Gdy Slawek z Lidka dobiegli do pomostu, Witalij siedzial juz na deskach, blady jak smierc, ale przytomny. Odmowil powachania zaproponowanego mu amoniaku:
- W skrzynce... na motorowce... Dlaczego apteczka nie byla na miejscu?!
Slowa, ktore zabrzmialy jak majaczenie, w rzeczywistosci okazaly sie swoiscie wyrazona nagana dyscyplinarna. Role lekarza w ekspedycji mial pelnic Piotr, ale za bezpieczenstwo podczas zanurzen odpowiadal Sasza, a ten najwyrazniej uznal, ze skoro ma przy sobie pistolet, to amoniaku nikt juz potrzebowal nie bedzie.
Przycumowana do pomostu motorowka tlukla burta o pale, az drzaly deski pod stopami. Witalij odszukal wzrokiem spojrzenie Lidki.
- Pietia... - odezwal sie, nie odwracajac spojrzenia. - Zlapales?
- Tak, tak - pospiesznie zapewnil go archeolog. - Tylko... pozornie nic sie przeciez nie dzialo, Witku. Z zewnatrz niczego nie bylo widac...
- Wrota? - zapytala Lidka cichym glosem.
Witalij spojrzal w bok:
- Tam sa resztki Zwierciadla... Wiecie co, poglaszcza nas po glowkach za te ekspedycje, sypna nagrodami. A my przeciez niczego nie poznamy i niczego sie nie dowiemy.
W pol godziny pozniej wszyscy juz zdazyli obejrzec tasme wydobyta z drugiej, zapasowej kamery wideo. Witalij krzywil sie niemilosiernie, oddychal gleboko i lykal jedna za druga tabletki od bolu glowy; najwyrazniej dostalo mu sie gorzej niz Lidce. Na filmie bardzo dobrze bylo widac, jak ktos w akwalungu wplywa we Wrota, zatrzymuje sie w przeswicie, na chwile nieruchomieje, dotykajac dlonmi kamiennych framug, a potem nagle wzdryga sie gwaltownie i wiotczeje, powolutku i bezwladnie odwracajac sie na plecy, puszczajac ku powierzchni babelki powietrza i nabierajac wody w pluca. Na tym zapis sie konczyl. Znajdujacy sie wtedy pod woda Piotr i Sasza szybciutko wytaszczyli Witalija na powierzchnie i podciagneli do motorowki. Topielec sam zaczal oddychac, ale nie odzyskiwal przytomnosci, co ratownikom przysporzylo kilku nieprzyjemnych chwil.
- Lidko - odezwal sie Witalij, gdy emocje zebranych w sztabie nieco opadly. - Bede mial do ciebie kilka dyskretnych pytan. Ciekawia mnie twoje wrazenia jako biosensora.
- Kogo? - zapytala Lidka, nie bez wewnetrznej rezerwy. Na uniwersytecie zdazyli juz jej wpoic zaciekla wrogosc do wszelkiego rodzaju pseudonaukowych terminow.
Witalij tylko sie usmiechnal.
Bylo poludnie. Wystarczylo to jedno slowo, a Lidka uslyszala dzwiek zoltych, rozpalonych dzwonow. W pozolklej trawie brzeczaly cykady. Rozgrzane pasma powietrza drgaly nad pokrytym betonem placykiem, nad dachem autobusu i bokami przewoznego agregatu pradotworczego. Lidka nasunela czapeczke na sam nos.
Witalij odprowadzil ja w cien sekatej jabloni, ktorej udalo sie przetrwac
- Wiec tak, Lido... Wtedy, kiedy po raz pierwszy „odplynelas” we Wrotach, bylas czyms poruszona emocjonalnie? Cos toba wstrzasnelo?
Lidka spojrzala nan w sposob wyrazajacy calkowite niezrozumienie.
- Widzisz, za drugim razem, po tej historii w zatoce, kiedy - sadzac z twoich wlasnych slow - omal sie nie utopilas; to jest zrozumiale. Bylas silnie wzruszona. A za pierwszym razem?
- Po raz pierwszy zobaczylam Wrota - odparla szeptem. - I w ogole... wtedy po raz pierwszy pozwoliliscie mi sie zanurzyc.
Witalij kiwnal glowa.
- Ach tak... rozumiem.
I umilkl, myslac o swoich sprawach.
- Emocjonalny stan? - podsunela cicho Lidka. - Znaczy, kiedy czlowiek jest czyms silnie poruszony?
Sasza, Piotr i ona sama przechodzili przez Wrota i zatrzymywali sie w nich, zreszta i sam Witalij robil to niejeden raz. Ale nie wiadomo dlaczego, „odplynal” dopiero teraz, doznal podobnych halucynacji, co Lidka. Moze zreszta nie byla to do konca halucynacja.
- A wam co... cos sie stalo? - zapytala cicho.
Witalij milczal.
- Czy ta strzelanina... do dalfinow?
Oper westchnal gleboko. Cytrynowa mysz na jego koszulce poderwala sie i opadla.
- Owszem, zgadlas. Wczoraj w nocy przyszedl radiogram. W ciagu tygodnia zwijamy ekspedycje. W domu czekaja nas nieprzyjemnosci.
- Jakie? - Lidka spiela sie wewnetrznie.
- Nie, nie - Witalij lekko sie skrzywil. - Nic szczegolnego. U nas... - zajaknal sie na mgnienie oka - w Firmie. Ciebie to nie dotyczy... innych zreszta tez. Nikomu nic nie mow, dobrze?
Lidka kiwnela glowa.
Do pompy podeszla, kolyszac biodrami, Wala. Usmiechnela sie do Witalija, znaczaco spojrzala na Lidke i nacisnela dzwignie z zupelnie nie kobieca sila. Woda trysnela i ostrym strumieniem uderzyla w dno emaliowanego wiadra.
* * *
Na nastepnym zebraniu roboczym Piotr Olegowicz oficjalnie powiadomil wszystkich o zakonczeniu programu badan i zamknieciu ekspedycji. Radosc, jaka okazali Siergiej i Walery, nie poddawala sie zadnemu opisowi, sam Piotr zreszta tez okazywal wiecej ozywienia niz rozczarowania, co Lidka doskonale rozumiala. W czasie, ktory poswiecil ekspedycji, obie jego wnuczki powinny byly troche podrosnac.
Wieczorem urzadzono na brzegu cos w rodzaju przyjecia pozegnalnego. Rozpalono ognisko, przy ktorym natychmiast pojawil sie patrol miejscowych wojakow z zakazami i przeklenstwami. Trzeba bylo zolnierzy uspokajac, a ognisko otoczyc kamieniami, choc i tak bylo je widac z daleka, gdyz podsycano je wyschnietymi wodorostami, ktore pala sie nie gorzej od papieru.
Zolnierze z patrolu zostali z nimi. Oficer niewiadomej rangi i dwoch zolnierzykow rozsiedli sie wprost na kamieniach, niedbale kladac obok siebie automaty z zalozonymi tlumikami. Lidka, choc nie za bardzo znala sie na broni, popatrywala na chlopcow nie bez obawy, bo cos jej podpowiadalo, ze z automatami zwykle postepuje sie inaczej.
Zolnierze zarlocznie pochlaniali konserwy, ktore Wala hojna reka wydala im z niepotrzebnych juz zapasow. Oficer kilka razy zdrowo przypinal sie do steranej zakretki termosu, pelniacej funkcje kubka. Zolnierze upoili sie zawartoscia puszek z konserwami.
Wino zdobyl skads - jak zwykle - kierowca Pasza, ktory przyciagnal dwa solidne kanistry. Trunek byl gesty, domowej roboty i mocny - wystarczyl jeden kubek, by swiat puscil sie w tany. Rumiana na twarzy, dorodna i goscinna Wala siedzaca pomiedzy technikiem Siergiejem i kierowca Walerym, co chwila wybuchala smiechem, ktory pewnie slychac bylo po tamtej stronie gor.
Witalij posiedzial z pol godziny i poszedl do siebie. W dziesiec minut pozniej zmyl sie i Piotr; zostal Sasza, Slawek tez nie zbieral sie do odejscia - siedzial niby obok Lidki, ale jakos oddzielnie, sluchal dowcipow i historyjek patrzac, jak sie Lidce zdawalo, prosto w pelne wargi Wali.
Rozmowy stawaly sie coraz glosniejsze i pelne dwuznacznikow. Lidka odeszla na bok, usiadla na samym brzegu, zrzucila klapki i spuscila stopy w wode.
- Nie, powiedz mi... siedzieliscie tu i nurkowaliscie; a wylowiliscie choc cokolwiek? Co mam powiedziec zonie - bedzie premia czy nie?
- Ty, Sierioga, i tak nie masz co liczyc na premie. Powiedzmy, ze sie tu opalales, spacerowales i obmacywales Walke, korzystajac z tego, ze zona daleko.
Mezczyzni zachichotali. Lidka podwinela palce stop. Poczula, ze w piete wbija jej sie ostry kamyczek, ktory nie wiadomo jak, trafil pomiedzy inne otoczaki.
- Tez mi spacerki. To miejsce samo w sobie jest zle... zyli tu ludzie, i koniec, przepadli... przeklete miejsce, film w aparacie sam z siebie mi sie przeswietlil.
Glosy rozlegaly sie echem w glowie Lidki, zlewajac sie w jedno, nierowne i bolesne tlo. Przed oczami migal jej jakby ekran nieznanego przyrzadu - zielony punkcik podskakiwal, kreslac zebata linie, a gdy wsrod ogolnego gwaru wybuchal smiech Wali, linia podskakiwala wysoko i zabarwiala sie czerwienia.
Trzeba bylo wstac i odejsc do namiotu, ale Lidka wiedziala, ze tam bedzie jeszcze gorzej. Lazenie po brzegu w ciemnosciach i po pijaku bylo rownoznaczne z potknieciem sie i rozbiciem kolana; siedziala wiec, wsunawszy dlonie pod pachy i czula sie jak czerstwa kromka chleba, lezaca obok stosu swiezutkich, pachnacych i chrupiacych buleczek.
Mama jej mowila: „Nie popelniaj bledu... namysl sie”.
Popelnila blad. Wierzyla, ze bedzie prawdziwa nauka, otwarta, prawdziwa... jak zycie.
Plodny okres skonczyl sie, albo skonczy sie za kilka miesiecy. Nauki nie bylo - zamiast niej zdziwione spojrzenia, uwazne przygladanie sie, wieloznaczne aluzje i szczegolowe szkice, ktore w rzeczywistosci niczego nie wyjasniaja. Z takim samym powodzeniem mozna by mierzyc i wazyc nieboszczyka, liczac na odgadniecie, o czym myslal przed smiercia.
Witalij i najpewniej Piotr od samego poczatku wiedzieli, ze ekspedycja nic nie osiagnie. To, co Lidka uznala za krolewski dar, okazalo sie odpadkiem z panskiego stolu.
Cos dotknelo jej bosej stopy - jakas glupia ryba albo maly krabik. Syknela i cofnela noge.
- A sam widziales? Wszyscy mowia: UFO, UFO. Owszem, swiatelka byly... ale to pewnie samolot...
- Za dnia, mowie ci! A ty, zolnierzyku, widziales taka sztuke nad morzem? Jakby latajacy talerz?
- Dziekuje...
- Nie dziekuj, tylko powiedz, widziales talerz?
- Dziekuje, nie, nie chce...
- Talerz nie wolno - wmieszal sie oficer. - Obiekt tajny. Obiekt nie wolno mowic, nie wolno pytac. Nie wolno.
- A... wybacz. Po waszych oczach widze, ze byli tu kosmici, a wy jeszcze chyba do nich strzelaliscie... Moze nawet ich straciliscie? Co?
- Nie wolno.
- Rozumiem... Sluzba...
Lidka wstala. W glowie krecilo jej sie coraz bardziej, trzeba bylo natychmiast skonczyc z tymi blazenstwami.
Nie miala kostiumu kapielowego. Odeszla dalej, gdzie nie siegal blask ogniska. Szybciutko sie rozebrala. Naga, tak jak przyszla na swiat, weszla do wody i zanurzyla sie z glowa, odczuwajac najpierw szok, a potem ulge. Glowa oczyscila sie z mysli jak wietrzony pokoj oczyszcza sie z papierosowego dymu. Lidka zatkala palcami uszy i legla na plecach.
Niebo bylo ogromne i ciemne. Mgielka przepuszczala tylko swiatlo co jasniejszych gwiazd.
Przybysze z gwiazd. No coz, to znacznie upraszcza sprawe. Zielone ludziki, ktore podbily kosmos i odkryly na jednej z planet potencjalnych konkurentow. Spetaly ich w sposob dosc skomplikowany, ale wzglednie humanitarny. Przepisaly ludzkosci regularne profilaktyczne upusty krwi, terapie szokowa, ktora nie zostawia miejsca na zadne tam glupie mysli o wyprawach w kosmos. Po takim wstrzasie ludzkosc ma tylko jedno pragnienie - przetrwac i odtworzyc poprzedni stan liczebny.
Lidka pokazalaby gwiazdom zacisnieta piesc, ale zrezygnowala z proznego gestu, nie chcac, by woda zalala jej ucho.
A ludzkosc - jest jeszcze uczniem. Do wszystkiego potrafi sie przystosowac. Zyje cichutko, z polisa ubezpieczeniowa w zebach, aktywnie posluguje sie „umowionym opoznieniem” i - jak powiadaja - nawet powoli sie rozwija.
Zmarzla. Odwrociwszy sie na brzuch, poplynela zabka do brzegu.
Blask ogniska pieknie kladl sie na powierzchni wody i odbijal w kazdym mokrym kamyczku. A przy ognisku rozgorzal tak zawziety spor, ze Lidka az otworzyla usta.
Siergiej siedzial, objawszy Wale w talii. Oboje byli biali, jak piana, nawet blask ognia nie dodawal ich twarzom ludzkiej barwy. Dwa kroki od tej pary stal kierowca Walery i trzymal w dloniach automat z przykreconym tlumikiem.
Lidka natychmiast poczula slabosc i zrozumiala, ze zaraz utonie. Na szczescie stopami odnalazla dno.
- S-suka - w glosie Walerego nie bylo slychac gniewu. - Zabierz lapy, pusc te kurwe. Zabije. Oboje.
Walery byl wesolym, energicznym mezczyzna w srednim wieku. Lidka nigdy nie widziala, zeby sie awanturowal.
Zolnierze siedzieli obok. Pootwierali geby i kazdy zajal sie swoja puszka. Wszyscy byli rowiesnikami Lidki, z mlodszej grupy. Kiepsko ich karmia, pomyslala Lidka mimochodem. Sa glodni.