- Zwariowalas - stwierdzil, ledwo poruszajac wargami.

- Nie jestes juz uczniem.

- A ty...

- Rzucam szkole. Jeszcze dzisiaj.

Scisnal jej dlon tak, ze bol musiala pokryc usmiechem:

- Tak... niech idzie w diably.

Jego oczy zrobily sie nagle ogromne i wilgotne, jak zalane deszczem reflektory. - Lido...

- Tancz. Drepczesz jak mlody slonik.

Obejmujaca ja w talii reka Artioma grzala ja przez tkanine marynarki i bluzki. Wydawalo jej sie, ze skromny, nauczycielski uniform lada moment rozplynie sie, jakby przezarl go kwas. I ze reka Maksymowa dotyka jej nagiej, niczym nieoslonietej skory.

* * *

- Przyznam uczciwie, Lidio Anatoliewna, ze gdyby pani nie napisala tej prosby, sama bym musiala pania o to poprosic. Tak, oczywiscie, podpisze. I dziekuje.

Dyrektorzyca miala dlugie, zoltawe paznokcie, na ktorych zostaly jeszcze wysepki popekanego lakieru. Z rekawow uszytej zgodnie z wymogami regulaminu marynarki wystawaly niemodne juz, koronkowe mankiety koszuli.

- Praca w szkole stawia przed nauczycielami wysokie wymagania moralne... a pani, przykro mi to stwierdzic, nie jest pedagogiem. W zadnym wypadku. Nie nadawalam urzedowego biegu licznym skargom rodzicow... i nawet uczniow... ale tak czy inaczej, ten rok szkolny byl dla pani pierwszym i ostatnim. Niestety. A przy okazji... w nowym cyklu on zechce miec dzieci. A pani, o ile wiem, w niczym nie zdola mu pomoc. Jest pani przeciez bezplodna?

Porcelanowa podstawke na olowki, stojaca posrodku dyrektorskiego biurka, wykonano na ksztalt rozesmianej glowy blazna. W niektorych miejscach emalia zdazyla juz odpasc, przez co wesoly usmiech przeksztalcil sie w grymas agonii.

Wyzlobiony czerep. Zamiast mozgu plastykowe rurki flamastrow i dlugopisow. Po zoltym olowku lazi mucha.

- Raiso Dimitriewna ja wcale nie jestem bezplodna. Nastepnym razem zazadajcie od waszych informatorow odpowiedniego zaswiadczenia lekarskiego.

Dyrektorzyca usmiechnela sie - wysmarowane pomadka wargi rozciagnely sie od policzka do policzka.

Lidka wyszla z gabinetu, patrzac prosto przed siebie. Weszla do toalety, rozejrzala sie, czy nikt nie patrzy i wyciagnela z torebki opakowanie slabego srodka uspokajajacego.

Gdzies tam, na dnie swiadomosci drgnela mysl - gdyby polknac wszystkie naraz, nie bedzie zadnych problemow.

Obmyla twarz zimna woda. I usmiechnela sie do swojego odbicia w peknietym zwierciadle. Najpierw usmiechnela sie smutno, potem spokojnie, az wreszcie usmiechem wyrazajacym pewnosc siebie.

Schowala opakowanie, nawet go nie rozerwawszy.

Za wiele honoru, Raiso Dimitriewna. Kicham na was z wysokiej dzwonnicy.

* * *

Czekala na Maksymowa o siodmej, ale dzwonek brzeknal pol godziny wczesniej. Akurat wyszla spod prysznica; owinawszy sie szczelnie kapielowym szlafrokiem i rozpusciwszy zwiazane wczesniej na czubku glowy wlosy, poczlapala do drzwi. Tak bylo jej spieszno, zeby otworzyc, ze nawet nie zapytala: „Kto tam?”

- Dzis przeszedles nieco wcze...

Dolem pociagnal zimny powiew z korytarza, ktory przedostawszy sie pod poly szlafroka smagnal ja po golych nogach.

- Moge wejsc? - zapytal krotko szef prezydenckiej administracji, sekretarz stanu, Igor Georgiewicz Rysiuk.

Lidka cofnela sie w glab mieszkania. Ciasnego niczym szkatulka. Zagracona, nieposprzatana, biedna szkatulka.

Nie doczekawszy sie innego zaproszenia, Igor Georgiewicz przestapil prog. Zalatywal od niego zapach drogich perfum, dobrze wyprawionej skory i chyba jeszcze koniaku. Mocna won nie do konca przetrawionego alkoholu.

- Igor, jestes pijany - stwierdzila Lidka, jakby te slowa mogly ja obronic.

Ktos zza plecow Rysiuka uwaznym spojrzeniem omiotl mieszkanie (wlaczajac w to lezaca na kanapie bielizne, przerzucony przez porecz krzesla szlafrok Maksymowa i balagan na biurku), potem bezglosnie cofnal sie w glab korytarza, przymykajac za soba drzwi - ale nie zamknal ich do konca.

- Owszem, jestem pijany - potwierdzil Rysiuk zmeczonym glosem. - Jestem tragicznie pijany. Z trzezwa glowa do ciebie bym nie przyszedl.

Usiadl na stole. Mysli Lidki rozbiegly sie przerazone, a jej rece wciaz zaciskaly poly szlafroka, choc bardziej ciasno juz otulic sie nim nie mogla.

- Czemu mnie nie uprzedziles? - wymamrotala Lidka.

- Jak, telegramem? - zapytal zjadliwie Rysiuk. - Przeciez nie masz telefonu.

Lidka chwycila wszystko, co lezalo na kanapie, zwinela i wsunela w otwarta paszcze skrzyni na posciel. Rysiuk siedzial, kolyszac sie w tyl i w przod; niewiele sie zmienil zewnetrznie, ale byl skrajnie, niemal maniakalnie skupiony. Na jego krawacie, tuz po wezlem, widac bylo swieza plamke tluszczu.

Spostrzegl jej spojrzenie.

- Wypilem butelke koniaku - odezwal sie nagle, jakby odpowiadajac na nie zadane pytanie.

- Widze - odpowiedziala cicho.

- Usiadz.

Usiadla na kanapie, ale zaraz sie podniosla:

- Jestem u siebie. Prosze mi nie rozkazywac.

- W twoim interesie - Rysiuk zmruzyl oczy - lezy wyrobienie sobie okreslonych reakcji na wszelkie rozkazy. Podporzadkowanie sie. Wtedy bedziesz miala szanse.

Stary budzik, ktory sluzyl jeszcze rodzicom Lidki, odliczal minuty do przyjscia Maksymowa. Zostalo ich wszystkiego dwadziescia cztery. Co prawda, chlopak mogl sie oczywiscie spoznic.

Ale niewiele.

Rysiuk znow spostrzegl jej spojrzenie. Usmiechnal sie:

- Przeszkadzam?

- Owszem - odpowiedziala jeszcze ciszej.

Rysiuk wstal i przez dluga sekunde miala nadzieje, ze odwroci sie i wyjdzie. Zamiast tego podszedl do biurka, zepchnal na podloge papiery - biologiczne konspekty maturzysty Maksymowa - i przez jakis czas patrzyl na usmiechnieta twarz Andrieja Zarudnego.

- Tak wlasnie myslalem.

- Co myslales? - zapytala sucho.

- Niewazne. - Wsunal dlonie w kieszenie marynarki. - Zaparz mi kawy, Lido. Mam we lbie taki metlik, ze nie moge myslec.

Mimo woli zerknela na budzik.

- Zdazysz! - warknal Rysiuk. - W ostatecznosci wyslesz go do lazienki, zeby wzial prysznic albo kazesz mu odrabiac lekcje... a my w tym czasie porozmawiamy.

Lidka powoli nabrala powietrza w pluca. I rownie powoli je wypuscila.

- Nie tesknisz do normalnego zycia? - zapytal Rysiuk nieco lagodniej i ciszej.

- A jakie zycie nazywasz normalnym?

Rysiuk zmarszczyl nos. Demonstracyjnie rozejrzawszy sie, opadl na kanape i zalozyl noge na noge:

- Chcesz uslyszec najnowszy kawal? Kierownictwo OP urzadzilo konkurs dla entuzjastow, chodzilo o to, by stwierdzic, kto opracowal najbardziej efektywny system szkolen. Przyjechali budowlaniec, strazak i lekarz. Budowlaniec powiada: „Dla swoich podopiecznych zorganizowalem kurs nauki padania, etapami, z pietnastu metrow bez zabezpieczenia”. Strazak: „Ja zorganizowalem dla swoich ludzi kurs szkoleniowy odpornosci przeciwpozarowej, stopniowo, do pietnastu minut siedzenia w plomieniu”. A lekarz: „Ja zorganizowalem swoim pacjentom szkolenie umierania, stopniowo, do pietnastu minut lezenia w zakopanej trumnie”. Co, nie smieszne?

Lidka milczala.

- To jak, zaparzysz mi wreszcie te kawe? - zapytal lagodnie.

Lidka milczala.

- Nie chcesz na mnie patrzec? Na fanatyka, lajdaka i gwalciciela... we wszelkich aspektach?

Lidka spiela sie wewnetrznie. Kiedys - teraz jej sie wydawalo, ze bylo to bardzo dawno - powiedziala chyba Rysiukowi cos takiego. Podobnie obrazliwego. Ciekawe, ze o tym zapomniala, a on - szef Administracji - zapamietal.

- Po co przyszedles? Nie masz innych spraw... wagi panstwowej?

Rysiuk ciezko wstal z kanapy. Podszedl do biurka i popatrzyl na usmiechnieta twarz Zarudnego. Wzrok Rysiuka byl ponury, prawie nienawistny.

- Pewnie ci tak przyjemnie... Podlego spojrzeniem... Zaczelas od jego syna, potem z pewnoscia wyobrazalas sobie, ze on zajmuje moje miejsce, a teraz uprawiacie milosc we troje.

- Wyjdz - rzekla Lidka cicho.

- Zaraz wyjde - kiwnal glowa. - Zaraz... a pamietasz wnuczka Mroza? Takiego nieprzyjemnego smarka... pamietasz go?

- A co, cos sie z nim stalo? - zapytala po chwili milczenia.

- Nie, nic - odparl Rysiuk gluchym glosem. - Telewizje ogladasz?

- Nie - przyznala uczciwie.

Skwitowal odpowiedz ochryplym smiechem.

- Patrze na ciebie... Lidka, Lidka... pamietasz tamte smiglowce?

Zacisnela wargi zjadliwie, jak rasowy nauczyciel.

- Smiglowce - Rysiuk znow opadl na kanape i odrzucil glowe w tyl, prezentujac Lidce swoja wystajaca grdyke. - Bylas... bylismy. Lidka, juz po nas. Przepadlismy z kretesem. Podle sie czuje. Zaparz mi tej kawy.

Przez jakis czas patrzyla na niego i zastanawiala sie, co zrobic.

- Igor...

- Prosze cie. - Podniosl na nia wilgotne, blyszczace goraczkowo oczy. - Nie spalem dwie noce. Zrob mi kawe. Potem sobie pojde.

Odprowadzana jego wzrokiem przeszla do kuchni. Do przyjscia Maksymowa zostalo dziesiec minut; mielila kawe i usilowala przekonac sama siebie, ze wlasciwie nic strasznego sie nie dzieje.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату