A potem wszystko zaczynalo sie od nowa. Rozmowy od serca, powiatowe miasteczko, tlumy ludzi i brygada agitacyjna. Tylko dwa razy zdarzylo sie odstepstwo od scenariusza - za pierwszym razem piloci pomylili nazwy osad i wyladowali dziesiec kilometrow od celu. Heros z nieba sie nie zjawil i dla ratowania przedsiewziecia Rysiukowi przyszlo improwizowac. Co prawda, wszystko zakonczylo sie pomyslnie; ale po drugim razie Lidce zostaly bardzo niemile wspomnienia.

Tym razem generala zawiodla jego odpornosc na spirytualia, byc moze przekroczyl swoja i bez tego konska dawke, ale zalal sie bohater haniebnie i niepotrzebnie. Odlal sie szumnie na rozany krzew przed siedziba wiejskiego klubu i zaczal lapac wszystkie damy, ktore mial w zasiegu wzroku. I dal w pysk jakiemus przesadnie nerwowemu mezowi.

Pozbawionemu wsparcia Rysiukowi nie udalo sie zatuszowac skandalu. Sam spral pijanego bohatera po gebie; ale w tydzien pozniej kampania szla, jakby nic sie nie stalo.

I prosze, oto wszystkie do bolu znajome nazwy na mapie. Tance, popijawa, wojskowy smiglowiec. I prosze - grafiki; rosnace szybko zielone slupki z niziutkimi niebieskimi kolpaczkami.

Czyjas dlon legla Lidce na ramieniu. Dziewczyna przykryla ja swoja dlonia, nawet sie nie odwracajac.

Latwo sobie wyobrazic, co sie w tej chwili dzieje w sztabie u Werwerowa. A wlasciwie przeciwnie - bardzo trudno to sobie wyobrazic. Debiutant, ktory przez cala trase wlokl sie na koncu stawki, nagle przed sama meta ostro przyspiesza, jakby wlaczyl dopalacz - i zrownuje sie z liderem, idac z nim leb w leb.

- Jutro oglosza wyniki wyborow - oznajmil Rysiuk spokojnie. - No, a na taki wypadek mamy jeszcze cos w zanadrzu.

I nagle zaterkotal milczacy do tej pory czerwony telefon, ktory Rysiuk umyslnie postawil na krawedzi swego stolu.

- Tak, Piotrze Maksymowiczu - stwierdzil Igor bez cienia usmiechu na twarzy. - Tak... Ale poczekajmy na ostateczne rezultaty, dobrze? Tym bardziej, ze czekac za dlugo nie bedzie trzeba.

W sluchawce cos trzeszczalo i buczalo. Rysiuk skrzywil sie z niezadowoleniem. Pozegnal sie i odlozyl sluchawka na widelki. Tamten znow sie spil - zrozumiala Lidka. W takiej chwili... A jezeli jutro bedzie musial stawic czola dziennikarzom?

Rysiuk zawolal jednego z referentow i posadzil go przy klawiaturze:

- Zmien Lidke. Ona juz swoja role talizmanu odegrala... Teraz, Sotowa, musisz troche odpoczac.

Za oknem szarzalo. A moze tylko Lidce wszystko zblaklo w oczach.

* * *

Droga Redakcjo! Pisza do Was mieszkancy osiedla Nowa Komienka z powiatu charkowskiego.

Nasze osiedle jest nowe. Osiedlono nas tu po ostatniej apokalipsie, poniewaz nasza stara osada Komienka ucierpiala bardzo od tsunami i stala sie zupelnie niezdatna do zamieszkania. Przeniesiono nas w glab ladu, dano odprawy i udzielono pomocy podczas prac budowlanych - ale tak czy owak, nie mozemy przywyknac do zycia na nowym miejscu.

Wody prawie tu nie ma, przywoza ja w beczkach i czesto musimy za nia dodatkowo placic, choc zgodnie z prawem nalezy sie nam bezplatnie. Latem panuje tu susza i straszne upaly - guma i asfalt topia sie na sloncu. W zimie takie mrozy, ze nie sposob oddychac - parzy w pluca. Dzieci trzeba bylo poslac do internatu, bo tu nie ma dla nich zadnych warunkow. Zwrocilismy sie ze zbiorowym pismem do rzadu, zeby ponownie przesiedlono nas na wybrzeze. Lepiej zyc obok dalfinow, niz tak sie meczyc przez najblizsze dwadziescia lat. Panstwo powinno sie o nas zatroszczyc. Tymczasem administracja w ogole nie zareagowala. Napisalismy list do Prezydenta, ale jestesmy pewni, ze do niego nie dojdzie, poniewaz zebrala sie wokol niego chmara doradcow i wyzyskiwaczy. Za kilka lat, mowia, bedzie apokalipsa - a tu podobno zaczynaja sie straszne trzesienia ziemi, dlugo przed otwarciem Wrot. Szanowna Redakcjo, prosimy o publikacje naszego listu, byc moze pomoze to w rozwiazaniu naszych problemow...

[List otwarty do gazety „Czlowiek i Kraj”, 12-tego maja 15-go roku 54-go cyklu]

* * *

Poklad kolysal sie bezszelestnie. Lidka lezala, szeroko otworzywszy oczy i sama sobie wydawala sie czescia pasiastego lezaka, szmatka rozluzniona i bezmyslna. Prosto nad jej glowa wbijal sie w niebo nagi maszt, niczym cieniutki, czarny palec dobrodusznie grozacy blekitowi, chyboczacy sie w lewo i w prawo - a jezeli choc przez chwile bedzie sie nadazac wzrokiem za jego ruchami, nieuchronnie rozboli czlowieka glowa.

- Chcesz spac? - zapytal Igor.

Siedzial na pokladzie, skrzyzowawszy nogi i mial na sobie tylko turkusowe importowane slipki, biala koszule do garnituru i powazny krawat z rozluznionym wezlem, beztrosko przesunietym w bok.

- Nie chce - odpowiedziala Lidka.

Rysiuk lekko zmarszczyl brwi:

- Masz taka mine, jakbys byla niezadowolona. Co, nie podoba ci sie tutaj?

- Podoba sie - odparla Lidka.

- To czemu sie krzywisz?

Westchnela.

Minal bez mala miesiac od dnia, w ktorym zgodnie z zestawionym przez Igora planem wystapila z propozycja zalozenia Dzieciecej Fundacji Kultury. Juz wczesniej wystawiono siedzibe fundacji - trzypietrowe krolestwo bialego marmuru, prawdziwego drewna i matowego szkla. A Lidka przeciela wstege.

Na te uroczystosc sprowadzono tlumnie szczegolnie uzdolnione dzieci, wsrod ktorych byla jej kuzynka Jana, trzynastoletnia pannica podkreslajaca juz rzesy tuszem, nie przejmujaca sie za bardzo brzemieniem licznych trojek. Janeczka czytala swoje wiersze - o Ojczyznie, jakze dobrej dla swoich dzieci; Lidka sluchala tego z niesmakiem i myslala o tym, ze Jana i Timur, ani zaden inny z jej krewnych, nie zostawili dziewczynce zadnego ze swoich genow dominujacych. Z twarzy, sylwetki i gestow smarkula przypominala Sanie i wylacznie Sanie; Lidka w zasadzie nie zywila zadnej urazy czy niecheci do bratowej, ale debiut Janeczki napelnil ja smutkiem i irytacja.

Szukala wsrod wyrostkow swojego malego braciszka, Paszke - i nie mogla go znalezc. Nieco pozniej dowiedziala sie, ze dwunastoletni Pawel oznajmil, ze jest niedostatecznie utalentowany do tego, izby wziac udzial w tak szumnym przedsiewzieciu i w towarzystwie innych urwisow wybral sie na ryby.

Nagradzala jakichs prymusow medalami. Jakims sierotom rozdawala ksiazki, piora i torby z cukierkami; wedle licznych opinii wypadla w tej roli zupelnie dobrze. Niestara jeszcze, energiczna kobieta, przejeta troska o przyszlosc kraju i gotowa z tego powodu adoptowac wszystkie dzieci, do ktorych zdola dotrzec. Dzialaczka spoleczna, spadkobierczymi Andrieja Zarudnego (zachowanie nazwiska bylo jednym z jej glownych warunkow podczas rozwodu ze Slawkiem). Prawdziwa dama.

W ustach zostal jej po tym jakis niemily smak, ktorego nie zdolaly usunac dezodoranty, pasta do zebow ani zapachowe cukierki.

Potem zaczal sie rejs po szkolach; aula wypelniala sie jednakowymi dzieciecymi twarzyczkami, prowizorycznie podlaczony mikrofon buczal i piszczal, a Lidka mowila swoje i nieustannie sie usmiechala. Brala z rak asystenta kolejna ksiazke lub torebke ze slodyczami, usmiechala sie i wtykala je w rece podbiegajacego berbecia. Znow sie usmiechala. Brala kolejny prezent i wsuwala go w ponownie wyciagniete ku niej dlonie. Sluchala oklaskow. Kiwala glowa. Wracala do samochodu. Codziennie to samo.

Przed dwoma tygodniami powiedziala Rysiukowi, ze ma juz dosc. Rysiuk pokiwal glowa i zgodzil sie na to, by na jakis czas odlozyc objazd prowincji.

Rysiuk wyciagnal przed siebie blade, nietkniete opalenizna nogi. Rozpial koszule, zrzucil ja od niechcenia i zostal tylko w slipkach i w krawacie.

- Czemu wzdychasz?

Milczala.

Rysiuk chcial juz cos dodac, ale odwrocil sie nagle, ona zas automatycznie podazyla wzrokiem za jego spojrzeniem. Od brzegu nadplywal, kolyszac sie lekko na boki, srednich rozmiarow trawler.

Jacht zatanczyl na fali. Cienki maszt zakreslil na niebie szybki podwojny luk. Na pokladzie trawlera stal, wparlszy noge w burte. Prezydent - Piotr Maksymowicz Mroz, w pasiastym podkoszulku i spodniach od maskujacego munduru polowego.

- Hej, Igorucha! Jedziemy. Szykuje sie polowanko, przeskakuj do nas... I ty, Lidka, nie siedz bezczynnie. Druga okazja niepredko sie zdarzy. Spore stadko, przyplynely gdzies z poludnia, a rzadko tu bywaja o tej porze roku... No?

General mowil niezbyt glosno, ale nawet szum morza nie zdolal zagluszyc ukrytego rozkazu, ktory zawsze dzwieczal w kazdym wypowiedzianym przezen slowie, nawet wtedy, gdy Mroz wznosil toast za czyjes zdrowie albo zyczyl komus dobrej nocy. Igor lekko wstal, podal Lidce reke, ona zas, jeszcze nie bardzo wszystko pojmujac, wstala takze.

- Wloz spodnie - polecil general. - Tam niezle wieje...albo nie. Chodz, jak stoisz, cos ci tu znajdziemy. Jakas nieprzemakalna kurtke. Wowka ma cos takiego. Ty. Lidka, tez chodz. Znajdzie sie i dla ciebie. No, dalej!

Z burty na burte rzucono cumy, ale szczelina zostala - poltora metra. Igor skoczyl bez strachu i wyciagnal reke do Lidki:

- Skacz!

Zawahala sie, zadajac sobie jednoczesnie pytanie: czemu wlasciwie ma zostawiac lezak i gdziekolwiek skakac?

- No! - warknal general, ktory jej wahanie wzial za zwykly babski strach przed skokiem.

Skoczyla. Rysiuk ja zlapal, ale mimo to bolesnie sie uderzyla w palec nogi. Syknela i wyrwala sie Rysiukowi; trawler smierdzial rybami i dymem, jakakolwiek wzmianka o slynnej morskiej czystosci zabrzmialaby tu co najmniej jak drwina.

Pod scianka nadbudowki siedzial na samochodowej oponie „ksiaze nastepca tronu”- dwunastoletni wnuczek Mroza. Najwyrazniej dawno i definitywnie padl ofiara morskiej choroby.

- I dokad mamy plynac? - zapytala Lidka swarliwym glosem.

Ksiaze nastepca nie odpowiedzial.

Trawler parl dziobem na otwarte morze. Wiatr stawal sie coraz bardziej zlosliwy; jakis emerytowany rybak wyciagnal ze schowka caly stos podejrzanie smierdzacych szmat, z ktorego Rysiuk wylowil niezwykle obszerna rybacka kurtke i meznie wdzial ja na grzbiet. Krawat nadal petal mu sie na szyi, nadajac szefowi prezydenckiej kancelarii widok nieco smieszny i zarazem wzruszajacy.

Lidce podano plaszcz, za co podziekowala skinieniem glowy.

Mroz malowniczo rozstawiwszy nogi, stal na dziobie i nie odejmowal od oczu lornety. Wypisz wymaluj, wilk morski, pomyslala kwasno Lidka. Mroz jakby uslyszal jej mysli, opuscil lornete, odwrocil sie i wezwal Igora kiwnieciem palca:

- Posluchaj, Rysiuk. Patrz, tam, prosto na kursie, jak zobaczysz grzbiety - gwizdkiem wezwiesz wszystkich na gore. Jasne?

Rysiuk kiwnal glowa. Przejawszy lornetke i poze Prezydenta, wzbil wzrok w linie horyzontu.

Mroz przeszedl wzdluz burty. Poglaskal wnuka po krotko ostrzyzonej glowie:

- No co, chlopie, postrzelamy sobie?

Ksiaze nastepca zrobil mine wyrazajaca skrajne znudzenie i zmeczenie.

Mroz wrocil z ciezkim brezentowym zawiniatkiem. Zatrzymal sie na pokladzie, przysiadl i rozwinal brezent, a potem pomrukujac pod nosem, zaczal ogladac wyniesione karabiny. Dwie sztuki, wygladajace solidnie i groznie, lsniace tluszczem, syte i zadbane...

- Walerik - zwrocil sie general do wnuka - popatrz, jakie slicznotki! No co, wezmiesz jedna?

Ksiaze nastepca wciagnal glowe w ramiona. Widac bylo, ze chce na lad, na krzeslo przed telewizorem i zeby wszyscy sie od niego odczepili.

- No, Walery, cos ty... zmiekles, jak baba... - z nieoczekiwana tkliwoscia w glosie stwierdzil Mroz. - Chlopakom potem opowiesz, skreci ich z zazdrosci.

Chlopak targnal przeczaco glowa.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату