Nie wiadomo z jakiego powodu trafil jej sie calkiem niezly humor. Od wielu dni nie czula sie tak dobrze. A nawet od wielu miesiecy.

A kiedy zobaczyla Maksymowa, jak odkleja sie od ceglanej sciany, nie wiedziec czemu, wcale sie nie zdziwila.

Skonczyla wlasnie ostatnia lekcje tygodniowego planu. Czekoladki sprzataczce nie dala - zeby nie budzic podejrzen, odlozyla to na przyszlosc. Antonina Drozd nie miala dosc ikry do poprowadzenia sledztwa na wlasna reke. Ale zupelnie mozliwe, ze zabierze sie do tego jutro. Dzis jest za bardzo zbita z pantalyku.

Dyrektorzyca mowila cos o rosnacej krzywej spoznien - ale Lidka sluchala tego tylko na pol ucha. Potem zaczela sie przemowa o naruszeniach dyscypliny i wykroczeniach popelnianych przez nieletnich; w ostatnich czasach, mowila dyrektorzyca, nasilily sie wypadki rozmaitych chuliganskich wybrykow, ktore - przykro powiedziec - popieraja dorosli. Odmowa uczestnictwa w zbiorkach, ignorowanie polecen instruktorow OP, prowokacyjne napisy na scianach.

Lewa reke dyrektorzyca trzymala na temblaku. Podczas ostatniego cwiczebnego alarmu starsza pani przewrocila sie i mocno nadwerezyla sobie sciegna.

Lidka mogla wyjsc dopiero kwadrans przed czwarta; czyli Maksymow czekal na nia od dwoch godzin. A dzis mroz i niezle dmucha.

- Lidio Anatoliewna...

Zmowa, pomyslala Lidka. A jezeli on ma w kieszeni aparat podsluchowy?

Bzdura. Co tez czlowiekowi nie roi sie w przeddzien apokalipsy.

Szla, nie zwalniajac kroku. Maksymow kroczyl obok i Lidka widziala, ze jest czyms silnie poruszony. Czekal, zeby choc na niego spojrzala, zeby o cos zapytala.

Przed przejsciem musiala sie zatrzymac. Po drodze ciagnela, ignorujac kompletnie swiatla sygnalowe, kolumna wojskowych samochodow - a raczej niegdys nalezacych do wojska, teraz przerobionych dla potrzeb OP. Ogromne gasienice miarowo gniotly snieg.

- One maja cie gdzies - stwierdzila Lidka, z trudem rozwierajac zeby. - Jada w sobie tylko wiadomym celu. Nie sa dobre ani zle. Musza jechac. Jak sie poslizgniesz i wpadniesz w koleine - przejada po tobie. Sam bedziesz sobie winien. To maszyny. Robia swoje... a ty jestes durniem.

Maksymow milczal, wstrzasniety.

- Wiecej tego nie rob - Lidka zamknela sprawe westchnieniem. Szkolna frazeologia lgnela do niej, powoli, ale nieublaganie, wypelniajac jej pamiec i wciskajac sie na jezyk. „Odpowiedzialnosc za stopniowe opanowywanie wiedzy... spoleczne potepienie epokowego znaczenia...”

Kolumna przejechala. Resztki sniegu na drodze przypominaly - pomieta, brudna mokra scierke...

- Rzeczywiscie jej dopiekles? - zapytala Lidka, umyslnie niedbalym glosem.

- Ona mi sie nie podoba - stwierdzil Maksymow ponuro.

Lidka ledwo wstrzymala sie od smiechu. Mimo wszystko byla w bardzo dobrym nastroju. Byc moze, zawdzieczala to wlasnie temu gluptasowi.

Po raz pierwszy od poczatku rozmowy zerknela na niego z ukosa. Krotkie paletko nosil juz pewnie z piec lat; poczatkowo bylo obszerne i siegalo mu za kolana, a teraz przypominalo chlopieca kurtke. Okragla dziecieca czapka ze sztucznego futra. Za czasow mlodosci Lidki rowiesnicy zasypaliby go drwinami i nie spojrzalaby na niego zadna dziewczyna, chyba ze tak samo egzaltowana jak on. Ale teraz mlodzi przewaznie chodza w przenicowanych ubraniach dzieciecych - na nowe brak pieniedzy. Przywykli i nawet tego nie widza. Trzeba przeciez oplacac armie instruktorow, ktorzy nie potrafia niczego, oprocz prowadzenia swoich grup do atrap Wrot. Agitatorow, ktorzy objezdzaja wszystkie wsie z plakatami, muzyka i filmami szkoleniowymi. Strategow i taktykow, ktorzy ustalaja wciaz nowe marszruty odwrotu z uwzglednieniem nieustannie zmieniajacej sie sytuacji. Kolosalny park wszelkiego rodzaju sprzetu technicznego, tajne instytuty zajmujace sie ulepszaniem metod sledzenia, wykrywania i powiadamiania... i tak dalej. Nie ma sposobu, zeby to wszystko chocby wyliczyc.

- Ona cierpi - stwierdzila zamiast tego. - Postaraj sie to zrozumiec.

Maksymow milczal, opusciwszy ku ziemi spojrzenie zielonych oczu. Kaciki ust mial zacisniete - niczym dorosly czlowiek - i Lidka nagle zapragnela wsunac mu za kolnierz garsc sniegu, tak, zeby nagle podskoczyl.

Ale zdolala sie jakos powstrzymac.

* * *

Pierwszego dnia nowego semestru starsza grupe w calym skladzie zerwano z trzech pierwszych lekcji. Lidka smetnie snula sie po pokoju nauczycielskim, sluchala plotek, usilowala czytac gazety - jednym slowem, setnie sie nudzila. Powinna byla polazic po sklepach, ale - choc slabosc charakteru mocno ja zirytowala - nie mogla sie zdecydowac na wyjscie ze szkoly. Prawdopodobienstwo natkniecia sie na patrol nie bylo znow tak wielkie, ale Lidke mdlilo na sama mysl o nieuniknionych w takim wypadku tlumaczeniach.

Na czwartej lekcji trafily sie zajecia w jej „ulubionej” klasie. Na dziesiec minut przed dzwonkiem z powracajacych autobusow na szkolny dziedziniec wysypali sie wywiezieni uczniowie, ale wszyscy mieli nietegie miny. Klasowi instruktorzy sprawdzili obecnosc i niezwyczajnie milczaca grupa wyrostkow rozlazla sie do swoich klas.

- Otworzyc zeszyty. Tematem dzisiejszej lekcji jest... Ale, ale... coscie wszyscy tacy przybici?

Milczenie.

- Wika Rojenko, co bylo na tej wycieczce?

Zwykle radosnie zarozowiona blondyneczka byla blada, az milo bylo na nia popatrzec. Jej laleczkowata twarz miala wyraznie sinawy odcien.

- Bylismy na wycieczce w kostnicy...

- Gdzie?!

- W miejskiej kostnicy - wydusila z siebie Wika. - W programie... w ramach programu przygotowan do apokalipsy. Pokazywano nam ofiary katastrofy... posegregowane zgodnie z rodzajami smierci... Moge wyjsc?!

Lidka ledwo zdazyla kiwnac glowa. Blondyneczka zacisnela usta dlonia i niczym bomba wypadla z klasy.

- Drozdowna... opowiedz, co tam bylo.

Corunia instruktora OP musiala miec nerwy mocniejsze niz inni. Tonia Drozd nabrala powietrza w pluca:

- Charakter obrazen, jakich doznaja i wzajemnie zadaja sobie ludzie w tloku pod Wrotami jest pokrewny tym, jakie zdarzaja sie przy katastrofach samochodowych! Pokazano nam to wszystko... jako bodzce do treningow, poniewaz wszyscy narzekaja i narzekaja, ze jakoby za wiele jest cwiczebnych alarmow.

- Jasne - wtracila pospiesznie Lidka. - Otworzcie podreczniki. Strona trzechsetna, cwiczenie dwudzieste do rozdzialu piecdziesiatego dziewiatego. Drozdowna, przeczytaj na glos...

- Wyliczyc kolejno wszystkie znane prawa pojawiania sie Malych Wrot na sawannie, w stepie, na polpustyni i pustyni. Podac wzor na przesuniecie populacyjne stosowane do zwierzat znajdujacych sie na gornych szczeblach drabiny ewolucyjnej... Podstawic do niego dane...

Lidka wbila wzrok w stol. W brzuchu czula chlod i pustke: dyrektorzyca wspominala, ze za kilka dni „wycieczke” beda mieli wszyscy czlonkowie ciala pedagogicznego. Powiedzmy, ze Lidka jest historyczka kryzysow i niejedno juz widziala. Ale...

Ogarnela ja fala odrazy i wscieklosci. Jej palce zacisnely sie na okladce dziennika.

Po co to wszystko?! Co, juz inaczej sie nie da? „Apokalipsa to nalozony ludzkosci kaganiec...” „Tlum jest podobny do ameby... najbardziej podstawowe bodzce... odruchy bezwarunkowe...”

Odruch. Ale odruch warunkowy. Cale zycie poswiecic na jego wyrobienie. Pokolenie za pokoleniem. Byc moze po jakims czasie posluszenstwo okazywane instruktorom okaze sie wrodzone.

Nie. Cech nabytych sie nie dziedziczy. Znaczy - cwiczenia od kolyski do grobu, a przyjdzie nasz czas - wejdziemy we Wrota z dumnie podniesiona glowa. Z glowa podniesiona jak na tysiecznych szkoleniach. Alternatywa? Tlok. Kolowrot rak, nog i pyskow... Pieklo, w ktorym zostala Jana.

Lidka zrozumiala, ze klasa wlepia w nia wzrok i wszyscy na cos czekaja. Donosicielka Drozdowna dawno juz przeczytala tresc zadania i czeka na dalsze polecenie. I ze uczniowie - a jest ich wielu - doskonale wiedza, czemu nauczycielka nagle umilkla i o czym mysli. No, w kazdym razie mysla, ze wiedza.

- Drozdowna - odezwala sie Lidka niezwyczajnie slabym glosem. - podejdz do tablicy, napisz wzor i podstaw dane. Maksymow, idz, zobacz, jak czuje sie Rojenko...

Maksymow wstal, ale w tej chwili blondyneczka weszla do klasy, nieco bledsza i z plamami wilgoci na mundurowej spodniczce.

- Kto z was czytal prace Zarudnego? - nieoczekiwanie nawet dla samej siebie zapytala Lidka.

Podniosl sie las rak.

- Przerabialismy to na historii najnowszej. „Wstep do historii kataklizmow” i niektore artykuly...

- A poza programem, czy ktos z was probowal je czytac z wlasnej inicjatywy? - zapytala Lidka, nie wiedzac nawet, czemu zadala to pytanie.

Rece opadly.

- Nie... my zgodnie z programem.

Maksymow sie najezyl. Wyzywajaco spojrzal Lidce w oczy, i - jeden jedyny - podniosl reke.

Mial wyraznie za krotki rekaw marynarki. Zsunal mu sie niemal do lokcia.

* * *

- Ale dlaczego nikt o tym nie wie?

Szli po opustoszalej ulicy, po ktorej swobodnie hulal wiatr.

- Ja myslalem, ze synowa Zarudnego, to ta dama z Fundacji Dzieciecej, kiedys widzialem w telewizji, co prawda dawno temu... Nigdy bym nie pomyslal... Sadzilem, ze to tylko zbieznosc nazwisk!

- A co za roznica? - zapytala ponuro. - Z synem Andrieja Igorowicza rozeszlam sie wiele lat temu. Zatrzymalam tylko nazwisko... dlatego, ze Andriej Igorowicz z pewnoscia by nie protestowal. Tylko nazwisko.

Maksymow zmarszczyl brwi, jakby usilujac sobie cos przypomniec. No, przypominaj sobie, pomyslala Lidka z westchnieniem.

- Je... jezeli chcecie to ukryc - zaczal chlopak, jakajac sie z emocji - to ja nikomu nie powiem...

Lidka otworzyla usta, zeby zapewnic Maksymowa, ze jest jej to absolutnie obojetne, ale w tej chwili wysoko na niebie rozkwitla sygnalowa rakieta i natychmiast ponuro zawyly syreny.

- Nadzialismy sie na alarm - stwierdzil gorzko chlopak. - A ja mam dzis tyle lekcji do odrobienia...

Lidka szybko rozejrzala sie dookola. Nadciagal zmierzch, wzdluz ulicy hulal wiatr, w oknach domow zapalaly sie i zaraz potem gasly swiatla.

- Chodz ze mna.

Bezceremonialnie chwycila go za rekaw palta i pociagnela w bok. Tu, niedaleko, byl nierozebrany jeszcze dzieciecy plac zabaw z okragla zamkowa baszta; czasami wracajac z pracy, Lidka pozwalala sobie na chwile samotnosci w sluzacym do zabaw zameczku. Dosc znacznie poprawialo to jej nastroj.

- Skacz. Tak, zeby nie zostaly zadne slady przed wejsciem.

Nie wiadomo skad brala pewnosc, ze chlopak poslucha. Nie bedzie mrugal oczami, pytajac: „A co z alarmem?”

Okienka strzelnic byly tak waskie, ze nie daloby sie przez nie przecisnac sredniej wielkosci jablka. W gore prowadzily krete schody - na pietrze wzdluz scian rozmieszczono niskie laweczki.

- Siedzimy. Cicho.

Na zewnatrz migaly promyki latarek. Potem podjechal woz z mocnym reflektorem, ktory niczym pedzel rozmazywal swiatlo po fasadach domow i wzdluz ulicy; za kazdym razem, gdy jego promien trafial w baszte, Lidka widziala przed soba skupionego, nieco przestraszonego, ale zachowujacego zupelny spokoj Maksymowa. Zacisniete wargi dodawaly mu wieku, ale w szeroko otwartych oczach pozostalo jak przedtem zupelnie dzieciece zdziwienie. Lidce na przemian wydawalo sie, ze naprzeciwko niej siedzi to dwudziestoletni chlopak, to dwunastoletni smyk.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату