Glowa Saszy mignela nad falami w odleglosci dwudziestu metrow. Dziesieciu...
Skazana juz Lidka uniosla glowe i spojrzala po raz ostatni na brzeg, morze, skalki i plaze. Wysoko na kamieniach, gdzie pod sloncem usychalo z pragnienia jakies samotne, kolczaste drzewo, widac bylo wyraznie ludzkie sylwetki. Z morza nie mozna bylo zobaczyc, co to za ludzie i gdzie patrza - ale ten widok dodal Lidce sil.
Ostatnie piec metrow Sasza przeplynal pod woda, jednym dlugim nurem. Wychynal na powierzchnie tuz przed nia; Lidce wydalo sie, ze patrzy na nia kompletnie obojetnymi, zimnymi niczym ryba oczami. Oczami zabojcy.
- Precz! - wystarczylo jej sil na to, zeby krzyknac i nawet wskazac reka na skaly. - Tam! Zolnierze! Maja lornetke! Wszystko zobacza!
- Odbilo ci?
Byl wsciekly. Strasznie wsciekly i skrajnie rozdrazniony. Lidce wydalo sie nawet, ze widzi sline splywajaca mu z kacika warg - ale odwrocil sie i spojrzal w strone brzegu. Wydalo jej sie tez, ze przez chwile przyglada sie grupce ludzi, stojacych na brzegu.
- Zglupialas, czy co?
- Nie podplywaj - odpowiedziala, nie spuszczajac z niego oczu.
- Co?!
- Nie uda ci sie mnie utopic - odpowiedziala, czujac, ze do oczu naplywaja jej szczypiace lzy. - Zobacza... nie ruszaj mnie...
Zaklal - tak jak nikt ze znajomych Lidce mezczyzn nie klal przy kobietach.
- Na brzeg! Jazda! A jak nie, to cie przytopie, idiotko jedna, i za kudly wyciagne na brzeg! No?!
Poplynela ku brzegowi, po prostu dlatego, ze nie miala innego wyjscia. Sasza trzymal sie obok, nie za blisko, ale Lidka doskonale wiedziala, ze ta odleglosc jest zwodnicza. Plywak... z pewnoscia mistrz...
Kolejna fala rzucila ja ku brzegowi i znow chciala szarpnac w tyl, ale Sasza mocno pchnal ja w plecy. Raz i drugi. Poczula piasek pod stopami i wczepila sie wen palcami nog; fala sie cofnela, a Lidka zostala i do nadejscia kolejnej fali zdazyla zrobic trzy kroki przed siebie. Pochylila sie i upadla na czworaki.
Nowa fala, ostatnia juz dla Lidki tego dnia, zbila ja z nog i poturlala po plazy. A potem zostawila ja trzepoczaca sie na piasku.
Sasza znow zaklal sazniscie za jej plecami. Lidka na oslep, jak maly kotek, odpelzla jak najdalej od morza, dotarla do suchego piasku i padla bezwladnie, niczym wor.
Sasza mamrotal cos przez zeby.
Lidka podniosla glowe, w ktorej huczalo jak w dzwonnicy; Sasza wychodzil z morza wsciekly, gniewnie wyszczerzony i bez gatek.
- No co sie gapisz? Fala porwala! Przez ciebie, durna kutwo...
Ruszyl przez plaze ku swoim szortom. Lidka lezala, nie majac sil, by sie ruszyc... Niczemu juz sie nie dziwila.
* * *
- Napisze raport - warknal Sasza przez zeby. - Cala laboratoryjna robote wykonuje sam Zarudny. A ta histeryczka powoduje tylko nadzwyczajne wypadki, jeden za drugim. No, powiedzmy, ze nie spi ze swoim mezem i wariuje, kiedy tamten lize sie z Walka... ale co to ma wspolnego z praca?! Co ma wspolnego, pytam! Jednego dnia mdleje, drugiego sie topi, trzeciego rzuci sie na leb ze skal, a ty, Wit, ugrzezniesz po uszy w gownie... I Piotrowi sie dostanie za nic. Pomysl o tym, Wituniu.
Milczec, milczec, mowila sobie Lidka. Jezeli teraz podniesie glos, zdenerwuje sie i zacznie usprawiedliwiac - kazde chlipniecie bedzie woda na mlyn Saszy. Milczec... cierpiec i milczec...
W sztabowym pokoiku, posrod nagich ceglanych scian, bylo mroczno i ciagnelo wilgocia. I basowo brzeczaly muchy. Cisze, jaka zapadla po slowach Saszy, zaklocal tylko ten dzwiek..
- Lido - odezwal sie wreszcie Witalij Aleksiejewicz, obracajac w palcach metna, podrapana soczewke. - Wyjdz, prosze... Idz sie przejsc...
Piotr Olegowicz glosno westchnal.
- Nie wyjde - odparla Lidka cichym glosem.
Witalij uniosl brwi:
- Co?
- Prosze posluchac... - ze wszystkich sil starala sie utrzymac nerwy w garsci. - Jezeli za kilka dni rzeczywiscie spadne ze skaly - wiedzcie, ze to on mnie zepchnal! On... owszem, wpadlam w jame i bylo mi trudno... trudno wyplynac. Wolalam go! A on siedzial i patrzyl, jak tone. I usmiechal sie!
Ostatni szczegol Lidka wymyslila, ale wymyslila bardzo przekonujaco. Rzeczywiscie przypomniala sobie, jak Sasza sie usmiechal, patrzac na jej szamotanine. Usmiechal sie zadowolony, jak kat.
- Zglupialas, czy co? - zawrzal gniewem nurek. - Tobie potrzebny psychiatra. To, co ci sie przywidzialo, i co sobie wymyslilas, to czyste brednie!
- Wolalam - powtorzyla Lidka szeptem. - Bylabym sie utopila. Wyplynelam dzieki przypadkowi. Mowie prawde.
Witalij wypuscil soczewke na stol.
- Sasza, po kiego czorta polezliscie do tej zatoczki?! Czyj to byl pomysl?
- Jego - stwierdzila Lidka jeszcze ciszej.
- Zabroncie jej w ogole zblizac sie do wody! - warknal Sasza. - Odeslac ja z kwitkiem, psiakrew. Siedzialem na brzegu i czytalem. Moze i krzyczala, ale tam huczal przyboj...
- Ale czemu na nia nie patrzyles? - zapytal Witalij rozdraznionym tonem. - Przeciez widziales, zbieralo sie na burze!
- Przeciez siedziala tam ze czterdziesci minut! Plytko, sam piasek, i szczur sie nie utopi. Skad moglem wiedziec, ze to taka...
Umilkl, ale niewypowiedziane przezen slowo wyraznie mozna bylo odczytac w jego oczach.
- Lido, wyjdz! - polecil Witalij ostrym tonem.
Wstala.
- Sama... sama chce wyjechac. Zanim on mnie zabije...
Odwrocila sie i wyszla, zamknawszy za soba drzwi.
Slawka znalazla przy kolumience pompy wodnej. Wiadro dawno juz bylo pelne, a on wciaz gniotl dzwignie, woda przelewala sie przez krawedz, podtapiala gumowane tenisowki Slawka i szybko nikla, wsysana przez sucha, spekana ziemie.
Slawek spojrzal na Lidke i nic nie powiedzial. Wypuscil tylko dzwignie z rak, ale woda jeszcze przez chwilke saczyla sie cienkim, zdychajacym strumyczkiem.
- Alez ty wygladasz - odezwal sie wreszcie.
Lidka zerknela do wiadra. Spojrzala na nia blada, wymizerowana twarzyczka otoczona splatanymi strakami wlosow.
Zaczerpnela wode reka. Przemyla twarz, pragnac jakos sie otrzezwic i wziac w garsc, osiagnela jednak efekt przeciwny do zamierzonego. W koncu usiadla na ziemi, skrzyzowala nogi i skuliwszy sie, wybuchnela placzem.
Slawek usiadl obok niej i otoczyl ramieniem jej plecy. Poglaskal ja tez po glowie, po szorstkich, przesyconych grudkami soli wlosach:
- No... nie przejmuj sie. Ze mna tez tak kiedys bylo... niewiele brakowalo, a utopilbym sie w plytkim stawie. Dwa metry od brzegu. A Saszka... nie miej mu tego za zle. Jak nikt nie widzial, to sam sie prawie rozplakal i strasznie pobladl... Niczego nie slyszal. Bywa tak, ze ci sie wydaje, iz glosno krzyczysz, a w rzeczywistosci z twojej krtani nie wychodzi zaden dzwiek. A tu jeszcze szum morza. Wiec nie placz, wszystko dobrze sie skonczylo...
Glos Slawka brzmial tak przekonujaco, ze i bez tego ryczaca jak wariatka Lida okryla sie zimnym potem na mysl, ze w istocie cala ta historia z utonieciem to tylko glupi przypadek. Jej, idiotce zabraklo sil, by glosno wolac o pomoc, a on zaczytal sie i zapomnial o obserwacji kapiacej sie dziewczyny.
Milczala, a Slawek caly czas mamrotal cos uspokajajacego; ale jego dotkniecia wydaly jej sie teraz niemile. Przypomnialy jej sie maslane oczy wesolej Wali; no nie, bydlak z tego Saszy, okropny bydlak! Niech sie caluje z calym obozem, z Wala albo chocby z Piotrem Olegowiczem. Co to, zazdrosc, czy co?
Z niskich drzwi sutereny wyszedl Witalij. Skrzywil sie bolesnie, kiedy promienie slonca chlusnely mu w twarz; za nim pojawil sie chmurny Piotr Olegowicz. Jego bialy tenisowy podkoszulek sciemnial pod pachami od potu.
- Wiec tak, laborantko Zarudna - oznajmil Witalij, wwiercajac sie w jej twarz swoim swidrowatym spojrzeniem. - Do konca ekspedycji nie zostalo juz tak wiele czasu. Zadnych incydentow i przedwczesnych powrotow ani ja, ani Piotr Olegowicz sobie nie zyczymy. Badz wiec uprzejma troche pocierpiec i ostatnie dni przesiedz w laboratorium. Do morza sie nie zblizaj i nie podchodz do motorowki. Mam nadzieje, ze wiecej wypadkow nie bedzie?
Piotr Olegowicz unikal jej wzroku, ale Witalij patrzyl na nia tak, jakby zamierzal w jej twarzy osadzic dwa stalowe trzpienie. Lidka zrozumiala, ze nie zdola sie powstrzymac od cichej zemsty. Musi mu odpowiedziec teraz, nawet wobec perspektywy wstydu i kolejnych drwin.
- Widzialam resztki Zwierciadla - tam, we Wrotach - stwierdzila, patrzac Witalijowi prosto w oczy. - Ja
Piotr Olegowicz skrzywil twarz, jakby zrobilo mu sie wstyd za dziewczyne. Tak nieladnie, dziecinnie klamac, na poczekaniu wymyslac bajeczki, zeby tylko podniesc swoja wartosc...
Obaj mezczyzni odwrocili sie i bez slowa ruszyli przed siebie.
- Po co to wszystko? - znuzonym glosem zapytal Slawek. - Milczalabys chociaz... a ty... ot, pleciesz, co ci slina na jezyk przyniesie.
- Widzialam - powtorzyla Lidka, ktora w jednej chwili sie uspokoila. - Gdyby nie swinstwo, ktore ten dran domieszal mi do butli...
- To paranoja! - rzucil Slawek gniewnym, wrogim glosem. - Kto mialby ci dodawac cos do powietrza?! Jutro sie okaze, ze zatruto ci salatke!
Urwal nagle.
Obok stal Witalij. Pobrudzil podkoszulek na brzuchu i dlatego zolta mysz wygladala jak palacz po zmianie...
- Zarudna... pozwoli pani ze mna.
* * *
Blyszczaca siatka. Pajeczyna, miejscami porwana, miejscami idealnie gladka i migoczaca w promieniach slonca. Migotania Lidka narysowac nie potrafila, ale w sumie wyszlo dosc podobnie. Szczegolnie, jezeli uwzglednic jej slaba pamiec wzrokowa, o ktorej Lidka wiedziala jeszcze z czasow licealnych.
Oczywiscie, nie dalo sie narysowac dzwiekow. Na domiar wszystkiego Lidka za nic nie mogla sobie ich przypomniec.
- Dlaczego od razu mi nie powiedzialas? - zapytal ostro Witalij.
- Zapomnialam. Butla, zatrucie i...
- Nie bylo zadnego zatrucia! Nie plec bzdur. Zeby otruc czlowieka na glebokosci pieciu metrow, trujacy gaz musialby byc skondensowany, a ekspertyza nie wykazala prawie niczego!
- Prawie?
- Niczego, co mogloby wywolac taka reakcje!
- A jezeli on podmienil butle przed ekspertyza?
- Histeryczka... - stwierdzil Witalij zmeczonym glosem. - Z ogromna satysfakcja wyprawilbym cie z powrotem.
- No to niech pan wyprawia! - Lidka pogladzila kartke ze swoim niezbyt udanym rysunkiem. - Znajde ludzi, ktorzy mi uwierza!
- Dawaj!