Scisnela go za reke:
- Nie boj sie.
Kiwnal glowa, jakby chcial powiedziec: „Wcale sie nie boje”.
Przytlumione glosy zaczely sprawdzanie obecnosci; na niektorych czekano, ale ani Lidki, ani Maksymowa na tych listach nie bylo, powinni sami zglosic sie jako „przypadkowi przechodnie”, ale wcale nie mieli na to ochoty. Zachrypnietym glosem narzekala jakas kobieta, metalicznie porykiwaly glosniki, warczal motor, a mezczyzni kleli co sie zowie. Potem Lidka uslyszala gwizd i kolumna ciezko ruszyla z miejsca, zanurzajac sie w noc i zrywajaca sie sniezyce, do odruchu bezwarunkowego, teraz juz nie tak ciezko sie cwiczy, zauwazyliscie, ze wszystko idzie jak po masle, ruch na swiezym powietrzu doskonale wplywa na zdrowie, nie uwierzy pan, ale przestalo mnie pobolewac serce i poprawila mi sie cera...
Kolumna odeszla. Latarki pozostaly.
- Numer trzydziesci „B”, mieszkanie trzynaste - dudnil tuz obok nieco ochryply meski glos. - Odmowa ewakuacji, tlumaczy sie zapaleniem pluc.
- Z zapaleniem na razie zostawiamy. Usprawiedliwienie lekarskie jest?
- Nie ma.
- Ktory rejon?
- Sto czterdziesty siodmy.
- Na pewno kreci, cholera. Sprawdze.
- Sprawdz... W piwnicy znalezlismy parke smarkaczy, nie maja usprawiedliwien, nie podaja zadnych powodow, tylko placza. Po czternascie lat, mlodsza grupa.
- Dajcie znac do szkoly, niech sami to zalatwia. Tego szajbusa spod piatego juz zabrali, sam dzwonilem. Dama z zapaleniem pluc, para smarkaczy, stary grzyb spod trzydziestki „B”, zdechnac, mowi, dajcie spokojnie...
- Pieprzy...
- Aha... Spokojnie, mowie, nie da sie, dziadziu. I jedna parka zostala, syreny, mowia, nie slyszeli... Facet i babka, z betow ich wyciagnelismy, no jasne, akurat w takiej chwili cos uslyszysz. Ale sie nie ociagali, wzieli nogi za pas i pobiegli az milo...
- To co mi psujesz statystyke?! Piec odmow, piec, tych smarkow postrasze, ale do meldunku ich nie wpisuj. To wszystko?
- Wszystko. Nieobecnych piecdziesiat siedem osob - urlopy, delegacje, praca na druga zmiane. Trzeba bylo pozniej oglosic alarm...
- Jako nam ogloszono, tak i my oglaszamy...
- Taaa... - Posluchaj, podczas syreny gdzies tu przechodzila jakas damulka z mlodym chlopaczkiem, a w spisie przypadkowych przechodniow ich nie bylo.
- Jaka znow damulka z chlopakiem? Tutejsi?
- Nie, w spisach ich nie ma. Przypadkowi przechodnie. Gdzie sie mogli podziac?
- Pewnie zdazyli przed alarmem.
- Nie, nie zdazyli. Juz sie, cholera, zmierzchalo.
- Przyprowadzilem ci maszyne.
- Aha... niech poswieci po tych plotkach. Moze gdzies sie schowali na krzywy ryj.
Maksymow odruchowo wcisnal sie w sciane, byle dalej od strzelnicy. Lidka tez sie spiela wewnetrznie. Mroz bezlitosnie cial w palce i stopy odziane w lekkie trzewiki.
Znow rozlegl sie warkot motoru. Snieg zaiskrzyl, jakby oswietlony promieniami slonca. W wiezy na sekunde zrobilo sie jasno jak w dzien. Lidka zobaczyla ogromne oczy Maksymowa i kropelki potu na jego czole. I to w taki mroz...
- Po plotkach, szczelinach, o tam, pod ten okap... i na rure... Tak.
- Jeden spryciarz kiedys mi sie schowal w studzience kanalizacyjnej...
- ...to co, jedziemy czy nie?
- Czekaj... popatrzymy... gdzie te skur...
- Na drugi raz trzeba podjechac po cichutku, a dopiero potem dawac sygnal syrena...
- Madrala. Wtedy wszyscy na widok reflektorow beda sie rzucali do ucieczki...
Kilka gardel ryknelo smiechem. A przeciez wsrod tych ludzi moze byc i tatunio Antoniny Drozd, pomyslala Lidka i koszula natychmiast przylgnela jej do grzbietu. Byloby to zupelnie naturalne. Ale by mu sie trafilo... nielichy polow...
- Zobacz sam, ta kamienna pala, chyba wiezyczka, sterczy jak wuj na weselu, przeszkadza w zawroceniu wozu. Dawno juz mialem powiedziec, daj znac komu trzeba, niech pozwola ja rozebrac.
Bialy promien znow uderzyl w strzelnice. Lidka widziala, jak zwezaja sie zrenice Maksymowa. I jak chlopak wciska sie w kamienna sciane, odwracajac twarz od bezlitosnego snopu swiatla.
- Jak nie zapomne, to dam znac... Dobra, spadam. Mam jeszcze w planie trzy alarmy.
Promien reflektora gdzies odjechal i w wiezy zapadly ciemnosci. Nadlecial wiatr. W szczelinach strzelnic zatanczyly platki sniegu, a w calej baszcie, od podstaw po szczyt rozpanoszyl sie chlod. - S-s-s... Sz-sz-sz... Zold dadza, podzielisz sie?
- Akurat ci dadza... Sz-sz-sz.
- No to czesc.
- S-s-s...
Warkot silnika.
Reflektor zgasl juz calkowicie - i w baszcie zapadly iscie nieprzeniknione ciemnosci. Nie bylo widac swiatla w zadnym z okien. Strasznie...
Maksymow pochylil sie ku Lidce, ktora natychmiast poczula na uchu jego laskoczacy oddech.
- A jezeli tamci zostali, zeby sie jeszcze rozejrzec?
- Jest ciemno - odpowiedziala Lidka szeptem. - Zaraz pojawia sie przechodnie, ci co jeszcze nie wrocili z miejsc pracy... Wtedy my tez wyjdziemy, po ciemku. Kto nam cokolwiek udowodni?
- Odwazna z pani kobieta - stwierdzil chlopak cichutko.
Lidka usmiechnela sie w ciemnosciach:
- Akurat... tchorz ze mnie, i tyle. A twoja matka sie nie boi?
Chlopak przez chwile wiercil sie na zimnej laweczce:
- Ona... no, wie, ze moge nadziac sie na oblawe... znaczy, na cwiczebny alarm. Denerwuje sie, oczywiscie...
- Posiedzimy jeszcze z kwadrans i pojdziemy... Artiom, obiecaj mi...
- Co mam obiecac?
- Obiecaj, ze nigdy juz
Kolejny podmuch wiatru przejal oboje do szpiku kosci. Lidka zaczela rozcierac dlonie w rekawiczkach, ale palce wcale sie nie chcialy rozgrzac, tylko jeszcze bardziej marzly.
- Dlatego, ze... ludzie powinni uczciwie trenowac? - zapytal chlopak tak cicho, ze Lidka raczej sie domyslila, niz uslyszala tresc pytania.
Teraz, gdy oczy przywykly juz do ciemnosci, mozna bylo dostrzec zarysy baszty. I tumany nadlatujacego sniegu. I samotna gwiazdke swiecaca w przerwie pomiedzy chmurami.
- Dlatego, ze cie zlapia, gluptasie.
Westchnal z taka ulga, ze Lidka uslyszala to westchnienie nawet przez szum wiatru.
- Ja i tak... nie zlapia mnie!
- Zlapia. Obiecaj, ze w przyszlosci to sie nie powtorzy. Jak nie, to cie uwale na sprawdzianie.
Chlopak umilkl i Lidka zorientowala sie, ze on po prostu nie wie, co odpowiedziec.
- Wie pani... ja sie nie boje sprawdzianow.
- Dobrze. Wobec tego... dlatego, ze cie o to prosze?
Milczal jeszcze przez chwile.
- Zgoda. Obiecuje.
W mroku uscisneli sobie dlonie, a Lidka poczula, ze palce Maksymowa ledwo sie zginaja.
- Nie, tak sie nie da. Trzeba bedzie jeszcze pocierpiec z dziesiec minut...
Zdjela mu z rak cieniutkie rekawiczki ze sztucznej skory i zaczela rozcierac jego i swoje dlonie sniegiem. Rozgrzaly sie. Snieg tajal i zaczal splywac z czerwonych, nieco spuchnietych dloni.
- Co z uszami?
- Na razie nie trzeba...
- Jeszcze piec minut. Zaraz stad wyjdziemy.
Dawno juz nikogo nie
Nagle zrodzila sie w niej i okrzepla mysl, ktorej od dawna juz sama sie przed soba wypierala: to moglby byc moj syn. Lidka zrozumiala, ze jesli nie przepedzi jej precz, na zawsze zepsuje smak tego dnia i tego wieczoru. I naprawde znienawidzi Atrioma Maksymowa.
To
- Aj, przeciez zmarzl ci nos! - stwierdzila umyslnie niedbalym tonem. Pociagnela go ku sobie - chlopak nie za bardzo sie opieral - i odszukala wargami jego usta.
Pocalunek na mrozie - to dosc osobliwa przyjemnosc. Zreszta, tak naprawde nie chciala uwodzic Maksymowa - trzeba jej bylo sie upewnic, ze on
On jednak odpowiedzial. Okazuje sie, ze doskonale umial calowac. A wszyscy narzekaja na wspolczesna mlodziez, ze jest leniwa i zakompleksiona.
Lidka wygiela sie w luk. Dawno zapomniane wrazenie; moj Boze... ugiela sie. Sama. Ugiela.
Objela go za ramiona - przez chlopiece paletko.
W strzelniczy otwor wiezy zagladala gwiazdka. Niejedna - niebo stopniowo sie przecieralo, snieg przestawal padac, ale wiatr dal coraz mocniej.
* * *
Chlopak zlapal angine i przez miesiac nie pokazywal sie w szkole. Dla Lidki ten miesiac byl dlugi jak samo zycie, szczesliwy i ciezki.
W malenkim mieszkanku, ktore wynajmowala juz od kilku lat, panowaly balagan i nieporzadek. Byl to nieporzadek zorganizowany i uswiecony trwaloscia - nie chcialo jej sie po prostu niczego przestawiac, jakby ruszone z miejsca przedmioty mogly rozerwac ustalony juz bieg wydarzen. Mizerny szaliczek Maksymowa, ktory rzucila na biurko, lezal tam, gdzie do zostawila - Lidce wydawalo