Drzwi do lozy znajdowaly sie tuz obok. Ogromna wspaniala sala ginela w mroku; kurtyna podniesiona, pozwalajaca nacieszyc oko bogatymi, nieco pompatycznymi dekoracjami premierowego spektaklu baletowego. Brokatowy palac, aksamitne wiezienie, rozowy poblask switu - zmierzchu...
Czarny dym. Nawet przesycone ognioodpornym swinstwem, cale to bogactwo pali sie wspaniale. Jak sloma.
- Po-za-a-ar!
Wlaczyla sie sygnalizacja. Na scene wyskoczyl mezczyzna z mala plujaca piana gasnica. Zanim drugi, potem jeszcze inny...
Dym wznosil sie coraz wyzej. Gipsowe twarze na suficie powoli tracily swoja biel, w beznamietnych dotad oczach pojawilo sie zwyczajne ludzkie zmeczenie. Czy moze Klaudiuszowi tylko tak sie zdawalo?
Wiedzma. Jest blisko. Walczy z bolem po jego uderzeniu, i...
Klaudiusz odwrocil sie zdziwiony. To bylo cos nowego...
W piers mierzyla mu lufa wielkiego czarnego rewolweru.
- Inkwizytor... oprawca...
Mlodziutkie glupiatko, postanowilo na koniec powiedziec wszystko, co o nim mysli. Gdyby wystrzelila od razu - mialaby szanse.
- Pomylilas sie, dziecko.
Jego uderzenie cisnelo nia o sciane. Rewolwer wypadl z reki, niemal bezglosnie, na miekki chodnik. Podszedl, popatrzyl w czarne z bolu oczy, zmierzyl „studnie”. Osiemdziesiat... Ze sladami niedawnej inicjacji...
Wzial ja za reke - niezwykle szczupla, mozna powiedziec wychudzona, drobnokoscista reke baleriny. Wymacal puls.
- Kto cie inicjowal? Gdzie? Po co? Po cos to zrobila, moglas po prostu tanczyc swoje labedzie... Po co?
- Jestem wiedzma - wychrypiala mu prosto w twarz.
- Jestes czlowiekiem!..
- Jestem wiedzma, wiedzma!.. A wy jeszcze sie przekonacie...
Blysnely bialka jej oczu. Wprowadzala sie w omdlenie.
- Gdzie?!
Glowa na cienkiej szyi opadla. Na Klaudiusza patrzyly bialka, jaskrawym ogniem buchnela kurtyna. W dole orkiestrowym krzatali sie jacys ludzie. Doskwieral zjadliwy smrod plonacego plastyku.
Zarzucil dziewczyne na ramie i wyszedl na korytarz. Mlode baleriny latwo sie nosi, ale ta, nawet nieprzytomna, zaklocala mu wyczucie. Bliska obecnosc jednej wiedzmy nie pozwalala wyczuc innej.
Wycie syreny pozarowej. Przeciagi; ludzie biegnacy w kierunku wyjsc awaryjnych.
Lzy w czyichs oczach. Wesola ciekawosc w innych.
- Patronie?!
- Przeczesaliscie budynek?
- Zbyt szybko rozprzestrzenia sie pozar...
- Ujeliscie wiedzmy?
Na kosciach policzkowych dowodcy poruszyly sie gruzelki miesni. Rozumial, ze operacja sie wali, nie rozumial dlaczego.
- Dziewczyne do wozu... A, niech to licho!
Klucze ma w kieszeni. Z breloczkiem w postaci kurzej lapki.
- Iwga... Do licha, do licha!
Potem nabral powietrza w pluca i rzucil wiache, po uslyszeniu ktorej dowodca specgrupy az sie cofnal.
* * *
Poczuwszy zapach dymu, najpierw wlazla na parapet.
Gabinet dyrektorki wychodzil na plac przed glownym wejsciem; na bruku gromadzil sie tlum gapiow. Bylo ich wielu, znacznie wiecej niz milosnikow opery i baletu, z kazda sekunda tlum rosl, poniewaz zaden teatr nie moze sie rownac z akcja, jaka rozwija sie przed oczami widzow na placu przed wiznenska opera...
Rama okna byla zamknieta na glucho. A szklo - nietlukace. Kogo bala sie Helena Torka - zlodziei? Snajperow?
Iwga uderzyla ciezkim biurowym zestawem. Potem podniosla krzeslo i cisnela nim w okno; zapach dymu wpelzal pod drzwiami, wyplywal z otworow wentylacyjnych i juz nie potrzebowala Iwga swojego wyczulonego wechu, by wyczuc go - duszny zapach pozaru.
Na plac, rozpedzajac tlum gapiow, wjechaly kolejno trzy czerwone wozy. Potem jeszcze dwa. Teatry plona szybko i strasznie...
Iwga rzucila sie do drzwi. Szarpnela za klamka, porzadne skrzydla, chyba nawet mahoniowe. Mocny zamek; no nie, na pewno Helena Torka cierpi na manie przesladowcza...
Iwga wyjrzala przez dziurke od klucza - oczy od razu zaczely lzawic. Sekretariat wypelnialy kleby dymu.
Wtedy w koncu poczula strach.
W ostatnich dniach strach wiernie jej towarzyszyl - ale nie taki. Ze strachu tego typu, ludzkie cialo gotowe jest do kazdej reakcji - nawet do najmniej godnej, do najbardziej wstydliwej. Iwge skrecil nagly atak bolu w dolnej czesci brzucha.
Oto masz stos. Ogromny, wspanialy stos w postaci plonacego teatru. Od dwustu lat stoi na placu masywna budowla - i dosc, wystarczy... Iwga przezyla swoje osiemnascie lat - widac jej czas sie skonczyl...
Ale przeciez nie tak ohydnie - dookola sa ludzie, a ona zamknieta... Jak szczur... Zywcem...
Uderzyla w drzwi. Jeszcze raz. Jeszcze raz. „Zakonczmy wiec nasz obrzed, jak nam kaze nasza nienarodzona krolowa...”
Majaczy?
Iwga popatrzyla na swoje dlonie. Lewa byla zakrwawiona - ale tylko polamala paznokiec. Co to bylo, to: „zakonczmy wiec nasz obrzed, jak nam kaze nasza...”
„Sfora nie jest wieczna. Wezcie swiece...”
Ogromna ciemna sala. Spiralne schody, plonacy ogien, scian chyba nie ma... jest odchodzaca na wszystkie strony rownina, z pieknymi gorami, majaczacymi na horyzoncie... Tyle jest pieknych gor, jasniejszych od ciemnoszarego nieba, ale i tak przysloniete mgielka... Gory sa namalowane...
- Pomocy!.. Nazar! Nazar, ratuj mnie, ja...
„Sfora ustepuje. Lepszy pozar niz stos. Siostry, zlaczmy nasze dlonie...”
Rechot. Taki, ze trzeba zatkac uszy.
- Nazar!.. Ratujcie... Mnie... Ktokolwiek...
Huk drzwi, odlatujacych ku scianie. I wraz z wchodzacym - kleby dymu. Jakby pojawila sie zjawa senna, jakby niezmaterializowane widmo Nazara wspanialomyslnie pojawilo sie jednak...
I od razu - bol. Tak sie odbiera obecnosc rozjuszonego inkwizytora.
- Iwga?..
Mocne rece chwytajace ja pod pachy. Zawrot glowy.
- Za mna, biegiem!..
- One sa pod scena - nie poznala swego wlasnego glosu.
- Co?!
- Pod scena... Tam jest duza sala prob. Druga... One... inicjuja. Tam... teraz...
Przeklenstwo i jeszcze jedno, mocniejsze i wykwintniejsze. Iwga rozkaszlala sie, usilujac wyrzucic z pluc zracy dym.
Czlowiek z plaska zolta twarza. Tez inkwizytor i tez zly... Ludzie w maskach...
- Gdzie one sa? Gdzie one sa teraz, Iwgo?
- Nie wiem.
Zoltolicy obrocil sie:
- Sami je wezmiemy, patronie...
- Teatr sie pali, nie zauwazyles?
- To ja dowodze operacja... patronie! Prosze wziac dziewczyne i wychodzic...
Sekunda pauzy; dwaj inkwizytorzy patrza na siebie i ten, ktory ma wyzsze stanowisko, w koncu ustepuje:
- Iwgo... Chodzmy. Ale, hej! Tylko mi nie mdlej, nie jestes balerina, nie bedzie latwo cie doniesc...
Korytarze wypelnione dymem. Kaszel rozdzierajacy pluca. Potknela sie o podwiniety dywan - inkwizytor chwycil ja na rece. Schody, schody, w dol... Drzwi...
Inkwizytor zatrzymal sie jak wryty. Iwga poczula jak trzymajace ja rece wpijaja sie w zebra.
- Iwgo... Stan za moimi plecami. Miedzy lopatkami.
Drzwi otworzyly sie.
* * *
Drzwi otworzyly sie.
Nie piec. Nie szesc. Osiem; dwie co prawda „swieze”. Dopiero co po obrzedzie inicjacji, wstrzasniete... Fanatyczne. Niezreczne, ale calkowicie zdolne do walki.
- Witaj, inkwizytorze. Chcemy tedy przejsc.
Nie atakuja. Maja tak wyrazna przewage, ze nawet nie musza sie spieszyc z atakiem. Wiedzma-tarcza, cztery wiedzmy-wojowniczki, trzy robocze...
- Witajcie, dziewczeta. Jestescie aresztowane.
Za dluga przemowa. Niewybaczalny blad. Poki mowi jest bezbronny... Nie wolno dac sie wciagnac w dialog.
- Twoj czas sie skonczyl, inkwizytorze. Zrozum to, a zostaniesz zywy... Wiesz, inkwizytorzy tez plona.
Ciekawe, ze przywodczynia jest nie tarcza, a najmocniejsza z wojowniczek. Niezwykly uklad.
- Zejdz z drogi, inkwizytorze.
Zaklal. Tak obrzydliwie i wrednie, jak nigdy dotad w zyciu.