Glowy uczniow natychmiast pochylily sie nad zeszytami i rozlegl sie szelest przewracanych kartek. Jeden madrala chcial sie wycwanic i umiescil sobie podrecznik na kolanach; Lidka natychmiast kazala mu polozyc na nauczycielskim stole i ksiazke, i dzienniczek. Wyjawszy czerwony dlugopis, zaczela sie zastanawiac, co mu wpisac na dobry poczatek. Tymczasem blady Maksymow stukal kreda, wyprowadzal wzory i wypisywal oznaczenia. W sumie spisywal sie calkiem dobrze i niezle sobie radzil, choc dzis byl drugi dzien nauki, a podczas lata, jak wiadomo, mozna zapomniec niemal o wszystkim...

Tym bardziej podczas takiego lata...

Lidka spochmurniala. Unoszac czerwony dlugopis nad data „drugi wrzesnia” w dzienniczku zlapanego na goracym uczynku cwaniaczka, zrozumiala, ze wyglada glupio. „Nieprzygotowany do lekcji”? Zly zapis, pierwsza lekcja w nowym roku szkolnym. „Dziala wbrew interesom kolektywu”? Brzmi groznie, ale to przeciez kompletnie pozbawione znaczenia..

W przededniu letnich wakacji Parlament odrzucil kolejny projekt zwiekszenia dotacji dla OR Bylo to kolejne posuniecie w przeciagajacej sie juz wojnie Mroza z Parlamentem: deputowany Werwerow krzyczal z mownicy o organizacji-pijawce, pochlaniajacej wciaz nowe i nowe srodki oraz fundusze, o nadmiernie rozbudowanych sztabach OP, o pozbawionych sensu zadaniach, ukrytych pod plaszczykiem troski o przyszla apokalipse. Parlament zgodzil sie z Werwerowem i trzasnawszy OP po nadmiernie wysunietych lapach, rozjechal sie na urlopy - do jesieni.

Lato bylo kiepskie, deszczowe i pachnace wilgocia. Miejskie plaze swiecily pustkami; a nudzacy sie urlopowicze mieli okazje rozerwac sie, obserwujac serie niezbyt milych, ale bardzo interesujacych wydarzen.

W telewizyjnym wystapieniu Mroz oskarzyl skorumpowanych poslow i parlamentarzystow o zdrade interesow wyborcow. Deputowani wciaz jeszcze sa przekonani, ze uda im sie jakos obejsc prezydenckie zarzadzenie i wbrew niemu ewakuowac sie z rodzinami z listy „umowionego opoznienia”; to syci przywilejow demagogowie, ktorzy wierca dziury w dnie naszej wspolnej arki - Obrony Panstwowej. (To zdanie natychmiast przypomnialo Lidce stwierdzenie Igora Rysiuka. I nawet w glosie generala zabrzmialy, wlasciwe jej bylemu szefowi, nutki).

Potem wystapil prokurator generalny. Przeciwko Dymitrowi Aleksandrowiczowi Werwerowowi wszczeto sledztwo z oskarzenia o organizacje zabojstwa Zarudnego. Wiekszosc informacji zatajono „ze wzgledow spolecznych”, ale juz nastepnego dnia na pierwszych stronach wszystkich gazet mozna bylo przeczytac najdrobniejsze szczegoly „sprawy Zarudnego”. Dowody, mniej lub bardziej przekonujace, pojawily sie nagle jak wywolane gestem czarodziejskiej paleczki.

Lidka zadzwonila do Slawka. „To nieprawda!” - krzyczal w sluchawce jej byly maz. - To sfa... sfabrykowa... To prowokacja!”

Lidka doskonale go rozumiala. Jej samej trudno bylo uwierzyc w cos takiego; i nie uwierzyla tamtego dnia, kiedy Rysiuk przewrocil ja na dywan w sypialni. „To Werwerow zlecil zabojstwo Zarudnego, Andrieja. To on go sprzatnal. Lido. Wiem z cala pewnoscia...”

Protokoly przesluchan - byli wspolpracownicy Werwerowa pekali jeden po drugim. Oskarzenie - gotowe, doskonale udokumentowane i poparte dowodami. I poselski immunitet Werwerowa, ktory przyczail sie w jednym ze swych nadmorskich domkow letniskowych.

Lidka nie spala przez trzy noce z rzedu. Przypominala sobie, jak usmiechal sie Dymitr Aleksandrowicz (widziala sie z nim raz, kiedy Slawkowi i jego matce zwrocono ich mieszkanie) i jak wyciagal dlon - do niej tez. Przypomniala sobie dotyk tej dloni - zimny i suchy - i jej delikatna, kobieca skore.

On?!

Mowila sobie, ze Mroz i Rysiuk zdolni sa do lgarstw dla dobra „sprawy”. Ze chca pograzyc Werwerowa i dlatego moga go oskarzyc chocby o kopulacje z dalfinami albo organizacje apokalips. Ze wszystkie te nie wiadomo skad wziete swiadectwa niczego nie dowodza...

Mowila - i sama sobie nie wierzyla.

Rysiuk i Mroz od dawna wiedzieli, kto stal za zabojcami Andrieja. Igor szukal i gromadzil dowody winy, ryl nosem jak glodny dzik pod debem, i diabli wiedza jakim sposobem, ale je zdobyl. A znalazlszy, trzymal do chwili, w ktorej beda potrzebne. Tymczasem deputowany Werwerow jadl, spal, grzmial z parlamentarnej trybuny i dawal zonie kwiaty.

To on, rozmyslala Lidka i natychmiast wysychaly jej wargi, pekaly i pokrywaly sie twarda skorka. Szla wtedy do lazienki, kapala sie i dlugo myla rece, starajac sie zetrzec z prawej dloni pamiec uscisku reki sprzed dwudziestu bez mala lat.

Tymczasem rozjuszone spoleczenstwo, umiejetnie podgrzewane, zaczelo sie domagac aresztowania Werwerowa. Mroz zwrocil sie do Parlamentu z zadaniem pozbawienia przestepcy immunitetu.

O tym, kto jest przestepca, decyduje sad - pisnela jakas niezalezna gazetka i natychmiast zostala zamknieta przez inspektorow bezpieczenstwa przeciwpozarowego. Na dalsze wydarzenia trzeba bylo poczekac kilka dni.

Mroz podjal decyzje o rozwiazaniu sprzedajnego i niezdolnego do podejmowania decyzji Parlamentu. Deputowani, porzuciwszy rzadowe sanatoria i kurorty, zbiegli sie do stolicy, gdzie przed sala obrad powital ich zbrojny oddzial OP. Pod lufami automatow ani jeden wybraniec ludu nie dostal sie do swojego fotela.

Werwerow powiesil sie w swoim domku letniskowym. Zdazyl podczas tych kilku sekund, kiedy wojacy OP rozwalali kolejno brame, drzwi wejsciowe i drzwi lazienki. Samobojstwo bylego prezydenckiego rywala uznano za przyznanie sie do winy i rezultat strachu przed kara.

Tego samego dnia wszystkie poselskie sanatoria zostaly wylaczone ze spisu budynkow panstwowych i oddane Dzieciecej Fundacji Kultury w charakterze letnich obozow szkoleniowych.

Po tej klesce Parlament juz sie nie podzwignal. Kilka prob zorganizowania wspolnego oporu upadlo z powodu wewnetrznych sporow i nienawisci, jaka zywili jedni deputowani do drugich. Tym, ktorzy sami zrezygnowali z mandatow, Mroz obiecal zatrudnienie w stolicy, panstwowe mieszkania, bardzo dogodne polisy ubezpieczeniowe i inne przywileje; i juz po kilku latach z Parlamentu zostaly jedynie wspomnienia, i to nie najlepsze.

Caly tamten tydzien Lidka spedzila przed ekranem telewizora, stroszac sie wewnetrznie, garbiac sie i jak babcia otulajac puchowym szlafrokiem mamy. Sluchala podnieconych glosow prezenterow i doskonale wiedziala, ze nigdy juz nie dowie sie prawdy. Winien byl Werwerow, tylko sam czy mial wspolnikow - prawda zdechla, uduszona jedwabnym krawatem. Byl powod, dla ktorego ten krawat szczegolnie wryl sie w jej pamiec. Przypomnial jej sie Rysiuk na jachcie, z eleganckim wezlem na szyi.

Coz, Igorze, dostales to, czegos chcial. Twoj Mroz zostal niemal dyktatorem - a teraz zabieraj sie do tresury. Apokalipsa pokaze, czy miales racje... i jezeli faktycznie uda sie uniknac ofiar... Pierwsza przyznam sie do swej glupoty. I nisko sie skloniwszy, poprosze o wybaczenie - ja, durna idiotka, ktora nie pojela i nie pogodzila sie z geniuszem czlowieka przerastajacego geniusz samego Andrieja Zarudnego.

Ocknela sie. Przed nia lezal na stole uczniowski dzienniczek i przymierzywszy sie do rubryki „Sprawowanie”, starannie napisala czerwonym tuszem: „Nie wykonuje polecen nauczyciela”.

- Maksymow, jestes gotow?

Chlopak zdazyl sobie przypomniec niemal wszystko o „rejonowym obciazeniu demograficznym” i „organicznym progu wytrzymalosci”, ale z „przesunieciem populacyjnym” bylo kiepsko.

- Maksymow, czym jest przesuniecie populacyjne?

- Mam odpowiedziec tak, jak napisano W podreczniku, czy tak, jak to rozumiem? - zapytal z nadzieja glosie.

- Jak w podreczniku, to chyba oczywiste.

Zacisnawszy wargi, przez chwile sie zastanawial.

- Przesuniecie... populacyjne. Jezeli podczas cyklu gestosc zaludnienia na danym terenie sie zmienia... albo jezeli dana populacja nalezy do koczujacych... migracyjnych...

Lidka spostrzegla, ze przynajmniej dwie dziewczyny bardzo chcialyby podpowiedziec dreczonemu przy tablicy Maksymowowi. Jedna - powazna brzydula z cienkim warkoczykiem, druga, niczego sobie blondyneczka o kedzierzawych wlosach i wygladzie laleczki. Oczywiscie, taki chlopak powinien miec powodzenie...

Odczula nagly przyplyw rozdraznienia. Przypomniala sobie pelne wspolczucia oczy dyrektorzycy: „Dosc czesto sie zdarza, ze kobiety, ktore z jakichkolwiek przyczyn los pozbawil radosci macierzynstwa, przychodza do pracy w szkolach... Co prawda, zwykle dzieje sie to wczesniej, w dziewiatym, dziesiatym roku cyklu...”

- Jezeli ilosc mieszkancow oznaczyc jako M, wielkosc terytorium jako T, a pojemnosc Wrot jako W, to populacyjne przysuniecie bedzie rowne N jeden minus N dwa, podzielone przez T... nie... podzielone przez W...

- Trojka - stwierdzila Lidka z niemal szczerym zalem. - Trzy... na wiecej twoja odpowiedz nie zasluguje.

Chlopak milczal. Na jego wyrazista twarz powoli wypelzaly czerwone plamy.

* * *

W niedziele o czwartej rano ogloszono alarm cwiczebny. Lidka nocowala u rodzicow; poprzedniego dnia polozyla sie pozno, przez caly tydzien nie mogla sie porzadnie wyspac i niewiele brakowalo, a dzwiek syreny wywolalby u niej torsje.

- Nigdzie nie pojde! - steknela, niemal jeszcze spiac.

- Trzy dni prac karnych dla poprawy poziomu spolecznej swiadomosci - flegmatycznie przypomnial jej ojciec. - Dziesiec w razie recydywy. Potrzebne ci to?

Na podworze wyszli, ledwo przebierajac nogami i potykajac sie niemal na kazdym stopniu schodow. W iscie egipskich ciemnosciach miotaly sie promienie latarek - czterej instruktorzy OP zbierali kazdy swoja grupe. Potem nad podworzem zaplonela czerwona rakieta, ktora miala pewnie imitowac blask nieba charakterystyczny dla apokalipsy. Nad sasiednim podworzem tez taka wisiala. I jeszcze dalej. Najwyrazniej cwiczenia objely zasiegiem cala dzielnice.

Piec minut uplynelo na sprawdzaniu obecnosci - z domu rodzicow Lidki brakowalo tylko jakiejs staruszki z piatego pietra i mezczyzny, ktory wczoraj wieczorem zlamal noge. Instruktor zrobil grozna mine:

- Druzyna sanitarna, do wyjscia! Nosze i inne... co potrzeba...

Nikt sie nie odwazyl na wyrazenie sprzeciwu. Druzyna sanitarna, w ktorej sklad wchodzil brat Lidki, Timur, wywlokla nieszczesnika z lozka, choc ten miotal z poczatku przeklenstwa, ale szybko sie uspokoil. Na drugich noszach ulozyli staruszke.

- Czwarta mryga - biadolila babcia. - I tak jej nie przezyje. Zostawcie mnie tu, dajcie choc spokojnie umrzec.

Lidka szczerze jej zalowala.

Po ulicach przeszli we wzorowym porzadku. Nosze dzwigali wszyscy po kolei, zagipsowany jegomosc ciazyl tragarzom jak marmurowa kolumna i niosacy go szybko opadali z sil. Nikt sie nie odzywal - dowodcy grup sluchali radiowych komunikatow i zgodnie z nieustannie zmieniajacymi sie poleceniami prowadzili grupy w coraz to innych kierunkach. Akurat gdzies po godzinie, kiedy Lidka solidnie obtarla sobie noge nad kostka falda pospiesznie i niedbale zalozonej ponczochy, kierujacy cwiczeniami doszli do wniosku, ze najwyzszy czas na pokonanie toru przeszkod. Ponura grupa cwiczacych wdrapala sie po schodach na dach szesciopietrowego domu, skad waziutkim zelaznym pomostem przelazla na dach sasiedniego budynku. Zagipsowany jeczal przez zeby. „Dlugo jeszcze?” - pytaly instruktorow zasapane kobiety. „Ile bedzie trzeba”.

Switalo. Na nocnych wloczegow spogladali z okien nie bez wspolczucia miejscowi, ktorych dzisiejsze cwiczenia nie objely. Na razie nie objely. Nikogo nie ominie ten kielich goryczy, nie poderwa w niedziele rano, dopadna cie o polnocy w samym srodku tygodnia...

Lidka patrzyla uwaznie pod nogi. Papa, cegla, anteny. Poprzez dachy domow wiodl wzorowo i niemal z miloscia opracowany szlak pieszy, po ktorym maszerowala setka kobiet, mezczyzn i starcow - stekajac, sapiac i przeklinajac instruktorow OP - ale przeklinajac ich w duchu.

Instruktor OP pobiera uposazenie wieksze niz ojciec Lidki - ktory w koncu zarabia calkiem przyzwoicie. Instruktorskie etaty mnoza sie niczym kroliki, ale kandydatow wciaz nie brak - na jedno miejsce zglasza sie dziesieciu. Wielkiego rozumu do tej roboty nie trzeba, wyksztalcenia tez nie - od kandydatow wymaga sie tylko czystego zyciorysu i dobrej kondycji fizycznej. Dopelnieniem solidnych zarobkow i calego szeregu ulg jest jeszcze i wladza, jak najbardziej realna: „Obywatel, nie wykonujacy polecen instruktora w czasie alarmu cwiczebnego podlega z urzedu aresztowi do pol roku”.

Nauczyc. Wytresowac. Wyszkolic tak, zeby pozadane zachowanie stawalo sie automatycznym. Zeby prawdziwa apokalipsa i rzeczywista ewakuacja wydaly sie spacerkiem, prawie rozrywka. Te posterunki ruchu przed Wrotami. Znaki, gesty, rozkazy ktore snia sie Lidce w koszmarach... nie tylko zreszta jej one sie snia. Kolumna zebrala sie w szyku - ruszyla - stanela. Serie z automatow nad glowami. Przymusowe badania psychiatryczne dla sabotazystow, „osob, ktore swiadomie stawiaja opor kompleksowi srodkow przyjetych przez OP”.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату