- Boli - oswiadczyl inkwizytor po chwili. - Ale zalezy z czym to porownac... Wsiadaj.

Kierowca popatrzyl na nia ze zdziwieniem, a moze tylko jej sie tak wydawalo?!

Nocne miasto. Karuzela swiatel, przymknela powieki, przeczekujac nowy atak zawrotow glowy. Co sie z nia dzieje? I gdzie jest ta ksiega, czyzby zostawila ja na kanapie w sekretariacie, jak glupio...

„Wiemy, ze poczac wiedzme moze kazda kobieta; istnieje takze mit, gloszacy, ze takie poczecia odbywaja sie podczas sabatow. Ze sabat po to wlasnie zostal powolany, by sadzic w pustych jeszcze lonach przyszla wiedzmia siewke...”

Iwga odetchnela.

- Parszywie sie czujesz? - zapytal inkwizytor, nie odwracajac glowy.

Odpowiedziala skinieniem glowy, tez jej nie odwracajac.

- Wedlug prawidel gatunku powinnas przez kilka godzin lezec bez przytomnosci... W kazdym razie te nasze kolezanki, ktore przeniosly teatr opery i baletu do kategorii spalonych, walaja sie bez czucia do tej pory.

Iwga przelknela sline. Wspomnienia nie byly przyjemne.

Na podworku domu przy placu Zwycieskiego Szturmu staruszka spacerowala ze swoim pieskiem; w mieszkaniu na pietrze konczyla prace wesola gospodyni i jej spojrzenie, rzucone na Iwge, nie pozostawialo skrawka przestrzeni do interpretacji.

Wyczekawszy na dogodna chwile, Iwga wstala na czubkach palcow i pytajaco zajrzala w oczy inkwizytorowi:

- Prosze jej powiedziec... Bo sie biedactwo meczy, ze ma pan taka obszarpana i nieladna kochanke. Ona nie rozumie, jak to sie stalo...

Chwile inkwizytor patrzyl jej w oczy. Potem uniosl kaciki ust:

- A ty sie wstydzisz, tak? Ze biora cie za moja kochanke?

Iwga westchnela:

- Z racji stanowiska naleza sie panu zadbane kobiety. Czyz nie?

(DIUNKA. KWIECIEN)

Stary lum rozmawial z kobieta. Z daleka Klaw pomylil sie, biorac ja za matke Diunki i trzy razy zdazyl sie spocic, zanim zrozumial swoj blad. Diunki matka byla mlodsza i twardsza - a ta kobieta wygladala na stara i jakas taka rozplynieta, jak wypalona swieca. Lum przemawial do niej i przemawial, kobieta wolno odpowiadala, lekko kiwala ciezka glowa, a jej opuszczone ramiona, chyba w miare rozmowy odrobine sie prostowaly - chociaz, oczywiscie, moglo to byc zludzeniem.

Potem kobieta slabo uscisnela reke starca, ciezko podniosla sie z lawki i poszla sobie, niemal wlokac po ziemi trzymana w reku torbe. Przez jakis czas lum patrzyl za nia, potem sie odwrocil; obok stal nieruchomo posepny, zdenerwowany i milczacy chlopak.

Dobre trzy minuty obaj obserwowali duza biala wiewiorke, opisujaca spirale dookola pnia debu.

- Potrzebuje pociechy - powiedzial glucho mlodzian.

Lum wzruszyl ramionami:

- Jestem tu po to, by pocieszac... Ale tobie raczej nie moge pomoc... Klaudiuszu.

- Prosze sprobowac - cicho poprosil chlopak. - Bo wlasciwie, do kogo jeszcze moge pojsc?

Lum milczal, opierajac sie plecami o lawke. Odprowadziwszy wiewiorke wzrokiem, westchnal:

- Uprzedzalem cie... Nie posluchales.

- Nie posluchalem - zgodzil sie Klaw. - Nie moglem posluchac. Gdyby to sie powtorzylo... - wzdrygnal sie - ... gdyby sie powtorzylo, znowu bym nie posluchal.- Szkoda - rzucil starzec. - Jestes silniejszy od innych... i jednoczesnie niewybaczalnie slabys.

Klaw poderwal glowe:

- Na czym polega moja wina? Na tym, ze ja kochalem... kocham?

Lum uniosl oczy, i, kamieniejac pod tym spojrzeniem, Klaw uswiadomil sobie swoj blad. Jesli stary najciensza niteczka jest zwiazany ze sluzba „Cugajster”...

Jego rozmowca byl wystarczajaco bystry; przez jakis czas mlodzieniec i starzec parzyli sobie w oczy.

- Jestem tylko lumem - wolno powiedzial stary. - Robie to, co potrafie... i nic wiecej. Nie przypisuj mi niczego ponadto. Jestem tylko lumem.

Klaw odetchnal:

- Mowil pan... Ze robie cos, co jest zakazane. Ze niepokoje i trzymam, ze posiadam... dostateczne mozliwosci, by...

Pytanie jednak nie skapnelo z jego ust.

- Niczego nie wiem na pewno - oswiadczyl stary, patrzac przed siebie i w dal, gdzie wsrod zieleniacych sie galezi miotaly sie stada drobnych ptakow. - Moze to ty ja przyprowadziles... A moze nie. Nikt tego nie wie.

- Po co one przychodza? - zapytal Klaw szeptem. - Czy dla nas? One... to wlasnie one czy nie?

Odziawszy w slowa swoje niesprecyzowane krepujace leki, poczul w koncu ulge.

Jednak zdolal. Najwazniejsze pytanie zostalo zadane.

Starzec westchnal:

- Nie moge ci powiedziec wiecej, niz sam wiem. Nawet wszystkiego, co wiem, nie moge powiedziec. To zbyt... osobiste...

- Czy one chca naszej smierci? - szybko zaterkotal Klaw szeptem. - Czy to moze byc prawda? Cugajstrzy mowia...

Zamilkl. Niepotrzebnie uzyl tego slowa, zeby tylko nie wywolac.

- Mozliwe - odezwal sie starzec, z trudem odrywajac spojrzenie od ptasich igrzysk. - To jest zbyt indywidualne... Ale nie chcialbym, zebys tu przychodzil. To jest moze okrutne, ale sam dokonales wyboru; nie przychodz na cmentarz. Albo ich wezwe... Mimo ze tez ich nie lubie...

- Ale przeciez pan moze mi... pomoc... podpowiedziec... - Klaw mowil to tylko po to, by nie milczec. Juz rozumial, jak bezsensowne sa te slowa.

- Uwazaj na siebie - glucho odezwal sie lum. - To wszystko.

I odszedl, migiem postarzaly i poszedl precz, podstawiajac zgarbione plecy pod biale krople wiosennego sikorzego pomiotu.

* * *

Klaudiusz wiedzial, ze srodki przeciwbolowe niewiele pomoga; stajac sie markowym inkwizytorem, stracil zdolnosc zasypiania po zazyciu srodkow nasennych i pozbywania sie bolu przy pomocy tabletek. Bol nalezalo przeganiac wysilkiem woli - ale, jak na zlosc, ciagle nie potrafil sie skoncentrowac.

Bolala go nie zraniona reka. Bol siedzial gdzies gleboko, zdlawiony, do czasu przygnieciony... Trzeba sie wyluzowac.

Oczy dziewczyny blyszczaly w polmroku przedpokoju. Wlosy, rozsypane na ramiona, niedaleko odeszly od miedzianego drutu; ma zadziwiajaca obrone. Wczesniej nie spotkal wiedzmy zdolnej tak lekko przejsc te wszystkie ciezkie proby; co prawda tam, na placu przed Palacem, omal nie zemdlala - i niezle zmietolila jego zraniona reke... Chociaz, czy to juz jest rana?

Co za upadek moralnosci... Wiedzma atakujaca inkwizytora przy pomocy broni palnej. Jeszcze dziesiec lat temu wydawaloby sie to czyms dzikim, teraz uciekaja sie do wszelkich mozliwych sposobow. Gdzie zabraknie wlasnej mocy - zdobeda pistolet maszynowy...

Iwga raczej nie nosi ladnej bielizny. Czyli ksztalty, widoczne pod zaplamionym krwia swetrze, sa jej wlasnymi.

Przechwycila jego spojrzenie, zmieszala sie i on tez poczul sie skrepowany. Nie dlatego, ze sie jej przygladal - widywal w swoim zyciu kobiety i zadbane, i zaniedbane, i w zlotoglowiu, i w strzepach, i w ogole w czym na swiat przyszly...

- Panie Klaudiuszu! - zawolala gospodyni z kuchni. - Twarozek to ja zabiore, bo on tu u pana w opakowaniu i tak skisnie. A ja serniczek upieke... Jedna porcje panu przygotowac? Czy ile?

- Dwie - rzucil Klaudiusz, nie odwracajac sie.

Dziewczyna spazmatycznie zaczerpnela powietrza.

Kretyn jednak z tego Juliana, pomyslal nagle rozjuszony Klaudiusz. Kretyn... Jego chlopiec nigdy nie wyrosnie na mezczyzne. Moze to i wygodne - posluszny syn.

Jak ulozyloby sie Nazarowi z Iwga? Pewnie dobrze by sie ulozylo, dziewczyna jest wystarczajaco madra, zeby i ojciec, i syn mieli z nia wygodne dobre zycic. Skad taka plomienna milosc? Nazar, mozna sadzic, wcale nie jest tak okropnie zakochany, taki chlopiec, oczarowany egzotyczna dziewczyna. A Iwga - nie wiadomo. Niby rzeczywiscie jest bardzo przywiazana do tego gluptasa i to tak mocno, ze gotowa jest dla niego na poswiecenie.

Gdyby Nazar choc przez sekunde wczul sie w to, co musi znosic jego byla narzeczona. Moze by troche zmadrzal.

„Z racji stanowiska naleza sie panu zadbane kobiety. Czyz nie?”

- Z racji stanowiska - usmiechnal sie leciutko - naleza mi sie wylacznie takie kobiety, ktorych sam zechce. To jedna z zalet... wysokiego stanowiska w sluzbowej hierarchii.

Dziewczyna hardo uniosla brode:

- Aha, to o to chodzi! No to teraz rozumiem, dlaczego nie moglam spac na tym panskim ogromnym lozu - widma tych pana slicznotek tlumnie sie tam przewalaly...

* * *

Po kolacji okazalo sie, ze kuraz, dodajacy jej dotychczas sil, ulotnil sie.

Tam, na poboczu, zostaly biale dmuchawce; kobieta, ktora zostala w plonacym budynku nazywala sie Helena Torka. „Jesli wiedzma, nie poddana obrzedowi inicjacji, bardzo przypomina mnie i ciebie... to zainicjowana wiedzme juz nie tak latwo zaliczyc do ludzi. Ani ja, ani ty, nigdy jej nie zrozumiemy. Tak jak ryba, zamieszkujaca glebiny, nigdy nie zrozumie praw ognia...”

- Iwgo, sluchasz mnie?

Zacisnela zeby. Do lez zal jej bylo Heleny Torki... i kogos jeszcze. Zal nie do wytrzymania.

- Wytrzymaj, dziewczyno. Mnie tez jest smutno.

- Ona... popelnila samobojstwo?

Pauza.

- Ona po prostu stracila cel w zyciu. Jej teatr, uczennice...

- Dlaczego?!

- Wiedzmy, Iwgo. Nikt nie rozumie, dlaczego szczesliwe dziewczyny, calkowicie zaprzedane sztuce... kochane i kochajace dziewczeta nagle wystepuja przeciwko wszystkiemu, co bylo dla nich swiete. Zabijaja nauczycielke, podpalaja... przeciez budynek spalil sie do cna. Nie wiadomo, kiedy zostanie odbudowany...

- Ale przeciez Torka tez byla...

- Wiedzma. Tak. Nie potrafie ci wyjasnic, dlaczego Torka przez cale zycie... dlaczego wolala umrzec, niz stac sie aktywna wiedzma. To znaczy, ja staram sie zrozumiec... ale nie potrafie, Iwgo.

- „Tak jak ryba, zamieszkujaca glebiny, nigdy nie zrozumie praw ognia”?

Вы читаете Czas Wiedzm
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату