* * *
Barek na przedmiesciu byl za maly, by miec wlasna nazwe. Barman ze zdziwieniem gapil sie na dziwna pare; mezczyzna w srednim wieku zadbany, z jakby znajoma barmanowi twarza, w towarzystwie mlodej rudowlosej dziewczyny, z - chyba - rozbitym nosem, zaczerwienionym, oczami, w swetrze poplamionym burymi sladami krwi. Barman zastanawial sie juz, czy nie warto by zadzwonic na policje - ale po namysle jakos sie powstrzymal i nie zadzwonil
- Zamowie dla ciebie wino... Moze sie troche odstresujesz.
- A pan?
- Ja prowadze... Co chcesz zjesc?
- Nic.
- Nie cuduj... Zreszta, jak chcesz. Bo jeszcze znowu oskarzysz mnie o patologiczna milosc do przymusu.
Iwga starannie wpatrywala sie w obrus.
Inkwizytor milczal chwile, potem westchnal, krotkie, nie podobne do niego westchnienie, dlatego Iwga przygotowala sie na najgorsze.
- Boli jeszcze glowa?
- Mniej.
- Rozumiem... Powiedz mi, Iwgo. Ile razy w zyciu zdarzalo ci sie mowic cos... dziwnego? W ataku szalu, strachu czy bolu... Czy zdarzalo sie tak, ze slowa naplywaly... jakby znikad? I rozmowca bardzo sie dziwil?
Iwga zrozumiala o co chodzi. Zachmurzyla sie i odwrocila, usilujac przypomniec sobie, co wlasciwie powiedziala do inkwizytora, zanim niemal wytlukl z niej mozg. Bezskutecznie, przypomniala sobie tylko, ze jezyk wymawial jakies slowa, ale slowa bez znaczenia, wiecej - teraz te dziwne zwroty wydawaly jej sie czyms jak rozgotowany makaron, bezbarwne i amorficzne, bez sensu...
- Przypomnij sobie.
Otworzyla usta, chcac powiedziec: nie pamietam. I w tej samej chwili przypomniala sobie.
- Zdarzalo sie? Mam racje?
Zdarzalo. Aula szkoly, pelno ludzi; dyrektorka z czerwonymi plamami na policzkach, przedstawiajaca dziewczynkom „pana okregowego inkwizytora”. Mdlosci i slabosc, i zlosc; mnostwo pustych miejsc, od razu powstalych dookola niej, uwazne spojrzenie, znaczace milczenie...
Ciag dalszy odbyl sie w gabinecie dyrektorki. Sluzbowe wezwanie, pelne wzgardy wystraszone spojrzenia, „nie uda nam sie teraz odzyskac dobrego imienia szkoly...” I jeszcze cos ostrego, slowo, niczym kanczug
z wszytym kawalkiem olowiu. Cos o wiedzmach i szmatach... bezplodnych i nieudolnych scierach... Cos potwornie wstretnego, zwlaszcza jesli sie uwzgledni, ze Iwga miala pietnascie lat i jeszcze sie nawet z nikim nie calowala. I to wszystkowiedzace spojrzenie samego inkwizytora.
Wtedy Iwga otworzyla usta i powiedziala. Cos, co spowodowalo, ze dyrektorka usiadla na podlodze, swoim widokiem wzbudziwszy panike w otoczeniu i dajac Iwdze okazja do ucieczki spod samego inkwizytorskiego nosa...
Powiedziala cos o watrobie. Ktora wkrotce bedzie kompletnie dziurawa. Chyba. Jakis termin medyczny...
- A co to byla za szkola?
- Rzemiosla artystycznego... sztuka ludowa... dizajn... takie tam... Nie rozumiem... skad sie wziela ta watroba, czy ja...
- A kto zemdlal? Dyrektorka?
- Tak...
- Miasto Ridna? Szkola rzemiosl artystycznych?
- Tak...
- Poczekaj chwila. Musze zadzwonic.
Mloda kelnerka przywiozla na wozeczku zamowienie, odprowadzila inkwizytora spojrzeniem. Potem przyjrzala sie Iwdze, oszacowala ja, nawet nie kryjac tego. Iwga odwrocila sie.
Inkwizytor wrocil nie po dwoch minutach, a po dwudziestu.
- Dyrektorka twojej szkoly zmarla w wieku czterdziestu dwoch lat na marskosc watroby. Inkwizytor, z ktorym mialas do czynienia, Itrus Sowka, nie doczekal sie fotela kuratora - zwolniony dwa lata temu z powodu profesjonalnej nieprzydatnosci... Widocznie twoje nieudane zatrzymanie nie bylo jego jedynym pudlem. Nie znalem go.
Iwga patrzyla w obrus.
- Placzesz?
- Ona... byla skazana? A ja...
- Najprawdopodobniej tylko podejrzewala... ze cos jest nie tak. Medycy nie mieli pewnosci i nie wszystko mowili, a ona cos przeczuwala, ale bedac czlowiekiem silnym, odpedzala od siebie zle mysli. Do czasu...
- A ja, znaczy sie...
- Nie jestes winna.
- Mimo wszystko jestem wiedzma...
- Tak, oczywiscie. Mozliwe, ze jestes potencjalna wiedzma-sztandarem. Niezainicjowana... W twoim przypadku to sie dziwnie wymieszalo - wylapujesz cudze tajemnice. Nieswiadomie. W stanie stresu. No, jedz.
Iwga poslusznie opuscila wzrok na talerz. Pogmerala widelcem w stygnacym kotlecie z kurczaka, przypomniala sobie, ze nie chciala nic zamawiac, westchnela, odlozyla sztucce:
- Dzisiaj wychwycilam, pana tajemnice, tak? Co mnie za to czeka?
- Nic.
- Chcialabym wierzyc...
- Iwgo, chcialas sie zajmowac rzemioslem artystycznym? Czy tylko nawinelo sie miejsce w szkole?
Trzymala w dloni wysoki kieliszek z bialym winem. Odstawila go na stol:
- Chyba chcialam... chcialam byc dizajnerem. A potem...
- Odechcialo ci sie?
Milczala chwile. Odwrocila sie.
- Prosze mi powiedziec szczerze. Nazar wyrzekl sie mnie?
- Nie.
- Myslalam... jesli ktos... no, kocha... to jest zdolny do wybaczenia - westchnela. - Wiedzmie, ze jest wiedzma.
- Gdybys naprawde tak myslala, przyznalabys sie Nazarowi. Sama. - Inkwizytor przysunal do siebie popielniczke.
Iwga nic na to nie odpowiedziala.
- Nie jest z wami... latwo. Czesto mowicie to, czego nie chcialabym uslyszec.
(DIUNKA. KWIECIEN)
Nie byl na tym grobie bez mala od trzech miesiecy, od czasu jego ostatniej wizyty wiele sie zmienilo. Zniknely drewniane wazy z podniszczonymi zimowymi kwiatami, pojawil sie nagrobek z czarnego matowego kamienia, z plaskorzezba na szorstkiej powierzchni. W nocy padalo, twarz Diunki na plaskorzezbie byla mokra i dziwnie zywa. Klaw mial wrazenie, ze na jej ramionach podryguja sopelki sklejonych wlosow - ale, oczywiscie, to bylo zludzenie.
Cmentarny rzezbiarz mial za wzor stare zdjecie, gdzie jej wlosy, lekko wijace sie i calkowicie suche, zebrane byly we wspaniale uczesanie.
Klaw odczuwal cos na ksztalt wyrzutow sumienia. Od dnia pogrzebu nie widzial nikogo z rodziny Diunki. Czy tak urazily go te slowa: „Miej sumienie, Klaudiuszu. Zachowujesz sie tak, jakbys tylko ty kochal Dokie.”
To prawda. Klaw nie chcial dzielic sie swoim nieszczesciem. Diunka byla jego...
Teraz stal przed zadbanym, zabudowanym grobem, patrzyl na kamienna, ale nieprzyjemnie zywa Diunke i usilowal przepedzic natretne, dreczace go od dawna pytanie:
A moze tam, na dole, pod kamieniem...
Czy ona tam jest? Czy jest tam pusto?
A jesli ona jest tam?
Dzien byl nienaturalnie zimny, dziwnie zimny jak na wiosne. Klaw drzal, obejmujac ramiona rekoma i usilowal strzasnac z butow wypelzajaca z ziemi wilgoc.
Tej lokomotywy nie zapomni do konca swoich dni. Nawet na tory tramwajowe juz nie wyjdzie w zyciu, wiecej nawet - dwie narysowane obok siebie linie beda dla niego oznaczaly szyny. Bedzie sie trzasl na ich widok...
Gdzie jest Diunka?
Tu, pod czarnym kamieniem, czy tam, w zamknietym dusznym mieszkanku? Do ktorego, chce tego czy nie, musi wrocic?
Trzeci dzien nad ziemia wisiala gesta nieprzenikniona mgla. Pochlaniala dzwieki.
Jeden przypadek - nieprzyjemnie. Dwa przypadki...
Wlasciwie, dlaczego dwa sa wykluczone? Iluz ludzi ginie co roku pod kolami towarowych i elektryczek? Wlasnie podczas mgly. Albo po pijaku...
Klaw dotknal glowy. Wczoraj, wrociwszy do bursy, nie odzywajac sie ani slowem wypil pekata butelke chowanego na swieta koniaku - Julek Mitec, zastawszy go z pusta butelka, omal nie zemdlal. Po pierwsze, szkoda szlachetnego napitku, po drugie...
Wlasciwie, to koniak chyba nie zadzialal. Klaw nie zdolal sie upic; co prawda stracil czucie w nogach, ale w glowie panowala irytujaca jasnosc i krecila sie w niej, jak oszalala w kole wiewiorka, jedna-jedyna mysl.
Jaka? - Klaw nigdy nie wypowie jej na glos. Nawet myslec o niej to zbrodnia.
Moze jednak byl wtedy pijany? Moze nie pamieta? Moze siedzac z Diunka przy ognisku, usilowali sie ogrzac... wewnetrznie?
Nie. To dzis jest zimno. Tamtego dnia bylo cieplo, wiosennie cieplo i przytulnie, i glowa byla trzezwa!..
Kamienna Diunka patrzyla z wyrzutem. Jakby chciala powiedziec - jak ty mozesz tak o mnie myslec? O mnie?!
- A czy ty... - szepnal niemal bezglosnie Klaw.
Na czarnym kamieniu bez cienia strachu usiadl okragly jak kula, radosny wiosenny szczygiel.
Rozdzial 6