Swiat pozostawal poprzedni; za oknem wstawal swit. I teraz o spotkaniu z Nazarem mozna smialo i prawdziwie mowic - dzisiaj.
* * *
Naiwnie sadzil, ze wie juz o wiedzmach wszystko.
Szedl za Kosta - markowym inkwizytorem, wspanialym agentem, moze wlasnie dlatego jego wlasna uwaga byla nieco przytepiona. A moze i nie - po prostu wszystko, co sie wydarzylo potem, o kilka rzedow przewyzszalo jego wspanialy refleks.
Kosta zatrzymal sie. Zaczal podnosic reke, jakby chcial sie oslonic - i wolno, jak w zwolnionym tempie, zaczal walic sie na bok.
Wtedy Klaudiusz poczul ja rowniez. Nigdzie nie odeszla. Wcale nie uciekla przez sluzbowe wyjscie. Kontur, zamazany lekka mgielka - po prostu stala sie przez nich niewyczuwalna. W chwili uderzenia, ktore powalilo Koste, Klaudiusz zobaczyl ja tylko oczami, poniewaz jego wech milczal, na poly martwy, otumaniony.
Niech zginie zlo.
Kobieta smieje sie. Kolysze na rekach szary, blyszczacy szal - jak niemowle; smieje sie znowu, a ten smiech doda Klaudiuszowi siwych wlosow. Oto jest - jego stary koszmar senny, powtarzajacy sie czasami, noc po nocy - spotyka wiedzme silniejsza od siebie...
Nie, to nie tylko o to chodzi. Co za dziwny, wyzywajacy, nienaturalny gest - co to za usypianie szalu?..
„Nasza matka - to nienarodzona krolowa matka!”
Znowu smiech.
Jej odejscie nie przypominalo ucieczki; wiedzmie jakby nie przyszlo nawet do glowy, ze Klaudiusz bedzie ja scigal. Szal, juz nie udajacy niemowlecia w koszmarnej scenie, upadl na parkiet obok nieruchomego Kosty.
- Stac!
Z jego ust nie ulecial nawet cien dzwieku, ale wiedzma znakomicie uslyszala jego okrzyk. Odwrocila sie, popatrzyla przez ramie, obnazajac w usmiechu zeby.
Uderzyl.
Uderzenie moglo powalic na ziemie pol tuzina wiedzm - ale ta tylko usmiechnela sie szerzej; dopiero po sekundzie uswiadomil sobie, ze przerwal jej ochronna kurtyne i teraz juz ja wyczuwa.
Ale nie moze sklasyfikowac.
Tarcza? Bandera? Wiedzma - bojownik?
- Stoj, scierwo!
Dziura na wylot. Studnia bez dna.
* * *
Nadszedl swit.
Biegla, ledwo dotykajac asfaltu bosymi bialymi stopami; Klaudiusz skoczyl do samochodu, gdzie zaskoczony blady kierowca usilowal i nie mogl uruchomic bezblednie dzialajacego wczesniej silnika. Klaudiusz wyszarpnal go zza kierownicy, zwalil sie na fotel, zacisnal zeby, napial miesnie, wyrywajac tepe zelastwo spod cudzej woli; dwaj chlopcy Kosty na tylnej kanapie, podobni jak blizniacy, jednakowym ruchem wyrysowali w powietrzu znak Psa. Poczul ich slaba, ale zawsze, pomoc.
Wiedzma biegla srodkiem pustej porannej ulicy, po osi jezdni, ale jej stopy ciagle nie tracily niemowlecej, snieznej bieli. Klaudiusz chcial ja przejechac. Jesli nie uda sie schwytac - uderzy, rzuci pod kola...
Samochod nie chcial sie podporzadkowac. Mimo jego wysilkow, pomimo znakow Psa i specjalnych giftow, nalozonych, jak zawsze, na spod karoserii; Klaudiusz szarpal kierownica, unikajac slupow i betonowych plotow, a wiedzma biegla lekko, bawiac sie, a odleglosc miedzy nimi wcale sie nie zmniejszala.
Naoczas przyjdzie ona, potworny wytwor wrogich czlowiekowi mocy... Przyjdzie, i stado kasajacych much stanie sie smiercionosna armia bezlitosnych os...
Czyzby?!
Powalic na asfalt tanczaca w biegu postac profesjonalnej striptizerki - przytrzasnac podnoszacy sie gadzi leb, przerwac caly ten koszmar, koszmar ostatnich tygodni?..
Wyplyw jego woli na chwile wyrwal samochod spod jej kontroli - kontury ulic rozmyly sie, a chlopcy z tylu zwalili sie na plecy; Inkwizycja preferuje mocne silniki. Odstep miedzy Klaudiuszem i wiedzma przez tych kilka sekund zmniejszyl sie o polowe; striptizerka odwrocila sie, w jej oczach blyszczala radosc. Gdyby dlonie Klaudiusza nie przykleily sie do kierownicy - zatkalby uszy.
W nastepnej chwili szyba zmetniala, pokryla sie siateczka pekniec, stala sie metna i nieprzezroczysta. Klaudiusz odruchowo nacisnal na hamulec; wytrenowani chlopcy z tylu zdolali zapanowac nad cialami i nie poleciec mu na glowe, a on, tez trenowany, ale zbyt „dawno temu i nieprawda”, uderzyl sie o kierownice i pomogl bylej szybie gradem opasc na karoserie.
„Myslec trzeba, myslec!..”
Dobra, bol dopiero poczuje. Potem.
- Patronie?..
Znowu zobaczyl ulice. Czerwony polokrag wschodzacego slonca nad dachami, bosa kobieta, przemierzajaca skrzyzowanie... Niczym rozowe arterie polyskuja na asfalcie podswietlone przez slonce szyny tramwajowe. Na koncu szerokiej ulicy widac niebieski kontur budynku dworca kolejowego. Jak spokojnie, jak ladnie...
Daje jej uciec?!
Wscieklosc pomogla mu zebrac sily; jego wola runela za nia, siegnela z wozu, przyczepila do bosych stop kilkudziesieciokilogramowe, nie dajace sie podniesc odwazniki. Czy...?!
Tak. Potknela sie, zwolnila... Usiluje sie wyrwac i na pewno sie wyrwie, ale potrzebuje na to kilku sekund, wlasnie tych, wlasnie tych...
Ulica znowu rozmazala sie, z bokow wozu uderzyl w twarz wiatr i odpadl spozniony ostatni odlamek szyby. Slonce wstawalo, zwolnila wystraszona, wracajaca z nocnej zmiany, pusta polewaczka... Wiedzma kulala, z kazdym krokiem wyzbywajac sie niewidzialnego, podarowanego przez Klaudiusza balastu, ale odleglosc do niej tez sie zmniejszala, zmniejszala, zmniejszala... Juz Klaudiusz widzi rozdarcie na cienkiej jasnej sukien-
ce, widzi ochronny wzor na skorzanym pasku, dlugie zadrapanie na golej lydce i rozowe ucho, przeswitujace przez fale ciemnych blyszczacych wlosow.
Wytezyl sily, szykujac sie do pojedynku. Moze najwazniejszego. Moze ostatniego, jak w zyciu inkwizytora Atrika Ola.
Wiedzma zatrzymala sie na samym srodku skrzyzowania, pod splotem czarnych przewodow; zatrzymala sie i odwrocila, a Klaudiusz spotkal sie z nia oczami.
Ona tez wiedziala o losie Atrika Ola. I o losie wiedzm, ktore go zabily. I teraz stala nieruchoma i patrzyla, jak pedzi wprost na nia czarny samochod z wybita przednia szyba...
Nie, teraz patrzyla w bok.
Skads z boku, z waskiej brukowanej uliczki, wolno wypelzal na skrzyzowanie niebieski tramwaj. Pierwszy dzisiaj tramwaj, jeszcze senny, jeszcze pusty - pelznacy do dworca tramwaj numer dwa. W kwadratowych oknach odbijalo sie nisko wiszace slonce.
Jeszcze mgnienie oka wiedzma stala, a teraz juz wisiala na stopniu, obiema rekami wczepiona w drzwi motorniczego; jeszcze chwila i niebieska harmonijka otworzyla sie, wpuszczajac wiedzme do srodka.
Klaudiusz ryknal, posylajac za nia uderzenie - za slabe, poniewaz musial zmagac sie jednoczesnie z samochodem; chlopcy na tylnym siedzeniu wyszarpneli po pistolecie. Niedobrze, strzelanie do wiedzmy wiecej kosztuje strzelajacego...
Tramwaj drgnal. Szarpnal sie, jak bolesnie ugodzony - i ruszyl przed siebie, przemknal przez skrzyzowanie, ignorujac wszelkie zasady ruchu drogowego i swoja wlasna trase. Przeturlal sie przez zwrotnice - Klaudiusz zobaczyl pryskajace spod kol iskry. Tramwaj runal przed siebie na szeroka ulice Industrii, przyspieszyl, poturlal sie z gorki...
Skret kierownicy. Pedal wduszony w podloge. Wiatr, wyzerajacy oczy.
Niewyobrazalnie dluga ulica Industrii na calej swej dlugosci ledwo widocznie prowadzila z gorki. Tramwaj, juz rozpedzony do predkosci pociagu ekspresowego, hurkotal, kiwajac sie na boki, wzbijajac i wlokac za soba szarfe z brazowego pylu; Klaudiusz, mruzac podraznione oczy, widzial przez szyby pojazdu skamieniala postac motorniczego. I dumnie wyprostowana, wrecz monumentalnie wznoszaca sie obok kobieca postac. Klaudiusz mial ochote strzelac. Ale wiedzial, ze kazdy wystrzelony do wiedzmy pocisk niemal na pewno zabija stojacego obok swiadka albo i samego strzelca...
Ulica Industrii konczyla sie. Gwaltownie, jakby ktos wyszarpnal spod nog dlugi chodnik. Tramwaj, nie zwalniajac, wpadl w zakret.
Nie wiadomo jak i dlaczego, zelazo wydaje taki dzwiek. Nie zgrzyt i nie gwizd, ale jakby tysiace oszalalych kierujacych ruchem dmuchnelo w swoje gwizdki, przywolujac wiedzme do porzadku...
Tramwaj jednoczesnie oderwal od szyn wszystkie swoje lewe kola. Juz bedac w powietrzu, nie przestawaly wsciekle wirowac.
Klaudiusz z calych sil wyciagnal sie do przodu, jakby usilowal wesprzec walacego sie na bok potwora, niestety, mial wladze tylko nad wiedzmami. Nad transportem miejskim - zadnej.
Tramwaj runal. Zadrzala ziemia, pekla najblizsza szyba wystawowa, tramwaj przewrocil sie, zadzierajac kola do gory, miazdzac i lamiac zaparkowane przy krawezniku samochody; przewrocil sie znowu i przez jakas chwile wydawalo sie, ze zaraz huknie w sciane budynku z peknieta szyba wystawowa - ale impetu nie wystarczylo. Tramwaj - juz nie tramwaj, tylko jego pokancerowany trup - opadl z powrotem na zelazno-szklana miazge, w jaka zmienil niczemu niewinne samochody, i ziemia zadrzala raz jeszcze.
Klaudiusz odkryl, ze siedzi, z calych sil zapierajac sie o deske rozdzielcza, wdusiwszy do konca pedal hamulca, mimo ze woz stoi nieruchomo, a na tylnym siedzeniu nie ma juz nikogo, drzwi otwarte...
Slonce wznosilo sie, z czerwonego zmieniajac sie na zlote...
Motorniczy zmarl w szpitalu.
Dwaj pasazerowie rannego tramwaju przezyli, a poza nimi nikt, na szczescie, nie bral udzialu w wypadku.
Wiedzmy tez juz tam nie bylo. Nie znaleziono jej nigdy.
* * *
Abazur-zaglowiec swiecil od srodka. Na scianach studenckiego mieszkania lezaly dziwaczne cienie, Iwga chciala usmiechnac sie do starego, tak dobrze znanego pokoju - ale nie zdolala.
Poczucie winy bylo nie do zniesienia. Nazar ani slowem czy spojrzeniem nie czynil jej zarzutow - ale Iwga wyczuwala, jak z kazda sekunda jego obecnosci ciezar jej winy staje sie coraz wiekszy i znaczacy. Nie moglo jej to cieszyc.
Wstyd bylo popatrzec sobie w oczy. Ale tak chcialoby sie popatrzec, tak chce sie chwytac kazda chwile, najdrobniejszy odcisk minionych dni, spedzonych oddzielnie...
Udalo jej sie usmiechnac. Przycupnela na kanapie, swiadku wielu namietnych nocy.
- Moge dostac... herbaty?
Nazar z powaga skinal glowa i wyszedl do kuchni. Iwga, od wielu dni wyczekujaca tego spotkania, ukryla twarz w dloniach.
Pol godziny przed randka zaczely ja trapic mdlosci; najbardziej obawiala sie, ze zauwazy wzgarde na jego twarzy czy w jakims gescie, i dlatego, dlawiac sie histerycznym smiechem, pierwsze co zrobila, to oswiadczyla:
- Nie boj sie... Wiedzmy niezainicjowane nie roznia sie niczym od innych ludzi... Nawet fizjologicznie, mozesz chocby Starza zapytac...
Te slowa jeszcze raz potwierdzily, ze w toku pelnego napiecia wyczekiwania umysl Iwgi nieco zwichrowal - bedac calkowicie zdrowa, raczej by nie wpadla na taka glupote. Nazar nachmurzyl