odsuniety od jakiejkolwiek szansy wspomnien. Co oznacza - odsuniety od prosby o wybaczenie, proby odkupienia...
Drgnal. Iwga patrzyla mu prosto w oczy, i w glebi jej zawsze czujnych oczu widnial teraz niejasny niepokoj. Wyczula zmiane jego nastroju i nie mogla zrozumiec, w jaka tez studnie nagle zwalila sie nagle jego dusza.
Zmiana losu.
Gdzies tam, za murami leniwej slonecznej ciszy, w nieprawdopodobnie odleglym Palacu Inkwizycji miotal sie przygnieciony pelnomocnictwami Glur. Po wielkich i malych drogach miotali sie kuratorzy, slali do Wizny rozpaczliwe depesze, wpadali w histerie i przeklinali Wielkiego Inkwizytora, a ten siedzial na sprochnialym pomoscie i patrzyl na dziewczyne pokryta gesia skorka.
- Ciagle jeszcze ci zimno?
Usmiechnela sie niemal niewidocznie:
- Klaudiuszu, mam do pana prosbe. Kiedy... jesli bedzie juz tak naprawde niedobrze...
przeciez moze sie cos takiego zdarzyc... prosze mi powiedziec - „gesi”. Przypomniec mi, to moze bedzie lzej...
- Dosc kpin - powiedzial urazonym glosem Klaudiusz. - Mozesz sama mi to powiedziec... Tez mi znalazla powod do zarcikow...
* * *
Mysz, ktorys juz raz przepedzona ze stolu, oburzona krzatala sie w kacie, pod sterta starych ksiazek i innych maneli. Elektryczny czajnik zagotowal wode dziwnie szybko - chociaz, moze, to czas Iwgi czepial sie kazda sekunda o to „teraz”, usilowal rozciagnac, utrzymac, nie uciekac do „potem”...
Usilowala sobie wyobrazic, jak wygladal Klaudiusz Starz dwadziescia osiem lat temu - i nie potrafila. Miala wrazenie, ze od dziecka byl taki, jakim go widzi obecnie.
Zreszta, takiego, to go nie widziala jeszcze nigdy.
Oto stoi potezny dab - kto dojrzy zelazna skrzynie, lezaca pod jego korzeniami i zmuszajaca galezie do usychania, jedna po drugiej. A co dopiero dowiedziec sie czy to zloto w skrzyni, czy kamienie, czy, co
najprawdopodobniejsze, zetlale kosci - pytaj debu...
Dzis przed oczami Iwgi po raz pierwszy ujawnila sie tajemnica, istnienia ktorej domyslala sie tylko czasami. Ciezki kamien na szyi Klaudiusza Starza.
Przeciez tam byla kobieta, myslala Iwga i przeszly ja ciarki, i nie bylo to przypuszczenie - niezlomna pewnosc. Tam, w przeszlosci cynicznego posiadacza ogromnego loza, widnialo widmo kobiety, widnialo i wypelnialo dziwnym sensem ciche slowa o tym, co wtedy - bylo... A czego teraz nie ma.
Z jej ust ulecialo niemal bezwiednie:
- Ja tez - nie mam.
Nie powinien byl jej zrozumiec. Powinien byl uniesc ze zdziwieniem brwi i zapytac: „Slucham?”
Brwi rzeczywiscie ruszyly ku gorze, ale w polowie drogi zatrzymaly sie. Zlaczyly nad nasada nosa i Iwga zrozumiala, ze jej slowa, rzucone tak bezwiednie jak pileczka, ktorej nie mozna zlapac, nie przeznaczona do zabawy, ktora i tak upadnie na ziemie... Ze jej slowa zostaly schwytane jak pileczka. I rzut zostanie zaliczony.
- To nie jest problem, Iwgo. To nie jest nieszczescie, po prostu zycz Nazarowi szczescia... To nie dramat. To po prostu wolnosc. - Niewidzialna pileczka przeleciala na jej polowe boiska. Zawisla wysoko nad boiskiem, czekajac na jej decyzje.
- A pan wybiera taka wolnosc od dwudziestu osmiu lat?
Pileczka runela na pole rywala. Klaudiusz milczal; para nad jego czaszka rozwiewala sie i rzedla.
Kiedys, w pokoju bursy, gdzie jedno obok drugiego stalo dziewiec skrzypiacych dziewczecych lozek - tam, w wielkiej nieprzytulnej izbie, rozmawialo sie wieczorami o mezczyznach i o ich milosci.
Przewazajaca wiekszosc osobnikow plci meskiej wydawala sie byc okrutnymi zdrajcami - ale swiecie wierzono, ze wsrod nich sa tacy, ktorzy zdolni sa zachowac milosc az po grob. Jak labedzie, powtarzala z piana na ustach pewna wielkonosa, temperamentna blondynka w wieku pietnastu lat i szesciu miesiecy. Jesli jedno umrze - drugie tez...
Iwga nie byla pewna, czy interesuja ja te rozmowy. W tamtym czasie problem meskiej wiernosci nie byl dla niej w jakimkolwiek stopniu problemem znaczacym. Teraz moze trudno w to uwierzyc, ale jeszcze kilka lat temu interesowaly ja bardziej ksiazki podroznicze, niz powiesci o milosci...
Oto siedzi obok Klaudiusz Starz. Czy ktos powie, ze przypomina bohatera melodramatu?
Nad calym jego zyciem lezy cien tej kobiety. Nad jego lozem-lotniskowcem, nad jego podziemiem, gdzie przesluchuje wiedzmy, nad zmurszalym domkiem-dacza... I nad jego grobem tez bedzie lezal cien tej kobiety. Na wieki... Wielkonosa blondynka, kiedys rozprawiajaca o labedziej wiernosci, wyobrazala to sobie zupelnie inaczej. Malo co rozumiala w zyciu, ta blondasta sasiadka Iwgi z bursy...
- O czym myslisz, Iwgo?
- Tak sobie...
- Chodzmy, zrobimy ognisko.
- Dla kogo?
Slowa same ulecialy z jej ust, uswiadomila sobie, co powiedziala, dopiero przechwyciwszy jego pelne wyrzutu spojrzenie.
* * *
Ognisko - to niekoniecznie egzekucja.
Ognisko - to przytulny zapach dymu. Ognisko - cieplo i ochrona, miekkie mazniecia swiatla w aksamitnym mroku, sypiace sie w niebo iskry, wspaniale obrazy, pojawiajace sie przed oczami, jesli ktos dlugo, bez przerwy, wpatruje sie w ogien...
- Klaudiuszu... czy moge zapytac?
- Oczywiscie.
- Co sie z nia... stalo? Z ta kobieta?
Pauza.
Beznamietna twarz, podswietlona plomieniem. Iwga byla pewna, ze od dawna nikt nie zadawal Klaudiuszowi Starzowi tego pytania. A moze wcale nikt nie zadawal.
Albo? Roznamietnione pieszczotami, dotknieciami tych rak... Oszolomione w tym bezkresnym lozu, jego liczne kochanki nagle odczuwaly obecnosc cienia. Cienia tej jedynej, dawnej kobiety, moze odczuwaly rozczarowanie i zazdrosc, moze ktoras z nich zapytala kiedys: co sie z nia stalo?
Klaudiusz milczal, ale Iwga juz wiedziala, ze odpowie.
Ognisko wznosilo w swoich trzewiach fantastyczne palace - i samo je natychmiast burzylo, przeksztalcajac w chmury iskier, w chaos, w popiol.
- Zginela, Iwgo. Utonela.
- Dwadziescia osiem lat temu?
- Moze byc twoja matka, mogla byc. A tak - jestescie rowiesniczkami. Jestes nawet starsza - kacik ust drgnal niemal niezauwazalnie.
- I przez te wszystkie lata...
- Niewazne.
- Alez nie, wazne... mnie sie wydaje, ze pan uwaza sie za winnego. Ale przeciez ona nie zginela z pana winy?
Trzasnela, lamiac sie, kolejna ogniska konstrukcja.
Klaudiusz starannie podsycil ogien. Ognisko przywiedlo na chwile - i rozgorzalo ponownie. Krag swiatla rozszerzyl sie i w nienaturalnej, wacianej ciszy samotnie i niesmialo chrumknela samotna zaba.
- Odzwyczailismy sie od... ciszy. W Wiznie nigdy nie ma ciszy, prawda, Iwgo?
Westchnela. Wstala na czworaka, przelazla na druga strone ogniska, wlokac za soba koc.
Klaudiusz nie oponowal.
Usiadla obok niego. Tak blisko, ze gdyby chciala, moglaby polozyc glowe na jego ramieniu. Moglaby, ale sie nie odwazyla. Wtedy on westchnal i przygarnal ja do siebie.
Minuta. Druga. Wieczny plas plomieni. Cisza.
- Ogien... sie nie zmienil. Prawda? Jak sie pomysli... wieki, tysiaclecia, wszystko sie zmienia, i tylko ogien... patrzyli w niego starozytni, ponurzy... Oni - tak jak my teraz, tysiace lat temu. Az w glowie sie kreci, jak czlowiek pomysli... Prawda?
- Prawda.
- Klaudiuszu... Nie zdarzalo sie panu, ze chcial cos powiedziec i nie mogl? Jakby... nie wymyslono jeszcze takich slow? Jakby ich nie bylo? Zdarzalo sie tak?
- Tak...
- Ja... nie chce spac. Siedzialabym tak... do switu. Poniewaz...
- Dobrze, Iwgo. Dobrze. Posiedzimy... Szczegolnie, ze niewiele juz zostalo.
Ulozyla glowe wygodniej i w rozkoszy przymknela oczy.
* * *
O siodmej sluzbowy samochod stal juz przy rozwalonych wrotach. Nie dawal sygnalow, nie zwracal na siebie uwagi - po prostu czekal w milczeniu. Iwga poczula chlod w zoladku.
- Mamy jeszcze dwadziescia minut - powiedzial spokojnie Klaudiusz. - Zdazymy napic sie herbaty.
Mysz krzatala sie w kacie. Jak wczoraj.
Rece Klaudiusza lezaly na brzegu stolu, po obu stronach filizanki. Nie opalone, ze sladami niedawnego zaciecia, z widocznymi sznurkami zyl.
Milczal. Tak dlugo, ze samochod przy bramie uznal za stosowne delikatnie dac o sobie znac.
- Klaudiuszu...
- Tak?
- Zawsze mi sie wydaje - powiedziala szeptem. - Kiedy sie kogos traci... czlowiekowi wydaje sie, ze jest winien. A u nas na wsi, w Tyszce, gdzie sie urodzilam, tam na cmentarzu byl taki dobry lum...
Zamilkla. Samochod odezwal sie ponownie.
Klaudiusz usmiechnal sie blado:
- Dziwna ta nasza rozmowa. Jak przed otwartymi drzwiami. Musimy isc, mielismy czas sie nagadac... A teraz juz tego czasu nie mamy. Drzwi sa otwarte, a my to odciagamy i, jak sie okazuje, cos waznego nie zostalo powiedziane, a drzwi przeciez juz otwarte, i czekaja...
Wstal. Wylal przez okno niedopita herbate, starannie zdjal z wieszaka elegancka marynarke bez sladu zmarszczen, jak swiezo wyprasowana.