...polowa miasta stala w ogniu i niczego nie mozna bylo zrozumiec. Dym, panika... Pracownikom OP z ogromnym trudem udalo sie jakos zaprowadzic porzadek, pamietam, ze doszlo nawet do grozb uzycia broni. Zorganizowali ewakuacje, ale korytarz odwrotu byl zbyt waski, a te, z morza, szly niczym mur. Nigdy w zyciu nie widzialem tylu glef naraz i mam nadzieje, ze nigdy juz nie zobacze.

Pamietam, ze kiedy zza klebow dymu pojawily sie helikoptery, zrozumielismy, iz jestesmy uratowani. Poruszaly sie wdziecznie, jakby w tancu. Otworzyly ogien do glef, a my krzyczelismy i machalismy im rekami: „Ratujcie nas!”.

Potem zaczely sie palic i spadac, jeden za drugim. To bylo jeszcze bardziej przerazajace, niz te glefy. Potem sie dowiedzialem, ze trafila sie tam atmosferyczna anomalia elektryczna, ktora porazila smiglowce kulistymi piorunami... Spadl jeden, potem drugi i trzeci, potem jeszcze dwa... Myslelismy, ze te, ktore ocalaly, zawroca i odleca. Okazalo sie zreszta pozniej, ze taki wlasnie rozkaz im wydano. A dowodca eskadry, pulkownik Mroz, nie podporzadkowal sie rozkazowi.

[Tamze. Wspomnienia naocznego swiadka, Igora Wsiewolodowicza Karpenki, mieszkanca miasta Bialopole]

...Mroczna pora dnia, blask pozarow i czarny dym. Widocznosc prawie zerowa... Potem zmienil sie wiatr, zobaczylismy ludzi, brzeg morza i tamte... Otworzylismy celny ogien ze sporym powodzeniem, a potem uslyszalem w sluchawkach taki charakterystyczny trzask, znany kazdemu pilotowi helikoptera, a szczegolnie tym, ktorym zdarzalo sie wylatywac do kryzysu. Anomalia elektryczna, wedlug wszelkich instrukcji nalezy sie szybciutko zmywac, ale przeciez widzimy - tu ludzie, a tam one. Ryczalem do mikrofonu, zeby chlopcy sie wycofywali, a sam zostalem i dalej strzelalem. Lacznosci zreszta juz nie bylo, wiec moglem sobie wrzeszczec do smierci z przymiotnikiem, w takiej sytuacji dowodca kazdej zalogi podejmuje decyzje sam. Wiedzialem, ze zdechne tutaj, ale zalatwie jeszcze kilka tych potworow, a jak sie uda, to zwale swoj plonacy smiglowiec na grzbiet ktoregos z nich.

Z dwunastu maszyn cztery eksplodowaly podczas pierwszych minut anomalii. Dwie maszyny zdazyly sie wycofac. Ci ludzie nadal zyja i nie powiem im ani o nich zlego slowa, postapili wedle swojego rozeznania. Zostalismy w szostke i trzymalismy sie przez pol godziny... mielismy po prostu szczescie. I caly czas walilismy w te stwory, bo na szczescie mielismy dodatkowe zapasy amunicji...

[Ze wspomnien generala Mroza, odznaczonego zlota oznaka Bohatera za uratowanie mieszkancow miasta Bialopole]

Kazda sekunda tego oporu warta byla kilka istnien ludzkich. Sily OP, ktore zdazyly w sama pore, ewakuowaly ludzi w glab kontynentu.

[„Armia i OP”. ilustrowane podsumowanie 53-ciej apokalipsy, tom 4, str. 210]

Ci chlopcy zasluzyli na wieczna pamiec. Moja maszyna tez stanela w ogniu i stracila sterownosc. Zaczepila o jakis dach, zdazylem sie z niej wyczolgac, zanim wybuchla. Przelazlem na otwarta przestrzen, zdaje sie, ze to byl jakis plac. Zobaczylem chlopakow z OP i stracilem przytomnosc. Na szczescie zdazyli mnie wyniesc, a po uplywie dwoch kwadransow bylem juz na chodzie i przez Wrota przelazlem zdrow jak ogorek... Coz, taki los...

[Ze wspomnien generala Mroza, Bohatera Bialopola, „Armia i OP”, ilustrowane podsumowanie 53-ciej apokalipsy,

tom 4, str. 211]

W sztabie bylo ciemno od papierosowego dymu i gwarno. Bez przerwy dzwonily telefony. Na glownym stole miescil sie liczniak, nie wiadomo dlaczego bez obudowy i pokrywy, ze wszystkimi plytami i kartami rozszerzen, tasmami przewodow i kompletnie niepotrzebnym w tym przypadku - jak sie Lidce wydalo - pracujacym niezmordowanie wentylatorem.

Obok warczala lodowka; co chwila ktos do niej podchodzil, bral co mu tam wpadlo w oko i zujac odchodzil do swego miejsca pracy. Wygladalo tez na to, ze gora butelek po wodzie mineralnej - plastykowych i szklanych - lada moment zawali sie, grzebiac pod soba rozrzucone po calej podlodze papiery.

Ktos podsunal jej pod lokiec nowa, pokryta cyframi kartke:

- Ostateczne dane z rejonu Podolska.

Przebiegla po kartce wzrokiem. Oczywiscie. Miazdzaca przewaga Werwerowa. Co zreszta bylo do przewidzenia.

Westchnela. Dzisiejszy ranek wreszcie wyleczy ja z tej choroby, ktorej nabawila sie z wlasnej woli, uwolni ja z tej niewoli, w ktora wprzagl ja Rysiuk, zdejmie jej te obroze, ktora nalozono jej pod pozorem ukazania nowego celu w zyciu. Dzisiejszy ranek to zgodne z przewidywaniami fiasko po tylu nuzacych i wyczerpujacych powtorkach.

Polowa liter na klawiaturze byla zapadnieta. W te klawisze zaciekle tluczono przez wiele godzin - ona sama zreszta tez w nie walila. I oto na ekranie widniala mapa kraju, na ktorej stolica wyraznie jest zabarwiona barwa niebieska, to znaczy barwa Werwerowa, Dmitrija Aleksandrowicza, rywala, wroga i wedlug wszelkiego prawdopodobienstwa, nowego Prezydenta.

Lidka zalozyla rece za glowe. Odchyliwszy sie na oparcie krzesla, po raz kolejny zadala sobie dosc czesto ostatnio pojawiajace sie w jej myslach pytanie: co ja tu robie? Jaki wiatr mnie tu przyniosl? Jakies wyborcze okregi, pachnacy okropnym dymem papierosowym obserwatorzy, osowiali z niewyspania eksperci, zreszta sama tez jestem ekspertem. Skomplikowana, nuzaca i nie bardzo czysta gra - general Mroz usiluje wygrac w wyborach prezydenckich.

Ze wszystkich sondazy wynikalo, ze general przepadnie w pierwszej turze. Lidka byla juz wtedy tak zmeczona, ze powaznie myslala o tym, iz dobrze byloby sie polozyc gdzies w kacie i zdechnac. I, o ile sobie przypomina, gorzko sie rozplakala, gdy Mroz przeszedl do drugiej tury. Oznaczalo to, ze bydleca harowka potrwa dalej, choc nadzieje na wygrana byly jeszcze mniejsze niz przedtem, poniewaz deputowany Werwerow prowadzil z ogromna przewaga glosow, a „Bezlitosny Mroz” przepadnie z kretesem, bo przeszedl do drugiej tury tylko przypadkiem, poniewaz przeciwnicy Werwerowa wzajemnie sobie przeszkadzali...

Przyjechali jacys korespondenci z kamera. Ustawili Rysiuka na tle wiszacej na scianie mapy i zaczeli mu zadawac pytania. Lidka nie bez zdziwienia stwierdzila, ze Igor sie usmiecha. Jakby nadchodzace z roznych stron miasta wiadomosci wcale go nie przygnebialy, jakby kleska, ktora o polnocy miala sie wylonic z urn wyborczych, wcale mu nie psula humoru.

- Wiadomosci z prowincji nadchodza z pewnym opoznieniem. Za wczesnie jeszcze na konkluzje, trzeba poczekac na pelny obraz sytuacji...

Reporterzy takze sie usmiechali. Ich oczy lsnily niezdrowym, goraczkowym blaskiem - kazdy chcial w ogniu wyborow upiec wlasna pieczen i niektorzy liczyli na wlasny zawodowy awans; jak na przyklad ten chlopak z mikrofonem. A gdzie jutro bedzie Igor Rysiuk, taki zasadniczy i drobiazgowy, mimo tego, ze od wielu dni nie dosypial? Czy znajdzie sie, wybaczcie okreslenie, na smietniku historii?

Lidka skrzywila sie. Gdzies uslyszala ten gornolotny zwrot i nawet wyobrazila sobie taki obrazek: wywrotke wiozaca stare nazwy i bledne nauki na smietnik.

Nowy Prezydent wielu rzeczy nigdy Rysiukowi nie wybaczy. Nie zapomni mu memuarow Klaudii Zarudnej. Nie wybaczy samej gry nazwiskiem zabitego deputowanego, ten atut Werwerow zamierzal wykorzystac osobiscie. Od dawna go holubil - nieprzypadkowo przeciez mieszkanie Zarudnych zostalo zwrocone prawnym wlascicielom wlasnie dzieki staraniom Dmitrija Aleksandrowicza. I nie przypadkiem Slawek jak zaczarowany chodzil na jego smyczy. Slawek potrafi pamietac dobroc i niewykluczone, ze w drugim sztabie - urzadzonym znacznie przyjemniej i wygodniej - przy maszynie obliczeniowej siedzi teraz byly maz Lidki.

Podsuneli jej kartke... jedna, a potem druga.

- Tak - mowil Rysiuk do sluchawki. - Tak. Przygotowane.

Wszyscy starali sie mowic jednoczesnie. Bylo duszno od niebieskawych smug wiszacego nieruchomo w powietrzu papierosowego dymu. Lidka na pewien czas stracila wiez z rzeczywistoscia - byc moze zasnela na siedzaco i tylko odruchowo bebnila palcami po klawiaturze, przenoszac bezmyslnie cyfry z papierow na ekran i wodzac mysza po zatluszczonej podkladce. Kanapki robili na tej podkladce, czy co?

Ocknela sie, poniewaz w pokoju nagle zapadla cisza. Nierzeczywista, pelna napiecia cisza.

Zatarla dlonie. Starannie rozmasowala kazdy z palcow - na krotko pomagalo to odegnac znuzenie. Potem przetarla oczy. I spojrzala na ekran stojacego przed nia monitora.

Stolica jak przedtem pozostawala niebieska, ale na calym ciele kraju coraz wyrazniej zaczynaly wystepowac zielone punkty. Gdzieniegdzie blado seledynowe, ale w wielu miejscach szmaragdowe, niczym wiosenna trawka.

Niebieskich punktow bylo mniej. I gromadzily sie tylko wokol wiekszych miast.

Lidka przeniosla wzrok na ekran telewizora. Pojawilo sie tam od razu wielu ludzi, prezenter i prezenterka rozmawiali z jakimis analitykami i wszyscy nie wiadomo czemu co chwila parskali jakims nerwowym, napietym i nienaturalnie glosnym smiechem.

- Niech mi ktos da papierosa - ochryplym glosem poprosila Lidka. Kilku ludzi natychmiast podsunelo jej otwarte paczki; nikt nawet nie zapytal, dlaczego nigdy niepalaca Lidka akurat dzis postanowila zlozyc hold zgubnemu nawykowi.

Nie znajac sie na filtrach i gatunkach, wybrala najbardziej jaskrawe opakowanie. Wetknela papieros do ust, a ktos w ostatniej chwili zdazyl jej wyjasnic, ze tyton nalezy lekko rozluznic palcami. Lidka puscila dobra rade mimo uszu.

Papieros smierdzial. W jego smaku i zapachu nie bylo nic godnego uwagi; Lidka wbrew samej sobie potrzymala dym w ustach, a potem obejrzawszy sie ukradkiem dookola, wypuscila go razem z papierosem i wyplula do kosza. Papieros nadal jednak dymil sie na brudnym, podsunietym jej przez kogos talerzyku.

- Wiadomosci z polnocnych regionow.

- Wiadomosci ze wschodu i poludnia. Boze... Boze...

Mapa pokrywala sie zielenia. Jej pierwotna biel niczym snieg pokrywal coraz bardziej gesty, niespodziewany i uparty zielony nalot; a Lidka przymknela rozpalone oczy.

Mapa. Osady i miasteczka. Kiepskie drogi. Wiejskie kluby. Podle hotele i goscinne domy, wszedzie z tymi samymi przepastnymi pierzynami, od ktorych rano rwie w kregoslupie. Domowa kielbasa. Domowe wino. Zapach trawy i lasu. Zapach samogonu i nawozu.

Przemierzyli cala te przestrzen, od jednego powiatowego centrum do drugiego, przez pola i pasma lasow, po bezdrozach, w autobusach i armijnych ciezarowkach, a czasami uzywali malenkich, halasliwych i kaprysnych samolocikow. I wszedzie ze wszystkimi prowadzili serdeczne, szczere rozmowy. Dokladniej rzecz biorac, mowil Rysiuk, a Lidka sie usmiechala.

Ludzie gromadzili sie tlumnie, schodzili sie ze wszystkich okolicznych wiosek, poniewaz reklama Rysiuka zajmowal sie pewien lebski major. Koncert zaczynal sie zawsze pod golym niebem i obowiazkowo na skraju jakiegos rozleglego placu; wojskowy agregat pradotworczy, wzmacniacze i reflektory wozili ze soba. Brygada agitacyjna rozgrzewala publike piosenkami i kawalami, potem z nieba spadal huk i wicher - i na placyku pojawiala sie para wojskowych helikopterow.

Mroz wylazil z kabiny, usmiechal sie po ojcowsku i w marszu zdejmowal helmofon. Pietnascie minut trwala mowa, ostra i pelna ekspresji, ktora napisal mu Rysiuk. Natychmiast tez glosniki zaczynaly sie zanosic groznym rykiem: dobrobyt, kredyty, praca i rozkwit szly na pierwszy ogien, jako zarcie powszechne i wszystkim znajome. Pod koniec pojawialo sie delikatnie i ze znawstwem przyrzadzone danie firmowe: czy to sprawiedliwe, zeby wymuskani synkowie urzedasow uczyli sie we wspanialych szkolach, podczas gdy wasze dzieci pasaja swinie? Ktore z waszych dzieci bedzie mialo mozliwosc podjecia nauki na uniwersytecie? Czy obojetna jest wam przyszlosc waszych dzieci?

Pytanie bylo retoryczne. Natychmiast po nim general zaczynal wspominac wlasne sielskie dziecinstwo, ktore minelo wlasnie w takim powiatowym miasteczku i letnie wakacje, ktore rok w rok spedzal u babci na wsi.

Potem zwykle wszyscy ladowali sie na ciezarowki i jechali do szczegolnie goscinnej i hojnej osady, kontynuowac natarcie. W rekordowo krotkim czasie nakrywano nieskonczenie dlugie stoly; butelki klanialy sie szklankom i zaczynala sie druga, a wlasciwie trzecia seria: Mroz nie wykazywal sladu oszolomienia alkoholem. I spelnial toast za toastem: za zniesienie wszelkich mozliwych przywilejow! Miejscowe ochlapusy tracily przed nim rezon, abstynenci otwierali przed nim dusze, a kobiety niemal otwarcie przebieraly nogami z podniecenia; tymczasem niebo grzmialo rykiem silnikow, a piloci helikopterow pracowali do siodmych potow, obwozac chetnych, ktorych bylo tylu, ze w kolejce czekajacych regularnie wybuchaly bojki.

I kiedy wreszcie general wracal do swojej maszyny, a wiatraki maszyn podrywaly huragan, ktory gniotl trawe i podrywal w gore damskie sukienki, wszyscy wiesniacy cmokajac z zachwytu jezykami, odprowadzali wzrokiem znikajace za horyzontem dwa drapiezne cienie.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату