Dziewczyna westchnela.
„One tak nienawidza wszelka niewole, ze nie potrafia liczyc sie z nikim, poza soba. Podobnie jak dwa ogromne ptaki nie moga spotkac sie na niebie, przeszkadzajac sobie wzajemnie rozpietoscia skrzydel. Podobnie jak dwie traby powietrzne na przestworzach oceanu nie zblizaja sie do siebie... tak wiedzmy nie moga zyc wspolnie, wiedzmy nie moga byc razem. Wiedzmy sa chaosem, a kazda wspolnota wymusza, niechby i minimalne, ale ograniczenie wolnosci. Ale zdarzaja sie w historii takie czasy, kiedy, wzbudzone dziwna prawidlowoscia, wiedzmy lamia wlasna nature i tworza alianse... Zle to czasy. Ciezkie czasy; walczcie jak potraficie - tylko nie powtarzajcie za durniami, nie pleccie tych bzdur o nadejsciu krolowej matki!”
Rozdzial 7
- Czyli dzialalyscie w „sieci”? Nie przy pomocy jednego silnego uderzenia, a wielu drobnych pchniec, niteczek, wezelkow, zatrutych wodopojow, warkoczykow z baraniej welny? Tak?
Iwga nie czula sie dobrze. Calym cialem wyczuwala moc przymusu, emanujaca z mezczyzny w wysokim fotelu; podstawowa czesc owego przymusu przypadala na kobiete, stojaca na srodku celi przesluchan. Iwga, ukryta w glebokiej bocznej niszy, tez znajdowala sie w zasiegu tego przymusu. Nie chronil jej nawet
gobelin z utkanym skomplikowanym symbolem. Symbol tez draznil, meczyl jak piasek w oku - ale wlasnie on powodowal, ze przesluchiwana wiedzma nie wyczuwala obecnosci Iwgi. Tak zwany „kryjacy znak.”
- Ciekaw jestem, Orpino, dlaczego ty, ktora nigdy z nikim sie nie trzymalas, nagle tak sie zblizylas do tych wiedzm? Z powodu glupich owiec? Co to za dziwne interesy?
Przesluchiwana blondynka, w wieku mniej wiecej trzydziestu pieciu lat, coraz nizej opuszczala ramiona; wygladala, jakby byla trzymana na uwiezi przez spojrzenie. Slabla wyraznie, ale nie opuszczala glowy i nie spuszczala z inkwizytora plonacego spojrzenia.
- Cos ci obiecano? Pieniadze? Czy jakas inna zaplate?
- Nie czynilam zla - gluchym glosem powiedziala kobieta. - Ludziom...
- Czyli mam uwazac, ze dobro... Dwa lata temu zostalas zainicjowana. Dwa lata spedzilas w bezczynnosci, bo sztuczek z lubczykiem nie bedziemy brac tu pod uwage... Dlaczego nagle zajelas sie bydlem? Wlasnie teraz? Piecset padlych owiec w ciagu tygodnia, dwie farmy zrujnowane do cna.
Inkwizytor wstal. Na jakas chwile jego glowa w kapturze zaslonila Iwdze pochodnie, przesluchiwana wiedzma cofnela sie:
- Juz wszystko powiedzialam. Nie mam nic do dodania.
Czarna tkanina zaslaniala twarz przesluchujacego az do brody; w waskich wycieciach na oczy widniala zwarta, niemal materialna ciemnosc. Teraz inkwizytor stal przed wiedzma, a ja kosztowalo wiele trudu, by sie nie cofac przed nim.
- Dobrze, Orpino. Bywalas na sabatach?
Wiedzma zwlekala z odpowiedzia. W koncu skinela glowa.
- A kryzysy hipertoniczne zdarzaly ci sie? Omdlenia bez powodu?
- N-nie...
- Mysl o czyms przyjemnym.
Iwga znieruchomiala w swojej kryjowce; inkwizytor miekkim kocim ruchem wyciagnal rece w kierunku skamienialej wiedzmy i polozyl rece na jej ramionach. Przesluchiwana drgnela leciutko, jej wargi rozchylily sie, obnazajac ostre wilgotne zeby. Oczy... w polmroku Iwga nie potrafila dobrze im sie przyjrzec. Wiedzma stala wyprezona, przyciskajac rece do piersi i patrzyla, jak sie wydawalo, przez czlowieka w plaszczu.
- Iwgo...
Iwga drgnela.
- Chodz tu.
Zmusila sie do odsuniecia skraju gobelinu. Ostroznie, by nie dotknac symbolu; popatrzyla na ciemna maske-kaptur i odwrocila wzrok.
- Inkwizytor musi wygladac zlowieszczo. Mozesz sobie wyobrazac, ze przyszlas na maskarade. Popracujemy? Nie boisz sie?
- Nie boje - powiedziala Iwga, ale jej glos zabrzmial falszywie. Bardzo nieprzekonujaco.
- Nie zmuszam cie - oswiadczyl lagodnie inkwizytor. - Ale bardzo bym chcial, zeby... nam sie udalo. Dobrze?
- Co powinnam robic?
- Robic bede ja. Musze poznac jej pobudki, jej prawdziwa motywacje: ona sama nie powie, tortury sa czyms wstretnym i czesto bezuzytecznym, do duszy jej nie zajrze, bo sie zasklepila na smierc. Ja bede ja odzwierciedlal w tobie, poniewaz, po pierwsze, jestes wiedzma, a po drugie, wiedzma nieslychanie wyczulona... Technicznych szczegolow nie bede ci objasnial, ale jestes teraz lustrem. Jasne?
Iwga usmiechnela sie. Przypomnial jej sie obrazek z podrecznika fizyki - przekroj peryskopu...
- Bawimy sie w peryskop, tak?
W koncu odrzucil kaptur z twarzy.
Twarz mial napieta. Zmeczona i zla.
* * *
Zimno.
Pierwszym jej odczuciem bylo zimno. Wilgoc; ciemne linie, rozstepujace sie, przepuszczajace ja przez siebie. Ani dzwieku, ani dotyku - rozstepujace sie lodygi. Wysokie, siegajace nieba; biegnie przez lake, w reku trzyma, w mocno zawiazanym wezelku... zywe. Trzepocace. Ptak...
Nie chciala patrzec dalej. Moca leku szarpnela sie, jak plywak odpychajacy sie od dna, rzucila sie do gory, do slonca...
Slonce. Nie cieple, ale oslepiajaco jasne, drazniace oczy; suchy wzgorek, bez zdzbla trawy, przelewajaca sie z jej dloni oleista ciecz...
To nie jest slonce. To pelny ksiezyc, kragly i wypelniony jak beczka; przekrzywiona budowla w cieniu pochylonych drzew. Jak poprzednio - ani dzwieku, zastepuja je zapachy - mocna won nawozu... slabsza - gnijacego drewna... ledwo wyczuwalnie pachnie metal... trzyma w reku ostry noz. Czyste ostrze bez trudu wchodzi w drewno - dziwne, ze bez trudu, jak w pulchna glebe... A jej dlonie pieszcza rekojesc. Dziwne,
nieznane ruchy...
Rekojesc noza staje sie wilgotna. I ciepla.
Odglos spadajacych kropel.
Biale ciezkie krople spadaja do blaszanego wiadra... Do skopka. Jej dlonie poruszaja sie szybciej; tylko co to za ruchy. Rytmicznie naciaga i sciska - doi rekojesc noza... Doi... Po palcach splywa mleko, struga brzeczy o dno skopka, wplywa do rekawow... Palce dretwieja, ale nie moze sie zatrzymac. Upaja sie, jeszcze, jeszcze...
Mleko sie konczy. Nie ma juz strugi, ledwo kapie, z trudem wypelnia skopek...
Znowu cieplo. Znowu obficie; ciepla struga zrasza jej dlonie, ale juz nie biala, a czarna.
Czarne krople wpadaja do pelnego skopka...
Czerwone krople. Rece staja sie lepkie.
Strach.
Nie slyszy wlasnego krzyku.
Jej bezdzwieczny strach ma wlasny zapach. Zapach zelaza.
* * *
Znowu zostawil ja na noc u siebie. Wlasciwie, to ma w nosie, kto i co o nim mysli. Szczegolnie w swietle ostatniej rozmowy z jego wysokoscia ksieciem...
Ksiaze wiele wie, ale, na szczescie, nie wszystko. Od pewnego czasu Klaudiusz prowadzi podwojna buchalterie; to obrzydliwe i haniebne, ale jesli ksiaze, a tym bardziej „spoleczenstwo”, pozna prawdziwe liczby...
Przeczytawszy trzydniowe meldunki z terenu, Klaudiusz zacisnal zeby i kazal Glurowi sprawdzic to jeszcze raz.
Wszystko sie zgadzalo. Sabaty, ktorych nie mozna wytropic. Masowe inicjacje, ktorym nie daje sie zapobiec. I liczby, ilosc zgonow, co do ktorych nikt jeszcze nie wpadl na domysl, czym sa.
I telefon od Fedory. Miedzymiastowa z Odnicy.
Klaudiusz zacisnal zeby. Znalazla sobie spowiednika. Znalazla sobie opiekuna i protektora, zdrowa silna baba, a wciaz tak samo, „Przeciez wiesz”, „przeciez wszystko naprawisz”, „przeciez obronisz.” A na koniec - „czy moge przyjechac?”
Klaudiusz podrapal sie po brodzie.
Jutro z rana w Wiznie zbiera sie Rada Kuratorow. Ciekawe, kto z nich wyczul zapach spalenizny, wlasciwie - kto jeszcze jej nie wyczul? Ciekawe, kto zaglosuje przeciwko Wielkiemu Inkwizytorowi, jako temu, kto prowadzi zgubna, nieodpowiedzialna, protekcjonalistyczna i niekulturalna gre.
Zreszta, nic ciekawego. On i tak wie, kto; nowy kurator Rianki jest mu oddany, a kurator Odnicy Mawin sie go boi, a kurator Egre jest jego starym znajomym... Kurator Bernstu nieraz byl przez niego dolowany. Kurator Kordy nie tak dawno zostal publicznie ponizony - za pewne jawne, z punktu widzenia Klaudiusza, bledy. Kurator Alticy jest mlody i madry, i zawsze po stronie silniejszego - poki nie nadejdzie czas na wlasny awans... A najwiekszy i najwazniejszy przeciwnik w Radzie - kurator Ridny - za bardzo lubi komfort i miasto Wizna. Zbyt nienawidzi wiedzm, prawdziwie nienawidzi, dla niego „Niech zginie zlo!” wcale nie jest formalnym haslem.
Pachnie przypalona siersc. To w Wiznie splonal teatr opery i baletu.
Klaudiusz usmiechnal sie. Tym razem ksiaze nie zadowolil sie telefonem. Wezwal do siebie Wielkiego Inkwizytora, zamierzajac wymierzyc mu kilka klapsow, jak szczeniakowi, w wyniku czego przezyli haniebna pyskowke. Ksiaze jest zadziwiajaco dobrze poinformowany; ciekawe, kto z najblizszych wspolpracownikow Klaudiusza otrzymuje wyplaty w kopertach z panstwowym herbem.
- Mozna?
Iwga stala w drzwiach kuchni. Zadziwil go wyraz jej twarzy; pod oczami lezaly geste jak noc since. Wargi - w nieokreslonym kolorze, niemal takie same, jak blade-zolta cera. W lisich oczach smiertelne zmeczenie. Klaudiusz poczul pojedyncze, ale bolesne ukaszenie tak zwanego sumienia.
- Chodz... Jadlas cos?
- Tak.
- Nic cie nie boli?
- Nie.
Przyciagnal ja do siebie. Posadzil obok na kanapie.
- Wybacz mi. Ale nie mam innego wyjscia. Sam nie dam rady. Przeciez nie jestem wiedzma...