. Zdarza sie...

Iwga milczala. Dotyk reki na jej glowie byl zaskakujaco przyjemny. Iwga bala sie poruszyc, by jej nie stracic.

- Wie pan, ja...

Zajaknela sie. Do tej chwili udawalo sie jej unikac bezposredniego zwracania sie. Nie bardzo wiedziala, jak sie do niego zwracac.

- Wie pan, boje sie... siebie. Tego, co we mnie... siedzi. Rozumie pan?

Twarda dlon zesliznela sie z jej glowy. Legla na czole:

- Nikt w tobie nie siedzi, Iwgo. Twoj mozliwy los - to tez ty, ty sama... Nie chcesz byc aktywna wiedzma - nie bedziesz. Uwierz mi.

- Naprawde?

Jej rozmowca skinal glowa. Iwga odetchnela glosno:

- Wiedzmy... rozumiem. Rozumiem, skad taka... dlaczego nas wszyscy nienawidza. Ich... nas. I teraz rozumiem, za co...

- Poki jestem obok, nikt cie nie ruszy.

- Dzie... dziekuje...

Minela minuta od jej impulsywnego podziekowania. Poczula sie niezrecznie. I odsunela sie:

- Czy ja sie nie...

- Nie przejmuj sie. Rozumiem. Co bylo dalej?

* * *

Klasowa mentorka miala szczupla, nerwowa twarz i mocna biala szyje w okraglym wycieciu bluzki:

- Zrozum, Iwgo Lis. Nikt z nas nie chce miec w szkole tych panow. Z tej inkwizytorskiej komisji do spraw niepelnoletnich. Po co mamy doprowadzac sprawe do skrajnosci. Przeciez przysylali ci zaproszenie... chyba dwa razy?

- Nie jestem wiedzma. Oni klamia.

- Tym bardziej powinnas ich odwiedzic. Mnie tez nie jest przyjemnie wysluchiwac ciagle od dyrektora... A jemu od patrona...

- Nie jestem wiedzma! Czego wy wszyscy ode mnie chcecie!?

- Nie badz harda!

- Nie jestem harda... Nie jestem harda... Nie jestem niczemu winna!

- Alez nikt nie mowi, ze jestes winna. Jesli ktos zaraza sie, na przyklad, zakazna choroba... to sie go izoluje. Ale nikt nie ma do niego pretensji.

- Nie jestem zarazona!

Po pustej klasie latala mucha. Po spirali, kolowala, tlukla sie o szybe, potem znowu kolowala, a na tablicy wisial przekroj anatomiczny i skolowana mucha zaczynala lazic po narysowanych wnetrznosciach czlowieka.

* * *

A potem?

Potem wyjechalam. Do ciotki. Do Ridny.

* * *

W mrocznej piwniczce bylo na dodatek mgliscie od dymu tytoniowego. Jakas dziewczynka plakala w kacie, w jej reku drzala tekturowa teczka z wiszacymi bezwladnie tasiemkami; do tablicy obciagnietej szarym plotnem nie mozna bylo sie dopchac przez tlum mocnych, upartych plecow, dominowal zapach potu i perfum, ale najmocniej - dymu.

- Dostalas sie? - zapytal chlopak z rodzaca sie dopiero broda na opalonej twarzy z wystajacymi koscmi policzkowymi. - Ty, ruda? Przyjeli cie?

Ruda dziewczyna drgnela. Od pewnego czasu podskakiwala za kazdym razem, kiedy ktos sie do niej odzywal.

- Nie moge... sie przebic.

- Takas slaba? - zdziwil sie chlopak. - Chcesz, to popatrze za ciebie?

Ruda skinela glowa.

- Jak sie nazywasz? Lis?

Na dole, przy wejsciu, ktos sie wyklocal. Na gorze, opierajac sie o stopnie spiralnych schodow, stal duzy chlopak w olsniewajacej bialej koszuli. Mlodzieniec odczuwal wyrazna przyjemnosc z tego, ze tak stal o dwa stopnie wyzej od innych i patrzyl na nich, abiturientow, madrze i posepnie.

- Hej, Lis! Mam u ciebie butelke szampanskiego - tancz!..

Dziewczyna patrzyla z niedowierzaniem. Chyba nie uwierzyla.

Gdzies na gorze, na niedostepnej nawet dla dorodnego chlopaka wysokosci, otworzyly sie szklane drzwi. I otyly mezczyzna z plaska skorzana teczka machnal jak chusteczka biala kartka, a wpadajacy w oko mlodzian pospiesznie chwycil podany papier z pulchnych rak, wczytal sie, nachmurzyl:

- Uwaga, mam tu informacje. Pierwszy rok ma sie zwracac o burse... Studenci z karta mobilizacyjna maja sie stawic do pokoju numer piec. Wszystkie studentki-wiedzmy - mlodzian odruchowo sciszyl glos, na jego twarzy pojawil sie dziwny wyraz - maja sie osobiscie stawic u dyrektora z zaswiadczeniem o wpisie do rejestru z okregowego zarzadu Inkwizycji...

- Wiedzmy przyjmuja - ze zloscia rzucila zaplakana dziewczyna z rozwiazana teczka. - Wiedzmy to sa przyjmowane... Wiemy, o co chodzi...

Obdarzono ja kilkoma pelnymi litosci pogardliwymi spojrzeniami.

Poniewaz wiedzm, tak naprawde, nie przyjmuje sie nigdzie.

Вы читаете Czas Wiedzm
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату