ogole brak. Jod i sol - w normie. Bardzo czysta i zdrowa woda...

Slawek wcale sie nie usmiechal podczas tych zartow, a wszyscy obecni uslyszawszy je, spochmurnieli.

- Jasne - po krotkiej pauzie stwierdzil Piotr Olegowicz. - Kolejnym punktem programu naszej ekspedycji bedzie kompletne oczyszczenie obiektu, pomiary, dokumentacja, a po opadnieciu mulu - fotografowanie. W koncu naszym zadaniem sa badania - na wnioski przyjdzie jeszcze czas... i mozliwe, ze nie my je bedziemy wyciagali.

Lidka milczala.

Osmiuset ludzi weszlo w te wrota. Prawie osmiuset - dokladnej liczby nikt nie zna. I prosze, zostaly kamienie, dziwny obiekt przyrodniczy, na swoj sposob nawet piekny, ale nie pozostawiajacy badaczom zadnej nadziei.

Nie masz nadziei na powrot zaginionych mieszkancow Rassmortu. Ani na to, ze uda sie dowiedziec czegos nowego o istocie Wrot.

* * *

Wala byla z pokolenia rodzicow Lidki, miala nieco ponad czterdziesci lat, byla tega i silna, bez wysilku dawala sobie rade z ciezarami i lekko podchodzila do zycia. Barwila wlosy na jasnozolty kolor i pachniala olejkiem sandalowym. Pol zycia spedzila w rozmaitych ekspedycjach, potrafila ugotowac zupe „na gwozdziu”, a gdy miala do dyspozycji jakie takie surowce, na polowym piecyku umiala przygotowac potrawy godne najlepszych restauracji.

Wieczorami spiewala przy tesknych dzwiekach gitary kierowcy Walerego.

Podczas kilku pierwszych dni ustalila sie pewna tradycja - wieczorami „na bazie” u Wali zbierali sie milosnicy pogawedek i spiewow przy gitarze. Lysawy Paszka, kierowca autobusu, specjalnie na te wieczory kombinowal u miejscowych wojakow spore ilosci metnawego samogonu i mocnego wina domowej roboty.

Lidka nigdy sie nie zjawiala na tych „wieczorynkach”, a Slawek, ktory od pewnego czasu stal sie na nich regularnym gosciem, niczego zonie nie opowiadal.

Piotr Olegowicz spedzal wieczory przy roboczym stoliku. Obecnosc obcych tylko go draznila - za cale towarzystwo wystarczyla mu jedynie czarno-biala fotografia, z ktorej jednakowymi usmiechami szczerzyla sie zona, dwaj synowie i dwie wnuczki, trzymane na rekach przez jednakowo tlusciutkie synowe.

Witalij i Sasza holdowali zdrowemu trybowi zycia. Obaj kladli sie wczesnie spac; od czasu do czasu ktorys z nich udawal sie na filozoficzny spacerek po okolicy z lornetka, podczas ktorego staral sie nawiazac rozmowe z miejscowymi zolnierzami. To jeden, to drugi zagladali do Wali - nigdy razem, a zawsze oddzielnie, jakby wedle grafiku i ze sluzbowego obowiazku, z czego Lidka wysnula wniosek, ze Sasza nie tyle jest nurkiem, co operem.

Jak przedtem, budzil w niej uczucie zagrozenia. Co prawda, zachowywal sie spokojnie i mozna by nawet rzec, iz w pewnej mierze byl sympatyczny; ona jednak czekala, ze podejdzie do niej i zaproponuje, zeby pokazala, co potrafi w masce i z butla na plecach.

I doczekala sie.

Okolo piatej upal zelzal. Wyciagniety z wody scigacz stal przed hangarem na kolach i byl w jakis sposob podobny do tramwaju.

Z porannego zanurzenia zostaly jeszcze dwie pelne, jak utrzymywal Sasza, „zapomniane” butle. Przechowywac ich do nastepnego dnia nie pozwalaly przepisy bezpieczenstwa; gdy Sasza podszedl cichutko do siedzacej na molo Lidki, jego cien sploszyl igrajaca w wodzie rybia drobnice.

- No co? Zanurkujemy?

Serce Lidki podskoczylo, jak rzucona z dloni moneta.

Nie wiadomo dlaczego poczula sie glupio w kostiumie kapielowym, szczegolnie gdy Sasza pomagal jej wkladac uprzez z butla i pas. Podwodny nurek powinien miec na sobie elastyczny kombinezon, a wszystkie te barwne sznureczki i plastykowe zatrzaski nadaja sie jedynie do wylegiwania sie na plazy...

Maske wybrala i dopasowala wczesniej. Pletwy byly za duze i telepaly jej sie na stopach, dopoki nie wpadla na pomysl, zeby je wkladac na wdziane uprzednio grube, welniane skarpety. Sasza sie skrzywil, ale nic nie powiedzial.

- Posluchaj; zadanie jest takie. Na poczatku zanurzamy sie po prostu na glebokosc trzech, czterech metrow, znaczy - do dna. I plyniemy spokojnie pod woda - ja bede ci wydawal polecenia, a ty masz je wykonywac... zrozumialas?

Szybko kiwnela glowa.

- No, to zaczynamy...

Zsunawszy sie z pomostu, od razu poszedl w glab. Lidka doskonale widziala, jak leniwie przebiera pletwami nad porosnietym wodorostami kamienistym dnem i osypiskiem szarych glazow. Morze bylo doskonale przejrzyste i widocznosc macil tylko blekit nieba odbijajacego sie w powierzchni wody oraz pecherzyki powietrza, wypuszczanego przez Sasze.

No, twoja kolej, Lidka...

Wziela ustnik w zeby. Wypuscila go. Ostroznie zlazla z nierownej krawedzi. Zanurzyla sie do ramion, przytrzymujac sie drewnianej, pelnej drzazg obudowy pomostu. Znow wlozyla ustnik w zeby. Nerwowo poprawila maske. Odepchnela sie od pomostu.

Morze bylo cieple, ale Lidka sie wzdrygnela, kiedy czubek jej glowy znikl pod woda. Uszy wypelnily sie tym niepowtarzalnym szumem, ktory zaraz potem zastepuje kompletna cisza podwodnego swiata.

Zlapala sie na tym, ze wstrzymuje oddech. Zebrawszy sie na odwage, odetchnela; powietrze w butli bylo chyba cieplejsze niz woda - choc tak moze jej sie tylko zdawalo.

Spojrzawszy w dol zobaczyla Sasze, ktory leniwie bawil sie z niewielkim krabem na splachetku piachu. Zanurzyla sie - i znow wyplynela w gore, wyskoczyla spod wody jak plastykowa pilka. Butla, tak ciezka na ladzie, z latwoscia unosila lekkie cialo plywaczki.

Sasza podniosl glowe. Lidce wydalo sie, ze w jego oczach widzi drwine.

Zanurkowala ponownie - z tym samym rezultatem. Butla nie chciala tonac. Wedle wszelkich praw fizyki nie powinna zreszta tonac - ciekawe, jak Sasza znalazl sie na dnie. Na domiar wszystkiego jest przeciez szczuply... jego wlasny ciezar nie wystarczy.

Dlaczego?!

Sprobowala inaczej. Chwycila za brzeg pomostu, podciagnela sie na rekach, a potem sie odepchnela i ostro poszla w dol. Na chwile zobaczyla nad glowa powierzchnie wody - i zaraz potem z szumem i absolutnie niegodnym asa podwodnych nurkowan pluskiem wyskoczyla nad wode. Jak splawik przy wedce.

Na brzegu stal technik Siergiej. Ujrzawszy go, Lidka poczerwieniala pod maska jak burak.

To pulapka. Teraz jest jasne, ze ktos jej robi zlosliwy kawal, jak wtedy na kolonii, kiedy Rysiuk przybil do podlogi jej tenisowki...

Podwodnik Sasza ani myslal przychodzic jej z pomoca. Przeciwnie, kiwnal reka, jakby chcial powiedziec: no dalej, zanurzaj sie, ile mozna czekac.

W ustach poczula smak gumy i nagle sie rozezlila.

Chwycila za zelazny wspornik pomostu. Przebierajac rekoma, ruszyla jak po linie - tyle ze w dol, choc wcale nie bylo to latwiejsze. Przekleta butla uparcie ciagnela ja w gore, maska coraz mocniej wrzynala jej sie w twarz i wzmagal sie szum w uszach. Lidka przemogla sie i kilkakrotnie przelknela sline, wyrownujac cisnienie. Ostroznie dmuchnela przez nos do maski - ucisk natychmiast zelzal. Do dna bylo juz blisko, a tam lezaly spore kamienie.

Zelazny wspornik porastaly wodorosty i malze. Ostra krawedzia takiej muszli latwo mozna bylo obciac sobie palec.

Ze wszystkich sil tlukla wode pletwami. Pusciwszy wspornik, natychmiast chwycila solidny kamulec - chciala sie tylko utrzymac na dnie, ale okazalo sie, ze kamien jest stosunkowo lekki i podplynal razem z nia.

Spodziewala sie, ze znow ja wyniesie na powierzchnie, zamiast tego jednak zawisla nad dnem w polowie drogi, rozstawiwszy nogi jak zaba i trzymajac kamien przy brzuchu. Obloczek metnego szlamu, ktory podniosl sie z miejsca, gdzie przed chwila lezal jej kamulec, powoli juz osiadal na dnie.

Maska cisnela ja nieznosnie. W gardle jej zaschlo, a trzeba przeciez bylo czesto lykac sline, zeby wyrownywac wewnetrzne cisnienie w uchu z cisnieniem zewnetrznym, w przeciwnym razie szybko zaczelaby ja bolec blona w bebenkach usznych.

Ostroznie ruszyla przed siebie.

Ryby blyskawicznie rozplynely sie na boki. Lidka plynela w ciszy, jakby niewazka, podwodne lasy kolysaly sie w takt nieslyszalnego przyboju. Wszystkie rosliny mialy barwe jesienna, zolta, wokol niej plywaly jakies zoltawe skrawki.

Jesien. Posrodku lata.

I poruszajacy sie pod woda czlowiek.

Okazalo sie, ze Sasza jest tuz obok. Jego ciemne wlosy rozplynely sie w luzna aureole, nadajac mlodemu operowi romantyczny wyglad. Unosilo sie nad nim jakby powietrzne drzewko - lsniace perliscie obloczki pecherzykow powietrza jeden za drugim pomykaly ku gorze. Takie samo drzewko wyrastalo z „nagumowanych” warg Lidki - dziewczyna slyszala skrzyp wlasnego oddechu, bulgotanie unoszacych sie ku sloncu babelkow i tetno krwi w uszach.

Sasza wskazal dlonia w gore. Przed twarza Lidki mignely pletwy; Sasza wyplynal i z pewnoscia spodziewal sie, ze ona zrobi to samo.

W pierwszej chwili pomyslala, ze po prostu pusci kamien, ale przypomniala sobie, jak wyskakuja z wody przytrzymane przez plazowiczow pilki. Przycisnela kamien do piersi; jeden bok mial szorstki i zolty, drugi byl pokryty sliska, zielonkawa sierscia - i zatrzepotala pletwami. Dopiero na powierzchni wypuscila kamien z dloni i przez chwile sledzila jego upadek na dno, majestatyczny niczym uwertura.

- Zle przedmuchujesz nos - stwierdzil Sasza, ktoremu mokre wlosy oblepily czaszke i natychmiast z romantycznego bohatera przeistoczyl sie w komika. - Zobacz, masz siniak na twarzy.

Slad maski Lidka wyczuwala ostro i bolesnie. Czolo, policzki, gorna warga. Zostanie jej na kilka dni. Coz, znak, ze nowicjusz zaplacil frycowe.

- Czemu nie dociazylas pasa? - zapytal Sasza i przebiegle zmruzyl oczy.

Lidka i bez tego domyslila sie, gdzie szukac sekretu jego natychmiastowego zanurzenia. Miala za lekki pas. Mowiono jej przeciez podczas treningow o indywidualnym doborze obciazenia, wszystko jednak odbywalo sie w takim pospiechu i zamieszaniu, ze oczywiscie zapomniala...

- Sierioga! - zawolal Sasza, zwracajac sie do technika. - Przynies... - spojrzal na Lidke taksujaco - ze szesc srednich obciaznikow. Dame trzeba docisnac.

Lidce sie wydalo, ze Siergiej pracujacy przy hangarze nad motorowka, zachichotal.

- Ale jestes zuch dziewczyna - stwierdzil Sasza, patrzac w morze roztargnionym wzrokiem. - Szybko sie zorientowalas. Zaraz odmierzymy obciazenie i przejdziemy sie po dnie tam i siam... tylko przedmuchuj maske nosem, bo szkoda twarzyczki. I o uszach nie zapominaj, tez ich szkoda, uszkodzisz sobie bebenki. Wy co, poklociliscie sie ze Slawkiem?

Zaskoczona niespodziewanym pytaniem targnela glowa tak, ze bryzgi wody z mokrych glosow polecialy Saszy w twarz:

- Nie-e...

Nigdy nie czula urazy z powodu zdrad, jakich dopuszczal sie Slawek z przypadkowo napotykanymi dziewczynami.

Ale nie wiadomo dlaczego, mysl o nieuniknionym zwiazku Slawka z energiczna Wala sprawiala jej przykrosc.

* * *

Morze bylo gladkie jak stol. W oddali widnialy zarysy lodzi patrolowej. Jedyna widoczna w zasiegu wzroku fala brala swoj poczatek za rufa scigacza; Lidke dziwilo tylko, jak daleko sie rozbiega i dlugo utrzymuje. Nic, tylko wziac i napisac na morskiej gladzi: Slawek i Wala...

Mysl byla absolutnie nie na miejscu. Wyprawiajac sie po raz pierwszy ku Wrotom, nie godzilo sie myslec o takich drobiazgach.

Piotr Olegowicz wdzial juz akwalung i trzymal kamere. Pozostali wzgardzili piankami, a dla Lidki w ogole nie dalo sie znalezc odpowiedniego rozmiaru. Bylo cieplo, a lekka mgielka na horyzoncie

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату