- Sa! - wrzasnal Igor ze swojego punktu obserwacyjnego. - Rzeczywiscie, spore stado...
Mroz odwrocil sie ku wolajacemu - i usmiechnal sie. Lidka usiadla, przylgnawszy plecami do burty; tak sie jakos stalo, ze akurat w tej chwili trafila wzrokiem na twarz generala.
Od usmiechu Mroza az Lidke zemdlilo. Przypomniala sobie uniwersytecki kurs medycyny zachowawczej. I jedyna w swoim zyciu wizyte w kostnicy.
Zmruzyla oczy.
Matowo blysnely wyjmowane z paczki naboje. Potem rozlegl sie szczek zamka.
- Wowka! - krzyknal Mroz, zwracajac sie do kapitanskiej nadbudowki i zmagajac sie glosem z szumem morza i wiatru. - Bierz je na prawa burte! - i przybierajac juz postawe strzelecka, zwrocil sie do Rysiuka: - A ty chcesz sobie postrzelac?
Rysiuk spojrzal na niewidoczna dla Mroza twarz Lidki i przeczaco, choc z usmiechem, pokrecil glowa:
- Rece mi sie trzesa, Piotrze Maksymowiczu. Po wczorajszej wypitce...
- Po jakiej wypitce? - Mroz zachichotal ogluszajaco. - Mieczak z ciebie, Igoruniu. Rece ci sie trzesa po tych kilku kroplach?
Rysiuk znow sie rozesmial - zupelnie naturalnie i nawet wesolo. Lidke ponownie zemdlilo.
Trawler obrocilo dziobem ku fali - Lidka kurczowo wczepila sie dlonmi w reling. Na przemian zanurzajac dziob w bialej kipieli albo kierujac go w niebo, stateczek doganial stado dalfinow.
- Glupie stwory - stwierdzil Mroz. - A mowili, ze maja mozg. Gdyby go mialy, to smignelyby precz i tyle bysmy je widzieli... Ale nie. No, popatrz, Igorku.
Potykajac sie o oblepione luskami liny, slizgajac sie na mokrych deskach, brnac w niewiadomego pochodzenia smieciach, Lidka dostala sie do zelaznej drabinki wiodacej ku mostkowi i wczepila sie w nia jak kleszczami. Chwiejbe znosila wzglednie lekko, ale nie za bardzo odpowiadala jej perspektywa uderzenia z rozpedu o burte.
Brezentowy plaszcz smierdzial rybami. Zdechlymi rybami o metnych oczach, ktore nie zostaly w pore wypatroszone i uwedzone.
Za burta mignelo w obrocie czarne, lakowe i wygiete wrzeciono - grzbiet dalfina. Jeden, drugi, trzeci... Lidka szybko stracila rachube. Stado rzeczywiscie bylo spore.
Okrecikiem nadal rzucalo. Lidka byla niemal pewna, ze general chybi; wiatr dmacy prosto w twarze skutecznie gluszyl wszelkie inne dzwieki.
Trawler werznal sie w stado, odcinajac od wiekszej grupy trzy albo cztery sztuki. A potem szerokim lukiem, niczym w slalomie, skrecil w bok - rufa oslonila Lidke od wiatru, i natychmiast wokol niej zrobilo sie cicho, prawie tak jak pod woda.
I w tej ciszy huknal wystrzal. Po powierzchni pokladu zatanczyla luska.
- A masz, zarazo, masz! No!
Luski lecialy jedna za druga. Igor wstal na palce i z ciekawoscia wygladal za burte; a general podniosl reke i dawal wskazowki niewidocznemu Wowce:
- Dalej! Za nimi!
Po przechylonym pokladzie potoczyly sie rozmaite przedmioty. Nie wiadomo skad wydostala sie blaszana puszka po konserwach z niedopalkami. Niespiesznie przemieszczala sie od burty do burty, co chwila gubiac to niedojedzonego byczka, to wypalony polowicznie papieros ze zlotym ustnikiem umazanym czerwona pomadka. „Co oni tu lowia, na tym okreciku?” - zaczela sie zastanawiac Lidka.
Znow dmuchnal wiatr. Lidka sie skulila, usilujac zawinac sie w plaszcz bez pomocy rak - dlonie jak przedtem trzymaly reling. General strzelal i strzelal, ladowal i znow strzelal - poczatkowo Lidka widziala tylko tyl jego glowy, ale potem Mroz zmienil kat ognia, odwrocil sie ku Lidce profilem - i Lidka sie zdumiala.
Wbrew temu, czego sie spodziewala, nie zobaczyla na jego twarzy okrucienstwa ani zlowrogiej radosci. Patrzyla na pelna spokoju twarz czlowieka szczesliwego; zmarszczki sie wygladzily, znikl zwykly gniewny grymas, i general upodobnil sie do urzednika w podeszlym wieku, ktory wrocil z pracy do domu i nareszcie moze sie oddac przegladaniu ukochanej kolekcji znaczkow.
Lidka uniosla sie kilka stopni wyzej.
Nie, morze wcale nie zmienilo barwy. W oddali polyskiwaly czarne grzbiety - stado szybko uciekalo w morze. Najpewniej dalfiny nie byly takimi durniami, za jakie uwazal ich Prezydent; a z pewnoscia nie zamierzaly popelniac samobojstwa.
Wsrod uciekinierow nie bylo ani jednej rannej sztuki. Lidka zmruzyla oczy. Nie, ani jednej.
- Dziewiec - odezwal sie Mroz, opuszczajac lufe karabinu. - Dziewiec. Wrocimy do domu, zaznacze na kolbie. W sumie - sto pietnascie. Jest co swietowac, Rysiucha...
- Mieso przepadnie - stwierdzil z gorycza ten sam tegi marynarz, ktory wyposazyl Rysiuka i Lidke w brudne marynarskie lachy. - Harpunem... ten by sie przydal. A tak - tylko ryby skorzystaja.
Mroz gniewnie spojrzal na starucha, jakby ten proponowal jedzenie robactwa.
- Dziewiec - stwierdzil Rysiuk z zaduma. - A ja naliczylem siedem. Jak je liczyc, te twoje trofea?
Mroz w jednej chwili spurpurowial i nadal sie tak, ze na szyi wystapily mu zyly.
- Bankierow kontroluje i ministrow rozmaitych. A
Stary rybak cofajac sie bokiem i tylem znikl w jakims luku.
- Dziewiec to dziewiec - stwierdzil pojednawczo Rysiuk. - W koncu kolekcja naciec na kolbie w niczym nie jest gorsza od kolekcji, na przyklad, kukielek.
- A ty widziales, jak glefy wsuwaja ludzi? - zapytal general glosem niemal wypranym z emocji.
Trawler zawrocil ku brzegowi. Wiatr ostatecznie zamarl i w ciszy, ktora zastapila jego poswistywanie, wyraznie bylo slychac grzechot przetaczajacej sie po pokladzie puszki po konserwach; ksiaze nastepca tronu z nieobecnym wyrazem twarzy gapil sie na mewy, ktore nie wiadomo skad zlecialy sie na miejsce niedawnego polowania.
Lidka dopelzla na czworakach do burty, wczepila sie dlonmi w reling i zaczela wymiotowac.
* * *
...obnizajac gotowosc bojowa naszej calej OP. Przewod sadowy w zupelnosci i calkowicie potwierdzil wine oskarzonych: wielokrotne, umyslne zaniedbywanie obowiazkow sluzbowych i organizowanie przecieku informacji... zdjeci z zajmowanych stanowisk... skazani na rozmaitej dlugosci kary wiezienia... Pulkownik Retielnikow, podczas minionych wielu lat sprzedajacy tajne materialy naszej ojczyznianej OP analogicznym sluzbom zagranicznym... uznany za winnego zdrady Ojczyzny i skazany na najwyzszy wymiar kary - smierc przez rozstrzelanie...
Niebo za oknem rozjasnialo sie powoli i niepewnie. Teraz bedzie latwiej. Swit oznacza, ze noc dobiegla konca. Jeszcze troche i wstanie slonce, ale w zasadzie juz teraz mozna poczlapac do kuchni, przygotowac sobie kawe.
Lidka bokiem wysunela sie spod koldry. Rysiuk westchnal ciezko, ale sie nie obudzil.
Ozywialy sie juz i zaczynaly spiewac ptaki. Poczatkowo cicho i niesmialo, potem coraz glosniej i bardziej slodko; az trudno bylo uwierzyc, ze to nie zapis magnetofonowy. Ze tu, w samym srodku miasta, w dzielnicy administracyjnej zostalo jeszcze cos, co potrafi szczebiotac o swicie.
Otulona szarym polmrokiem przedswitu przeszla do lazienki. Spojrzala w lustro nad umywalka, choc wiedziala, czego nalezy sie spodziewac. Goraczkowo blyszczace oczy, podpuchniete powieki i siwe wloski na skroniach. Trzydziesci trzy lata, nie wiecej, ale i nie mniej. Wszyscy klamia, kosmetyka nie moze tworzyc cudow... Na rozpalona, trawiona wewnetrznym ogniem twarz nie da sie nalozyc maski.
Umyla sie, na kilka chwil tworzac dla samej siebie iluzje czystosci i swiezosci. Potem przeszla do kuchni i dokladnie zamknela za soba drzwi. Nieglosno zawyl mlynek do kawy; postawila na plycie miedziany jak dzwon i wcale od niego nie mniejszy kociolek. I to wszystko. Juz niedlugo resztki bezsennej nocy utona bez sladu w gestej, ciemnej cieczy. Zapomni o godzinie byka - o myslach, ktore pojawiaja sie zawsze i nieodmiennie o czwartej rano. Wspaniala godzina... gwiezdny czas wszystkich stuknietych.
Usmiechnela sie. Lyknela z goracego kubka. Jeszcze raz. Bezszelestnie uchylily sie drzwi. Na progu stanal Rysiuk, bosy, w pasiastym, siegajacym mu do piet szlafroku.
- Dzien dobry - przywitala go Lidka.
- Zwariowalas? - warknal. - Wiesz, ktora godzina?
- Kto rano wstaje, temu Pan Bog daje. Chcesz kawy?
Szef prezydenckiej kancelarii nastroszyl sie, jakby zaproponowala mu co najmniej arszenik. Spokojny ton Lidki wcale go nie oszukal - Lidce czasami sie wydawalo, ze Rysiuka w ogole nie da sie niczym zwiesc.
- Lidka, co sie stalo?
- Nic.
- A konkretnie?
Lidka polozyla nogi na taborecie. - Nic a nic!
Rysiuk milczal i czekal. Lidka skrzywila sie, jakby polknela cytryne:
- Przed dwoma dniami dzwonil Slawek.
- Jaki Slawek? - zapytal Rysiuk po chwili przerwy.
- Slawek Zarudny. Zapomniales juz, kto to taki?
Rysiuk wsunal dlon w kieszen szlafroka. Przez chwile milczal, a potem sie usmiechnal: - Panikuje? Lidka zmarszczyla brwi:
- Cos ty powiedzial?
- Slawek panikuje? Zrobilo mu sie za ciasno w kompanii Werwerowa? Czegos sie boi?
Lidka poruszyla wargami. A potem odwrocila sie i zapytala cicho, spogladajac w okno:
- Kto zarzadzil taka ostra czystke w OP?
Rysiuk milczal.
- Kto zlecil te dluga pokazowa rozprawe? Komu przeszkadzal Retielnikow, siedemdziesiecioletni staruch?
Za oknem wstawalo slonce.
Nikolaj Iwanowicz. Popielniczka w fiolce po aspirynie. Ptasie lajno na mokrej wiosennej laweczce.
- Co ma do tego Slawa? - zapytal miekko Rysiuk. - Jego nie rusza przy dowolnym ukladzie. On jest Zarudny, a to oznacza nietykalnosc.
- Igor, ty rozumiesz, co sie dzieje? - znizonym glosem zadala pytanie Lidka.
Rysiuk cierpliwie kiwnal glowa:
- Nie spisz i denerwujesz sie. Wydaje ci sie, ze dzieje sie cos niezwyklego. Nic podobnego - rozgrywki w strukturach wladzy zdarzaly sie i wczesniej, tyle ze ty niczego o tym nie wiedzialas...
- Nie na taka skale - odpowiedziala Lidka przez zeby.
Rysiuk ponownie kiwnal glowa.