przypisac jej omdlenie kruchemu zdrowiu mlodej laborantki?

Gdy odpowiedziala, w jej glosie zgrzytalo, jakby ktos jej sypnal piasku.

- Mam zaswiadczenie... Jestem zdrowa! Nie macie prawa.

- Nie mialem prawa puszczac cie pod wode - stwierdzil Witalij ze smutkiem w glosie. - Dzieki Bogu, w ktorego nie wierze, wiec dzieki mu za to, ze zanurkowalas niezbyt gleboko i zdazono cie wyciagnac... bo moglas zapasc w spiaczke...

Lidka milczala. Cos w slowach opera podsunelo jej na poly juz zapomniana, uboczna i jednoczesnie bardzo wazna mysl. Dzieki Bogu... Kara Boza...

- I jak do tego doszlo? - zapytal Witalij juz innym glosem, nie jak naczelnik ekspedycji, ale jak troskliwy przyjaciel. - Pamietasz, co wtedy poczulas? Podplynelas do Wrot... Zatrzymalas sie w ich przeswicie... a przy okazji, czemu sie zatrzymalas?

- A czy to wazne? - zapytala Lidka przez zeby.

- No... w ogole... - Witalij jakby sie zawahal. - Diagnoza. Chcialoby sie wiedziec, co tam ci sie przydarzylo.

Lidka zamknela oczy, choc i bez tego wokol bylo ciemno.

Owszem, weszla we Wrota. Choc przedtem nie miala takiego zamiaru. Potem postanowila przeciac niewidoczna, nieistniejaca powierzchnie Zwierciadla... W polowie drogi sie przestraszyla. I zatrzymala sie pod lukiem.

Plaszczyzna?

Ocknal sie pulsujacy bol po lewej stronie czola. Co tam bylo... miala widzenie, czy co? Majaki przed omdleniem? Jakby w przeswicie Wrot naciagnieto lsniaca siatke, pajeczyne... miejscami porwana, a miejscami idealnie gladka i lsniaca w sloncu.

I szum w uszach. Jakby jednoczesnie slyszala ze dwie dziesiatki rozmaitych nut - co najciekawsze, brzmiacych bardzo harmonijnie.

- No co... przypominasz cos sobie? - zapytal cicho Witalij. W zasadzie zaszemral... jego twarzy nie bylo widac, ale Lidka natychmiast sobie przypomniala oczy jak swidry i cala reszte.

- Nie. - Sama nie wiedziala, dlaczego klamie. Po prostu chciala sie odegrac za tamto... Jak milo jest byc wredna.

- Nic, absolutnie nic? No... powietrze w butli nagle zrobilo sie kwasne... Slina zaczela sie silniej wydzielac... Nie?

- Nie pamietam - powtorzyla Lidka z uporem.

Nad horyzontem wstawal blady, niezwykle wielki miesiac I wzmagal sie wiatr zwiastun jutrzejszego sztormu.

* * *

Nazajutrz uznano, ze z powodu wzburzenia morza nie da sie wyplynac. Piotr Olegowicz zapisal w dzienniku: „Analizy i zestawianie danych”.

Wobec czego wszyscy zabrali sie do starannego rysowania szkicow i mapek. Razem przejrzano kasete wideo - najpierw bardzo wyrazny, nie bez artyzmu uchwycony plan glowny, plan sredni, powiekszenie, odjazd - a potem od razu pecherzyki, miotajace sie cienie i czarne dno motorowki. Lidka zdazyla zobaczyc sama siebie - bezwladna lalke, ktorej z kacika ust frunal ku gorze warkocz babelkow powietrza. Widziala tez swoje, unoszace sie bezwladnie jak u topielicy, wlosy. Patrzac na to, poczerwieniala i wciagnela glowe w ramiona - chwila jej podwodnego omdlenia nie zostala zarejestrowana.

Przed obiadem poszla sie powloczyc po osiedlu - przedtem unikala takich wycieczek, bo wszedzie wokol otwieraly sie przygnebiajace widoki. Wydawalo jej sie, ze z kazdego zakatka opuszczonego i na zawsze porzuconego miasteczka ziona strach i groza. Dzis jednak zacisnela zeby i poszla.

Z Rassmortu niewiele sie ostalo. Zdarzyla sie tu przeciez apokalipsa i to tak gwaltowna, jakby ktos jej rozkazal zniszczyc wszystko.

Kesy porozbijanych i porosnietych juz trawa cegiel.

Pusta mogila mlodego lotnika. Pod ogonem helikoptera ulepily sobie gniazdo beztroskie jaskolki.

Z czyjegos rozbitego okna wyrasta maly klon.

Zasypana piaskiem studnia.

Bardzo dobrze zachowane kute ogrodzenie. Zelazne lodygi, kwiaty i liscie. Furtka wiodaca donikad.

Znak drogowy, nakazujacy jazde tylko na wprost. Ciekawe, zwlaszcza ze wokol pustka. Slup wygiety w luk, cudem zachowana strzalka wskazuje w dol. W ziemie.

Kara Boza.

Lidka przypomniala sobie kaznodzieje, ktory kiedys przyszedl do ich liceum. Wszyscy, wszyscy pograzyli sie w grzechu i ktoz moze wiedziec, czy tym razem On zechce sie zmilowac i utworzyc zbawcze Wrota, zeby dac ludzkosci jeszcze jedna szanse...

Wetknela dlon w kieszen waziutkich szortow, ktore kiedys byly dzinsami o pelnej dlugosci. Kieszenie byly plytkie i nie miescila sie w nich nawet polowa dloni.

Witalij dlugo patrzyl na nia, nie mowiac ani slowa. Lidka spogladala mu prosto w twarz. I dopiero wtedy, gdy oper zapytal cicho: „Czy ty naprawde chcesz zostac naukowcem?” - dopiero wtedy poczerwieniala tak, ze rumieniec wchlonal chyba czerwony slad po masce.

- Tak, chce byc naukowcem! - stwierdzila wyzywajaco. - Naukowiec nie moze zawczasu odrzucac zadnej hipotezy. Jakkolwiek glupia moglaby sie wydawac na pierwszy rzut oka.

- To nie hipoteza - Witalij usmiechnal sie ze wspolczuciem. - To raczej fantastyczny domysl. A ty wierzysz w Boga? Czy po prostu szukasz pierwszego lepszego wytlumaczenia?

Lidka milczala. Z podkoszulki opera usmiechala sie do niej zolta mysz.

- Boska natura Wrot - odezwal sie Witalij z krzywym usmieszkiem. - Niemozliwa do wyjasnienia metodami naukowymi. Skoro tego nie umiemy pojac, znaczy Pan Bog sie postaral, co?

- Nie mowie „boska” - odpowiedziala chicho Lidka. - Ale... czy to tak trudno sprawdzic? Przejrzec archiwa... Za ostatnie kilka cykli... moze stuleci... Czym ten Rassmort roznil sie od innych miast... a moze sie nie roznil? Bylo cos, czy nie?

- Bylo - odpowiedzial Witalij matowym glosem. Dziewczyna byla na niego tak rozezlona i jednoczesnie pograzona we wlasnych myslach, ze nie od razu to uslyszala... a raczej nie od razu pojela wage jego odpowiedzi.

- Bylo - powtorzyl Witalij, patrzac na biale grzywacze, dzieki ktorym morze upodobnilo sie do karakulowej papachy. - Przed dwoma cyklami, powinnas to pamietac z kursu historii ogolnej... tutaj, w tym zaprzyjaznionym kraju istnial wyjatkowo niesympatyczny i szkodliwy ustroj spoleczny. Idiotyczny, koszmarny totalitaryzm. Znasz to slowo?

Lidka przelknela lagodna kpine.

- Wiec... w tych warunkach zawsze zachecano do donosicielstwa. W tym i do spolecznego, na wszystkich... poziomach. Wlacznie do donosow, jakie skladal maz na zone... Widzialem tu zdumiewajace dokumenty.

Przerwal. Usmiechnal sie ze znuzeniem, starl usmiech chusteczka. I popatrzyl Lidce w oczy.

- Pracowaliscie juz nad moja wersja - stwierdzila Lidka szeptem. - Ogladaliscie dokumenty Rassmortu. Wyscie tez o tym pomysleli.

Witalij odczekal chwile, a pozniej kiwnal glowa.

- To niezupelnie tak, jak myslisz. Rzeczywiscie przegladalem archiwa... Wszystkie. Widzialem dane dotyczace wszystkich odnotowanych tu apokalips. Szukalem pod katem epidemii... klesk nieurodzaju... pomorow na bydlo... Badalem anomalie sejsmiczne. Nie tylko ja. Szukalismy innych skutkow. Oprocz tego, ktory jest oczywisty. Oprocz pekniecia skorupy ziemskiej, przesuniecia Wrot i zalania ich przez morze. Szukalismy tak, zeby miec czyste sumienie.

- Znalezliscie?

Witalij pogladzil mysz na koszulce. W rzeczy samej chcial pewnie rozmasowac sobie piers.

- Nie wiem. Moze i tak. Nic takiego, zeby wrzasnac „Mam!” i pobiec do szefostwa po premie, a potem zazadac od ludzkosci pomnika. Ale... mieszkancy Rassmortu wykazywali patologiczna sklonnosc do donosicielstwa. Na tysiac siedmiuset owczesnych mieszkancow miasteczka - dwa tysiace donosow.

- Ile? - zapytala Lidka, wstrzymujac oddech.

- Dwa tysiace. W ciagu poltora roku. Zechciej tez wziac pod uwage, ze ci ludzie byli biedni i malo wyksztalceni... lowili ryby i w zasadzie nie za bardzo mieli sie czym dzielic. „Sasiad taki a taki powiedzial, zeby nasz wodz szybciej zdechl”. „Sasiadka taka i taka powiedziala, zeby nasza wladze szlag szybciej trafil”. „Tesc powiedzial...” „Synowa powiedziala...”, „Dziadek podtarl sobie tylek ulotka z fotografia wodza...” i tak dalej. Nie umiem rzec, czy z tych donosow wyciagano jakies wnioski i dokonywano aresztowan, ale owczesne tajne sluzby wszystko troskliwie przechowywaly. A w sasiednich osadach, ktore od Rassmortu roznily sie tylko nazwami, paczki tych donosow byly nie dwa, nie trzy, ale z dziesiec razy mniej pojemne.

Witalij mowil z wyraznym przejeciem. Lidka pomyslala, ze u siebie w OP musi prowadzic kursy mlodego bojownika. Umie opowiadac. Robi to z zacieciem i wyraziscie.

- I to juz wszystko. Wiecej nic. Zadnych statystycznych anomalii. Tylko ta historia sprzed dwoch cyklow. Przy czym do tej pory z tamtych mieszkancow zostalo przy zyciu tylko dziesieciu ludzi... same staruchy. Wszyscy, co do jednego, weszli w te Male Wrota... i zostali tam - Witalij nieokreslonym gestem machnal reka ku kamiennemu sklepieniu bramy, ktore niespodziewanie wysoko wynurzylo sie z fal.

Lidka poczula, ze przejmuje ja zimny dreszcz. Na chwile uwierzyla. Najpierw niezwykly wzrost podlosci, potem, po dwoch pokoleniach - odpowiednia zaplata. Pozostali tam, za zaginionym Zwierciadlem. Co sie z nimi stalo... i co sie dzieje?

- Ruszylo cie - stwierdzil Witalij, bacznie obserwujacy reakcje Lidki. - Ale odprez sie... Na swiecie jest mnostwo podlosci, za ktore nikt nie ponosi kary. Jestem pewien, ze zabojcy Andrieja Zarudnego - nie wykonawcy, ale ich mocodawcy - spokojnie przezyli mryge, wyszli z Wrot i gdzies tam dreptaja sobie po ziemi. Wybacz, jezeli dotknalem czulego punktu.

Patrzyl na nia z usmiechem, jakby chcial rzec: widzisz, wiem wszystko. Wiem, ale nikomu nie powiem.

Przelknela kolczasty klebek, ktory nagle zrodzil sie w jej krtani.

- A... inne artefakty Wrot? Czy w stosunku do tamtych prowadzi sie podobne badania?

Witalij westchnal ze znuzeniem.

- No tak... cos tam sie robi. Wersje „odplaty” rozpracowywal nasz wydzial... i analogiczne agencje w innych krajach; przy czym trzeba od razu powiedziec, ze jesli ktos ma taki artefakt na swoim terenie, niechetnie dzieli sie informacja z sasiadami. Jest kilka nowych, utajnionych... a reszta to stare stanowiska. Kiedy artefakt stoi setki lat - sprobuj sie dowiedziec, kto kogo skrzywdzil albo kto i za co powinien odpowiedziec. Popatrz, dalfiny!

Wyciagnal reke ku pokrytemu grzywami fal morzu. Lidka dosc dlugo niczego nie widziala i zaczela podejrzewac, ze to unik dla zakonczenia rozmowy. Potem jednak zobaczyla czarne punkciki... jeden, drugi...

- Sa blisko skal - stwierdzil zamyslony Witalij. - Zbiera sie na burze. Do czego jest im to potrzebne...

Lidka milczala i patrzyla.

- Wiesz, co sobie pomyslalem? Dalfiny to najbardziej wolne istoty w przyrodzie. Tylko im nie sa potrzebne Wrota. Tylko one potrafia przetrwac apokalipse na zewnatrz...

- Nie one, ale glefy - poprawila go Lidka odruchowo.

- Wszystko jedno. Grunt, ze nie potrzebuja pomocy. Od Boga, kosmitow ani od przyrody. A my... my trzesiemy sie ze strachu. Otworzy czy nie otworzy? Daruje nam czy nie? Tak sie przyzwyczailismy do tych darmowych schronow, ze ogromne zdziwienie wywoluje fakt, iz od czasu do czasu cos sie w tym systemie psuje.

- Czy u was, w OP, przyjete jest zajmowanie sie takimi pytaniami? - Lidka postarala sie swoje zdziwienie wyrazic bardzo ostroznie.

Witalij tylko sie usmiechnal.

- Wiesz co, Lida? Pogodz sie ze Slawkiem. Bo jakos to... jak Boga kocham... nieladnie.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату