wody...
Iwga szarpnela sie, usilujac wymknac sie ze swiata przesluchiwanej wiedzmy - ale przeczucie absolutnego szczescia, zalewajace w tym momencie dziewczynke, niemowle, wyrostka, pozbawilo ja woli. Nie ma szczescia absolutnego - nie ma poza tym swiatem, po co uciekac skoro, mozna zatrzymac sie, poczekac chwile... doczekac sie...
Wyluzowala sie, gotowa oddac sie swiatowi wiedzmy - ale ktos, kto przez caly czas czuwal na zewnatrz, jednym mocnym szarpnieciem wyrwal ja do jej wlasnego, wszystkimi wiatrami przedmuchiwanego swiata.
* * *
Usilowalem porzucic swoje rzemioslo. Zawsze wiedzialem, ze jest niewdzieczne, okrutne i brudne... Jestem do niego przypisany, jak nikt inny. Coz, ktos przeciez musi tez czyscic doly z nieczystosciami, bo inaczej swiat sie zachlysnie gnojowica...
Ktory to juz dzien przesladuje mnie zapach dymu. Zapach rozpalajacych sie drew...
Dokonalem zakupu domu na przedmiesciach. To wielki klopot i drogo, ale z drugiej strony - laka i jezioro. Moze zajme sie hodowla karpi i zaczne uprawiac lilie. Moze juz mi czas na odpoczynek, w otoczeniu pszczol, brzeczacych nad kwieciem...
... albowiem ja, i tylko ja, odpowiem za swoje dzialania przed tronem niebieskim... I przeklenstwa pan moich wiedzm, lezace na mnie jak kora, beda mi zasluga - albo przewina!..
Wydawac by sie moglo, ze Palac Inkwizycji jest pusty. Piata rano przypominala o sobie bladawym switem za wysokimi zakratowanymi oknami; drzemala w swojej zelaznej klatce winda, a na poreczach mglistej, na zawsze juz zadymionej i przepalonej klatki schodowej, szarym sniegiem lezal zimny papierosowy popiol.
Oczywiscie Iwge zdziwilo to, ze chcial zatrzymac sie wlasnie tu, miedzy pietrami, w polmroku ogromnych spiralnych schodow. Zdziwilo, ze nie okazal tego w zaden sposob, a on po prostu juz nie mogl widziec tego swojego gabinetu. Ani sekretariatu, ani sekretarza, ani goncow, ani nawet tabliczek na drzwiach...
- Prosze mi dac papierosa - powiedziala Iwga szeptem.
Odruchowo wyciagnal w jej kierunku paczke i od razu cofnal reke:
- Przeciez nie palisz!
Usmiechnela sie leciutko:
- Teraz pale. Zal panu, czy co?
- Zal. - Schowal paczke do kieszeni.
Iwga skrzywila sie. Ten grymas nie pasowal do niej. Jakby jakis zdeprawowany fotograf przykleil do rudych wlosow kompletnie obca, dosc niemila twarz:
- Boi sie pan, ze przez papierosy bede mniej zdrowa? Nie dosc silna, by wejsc na stos?
Oczekiwal fali rozdraznienia, ale niczego takiego nie poczul. Tylko zmeczenie, dlatego cicho powiedzial:
- Iwga, odczep sie. Nie zlosc mnie... Przeciez jestesmy... wspolpracownikami...
- Aha - ciagle ten grymas na jej twarzy.
Patrzyla w dol, w ciemna kwadratowa studnie z szybem windy posrodku.
A Klaudiusz nagle przypomnial sobie, i zdziwil sie z powodu wlasnej niedomyslnosci i z tego, jak zmienily sie okolicznosci. To, co wydawalo sie wazne jeszcze przedwczoraj, teraz po prostu zostalo zapomniane.
- Przepraszam. Chcialem zapytac. Nazar?
Wlasciwie to nie musial czekac na odpowiedz. Oto ja mial. Ponuro strzasa popiol z poreczy i obserwuje, jak leca w dol szare platki...
Porecz zostala oczyszczona. Minelo dobre piec minut, zanim Iwga uniosla glowe:
- Ile wyslal pan na stos, Klaudiuszu?
Zacisnal zeby:
- Nie ma zadnych stosow. Od ostatnich stu lat egzekucje... odbywaja sie w inny sposob. Tylko tak sie mowi - „stos”...
- A jak sie odbywaja egzekucje?
- A co ci do tego?.. Humanitarnie, licho, licho, licho! Czego chcesz ode mnie, Iwgo?!
- „Usilowalem porzucic swoje rzemioslo. Zawsze wiedzialem, ze jest niewdzieczne, okrutne i brudne... Jestem do niego przypisany, jak nikt inny. Coz, ktos przeciez musi tez czyscic doly z nieczystosciami, bo inaczej swiat sie zachlysnie gnojowica...”
Cytowala, nie patrzac mu w oczy. Deklamowala wyraznie i zimno. Tylko raz glos jej drgnal - na slowie „zachlysnie”.
- Pochlebiasz mi - powiedzial. - Bardzo mi daleko do Atrika Ola.
Szczerze sie zdziwila:
- Dlaczego? Dlatego, ze zostal spalony przez panie swoje wiedzmy?
- Nie, nie dlatego. Widzisz... Cena za jego zycie bylo zycie krolowej wiedzm. A spalic mnie moga, to nie problem...
Obrzydzenie w koncu zniknelo z jej twarzy. Po raz pierwszy od dluzszego czasu popatrzyla mu w oczy:
- Nie wolno tak panu mowic.
Wzruszyl ramionami: jak chcesz.
Na dole, tam gdzie konczyly sie schody, przejmujaco skrzypnely drzwi. W przeswicie stala szczuplutka kobieta z wiadrem i szmata; zabrala sie do roboty, ale nagle zatrzymala sie i zaczela wpatrywac w stojacych wysoko nad soba ludzi. Jakby nie wierzac wlasnym oczom - czy to aby nie Wielki Inkwizytor?
- Ciagle nie chce mi sie o tym myslec - przyznal sie cicho Klaudiusz. - Lecz bede musial spotkac sie z krolowa... jak Atrik Ol. Ale, widzisz, w odroznieniu od niego nie jestem przekonany, ze potrafie ja zmoc.
Sprzataczka posuwala sie ku gorze, starannie wylizujac szmata jeden stopien po drugim.
- Atrik Ol tez nie byl pewien - powiedziala cichutko Iwga.
Klaudiusz nagle poczul do niej wdziecznosc. Moze za te slowa. A moze bylo to spoznione uznanie dla jej poswiecenia, poniewaz to dzisiejsze zajecie bylo niebezpieczne i uciazliwe, a jego wspolpracownica poprzedniego dnia przezyla, najwidoczniej, powazny osobisty dramat...
- Iwgo. Opowiesz mi... o Nazarze?
Pochylila glowe. Rude pasma przeslonily twarz.
- Chcialabym sie umyc - powiedziala nagle. - Zmyc z siebie...
Zrozumial wczesniej, niz dokonczyla. I zrozumial, ze sam tez tego od dawna chce - zmyc z siebie te noc. Zedrzec ze skory wydarzenia ostatniego miesiaca, chocby na kilka godzin, ale zapomniec o spalonej operze, przewroconym tramwaju i zakrwawionym cyrku. O psich oczach Fedory, lodowatym glosie ksiecia i cieniu krolowej matki, niespiesznie wczolgujacym sie na Wizne i caly swiat. Moze Atrik Ol tez cos takiego odczuwal, kupujac dom na przedmiesciach, chcac „uprawiac lilie”...
- W otoczeniu pszczol, brzeczacych nad kwieciem - powiedzial na glos.
Chwycil Iwge za reke i pociagnal do windy.
* * *
Droga zajela im pol godziny - caly ten czas oboje spali na tylnym siedzeniu. Klaudiusz zasnal blyskawicznie i gleboko, Iwga drzemala, od czasu do czasu tracajac twarza szybe i z trudem rozklejajac powieki. Jakies ogrody, domy, ulice przedmiesc.
Taksowkarz przyhamowal na rozwidleniu, pomyslal chwile i skrecil w prawo; droga uciekla spod kol, teraz jechali po dwoch mocno zarosnietych koleinach w otoczeniu zroszonej nieskoszonej trawy. Taksowkarz zatrzymal woz przed ciemnymi zluszczonymi wrotami, dumnie wystajacymi z odlamkow powalonego plotu. Na bramie znajdowala sie nowiutenka tabliczka: „Ul. Rzeczna 217”.
Klaudiusz, ktorego oczy ciagle nie dawaly sie rozewrzec, niespiesznie otworzyl wrota kluczem z pobrzekujacej wiazki; Iwga czekala. Wygladalo to na stary, stad i wazki, i szacowny rytual - koniecznie otworzyc wrota, stojace, tak naprawde, w szczerym polu. Przy zgnilym drewnianym slupie rosl czerwonoglowy, na poly ukryty w trawie grzyb.
Skrzypiace skrzydla otworzyly sie. Jedno od razu zwislo na ostatnim calym zawiasie - co nie przeszkodzilo Klaudiuszowi przepuscic Iwgi z galanteria przodem.
W domu pachnialo wilgocia. Zeskoczyla ze stolu gapiowata mysz; do brzeku cisnietej na stol wiazki kluczy dolaczylo melodyjne dzwonienie. Iwga drgnela; Klaudiusz wyjal z kieszeni telefon.
- Glur?.. Nie, nie chce nawet sluchac. Wiem... Mam dwadziescia godzin. Nie. Uwazaj, ze na ten okres umarlem.
* * *
Rzeka ukryla sie, utonela w szuwarach, w niskich pokreconych iwach. Przy brzegu znalazl sie pomoscik, na poly rozwalony, jak wrota i jak sam dom. Klaudiusz przytrzasnal kamieniem niebezpiecznie wystajaca glowke gwozdzia.
- Zimno - powiedziala Iwga z nerwowym usmieszkiem. - Woda tez zimna...
- Woda jest ciepla - zupelnie serio sprzeciwil sie Klaudiusz.
Po przeciwleglym brzegu, wolnym od szuwarow, ale za to bagnistym i grzaskim, petaly sie biale gesi.
- Nie mam stroju kapielowego.
- Tez mi wielkie co - gola wiedzma...
- Prosze nie kpic.
- Dobrze, odwroce sie. Gesi sie nie wstydzisz?
Iwga zrzucila ubranie na mostek. Zerkajac na Klaudiusza, demonstracyjnie wpatrzonego w horyzont, podeszla do konca pomostu, zawahala sie - sprochnialy pomost, urazony jej zwatpieniem, po prostu wzial i zlamal przegnila deske. Iwga, pisnawszy, poleciala do wody.
Czysto. Przejrzysta woda, obejmujaca czyste cialo. Czyste az do pieprzyka, do kazdego wloska...
Namacala nogami dno. Wzdrygnela sie pod dotknieciem wodorostow, wstala, poprawila wlosy. Gesi zbily sie w stado i wolno forsowaly rzeke.
- Patrz, plyna tu - powiedzial zaniepokojony Klaudiusz.
- No to co?
- Ja sie ich boje. - W glosie Wielkiego Inkwizytora slychac bylo szczery niepokoj.
- Gesi?
- Przeciez plyna tu, zarazy!
Iwga ukryla twarz w wodzie. Otworzyla oczy, swiat stal sie znieksztalcony i rozmyty, dotkniecie wodorostow juz nie wydawalo sie obrzydliwe, a dookola bioder dziewczyny krecilo sie stadko rybek, miotajac od czasu do czasu srebrzyste blyski.