Witalij prawie wyrwal kartke z jej rak. Podniosl ja ponownie do oczu z takim wyrazem, jakby musial wbrew sobie ssac obrzydliwie slodki cukierek.

- Pan nie po raz pierwszy widzi cos takiego - stwierdzila Lidka cichym glosem.

Witalij wzruszyl ramionami.

- Rozne rzeczy czlek widuje... Owszem, zetknalem sie juz z czyms podobnym. W raportach o starych artefaktach Wrot, ktore badano w ciagu kilku kolejnych cykli, az w koncu machnieto reka i otworzono je dla turystow. Byl tam oddzielny zbior rozmaitych szalonych wersji. I jakis stukniety, podobnie jak ty, widzial... pajeczyne. Co prawda pelniejsza niz twoja. I byla tam jeszcze specjalna teczka zatytulowana „Omdlenia w przeswicie”. Wszystkiego osiem albo dziewiec przypadkow. Stracilas przytomnosc pod wplywem dzialania Wrot. Odczep sie od Saszki.

- I teraz nie dopuscicie mnie do Wrot na odleglosc armatniego wystrzalu? - jadowicie spytala Lidka.

Witalij tylko sie skrzywil.

* * *

W nocy przysnilo jej sie dziecko. Chlopczyk, majacy moze poltora roku, w krotkich, trzepoczacych na wietrze porteczkach. Stal pewnie na krzepkich, nieco krzywych nozkach, na prawym kolanku mial na poly zablizniona, posmarowana mascia rane. W jednej raczce mial jaskrawozolta plastykowa lopatke, w drugiej gumowego, piszczacego kotka. Krotko ostrzyzone, jasne wlosy, duza okragla glowa, spokojne i beznamietne oczy, a twarz - malenki portret Andrieja Zarudnego albo moze Slawka, wszystko jedno. Pulchniutka raczka mocniej zgniata gumowa zabawke, kotek wydaje przerazliwy pisk... jeden, drugi i trzeci...

Obudzila sie. Nad namiotem hulal wiatr, ale przeciagly pisk wisial jej jeszcze w uszach...wymyslony dzwiek, ktory jej sie przysnil. A Slawka obok nie bylo.

Odsunawszy na poly zasznurowana klape, na czworakach wypelzla na zewnatrz.

Wszystko to bzdury, te opowiesci o tym, ze bezdzietnej kobiecie obowiazkowo beda sie snic jej nieurodzone jeszcze dzieci... Chociaz... mialby teraz roczek albo poltora roku. Slinil by sie, bawil grzechotkami, gryzlby gumowe krazki... i to wszystko. Nie byloby niczego innego, ani uniwersytetu, ani pracy, ani ekspedycji.

A po cholere komus ta ekspedycja? Powiedzmy, ze dokonali dokladnych pomiarow pozostalosci po Wrotach. Okreslili, ze niczego ciekawego soba nie przedstawiaja, kamien jak kamien, ludzkosc stworzyla takich lukow od licha i jeszcze troche. Zrozumiec natury Zwierciadla nie jestesmy w stanie... a zreszta, nie masz go tutaj, tego Zwierciadla, tylko same domysly...

W polmroku przedswitu swiecilo sie tylko jedyne okienko w pomieszczeniu sztabu. Slawka nie bylo widac, a w pewnej odleglosci majaczyla pomaranczowa kopula namiotu Walentyny.

Lidka wrocila na poslanie, zwinela sie w klebek i zamknela oczy.

* * *

I tym razem nie obeszlo sie bez obecnosci Saszy. Siedzial za sterem motorowki, a Lidka usadowila sie na burcie i udawala, ze go nie widzi. Lekki wietrzyk rozwiewal jej wlosy - nareszcie umyte w szamponie; wiedziala, ze wyglada efektownie, ale efekt rozwieje sie w nicosc, gdy tylko da nura w wode. Potem wlosy oblepia jej glowe i szyje, zmyja sie tez slady tych minimalnych zabiegow kosmetycznych, ktorym wbrew zdrowemu rozsadkowi poddala dzis rano oczy i usta. Przed podwodna wyprawa glupio jest sie malowac, Lidka jednak chciala dzis zaprezentowac wszystkim swoja niezaleznosc i urode.

I trzeba przyznac, ze swoj cel osiagnela. Technik Siergiej spogladal na nia z zainteresowaniem, kierowca Walery odprowadzil wysztafirowana laborantke dlugim, zdziwionym spojrzeniem i nawet Piotr Olegowicz usmiechnal sie, pomagajac jej przejsc z pomostu na poklad motorowki. Witalij zachowal profesjonalny, niewzruszony wyraz twarzy, a Sasza zachowywal sie tak, jakby Lidka w ogole nie istniala.

Slawek zas... Slawka nie widziala od rana.

I bardzo dobrze. Lidka doszla do wniosku, ze juz go nie potrzebuje. Slawek jest... opracowanym i zuzytym materialem.

Moze lekko sie burzylo. Lidce przyczepiono do pasa linke zabezpieczajaca. Piotr wzial kamere, a Witalij podal Saszy lornetke:

- Uwazaj na wszystko...

Sasza kiwnal glowa, nie wypuszczajac papierosa z ust. Spojrzawszy na horyzont, kiwnal glowa:

- Czysto... Jazda w dol.

Zanurkowali prawie jednoczesnie. Tylko Lidka zamarudzila na chwile i pochwycila uwazne i lekko pogardliwe spojrzenie Saszy.

Dobrze byloby juz nigdy go nie zobaczyc, tego opera podwodnika. Nigdy w zyciu.

Zielonkawa, lekko opalizujaca cisza szybko ja uspokoila. Co dziwne, juz sie nie bala otchlani, choc w zasadzie powinno byc na odwrot; po tamtym wypadku spodziewala sie panicznego strachu przed zanurzeniem.

Obok niej, polyskujac plaskimi bokami, mignela lawica rybek.

Rytmicznie kolysaly sie podwodne lasy. Ciasno splecione lancuszki babelkow unosily sie ku gorze - bylo ich wiele i kazdy przedstawial soba modelik teczowego, pozbawionego szalenstw swiatka; gdyby nie maska, Lidka pewnie by sie usmiechnela.

Piotr i Witalij plyneli obok - i nie sposob bylo rozpoznac w jednym znanego archeologa, a w drugim opera o przenikliwym, nieprzyjaznym spojrzeniu. Byli jednakowi i rowni sobie - dziwne istoty o plaskich szklanych twarzach, miarowo przebierajace blonami pletw. Protezami pletw. Czlowiek nie jest jeszcze ryba, ale plywa juz zupelnie przyzwoicie.

Lidka znow z trudem powstrzymala sie od usmiechu. I mocniej zagryzla ustnik.

Wrota byly widoczne z daleka - morze zachowalo przejrzystosc. Kazdy zajal sie swoim wczesniej ustalonym zadaniem: Piotr z kamera okrazyl luk i zatrzymal sie naprzeciwko przeswitu, zeby jednoczesnie objac kamera Wrota i wplywajaca w nie Lidke.

Byla pewna, ze tym razem nic sie nie stanie. Przypadki bywaja zlosliwe; przez pewien czas powisi w przeswicie Wrot, a potem strzalka manometru przypomni jej, ze czas na powrot. Podplyna do motorowki, nie patrzac jedno na drugie, wejda na jej poklad, a Sasza zerknie znaczaco spod dlugiego daszku swojej dlugiej, plazowej czapeczki; mysl o jego spojrzeniu sprawila, ze Lidka poczula sie nieswojo. Zabezpieczajaca linka, przymocowana do jej pasa, nagle wydala jej sie sznurem ograniczajacym swobode jej ruchow - i w jej glowie pojawila sie nieprzyjemna mysl, ze TAMTEN trzyma drugi koniec cienkiej plecionki. No, niech im bedzie - Lidka jest panikara i paranoiczka, niech im bedzie, ze Sasza wcale nie chcial jej zabic... Ale mimo wszystko - stalo sie dostatecznie wiele i powiedziano kilka rzeczy, ktorych cofnac sie nie da. Zeby choc ten dran sie utopil.

Slyszala szmer wydobywajacego sie na zewnatrz powietrza. Maska nieco ja dlawila i przepuszczala wode, ta zas zalewala szklo od srodka, przeszkadzala w obserwacji otoczenia i nie bylo sposobu, zeby sie jej pozbyc - to znaczy, owszem, doswiadczony nurek potrafilby to zrobic, wykonujac dosc skomplikowany i niebezpieczny manewr, ale takie sztuczki byly poza zasiegiem mlodej laborantki. Doszla do wniosku, ze musi sie z tym jakos pogodzic.

Piotr podniosl reke, zglaszajac swoja gotowosc do dzialania. Lidka ruszyla przed siebie, starajac sie oddychac jak najbardziej spokojnie i rowno. Chocby nie wiadomo co, i tak nic z tego nie bedzie.

Lekko sie przeliczyla i przeskoczyla dalej, niz zamierzala. Odwrociwszy sie na plecy, przez chwile widziala slonce spod powierzchni wody. Zobaczyla tez ciemne dno motorowki; rozlozywszy rece, jednoczesnie dotknela kamiennych kolumn Wrot. Te Wrota byly tak waskie, ze przejsc obok siebie moglo przez nie najwyzej trzech ludzi jednoczesnie.

W nastepnym ulamku sekundy Wrota rozdely sie i rozjechaly na boki, jak drzwi pospiesznego tramwaju. Przejscie zrobilo sie szerokie jak ulica, ale najbardziej niezwykle bylo to, ze Lidka jak przedtem dotykala dlonmi kamiennych kolumn. Jej rece, wierne i znane jej od dziecinstwa, rozciagnely sie niczym gumowe liny, dziewczyna ze strachem spojrzala na lewa, a potem na prawa dlon - obie byly dziwnie daleko i obie wydaly jej sie drobniutkimi, jak raczki lalki, a przeciez wiedziala, ze woda powieksza widok przedmiotow.

Wypusciwszy ze zdumienia cala fontanna perelkowych pecherzykow, Lidka cofnela dlonie i uniosla je do oczu. Rece natychmiast okazaly posluszenstwo, czyli jak przedtem nalezaly do niej; co prawda, przez palce dloni przeswitywal zarys zlotej pajeczyny, a ponad szelest unoszacych sie ku gorze babelkow wybijaly sie teraz dzwieki, ktorych zadna miara byc tu nie powinno. Dlugi akord.

Oddychac. Rowno, gleboko. Zadnych nadzwyczajnych wypadkow.

Podciagnela sie ku przodowi, jakby chciala dzgnac palcem obiektyw kamery. Ale przed nia, ani w gorze, nie bylo niczego - ani Piotra, ani slonca nad woda. Zostala tylko wyciagnieta przed nia reka - niezwykle gruba, jakby rozmazana na szkle.

„Mam dosc”.

Uderzyla wode pletwami - mniej wiecej tak, jak wali ogonem ryba, ktora trafi do przezroczystego, polietylenowego worka. Jeszcze przez kilka sekund ogarnietej strachem dziewczynie wydawalo sie, ze juz koniec - niczego nie ma, serce nie bije - oto ona, przeciwlegla strona Wrot, senny swiat, w ktorym raz juz byla, ale dokad nie chcialaby wracac.

A potem okazalo sie, ze cos ja ciagnie wbrew jej woli. Cienka linka napinala sie i z kazdym szarpnieciem mocniej wrzynala sie w jej nagi brzuch.

Oto ona - przeswietlona przez slonce, daleka powierzchnia. A oto i dno motorowki - jeszcze bardziej odlegle. W gore ciagna sie dwa perlowe drzewka, z waskiej piersi Piotra i nieco tezszych pluc Witali ja. Trzecie - nad jej glowa; ale widzi je niezbyt dobrze z powodu wody, ktora dostala sie pod maske. Dlon odruchowo unosi sie ku gorze, zeby przetrzec oczy - i natyka sie na szklo.

Jej towarzysze - nie mogla sie zorientowac, kto jest kim, dopoki nie zobaczyla kamery na rzemieniu - spieszyli ku niej z obu stron. Linka na chwile zwolnila napor, a potem szarpnela ja z nowa sila. Jeden z plywakow - najpewniej Witalij - machal dlonia przed nosem Lidki, pokazujac w gora i nakazujac natychmiastowe wyplyniecie; ale pod woda jego ruchy wydawaly sie jej jakies zwolnione, rozmyte i nie dosc naglace.

W tej chwili drugi z plywakow wyciagnal reke, pokazujac cos, co znajdowalo sie za plecami Lidki. Obejrzala sie.

Pod woda ich cielska wydaly jej sie niespodziewanie wielkie. Kazdy byl wielkosci ciezarowki, na ktorej przywieziono do Rassmortu ruchomy agregat pradotworczy.

Linka znow ja szarpnela. Pas werznal sie w jej cialo i niewiele brakowalo, a z bolu przegryzlaby ustnik. Jeden z jej towarzyszy smignal w gore niczym torpeda - tylko zatrzepotal pletwami. Piotr Olegowicz. Lidka zobaczyla powoli opadajaca na dno kamere.

Czarna, lsniaca istota zawisla w wodzie w odleglosci jednego metra od Lidki. Byc moze zreszta tylko jej sie tak wydalo - wzrok pod woda plata figle. Ciemna paszcza byla ogromna jak czerpak koparki. W nastepnym ulamku sekundy dalfin odwrocil sie do niej bokiem i rzucil jej ostre spojrzenie malenkiego oka. Przez chwile patrzyli na siebie - i Lidka gotowa byla dac sobie uciac reke za to, ze zwierze patrzy na nia ze zdziwieniem i badawczo. Wolne zwierze, jedyna istota wyzszego rzedu, ktora potrafi przezyc bez Wrot...

Potem pofrunela w gore - ciagnela ja linka i popychal oper Witalij. Lidka nie bardzo umialaby powiedziec, co sprawia jej wiecej bolu.

Nastepnie jej glowa wyskoczyla nad powierzchnie. Natychmiast zdjela maske; okazalo sie, ze motorowka jest niespodzianie daleko, ale zupelnie dobrze bylo widac jak mokry, zalosnie wygladajacy Piotr kreci zajadle korbka wyciagarki, a Sasza stoi, wparlszy noge w burte i jakby odpoczywa. Lidke szarpnieciami ciagnelo po falach - w taki sposob karano podobno kiedys krnabrnych marynarzy; obok plynal Witalij, za ktorym chyba ciagnal sie pienisty slad jak za slizgaczem.

Nad falami mignelo lsniace wrzeciono. Dalfin wyskoczyl wysoko, na poltora metra, i zanim zdazyl zapasc sie pod wode, w jego boku pojawily sie trzy niewielkie, bluzgajace krwia dziurki.

Lidke ciagnelo tylem i zdazyla wszystko doskonale zobaczyc. Nad wode wzbilo sie gibkie, zywe cialo - a zanurzylo sie rozpaczliwie drgajace i zdychajace juz mieso, ostatkiem sil jeszcze trzymajace sie zycia, szamoczace sie w wodzie, ktora szybko przybierala brudno-czerwony odcien.

A moze te krwawe szczegoly stworzyla jej wyobraznia? Kiedy zdazylaby to wszystko zobaczyc?

Tuz obok pojawil sie nieznacznie wynurzony z wody czarny grzbiet. I Sasza ponownie zdazyl wystrzelic.

Lidke wyciagnieto ma poklad scigacza, przy czym wydalo jej sie, ze na burcie zostaly strzepy jej skory; co oczywiscie bylo znow dzielem jej rozhustanej wyobrazni.

Witalij zerwal pletwy. Tak jak stal, nie zdejmujac butli, rzucil sie do steru. Motor kichnal i wysoka fala rzucila scigaczem tak, ze niewiele braklo, a Lidka znow znalazlaby sie za burta.

A moze to nie byla fala?!

Sasza wystrzelil jeszcze raz. A potem ponownie dal ognia - Lidka widziala jego skupiona twarz zadowolonego z wykonania zadania mordercy.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату