Lidka spogladala w mrok nad soba, gdzie rozciagalo sie niewidoczne brezentowe sklepienie i nie mogla pozbyc sie niezbyt milej mysli, ze mlodzi Andriej i Klaudia Zarudni w tym akurat namiociku splodzili swojego jedynego syna.

W polsnie nawiedzil ja Andriej Igorowicz, goly i owiniety tylko w jaskrawy plazowy recznik. Usmiechal sie z wyrzutem, jakby chcial rzec „No, cos ty...”. Pojawiala sie i Klaudia Wasiliewna, wyzywajaco gruba, w staromodnym workowatym kostiumie kapielowym, demonstracyjnie wcierala w siebie olejek do opalania i usmiechala mocno umalowanymi wargami: „Moj maz na zawsze zostanie moim. A ty powinnas urodzic, urodzic... jestes jalowa, jakbys miala bezplodne lono, widzicie ja, wymyslila... dzieci mialyby byc dla niej ciezarem...”

Lidka kilkakrotnie budzila sie z jekiem. Slawek udawal, ze niczego nie slyszy; w namiocie bylo duszno, a jego brezentowe scianki zwisaly pod ciezarem wilgoci.

O swicie Slawek wylazl ze spiwora i gdzies sobie poszedl - ni to na spacer, ni to do kapieli w morzu, a najpewniej zeby odszukac Wale i poskarzyc sie jej na ozieblosc zony. Po jego odejsciu Lidce zrobilo sie lzej; odchylila wejsciowa plachte, wpuscila do wnetrza rzeskie powietrze, odwrocila sie na bok i przespala slodko kilka godzin, do ogolnej pobudki.

Czysta wode trzeba bylo pompowac z jedynej studni. Kolowrot byl stary, drewniany zjedna dzwignia. Gospodarcza szefowa ekspedycji Wala uznala, ze problem specjalizacji zawodowej Lidki zostal juz rozstrzygniety: „Wiec tak... herbate zaparz od razu w dwoch czajnikach, do obiadu Siergiej zestawi piec, sniadanie zjemy w postaci suchego prowiantu, ale obiad wydamy pracusiom pelen...”

Lidka nie uznala za potrzebne wszczynania sporu. Po prostu podeszla do opera Witalija i poprosila o potwierdzenie, ze jej udzialem w ekspedycji jest wykonywanie prac na rzecz uniwersytetu. I ni w piec, ni w dziewiec, wspomniala o innym pracowniku OP - Nikolaju Iwanowiczu. Chciala wspomniec tez o Zarudnym, ale okazalo sie to niepotrzebne, poniewaz Witalij pokiwal glowa i natychmiast wyjasnil szanownej Walentynie, ze Lidia Zarudna jest pracownikiem naukowym i zatrudniac ja do prac pomocniczych mozna tylko za jej zgoda.

Wala mocno sie zdziwila i natychmiast spochmurniala. Najprawdopodobniej wyciagnela juz okreslone wnioski, dotyczace roli, jaka miala pelnic Lidka w ekspedycji - i sadzac z jej spojrzen, nie byla to rola zbyt pochlebna.

Lidka udala, ze nie dostrzega jej min.

Po sniadaniu wszyscy zebrali sie na narade. Szczuply Sasza okazal sie zawodowym nurkiem i instruktorem podwodnego plywania. Lidka zywila silne, choc na razie niczym nieumotywowane podejrzenia, ze nie byl to jedyny zawod Saszy.

Witalij i Piotr Olegowicz mieli, jak sie okazalo, pewne doswiadczenia w zanurzaniu sie z akwalungiem. Cala godzine poswiecono zasadom bezpieczenstwa - na poczatku cyklu dalfiny rzadko atakowaly ludzi, przeciwnie, potrafily okazywac przyjazne zainteresowanie, ale Sasza kategorycznie nalegal, zeby przy najlzejszym podejrzeniu obecnosci w poblizu „tych stworow” nurek sie ewakuowal.

Zestawiono plan pracy na najblizsze dni. Wszyscy po kolei podpisali sie na niemile wygladajacych papierach („Wysluchalem(am)...”, „Zostalem(am) uprzedzony(a)...”, „Powiadomiono mnie o...”). Po raz ostatni rozdzielono dawno juz porozdzielane funkcje. Lidka dostala do swojej dyspozycji laboratorium - prawdopodobnie bylo to dawne pomieszczenie gospodarcze, izba z cementowa podloga, luszczacym sie stolem i z okropnym czarnym kablem na ziemi - agregat pradotworczy przewiezli ze soba. Z wygladu przypominal nieksztaltna ciezarowke o spadzistym dachu i z kratami na reflektorach.

Lidka doskonale rozumiala, ze w laboratorium roboty dla dwojga sie nie znajdzie. Nikolaj Iwanowicz byl najpewniej jedynym przelozonym, ktory prawidlowo pojmowal jej motywacje. Wszyscy pozostali uznali z gory, ze zona Zarudnego juniora wziela udzial w ekspedycji po to, zeby Jaroslaw Andriejewicz nie mial powodu do tesknoty. I po to, zeby sie troche poopalac na nadmorskich skalkach. I pomagac Wali w gospodarstwie.

Lidka usmiechala sie dosc ponuro. Slawek nie wiedzial, dlaczego jego zona tak sie usmiecha, ale na jej widok krzywil sie jak czlowiek, ktory popil octu.

Potem we dwojke rozlozyli kontener. Szybko uporali sie z instrukcja, poustawiali przyrzady, wszystkie sprawdzili i podlaczyli do sieci; dzisiaj wieczorem Piotr Olegowicz zapisze w swoim dzienniku: „Pierwszy dzien ekspedycji. Gotowosc do pracy osiagnieta. Sytuacje komplikuje nieco rozpoczynajacy sie wlasnie sztorm... mniej wiecej trzy stopnie skali... Prognozy pogody zasadniczo sa sprzyjajace...”

Na tylnym dziedzincu bylego magazynu lezaly rowery. Dziesiec sztuk. Poprzebijane opony, popekana emalia i sporo rdzy.

- No tak - odezwal sie Slawek, zakreciwszy kolem jednego z rowerow. - W zasadzie mozna by usprawnic ze dwa... moglyby sie przydac...

- Nie - stwierdzil technik Siergiej. - Juz sprawdzalem... nic z tego nie bedzie. Sam zlom i szmelc.

Lidka stala obok i wszystko slyszala.

Wlasciciele tych rowerow schronili sie we Wrotach i nie wrocili. Moze zyja jeszcze do tej pory - tam, w miejscu, z ktorego sama wyniosla tylko metne i urywkowe wspomnienia. Nie masz tam czasu, a serce bije tak wolno, ze pomiedzy jednym a drugim uderzeniem zaczynasz podejrzewac, iz juz nie zyjesz.

A ich rowery przetrwaly mryge. I oto juz od kilku lat rdzewieja na brzegu, a porzadnemu i zasadniczemu Slawkowi nawet do glowy nie przyjdzie, ze branie i uzywanie cudzej wlasnosci bez pozwolenia jest niewlasciwe.

Potrzasnela glowa. Wszystko to glupstwo, oczywiscie... mieszkancy Rassmoitu dawno juz tych rowerow nie potrzebuja. Slawkowi zas i bez tego przypisuje wszystkie mozliwe i niemozliwe grzechy - sapie w nocy, patrzy ponurym wzrokiem, jest synem Andrieja Igorowicza...

Po obiedzie nad ruinami osiedla przelecial wojskowy smiglowiec. Powisial nieruchomo w powietrzu, pohalasowal, a potem zawrocil i polecial ku stolicy regionu. Lidce przypomnial sie ow chlopak, niemal jej rowiesnik, ktory do ostatnich chwil oslanial mieszkancow od strony morza. Przybyszom pokazano nawet resztki jego maszyny - ogon sterczacy z kupy gruzu. Cialo - a raczej to, co z niego zostalo - wyciagnieto z niej nie bez trudu i pochowano w ojczystych stronach, gdzies na wschodzie, gdzie nie ma morza ani dalfinow.

Lidka wzdrygnela sie. W tamtych okolicach „przyjemnosci” wynikajace z atakow glef z naddatkiem sa rekompensowane przez wybuchy wulkanow, przy czym o ile przed larwami dalfinow mozna jeszcze uciec, o tyle ze strumieniem lawy sprawa jest trudniejsza.

Pod wieczor morze wzburzylo sie ostatecznie. O tym, zeby wyplynac motorowka, nie moglo byc mowy; Piotr Olegowicz i oper Witalij stali przy nowiutkim pomoscie i po kolei starali sie o czyms przekonac nurka Sasze.

- I co, Lido? - biala podkoszulka z wizerunkiem zoltej myszki na piersiach znacznie odmladzala Witalija, a urok osobisty mial wpisany w obowiazki sluzbowe. - Jezeli pogoda sie nie zmieni, to najblizszy tydzien przyjdzie nam spedzic na plazy...

- Witaliju Aleksiejewiczu - odezwala sie Lidka, za jednym zamachem przeskakujac przez kilka dyzurnych replik. - Mam do was sprawe... i do Piotra Olegowicza - dodala, napotkawszy wzrokiem pelnie niedowierzania spojrzenie oficjalnego kierownika ekspedycji.

* * *

Morze nie chcialo sie uspokoic jeszcze w ciagu najblizszych czterech dni. Fale nadciagaly i miotaly sie na brzeg, poruszajac ciezkimi kamieniami, potem odplywaly unoszac ze soba rozmaitej wielkosci grudki zwiru, a towarzyszacy temu dzwiek byl raczej zgrzytem niz hukiem czy grzechotem.

Wsrod zwiru czesto trafialy sie odlamki szkla. Najczesciej byly to wygladzone przez morze, matowe paciorki.

Lidka czesto stwierdzala, ze jest obserwowana. Uwaznie i bystro przygladal sie jej oper Witalij. Z niedowierzaniem i nieufnie zerkal Piotr Olegowicz. Z nieukrywana wrogoscia patrzyla na nia Wala - i tylko Slawek, jej maz, uparcie unikal spojrzen w jej strone.

Noce byly bezwietrzne i cieple, Slawek przywykl do ukladania sie na noc pod golym niebem, na brzegu. Takiego romantyzmu przed nikim nie udalo sie skryc i nikogo nie dalo sie nim zwiesc - Wala spogladala teraz na Slawka z jawnym wspolczuciem, a Lidka z trudem wstrzymywala sie od obrotu w tyl, kiedy slyszala za plecami stlumione szepty. Czas plynal, prawdziwej pracy nie bylo i czlonkowie ekspedycji mieli mnostwo czasu na opalanie.

Wreszcie sztorm minal. Wszystko stalo sie w nocy i rankiem Lidka wyszedlszy na brzeg, westchnela z zachwytu - horyzont znikl, stopiwszy sie w jedno z niebem, a caly swiat wydal jej sie okragly i nieco metny - jak oszlifowany przez fale szklany paciorek.

Z hangaru wyciagnieto motorowy scigacz. I umiesciwszy go na specjalnych szynach, spuszczono na wode.

Blizej lub dalej z wody wystawaly resztki lamaczy fal. Szczyt Wrot nawet za bardzo sie od nich nie roznil - Lidka sama, bez zadnych wskazowek potrafila go pokazac wsrod innych skalek, choc nie bardzo umialaby rzec, skad bierze sie jej ta pewnosc.

„W miare mozliwosci, Lido - powiedzial jej wtedy Witalij Aleksiejewicz. - Tylko w miare mozliwosci. Celem ekspedycji jest przeprowadzenie badan, a nie stworzenie ci warunkow do samorealizacji. Twoje glowne zadania zostaly wymienione w regulaminie i rozkladzie dnia. I wybacz szczerosc, ale zechciej zrozumiec, ze na to, zeby cie chocby zaznajomic z zasadami nurkowania nie bedziemy mieli po prostu czasu. Czy ty kiedykolwiek widzialas akwalung?”

„Skonczylam kurs na Akademii Wychowania Fizycznego - stwierdzila, nie mrugnawszy nawet powieka. - Mam doswiadczenie w nurkowaniu i drugi stopien znajomosci plywania pod woda.”

Milo bylo popatrzec na ich twarze. W takich ekspedycjach niespodzianki zdarzaja sie raczej rzadko; skad mogli wiedziec, ze caly kurs Lidka zrobila w ciagu tygodnia, zanurzajac sie wszystkiego na dwa metry, a stopien zdobyla wprawdzie sportowy, ale „mlodziezowy”, na dobra sprawe „dzieciecy”?

Tym niemniej jej oswiadczenie osiagnelo zamierzony skutek. I spogladano teraz na nia jak na szkatulke z sekretna skrytka - oczekujac nowych i niezbyt milych niespodzianek.

Na scigacz wsiedli czlonkowie grupy zwiadowczej - Witalij, Piotr Olegowicz, technik Siergiej i szczuply Sasza, ktorego Lidka troche sie obawiala. Po pierwsze, jako podwodnik mogl latwo zdemaskowac braki w jej umiejetnosciach, a po drugie... Bylo w nim cos nieokreslonego, czego Lidka nie umialaby zdefiniowac, ale doskonale wyczuwala przez skore. Wcale by sie nie zdziwila, gdyby na przyklad okazalo sie, ze jego glowna specjalizacja jest paleoantropologia.

Scigacz lekko uniosl bialy dziob, opuscil nieco rufe i ruszyl przed siebie jakby niechetnie, kolebiac sie z burty na burte i ciagnac za soba szeroki, pienisty slad. Lornetki zostaly na brzegu - jedna bezceremonialnie przywlaszczyla sobie Wala, a Lidka nie miala najmniejszej ochoty prosic ja o cokolwiek. Druga mial Slawek. Lidka przez chwile sie wahala, ale w koncu tracila go w ramie:

- Daj popatrzec...

Slawek wzdrygnal sie lekko, ale nie patrzac na nia, podal jej lornetke; okulary byly nagrzane.

Lidka patrzyla, jak Siergiej rzuca kotwice - w odleglosci dziesieciu metrow od gornej framugi Wrot. Potem zobaczyla, ze Sasza i Witalij niezbyt zrecznie przewracaja sie przez burte scigacza, niczym zaby machajac w powietrzu pletwami. Piotr Olegowicz unosi sie lekko i przyklada do oczu lornetke, przeszukujac horyzont i wypatrujac grzbietowych pletw dalfinow. Kiwa glowa - „niebezpieczenstwa nie widac” - i obaj nurkowie znikaja pod woda. Potem juz nie bylo na co popatrzec - scigacz kolysal sie na wodzie, Siergiej popalal papierosa, a Piotr Olegowicz ujrzawszy w obiektywie lornety Lidke, pomachal jej reka.

Lidka tez mu pomachala. Opusciwszy lornetke, nie odwracajac sie, podala ja Slawkowi.

- Masz...

Okazalo sie, ze Slawka juz przy niej nie bylo. Wetknawszy rece w kieszenie dzinsow, szedl powoli ku bazie.

Mniej wiecej w polowie drogi dogonila go Wala.

* * *

- ...prac wykopaliskowych prowadzic sie na razie nie da - woda za metna. Na najblizsze tygodnie prognozy sa dobre, plywow nie bedzie i wszystko osiadzie na dnie. Pierwsze probki sa juz opracowywane... Jutro malzonkowie Zarudni powiedza nam, co w nich znalezli. Roslinnosc na pozor normalna... naroslo wszelkich wodorostow, jak na zwyklych kamieniach. Fauna tez jak wszedzie. Ryby spokojnie przeplywaja pod sklepieniem tych Wrot - widac, ze ze Zwierciadla nic nie zostalo. Wyglada na to, ze mamy do czynienia ze zwykla obudowa... co prawda i w takim przypadku wazne sa wszelkie rezultaty analiz... Jaroslawie Andriejewiczu?

Slawek wstal. Bialy fartuch narzucony na podkoszulek sprawil, ze maz Lidki wygladal jak ktos, kto wpadl z wizyta do szpitala.

- Mineraly - bazalt, lupek. W tkankach roslin nieco zwiekszony udzial zelaza... i to wszystko. Nic ponad norme. Sklad wody - lepszy niz na miejskich plazach. Moczu i elementow sciekowych w

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату