- Sekretariat, slucham,?

- Mowi Zarudna. Szef u siebie?

- Chwileczke...

W Firmie nie bylo dni wolnych. Pierwszy dzien nauki czy ostatni - sekretarka byla na miejscu i szef tez. Pytanie tylko, czy zechce z nia rozmawiac?

Trzask w sluchawce. I gluchy glos bez wyrazu: - Slucham...

- Dzien dobry, Wiktorze Aleksiejewiczu. Chcialabym zapytac, czy nie ma nowosci w sprawie mojego...

- Sa - przerwal jej glos, tym razem lekko rozdrazniony. - Jedenasta zero zero, pokoj sto jeden. Porozmawiasz z pewnym czlowiekiem.

- Dziekuje - powiedziala Lidka, ale sluchawka juz piszczala krotkimi sygnalami.

Spojrzala na zegarek. Dziewiata trzydziesci. Zbedny czas. Dziewiecdziesiat minut wyrwane z zycia.

Ale czy to ruszy sprawe z martwego punktu?

Wsiadla do autobusu - na szczescie prawie pustego. Na oparciu siedzenia przed nia wymalowano kolorowe geby - to na poczatek, za pol roku pojawia sie napisy. Najpierw niewinne - a potem coraz bardziej...

Po dwudziestu minutach wysiadla na nabrzeznym bulwarze - wzdluz ulicy staly rozmaite kioski i kramiki, otwarte i zamkniete, brezentowe i oszklone, a na co drugim byla wywieszka: „Artykuly szkolne”.

Po betonowych schodach zeszla nad morze. Mewy, ktore szperaly w skrzyni na odpadki, niechetnie odfruwaly na odleglosc kilku metrow. Potykajac sie co chwila na kamieniach, Lidka doszla do znanej sobie rozpadliny. Rozlozywszy polietylenowy pakiet, usiadla, skrzyzowawszy pod soba nogi.

Podczas miodowego miesiaca, zaraz po powrocie z ekspedycji, oboje ze Slawkiem lubili tu przychodzic i piec ziemniaki w popiele ogniska. I wspominac, jak dobrze bylo im wtedy, podczas pierwszej nocy w namiocie. Lidka byla wowczas przekonana, ze test ciazowy lada dzien wypadnie pozytywnie.

Z kazdym piknikiem ziemniaki robily sie coraz bardziej spieczone, a kielbasa bardziej tlusta i niesmaczna.

Az wreszcie zapotrzebowanie na romantyczne wieczory nad morzem zmalalo do zera.

Lidka usmiechnela sie ponuro. Morze bylo szare, niczym ogromna mysz.

* * *

Okazala przepustki - najpierw zewnetrzna, potem wewnetrzna. Wewnetrzna - czerwono rozowej, plucnej barwy, budzila w niej osobliwa niechec. Ilez wysilkow trzeba bylo, zeby ja otrzymac, ilez odkryc wabilo ja zza progu sztucznej tajemnicy, jakze pusta i wyprana z wszelkiego znaczenia okazala sie ta zakazana wiedza, a jednoczesnie jakze msciwa i zazdrosna; wciagnawszy w swoje tryby czlowieka z rozowa przepustka, za nic nie chciala go wypuscic na wolnosc. Drzwi sto pierwszego gabinetu byly obszyte skora. Najpewniej sztuczna, ale bardzo podobna do prawdziwej. Skora nieskorych wspolpracownikow, pomyslala Lidka i skwitowala swoj zart usmiechem.

- Aleksandrze Igorowiczu, przyszla Lidia Zarudna...

Przekroczyla prog. Siedzacy za masywnym biurkiem czlowiek podniosl glowe - i Lidka w pierwszej chwili go nie poznala. Dopiero, kiedy zmarszczyl brwi i podbrodkiem wskazal jej krzeslo - dopiero wtedy wzdrygnela sie i sprezyla wewnetrznie.

Podczas minionych pieciu lat Sasza mocno sie zmienil. Byc moze zreszta przeksztalcil go tak cywilny garnitur i gladko zaczesane wlosy.

Jaka niezwykle szybka kariera, pomyslala Lidka, sadowiac sie i ukladajac na kolanach mocno juz sterana teczke. Jaka on ma range? I jaka range mial wtedy?

Przypomniala sobie, jak szamotala sie w wodzie i ostatkiem sil darla sie rozpaczliwie: „Sasza! Sasza!”. Przypomniala tez sobie siedzacego na brzegu czlowieka, pozornie pograzonego w lekturze. Prawda, morze szumialo tak glosno... A ona krzyczala tak cicho...

- Przekazano mi wasze oswiadczenie - niezbyt glosnym tonem odezwal sie niegdysiejszy nurek. - Mozna wiedziec, co wami powoduje, wywolujac tak radykalna decyzje? I tak nieoczekiwana dla wszystkich, ktorzy was znali?

Lidka spojrzala mu w oczy. Wygladalo na to, ze Sasza jej nie poznaje. W kazdym razie jego przejrzyste oczy nie wyrazaly zadnych uczuc.

- Zrozumialam, ze nie zdolam juz przynosic pozytku nauce - stwierdzila Lidka, nawet sie nie zajaknawszy. - I nie bede mogla przynosic pozytku sluzbie OP.

Sasza nadal patrzyl przez Lidke. Na jego twarzy nie drgnal zaden miesien.

- Dlaczego?

- Dlatego, ze pomylilam sie w wyborze drogi - stwierdzila tak samo prosto, jak przed chwila. - Dlatego, ze nie jestem uczonym. To wszystko.

Sasza opuscil niebieskawe powieki:

- Widzicie, kolezanko Zarudna... Robiliscie wrazenie energicznego, oddanego swej pracy badacza. Wszyscy uwazali was, wlasnie was, za spadkobierczynie pracy czlowieka, ktorego nazwisko... - zrobil efektowna pauze - nosicie. Czy nie tak?

- Nie odpowiadam za to, co kto sobie myslal - stwierdzila Lidka juz mniej pewnym glosem. - Ludzie czasami sie myla, prawda?

- A nie wydaje sie wam, ze popelniacie swojego rodzaju zdrade? - niezbyt glosno zapytal, wlasciwie zaszemral Sasza.

Lidka zdenerwowala sie. Zdjela teczke z kolan i postawila ja na wzorzystym dywanie.

- A kogo zdradzam?

- Pamiec Zarudnego - podsunal Sasza.

Lidka przelknela sline i nabrala powietrza w pluca. Trzymac sie. Nie dac sie sprowokowac; on robi to celowo i nie wiadomo, co sie stanie, jezeli da sie podpuscic. Milczec, milczec... jestem balonikiem, czerwonym balonikiem...

- A ma to jakies znaczenie dla nauki i OP? - zapytala przez zeby. - Znaczy, czy zdradzam pamiec Zarudnego, czy nie?

Uciekl ze spojrzeniem w bok: - Nie. Niema.

- Wiec prosze, by mojemu oswiadczeniu nadac bieg urzedowy. Wycofac mi przepustke. Podpisze, co tylko chcecie w sprawie zachowania tajemnicy - chocby przez trzy kolejne mrygi...

- Zabronia wam wyjazdow za granice - stwierdzil Sasza ze wspolczuciem. - Za zadna. Pod kazdym pretekstem. Przez dziesiec lat.

Lidka lekko sie skrzywila:

- A owszem, to akurat potraficie. Zabraniac.

Przez pewien czas Sasza nie spuszczal z niej przenikliwego spojrzenia.

- Upiera sie pani przy rezygnacji?

- Tak - kiwnela glowa.

Sasza odchylil sie w tyl. Pokrecil w palcach zolty dlugopis.

- Masz racje. Uczony z ciebie, jak z koziej dupy traba. Popatrzyla, jak podpisuje papiery i czula, ze dretwieja jej powlekajace sie bladoscia policzki.

Klamal. Klamal umyslnie, celowo i bezwstydnie. Nigdy nie wolno wierzyc operom. Niezly bylby z niej uczony... gdyby ta cala nauka miala jakikolwiek sens... Moglaby... przeciez nie za darmo ceniono ja na uczelni! Nie za darmo otrzymala swoj czerwony dyplom... Nie za nic wzieto ja na tamta ekspedycje. Nie bez powodu przyjeto ja do tajnego instytutu... Nie moglo przeciez byc tak, zeby tyle nadziei wcielilo sie w uczonego jak traba z koziej dupy! Huk morza. Slona woda w gardle.

- Mam pytanie - stwierdzila ochryplym glosem.

Na sekunde oderwal sie od papierow.

- Pytaj.

- Chciales mnie wtedy utopic?

Starannie zlozyl podpisane papiery. Spial je spinaczem. I podniosl na Lidke przezroczyste oczy:

- A wiesz... Wtedy, kiedy bylas glupia smarkula, faktycznie wygladalo, ze cos z ciebie wyrosnie. Bylas fanatyczka. Takie budza obawy. I dosc umiejetnie napomykalas, ze sporo wiesz...

- Topiles czy nie? - powtorzyla pytanie, pochylajac sie ku przodowi.

Sasza usmiechnal sie - po raz pierwszy od poczatku rozmowy. Na jego starannie zawiazanym krawacie polyskiwala blado zlota spinka. I tak samo blado, choc ostro, lyskaly jego oczy.

- Zatem winszuje, byla kolezanko Zarudna. Waszemu oswiadczeniu nada sie urzedowy bieg i poszukamy mozliwosci zwolnienia was bez skandalu. Czy musze mowic, ze do zadnego naukowego instytutu nie dopuszcza was blizej niz na odleglosc armatniego wystrzalu? Chyba sami to rozumiecie...

- Nie musisz sie znecac - stwierdzila Lidka powoli. I wstala z miejsca: - Dziekuje wam, Aleksandrze Igorowiczu. Jestem calkowicie zadowolona.

Ze wszystkich stron slychac bylo szkolne marsze. Zerwal sie wiatr, ktory gnal po ulicy papierki po cukierkach.

Na tablicy ogloszen wisialy cale peki ogloszen o pracy. Nauczycieli poszukiwano najpilniej. Nie wiadomo dlaczego, chodzilo glownie o nauczycieli zoologii i szkoleniowcow fachu. „A ja moglabym historii uczyc lewa reka - pomyslala Lidka. - Albo biologii... no, ostatecznie moglabym byc tez nauczycielka wychowania fizycznego. Uczniowie siedzieliby u mnie jak trusie... Budzilabym postrach... Dlatego, ze nienawidze dzieci”.

Wsiadla do pospiesznego tramwaju (w wagonie poza nia siedzialy wylacznie uradowane mamy pierwszoklasistow), dojechala do centrum, przy wyjsciu kupila banana, ktorego zjadla w marszu. „Cmentarny zapach” - pomyslala sobie przy tym.

Ot i wszystko. Lekko i pusto. Wszechogarniajaca, spokojna pustka.

Wziac i pojsc do szkoly. I tresowac ich jak szczeniaki. Zeby stali wyprezeni jak struny. Zeby po dziesiec razy przepisywali najdluzsze cwiczenia, a gdyby sie ktorys pomylil, to jeszcze z dziesiec razy. Zeby siedzieli z dlonmi na blatach lawek, i zeby zaden sie nie osmielil nawet drgnac. Zeby wzdrygali sie na sam dzwiek mojego glosu!

Pamiatkowej tablicy po Andrieju Igorowiczu Zarudnym dawno juz nikt nie czyscil. Braz zzielenial, a portret deputowanego Zarudnego ostatecznie przestal byc podobny do oryginalu. Swego czasu miejscowe urwisy wybraly sobie plaskorzezbe na cel rozmaitych zabaw, ale po tym, jak Lidka zlapala dwoch snajperow z pistoletami na wode i bezlitosnie wytargala ich za uszy, ostrzeliwanie brazowej tablicy skonczylo sie.

Rozwscieczonym mamuniom niefortunnych strzelcow Lidka cisnela w twarze odebrana urwisom bron. „Przeciez to woda! - miotala sie jedna z nich, sasiadka z trzeciego pietra. - Co ona moze zrobic waszej tablicy?!” „Jak zlapie ktoregos jeszcze raz - stwierdzila bezlitosnie Lidka - bedzie gorzej!” „Sadystka! - darla sie mamcia. - Znajde na ciebie sposob!” „Prosze bardzo” - odpowiedziala Lidka, zatrzaskujac jej drzwi przed nosem.

Sasiedzi i tak nie darzyli jej sympatia, a po tej egzekucji stala sie obiektem powszechnej niecheci. Szczegolnie wyzywaly sie kobiety: „Swoich dzieci nie ma, to sie kurwa wyzywa na cudzych!”. Osobliwie nienawidzily jej: zona dyplomaty z trzeciego pietra i zona znanego aktora z czwartego. Dom jak byl, tak pozostal domem dla elity, a przy wejsciu pojawila sie nawet budka dozorcy, w ktorej kolejno i na przemian wysiadywaly dwie spokojne babcie.

Tylko jeden staruszek chetnie pozdrawial Lidke, siwy i lysawy lokator z pierwszego pietra, ten, ktory akurat teraz palil w bramie papierosa. Palil i pokaszliwal; gdy ja pozdrowil, po raz kolejny zdziwilo Lidke, jak moze w tym pozbawionym juz sil witalnych ciele miescic sie jeszcze tak gleboki bas - wcale nie starczy, a w pelni meski, mogacy nawet poruszyc kobiece serce.

Otworzyla drzwi swoim kluczem. Z tesciowa nie rozmawiala juz chyba od trzech lat; Klaudia Wasiliewna zyla osobno, zamykala swoj pokoj na klucz i obmawiala - o czym Lidka doskonale wiedziala - synowa przed kazdym, z kim tylko udalo jej sie nawiazac rozmowe. Robila to wszedzie - od najblizszego sklepiku z pieczywem, po Rade Ministrow, w ktorej wdowa Zarudna pelnila teraz

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату